
W świecie Tokugawów czas nie był linią, lecz ogrodem ruchomych kręgów, gdzie wszystko pozostawało w cichym tańcu światła i cienia. Kanji 時 łączy w sobie słońce (日) i świątynię (寺), przypominając, że nie był to czas, który się „miało”, lecz czas, który się „przeżywało” wraz z naturą. W południe letnia godzina potrafiła trwać blisko 150 współczesnych minut, zimowa — zaledwie 45. Ten nieregularny system futei-ji (不定時) nie był prymitywnym reliktem, lecz subtelnym instrumentem zsynchronizowanym z rytmem przyrody; sprawiał, że każda pora miała własny smak.



W praktyce oznaczało to, że „dziewiąta rano” w maju i „dziewiąta rano” w grudniu trwały zupełnie różną ilość minut – choć nikt wówczas nie myślał tam o czasie w kategoriach zachodnich minut. Tradycyjna japońska „godzina” nie była jednostką stałą, lecz elastycznym przedziałem – bardziej jak pewien etap dnia niż matematyczny kwant. A ponieważ dzień i noc zawsze dzielono na sześć części, ich długość zmieniała się płynnie wraz z długością dnia słonecznego. Zmiany te następowały dwadzieścia cztery razy w roku, zgodnie z punktami kalendarza lunisolarnego – takimi jak shunbun (równonoc wiosenna), taisho (wielki upał) czy kanro (zimna rosa) (więcej o kalendarzu i 72 porach roku znajdziesz tu: 72 japońskie pory roku cz. 1 – wiosna i lato w kalendarzu subtelnej uważności oraz tu : 72 japońskie pory roku cz. 2 – jesień i zima w kalendarzu świadomego życia). Tylko w czasie równonocy dzień i noc – a co za tym idzie, godziny dzienne i nocne – stawały się sobie równe.

System futei-ji może dziś wydawać się nielogiczny, ale w świecie, który nie znał elektryczności, GPS-u ani cyfrowych kalendarzy, był w gruncie rzeczy praktyczny. Dostosowywał się do naturalnego rytmu światła i ciemności, pozwalając ludziom żyć w zgodzie z cyklami przyrody. Nie był to czas, który się „miało”, lecz czas, który się „przeżywało”.

Najbardziej podstawowym znakiem oznaczającym czas jest 時 (toki lub ji), używany m.in. w słowie tokei (時計 – „zegar”, dosł. „pomiar czasu”). Sam znak 時 składa się z dwóch części: po lewej stronie mamy klucz (radical) 日 – „słońce” lub „dzień”, a po prawej 寺 – „świątynia”. Ten drugi element nie jest przypadkowy: to właśnie w buddyjskich świątyniach mierzono dawniej czas, bijąc w dzwony o określonych porach. Innymi słowy, już sam zapis słowa „czas” wskazuje na jego związek z cyklem słońca i duchową przestrzenią świątyni.

Ciekawy jest również termin futei-ji (不定時), który opisuje niestały system godzin obowiązujący do końca okresu Edo. Składa się on z trzech znaków: 不 („nie” lub „brak”), 定 („ustalony”, „stały”) i 時 („czas”). Razem oznaczają dosłownie: „czas nieustalony”, „czas zmienny” – co doskonale oddaje filozofię tego systemu. W opozycji do niego wprowadzony później czas zachodni określany był jako jōtei-ji (定時) – „czas ustalony, regularny”, czyli taki, jakim mierzymy doby dziś.

Czas w języku japońskim nie był czymś zewnętrznym, lecz raczej czymś obecnym w rytuałach, porach roku, nazwach, w strukturze kalendarza, w samej składni myślenia. Nie był to czas cyfrowy, lecz obrazowy – określany metaforami światła, zodiaku, kadzidła i dźwięku dzwonu. I właśnie dlatego system ten, choć dla współczesnego oka wydaje się chaotyczny, był tak głęboko spójny z kulturą Japonii przednowoczesnej.
Od zarania japońskiej państwowości czas mierzono względem wschodu i zachodu słońca, lecz precyzyjny, dwunastodzielny schemat niestałych godzin zaczął się rozpowszechniać w VII w. razem z kalendarzem lunisolarnym. Za rządów shogunów Tokugawa system urósł do rangi filaru codziennego życia. Nazywano go futei-ji – „czasem nieustalonym” – i traktowano jak oczywisty wyraz harmonii z przyrodą, tak samo naturalny jak słoneczne i księżycowe cykle, które porządkował.
Szkielet doby: 12 odcinków zamiast 24
Futei-ji dzielił dobę na dwanaście odcinków, po sześć dla dnia i dla nocy. Każdy z nich nazywano koku (刻) albo po prostu toki (時), ale nie miał stałej długości – rozszerzał się wraz z letnim świtem i kurczył w zimowym mroku. Z punktu widzenia astronomii system był elegancko prosty: pierwszy dzienny koku zaczynał się dokładnie o brzasku, ostatni kończył się wraz z zachodem słońca; dalej zaczynały się koku nocne, aż do kolejnego świtu. Sześć równo podzielonych porcji światła i sześć ciemności – niczego więcej rolnikowi, kupcowi czy mnichowi nie trzeba było, by zsynchronizować pracę w polu, handel w miejskiej bramie i recytację sutr.
W naszym współczesnym rozumieniu czasu taki układ wydaje się kłopotliwy, lecz społeczeństwu agrarnemu przynosił same korzyści. Ryż dojrzewał w rytmie słońca, a nie w rytmie zegara; modlitwy buddyjskich mnichów wybrzmiewały o brzasku i zmierzchu, więc równie elastyczny musiał być ich kalendarz liturgiczny. Z perspektywy Tokugawów niestałe godziny były też politycznym atutem: skutecznie odróżniały Japonię od „barbarzyńskiego” Zachodu i stanowiły część szerszej idei sakoku – zamknięcia wysp przed cudzoziemską dominacją.
Kluczem do funkcjonowania futei-ji była precyzyjna tablica długości godzin przygotowywana przez dworskich astronomów (天文方 tenmonkata). Razem z poetami i matematykami tworzyli oni kalendarze, w których rok dzielono na 24 sekki – solarne „węzły” oznaczające m.in. mały chłód (shōkan), wielki upał (taisho) czy białą rosę (hakuro). Przy każdym z tych terminów długość dziennych i nocnych koku korygowano o kilka chwil (dziś byśmy powiedzieli „minut”): stąd popularny w źródłach zwrot, że „czas przestawiano dwadzieścia cztery razy w roku”. Najpóźniej od XVII w. obwieszczenia z dokładnymi tabelami rozsyłano do wszystkich głównych świątyń i zamków, skąd wieść rozchodziła się dalej dzięki uderzeniom bębnów i dzwonów.
Inżynieria w służbie słońca
Po pojawieniu się europejskich zegarów japońscy rzemieślnicy – tacy jak Yasui Santetsu, autor reformy kalendarza Jōkyō z 1684 r. – stanęli przed zagadką: jak sprawić, by metal i sprężyny poddawały się niestałemu czasowi. Rozwiązali ją, opracowując wadokei z podwójnymi balansami dzienno-nocnymi, przestawnymi tarczami i krążącymi po nich znakami zodiaku. Mechanizm wciąż tykał równomiernie, ale wskazówki mijały indeksy przesuwane ręcznie co kilka dni – tak by ich drogę skrócić lub wydłużyć zależnie od pory roku. Dzięki temu stworzono zegary zdolne „oddychać” wraz z słońcem.
Za prawidłowe odmierzanie futei-ji odpowiadała w Edo rozbudowana infrastruktura systemu sygnałów dźwiękowych. W dzielnicach mieszkalnych brzmiały bębny (taiko), na wielkich placach – dzwony (kane), a w portach rozlegały się wystrzały z małych moździerzowych armat. Stojący na warcie urzędnik mierzył cień na przenośnym gnomonie albo sprawdzał wskazania wodnego zegara; jeśli w tabeli wypadała zmiana długości koku, notował ją kredą na tabliczce i przekazywał do wieży dzwonnej. Tak powstawała swoista, słyszalna siatka czasowa, która spajała miasto jeszcze zanim rozbłysły pierwsze latarnie gazowe.
W rezultacie futei-ji nie był prymitywnym reliktem sprzed mechanizacji, lecz subtelnym instrumentem zsynchronizowanym z rytmem przyrody i potrzebami społeczeństwa. Jego nieregularność pozwalała myśleć o czasie jak o zjawisku żywym, a nie geometrycznym; sprawiała, że każda pora dnia miała własny smak, zapach i barwę – od chłodnego błękitu „godziny tygrysa” po migotliwe złoto „godziny koguta”. Dopiero modernizacyjne cięcie ery Meiji zamieniło te pulsujące koku w 24 stalowe odcinki, które dziś wyznaczają naszą podróż przez dobę.
Godziny w dobie Edo


Jak poradzić sobie z faktem, że godziny są latem dłuższe, a zimą krótsze? Tu zaczyna się prawdziwa magia techniki i estetyki.

Osobną kategorię stanowiły zegary słupowe (柱時計, hashira-dokei) – pionowe konstrukcje, w których obciążnik przesuwał się wzdłuż prowadnicy, odmierzając kolejne „godziny” w zależności od pory roku. Ich skala była wymienialna: inna dla wiosny, inna dla zimy. Takie zegary przypominały bardziej kalendarze rzeźbione w brązie niż nasze dzisiejsze czasomierze. Ich mechanizmy były wyrafinowane, ale ich wygląd – z dekoracyjnymi grawerunkami, herbami rodowymi i drewnem o połysku hebanu – czynił z nich dzieła sztuki użytkowej, które zdobiły pałace i główne sale zamków.

Kunszt japońskiego zegarmistrzostwa osiągnął swoje apogeum tuż przed końcem epoki Edo. W 1851 roku Tanaka Hisashige – geniusz techniki, późniejszy założyciel firmy, która da początek Toshibie – zaprezentował światu arcydzieło: „Zegar Dziesięciu Tysięcy Lat” (万年自鳴鐘, Mannen Jimeishō). Ten zegar był mikrokosmosem: sześć tarcz, które jednocześnie pokazywały czas japoński i zachodni, fazy księżyca, pory roku, kalendarz księżycowy i solarne sezony. W centrum umieszczono ruchomy glob, który obracał się zgodnie z ruchem ciał niebieskich. Co więcej, zegar dostosowywał długość godzin do pory roku automatycznie – bez konieczności ręcznego przestawiania.
Dziś ten cud techniki można podziwiać w Narodowym Muzeum Nauki w Tokyo. Patrząc na niego, można przez chwilę poczuć to, co czuł może sam Tanaka – że czas nie jest linią, lecz ogrodem ruchomych kręgów, gdzie wszystko pozostaje w nieustannym, cichym tańcu. W epoce Edo zegary nie tylko mierzyły czas – one opowiadały o nim historie.

A czemu dzwon bił 6 razy w godzinie królika? W świecie dawnej Japonii zegar nie był narzędziem precyzji, lecz poetyckim echem rytmu dnia i nocy. Dźwięk dzwonu wyznaczał czas nie przez wskazania cyfr, lecz przez symbolikę i konwencję, której logika była głęboko zakorzeniona w buddyjskiej kosmologii i konfucjańskim porządku świata. Choć doba dzieliła się na dwanaście godzin odpowiadających znakom chińskiego zodiaku, to w praktyce każda z nich była oznaczana przez liczbę uderzeń dzwonu — od dziewięciu do czterech. Oznaczało to, że gdy dzwon uderzał sześć razy o świcie, ogłaszał nie „szóstą rano”, lecz godzinę Królika — porę, gdy słońce przecierało mgłę nad polami, a kramy kupców zaczynały otwierać swoje żaluzje.

Gdy dzwon bije sześć razy o zmierzchu – godzina Koguta (酉の刻, tori no koku) – lampiony na bambusowych masztach rozświetlają wąskie alejki. Trzy koku później, w godzinie Dzika (亥の刻, i no koku), miasto zapada w ciszę: wartownicy przenoszą się pod bramy, a jedynie nocne kurtyzany wyczekują klientów przy świetle papierowych lamp.

W klasztorach zen czas wyznaczały bębny taiko; na górskich szlakach Kii echo niosło się wśród drzew sugi jeszcze długo po ostatnim uderzeniu. W portach straż ogniowa odpalała małe moździerze, a huk przenikał mgłę, nim dotarł do rybackich łodzi na Zatoce Edo.
Kadzidła, świece i woda
W mieszkaniach mieszczan płonęły kadzidła-zegary (線香時計, senkō-dokei). Jedna spirala sandałowca wypalała się mniej więcej przez pół koku – idealnie, by ugotować ryż lub odparować sos sojowy. Literaci używali świec miarowych z poprzecznymi nacięciami: gdy płomień docierał do kolejnej bruzdy, metalowe kuleczki spadały na tackę, znacząc kolejne „tyknięcia” nocy. W salonach samurajskich rodów przesiąkniętych konfucjanizmem kapały krople z klepsydr wodnych, a liść cyprysu unoszący się na lustrze wskazywał upływający koku.

Tak pulsował czas w Japonii szogunów Tokugawa. Nie w równych, bezdusznych minutach, lecz w cieple słońca i zapachu sandału, w brzęku dzwonów i szelestach jedwabiu. Zegarem była sama rzeczywistość, a każda godzina – Tygrysa, Konia czy Koguta – miała kolor i smak, którego nie odda żadna tarcza z cyframi.


A jeśli już jesteśmy przy niecodziennym wyczuciu czasu — to czas ninja zasługuje na osobny kalendarz. Według traktatu Shōninki, starojapońskiego podręcznika szpiegostwa, idealne godziny na działania w cieniu to… Dzik, Szczur i Tygrys. Innymi słowy, późny wieczór, głęboka noc i bardzo wczesny świt — czyli dokładnie wtedy, gdy przeciętny strażnik chrapie, a księżyc drży w misce wody. Wszystko podporządkowane taktyce: w godzinie Szczura prześlizgujesz się przez płot, w Tygrysa zakładasz przebranie mnicha, a w Dziką przygotowujesz ucieczkę (inne techniki shinobi tu: Kodowanie wiatru - techniki tajnej komunikacji szkół ninja w czasie wojen Sengoku).
Ale to nie koniec zaskakujących prawd filozoficznych - bo starzy wiejscy wróżbici twierdzili, że można rozpoznać parzystą lub nieparzystą godzinę… oddychając tylko przez jedną dziurkę od nosa. Tak, wystarczyło zatkać jedną stronę i poczuć, z której lepiej „ciągnie”…
Nie ma się co dziwić, że we współczesnej popkulturze japońskiej to wszystko wraca jak bumerang. Czy to w anime “Natsume Yūjinchō”, gdzie kot-spirytysta przewiduje pogodę i humory bogów, czy w mandze “Neko Ramen”, gdzie pora lunchu zależy od miauku. Japonia Edo miała swoje zegary — i swoich zegarowych strażników. A jednym z nich, jak się okazuje, był zwyczajny kot. Przepraszam, nie ma zwyczajnych kotów.


Wreszcie nadszedł rok 1873 i z nim cesarski edykt, który uciął całą poetykę dawnych godzin jednym pociągnięciem administracyjnego pędzla. Zmienny czas japoński – futei-ji – został zniesiony, a jego miejsce zajął system zachodni, gregoriański, strefowy, 24-godzinny. Świątynne bębny zamilkły, zegary przestały śledzić pory dnia i nocy, a południe ogłaszał nie dzwon, lecz… wystrzał z armaty. Było nowocześnie. I głośno.


未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!