
Historia Kōya Hijiri to jednak nie tylko fantastyka i podania ludowe. W średniowiecznej Japonii Kōya Hijiri byli niczym żywe nici łączące górskie klasztory z wioskami, gdzie lud prosty znał buddyzm jedynie dzięki ich przekazom. Ale gdy nadeszły czasy nieufności i chaosu — wojny Sengoku, głód, bandy włóczęgów — ci dawni misjonarze stali się podejrzani. Z biegiem czasu granica się zatarła: święty, który nocą pukał do drzwi, mógł być już oszustem, albo nawet… Yadōkai, duchowym echem upadłej wiary, złowrogim yōkaiem, który zaczaił się na to, co najcenniejszego ma gospodarz.
A jednak Kōya Hijiri nie zniknęli zupełnie. Ich echo przetrwało w literaturze i poezji, aż w epoce meiji Izumi Kyōka stworzył arcydzieło grozy i psychologii przemiany — „Kōya Hijiri” (1900), w którym wędrowny mnich zderza się z naturą nieczystą, z własnym ciałem, ze światem „krwi i błota”. To już nie przypowieść o świętości, lecz o człowieczeństwie — o tym, jak cienka jest linia między duchowością a szaleństwem. W tej opowieści Japonia rozdarta między dawnym Edo a nowoczesnym Meiji patrzy w zwierciadło: w górskie drogi, gdzie święci i demony mieli tę samą twarz, a modlitwa „Namu Amida Butsu” mogła równie dobrze przynieść ocalenie, co szaleństwo. Poznajmy dziś bliżej historię tych wędrownych mnichów z gór Kōya.



Shinku wiedział o tym dobrze. Wiedział też, że jeśli zatrzyma się w niewłaściwej chacie, ojciec rodziny będzie patrzył na niego z podejrzliwością, trzymając rękę na motyce jak na broni. I, że bronią owa motyka łatwo może się stać, jeśli tylko Shinku popełni błąd. Wiedział, że matki będą odwracać twarze córek, by nie patrzyły zbyt długo, bo widok oglądanie Yadōkai może wykrzywić dziewczęcą twarz. Wiedział, że jeśli zacznie wieczorem śpiewać nenbutsu, psy będą szczekać, jakby rozpoznawały w tym złe intencje. A jednak szedł.

Górskie lasy rzedły, brzozy i sugi ustępowały powoli polanom, gdzie trawa była żółtawa od jesiennego chłodu. Z oddali dobiegł odgłos dzwonków przypiętych do szyi wędrującego konia, a potem zapach dymu ze spalanego chrustu – wieś musiała być niedaleko. Za zakrętem Shinku zobaczył niskie strzechy, a przed jedną z chat kobietę w fartuchu z konopi, pochyloną nad koszem suchej fasoli.
Zatrzymał się kilka kroków przed nią, nie za blisko, aby nie wystraszyć, ale i nie za daleko, aby się słyszeć. Skłonił się chyląc głowę głowę, a rondo ichime-gasa przesunęło cień na jego twarz. Powiedział:
- 高野の者でござります。道中につき、一夜の宿をお借りできれば幸いに存じます。
(Kōya no mono de gozarimasu. Dōchū ni tsuki, hitoyo no yado o okari dekireba saiwai ni zonjimasu.)
- “Z Kōya idę — tylko wędrowiec. Jestem w drodze; jeśli pozwolicie zatrzymać się tu na jedną noc, będzie to dla mnie łaska ogromna.”

Była chwila ciszy, w której ważyły się losy tego dnia – czy będzie to noc pod czyimś dachem, przy ogniu i rozmowie, czy noc w lesie, z zimnym kamieniem za poduszkę. Kobieta pochyliła głowę, posłała krótkie spojrzenie w stronę domu, a mężczyzna wewnątrz odpowiedział jednym, krótkim i zniechęconym westchnieniem, które było zgodą.

Shinku skłonił się raz jeszcze, a w jego oczach nie było triumfu ani ulgi. Jedynie cicha świadomość, że krok po kroku, dzień po dniu, słowa przenoszą żar dalej. Gdziekolwiek ludzie wciąż potrzebują tego, co niewidoczne.
I że dopóki idzie, jest kim powinien być.

Kōya Hijiri (高野聖) byli wędrownymi mnichami związanymi z Kōyasan, potężnym kompleksem świątyń założonym przez Kūkai (Kōbō-Daishi) na początku IX wieku. Ale choć należeli formalnie do tradycji Shingon, to nie byli to uczeni mistrzowie ezoterycznej doktryny, ubrani w jedwabne szaty i odprawiający rytuały mandali w salach Kongōbu-ji. Przeciwnie — byli najniższą warstwą klasztornej hierarchii. Nie studiowali scholastyki, nie pełnili funkcji administracyjnych, nie byli strażnikami świątynnego majątku. Ich rolą było zejść z góry. I przemierzać kraj pieszo.

To dlatego zwykli ludzie rozumieli ich. Nie mówili z piedestału dogmatów. Tłumaczyli wiarę obrazami codzienności: „jak woda spływa z góry, tak współczucie spływa z Amidy”; „jak cień drzewa daje ulgę wędrowcowi, tak recytacja nembutsu przynosi spokój sercu”. Ich religia mieszkała w stopach, w drodze, w rozmowie na progu chaty, nie w komentowaniu sutr.

- gakuryō (学侶) — uczeni kapłani, mistrzowie doktryny i rytuału,
- gyōnin (行人) — praktycy i administracja życia klasztornego,
- hijiri (聖) — wędrowcy, kaznodzieje, kwestujący.
Między tymi grupami zdarzały się napięcia. Gakuryō często patrzyli na hijiri z góry — jako na ludzi niewykształconych, prostych, chwilami nawet zbyt blisko zwykłego ludu. Hijiri patrzyli z kolei na uczonych mnichów jak na tych, którzy znają sutry, ale nie znają życia i cierpień zwykłych ludzi.
A jednak to hijiri byli twarzą Kōyasan. To oni sprawiali, że imię Kōbō-Daishi niosło się po Japonii jak echo, że modlitwy żyły w ustach prostych ludzi, że góra nie była jedynie miejscem odciętych od świata ascetów-teoretyków.

I choć byli „świętymi”, ich świętość była twarda jak stopa wyrobiona latami wędrówek po kamiennych drogach. Byli ascetami, ale też znali ludzi, ich smutek, samotność, wdzięczność i lęk. Byli przedstawicielami klasztoru, ale jednocześnie praktycznie bezdomnymi.
Czy byli bohaterami? Czasem. Czy bywali nadużywający pozycji, zbyt porywczy, dzicy, zbyt rozpasani? Również tak — i stąd zrodzi się później ciemna ich strona: yadōkai.
Ale to jeszcze przed nami. Na razie widzimy człowieka w drodze niosącego imię Kōyasan i modlitwy.

Szukając miejsca, które mogłoby stać się mandalą w przestrzeni, Kūkai znalazł je na płaskowyżu ukrytym wśród gór Kii: Kōyasan. Nie był to wierzchołek ani dolina, lecz coś pomiędzy — „wysoka równina wśród gór”, do której prowadziło kilka stromych, długich przełęczy. W roku 819 powstaje tam Kongōbu-ji, świątynia, która miała stać się centrum praktyki Shingon — buddyzmu ezoterycznego, gdzie rytuał, gest i mantra tworzyły jedność.

Dopiero kilka wieków później, w okresie Kamakury, pojawiła się postać Jōyo, znanego jako Kishin-shōnin (1120–1203), który odbudował i uporządkował życie monastyczne na Kōyasan. To on nadał kierunek, który okaże się kluczowy: otworzył górę na modlitwę Czystej Krainy (Jōdo) i uprościł praktykę duchową dla zwykłych ludzi. Nie każdy musiał rozumieć złożone mandale. Wystarczyło wypowiedzieć nembutsu:
南無阿弥陀仏
Namu Amida Butsu.
"Powierzam się Buddzie Amidy"

Do tego dochodziła jeszcze jedna, bardzo japońska idea religijna: mappō — czas „Upadku Prawa Buddy”. Wierzono, że od XI wieku ludzkość weszła w erę duchowego zmętnienia, w której osiągnięcie oświecenia własnym wysiłkiem jest niemal niemożliwe. Jedyną nadzieją stawała się łaska Amidy albo oczekiwanie na nadejście Miroku, przyszłego Buddy, który ma objawić się właśnie na Kōyasan.
Kōyasan zaczyna więc znaczyć coś więcej niż świątynia. Staje się miejscem „zbawienia” — i miejscem powrotu.

I tu właśnie zaczyna się rola tych, którzy mieli zejść z góry.
Aby relikwie, prochy, modlitwy i imiona zmarłych mogły trafić do Oku-no-in, ktoś musiał je przynieść. Ktoś musiał pokonać te same stromizny, doliny, wichry i osuwiska, które oddzielały klasztor od reszty Japonii. Tym kimś stali się Kōya Hijiri. Nie uczeni mistrzowie sutr. Nie strażnicy rytuałów. Lecz piesi pośrednicy między górą a światem.

Kōya Hijiri byli ludźmi cyklu i szlaku. Rok dzielił się dla nich nie na cztery pory, lecz na okresy zejścia i powrotu. Wiosną, gdy góry topniały, a przełęcze otwierały się po zimowych zaspach, schodzili z Kōyasan „do ludzi”. Jesienią, przed pierwszymi śniegami, wracali przez te same doliny, prowadząc za sobą procesje pielgrzymów, niosąc prochy zmarłych przeznaczone do złożenia w Oku-no-in, w cieniu wysokich drzew sugi, gdzie spoczywa Kōbō-Daishi.
Trasy nie były dowolne. Istniały stałe szlaki, których używano od pokoleń — wzdłuż rzek Kii, przez Shima, Yoshino, Kumano (przeczytaj też o Kumano Kodo: Kumano Kodo: szlakiem cesarzy, mistyków i band rōninów japońskiego Camino de Santiago), aż do Nary (o niej tu: Miasto Nara – geometrycznie i duchowo zaprojektowana metropolia antycznej Japonii długo przed samurajami), Yamato, a czasem dalej w głąb Kantō. Zwyczajowo nie chodzili miastami zamkowymi, gdzie władza wojskowa patrzyła podejrzliwie na wędrownych kaznodziejów. Ich światem były wsie podgórskie, przystanie nad rzekami, zajazdy na przełęczach. Tam, przy paleniskach, opowiadali o Kōyasan: o wysokiej równinie, o studniach, których woda ma smak wyjątkowo słodki, o wiecznej medytacji Kūkai.

Ale wędrowanie nie było bezinteresowną kontemplacją. To była praca, i to ciężka, czasem dwuznaczna.

Czasem przynosili też święte szczątki —popioły z palenisk świątynnych, odrobinę ziemi z Oku-no-in — które wieśniacy traktowali jako ochronę domów i pól. Były to relikwie codzienne, dalekie od złoconych monstrancji — ziemia, popiół, woda, słowo.

- amulety z papieru i jedwabiu,
- paciorki juzu,
- małe wizerunki Kannon, Fudō lub Amidy,
- szczoteczki do zębów z kory,
- lekarstwa ziołowe,
- a czasem zwyczajne igły i nici.
Wieś, która nie miała rynku ani stałego kupca, oczekiwała właśnie takich ludzi. Hijiri wchodził, śpiewał nembutsu, rozmawiał o Kōya, a potem sprzedawał to, co miał. W tym nie było nic wstydliwego — mnich był też człowiekiem, musiał jeść, musiał spać – nie było takiego nacisku, jak, na przykład, w średniowiecznej Europie na to, aby mnich żył tylko sprawami duchowymi, a o swoim ciele zapomniał.

I jeszcze coś — głos. Nawet ci, którzy nie wierzyli, lubili słuchać. Hijiri opowiadali nowiny, plotki, legendy. Byli nośnikami pamięci, żywymi gazetami, ale i recytatorami renga (poezji łączonej), które w czasach Muromachi były rozrywką i sztuką zarazem. W wielu wsiach to oni uczyli ludzi rytmu słów, pokazywali, że język może mieć smak.
Jednak między nimi a wsią było napięcie. Jedni widzieli w nich świętych. Inni — biedaków, którzy mogą przynieść nieszczęście. Krążyło przysłowie:
„Nie daj noclegu Hijiri z Kōya — córka może odejść z nim w góry.”
Bo czasem rzeczywiście odchodziła. Czasem z miłości, czasem z desperacji, czasem z potrzeby wyrwania się z losu przypisanego od urodzenia. A czasem — z tego, co nazywano po prostu urami wobec rodziny — bólem, który szuka innej drogi (o urami przeczytasz tu: Urami: przemilczana krzywda, wszechogarniający żal, furia – jakie uczucia wyczytamy ze znaku ”怨”).


Jednak Kōyasan nigdy nie był tylko odosobnioną górą. Kūkai wierzył, że prawdziwa mądrość nie polega na ucieczce od świata, lecz na oświeceniu będąc jego częścią. Dlatego święta przestrzeń miała być także miejscem spotkania — między niebem i ziemią, duchowością i codziennością, nauką i współczuciem. Góra była mandalą, ale wioski u jej stóp – jej żywymi punktami. To właśnie z tego połączenia zrodziła się idea późniejszych Kōya Hijiri: wędrownych mnichów, którzy mieli zanieść naukę Shingon z gór do ludzi.

W kolejnych stuleciach Kōyasan przeżywał zarówno rozkwit, jak i upadek. Po pożarach i zniszczeniach epoki Heian, w okresie późnego XI i XII wieku, odrodzenie przyniósł mnich Jōyo (Kishin-shōnin, 1120–1203), który zainicjował odbudowę kompleksu i otworzył go dla praktyk Czystej Krainy (Jōdo). To on zaczął głosić, że w czasach mappō (末法) — schyłkowej epoki Dharmy, gdy nauka Buddy traci swą moc, a ludzie nie są już w stanie osiągnąć oświecenia wysiłkiem własnej medytacji — zbawienie można znaleźć tylko przez wiarę i powtarzanie imienia Amidy (Namu Amida Butsu).
Tak na górze Shingon rozkwitała nowa, synkretyczna duchowość — połączenie ezoterycznego rytuału i nembutsu. Mnisi z Kōyasan zaczęli wychodzić w doliny, by nauczać prostych ludzi, że nawet w epoce duchowego zmierzchu można jeszcze znaleźć drogę do Czystej Krainy. Z czasem te wyprawy przekształciły się w regularne misje wędrownych kaznodziejów.

W epoce Heian rosła popularność samej góry i jej klasztorów. Arystokracja z Kyoto – ministrowie, uczeni z rodu Fujiwara – zaczęli traktować pielgrzymkę na Kōyasan jako gest pobożności, ale i prestiżu. W cieniu drzew sugi pojawiali się nie tylko mnisi, lecz także poeci, pustelnicy i dworzanie szukający duchowego wytchnienia. To w tym świecie pojawiła się postać Saigyō Hōshi (1118–1190) – mnicha i poety, który porzucił życie dworskie, by zamieszkać w górskim eremie, pisać o śniegu, kwiatach wiśni i o tęsknocie za ciszą. Choć nie był Kōya Hijiri w sensie dosłownym, uosabiał ich ducha wędrówki i pragnienia wyjścia poza granice świata ludzi.
Tymczasem wewnątrz samego Kōyasan dojrzewały napięcia.

W okresie Kamakura (1185–1333) duchowość Japonii ulegała dalszej przemianie. Powstawały nowe sekty – Jōdo, Zen, Nichiren – i każda z nich niosła własną interpretację wiary w epoce mappō, schyłku Prawa Buddy. Kōyasan nie pozostał poza tym nurtem. Bogactwo świątyń rosło, a wraz z nim wpływy i majątek. Wtedy to właśnie Hijiri, dawniej biedni wędrowcy, zaczęli niekiedy pełnić rolę pośredników między górami a dworem i rodami wojowników. Gdy wojownik Kumagai Naozane po zabiciu młodego Atsumoriego szukał przebaczenia, właśnie Kōyasan stał się miejscem jego pokuty – symbolem, że góra Shingon była nie tylko sanktuarium rytuału, lecz również przestrzenią duchowego pojednania samurajów i mnichów.


W okresie Edo (1603–1868) nowy porządek Tokugawów uregulował życie religijne. Wprowadzony system danka nakładał na każdą rodzinę obowiązek przynależności do jednej świątyni, co skutecznie ograniczyło włóczęgostwo religijne i niezależne formy kaznodziejstwa. Kōya Hijiri, dawniej wędrowni posłańcy góry, stali się reliktem przeszłości – niektórzy pozostali w klasztorach jako opiekunowie shukubō, inni zeszli na margines, tworząc wędrowne bractwa o coraz bardziej niejasnej reputacji. Tak narodziło się coś zgoła nowego - Yadōkai…

Najprostszy zapis – 宿乞 (yadōkai) – znaczy dosłownie „ten, który prosi o nocleg”. Inny wariant, 夜道怪, można odczytać jako „nocny przybysz” lub „zjawę na drodze po zmroku”. W pierwszym wciąż pobrzmiewa ludzka prośba, w drugim – już echo czegoś nadprzyrodzonego. I rzeczywiście: między tymi znaczeniami rodzi się cała legenda.
Kiedy ideał hijiri osłabł, a góra zamknęła się w murach, wielu z tych wędrownych mnichów zaczęło życie na marginesie. Zamiast głosić nembutsu, szukali jałmużny, schronienia a czasem nawet „okazji” na wzbogacenie się. W biednych wsiach Kii i Yamato ich pojawienie się po zmroku budziło coraz częściej nie nabożny respekt, lecz niepokój. W ludowych pieśniach, powtarzanych w karczmach i przy ogniu, pojawił się ostrzegawczy refren:
「高野聖に宿貸すな 娘とられて恥かくな」
„Nie daj noclegu świętemu z Kōya — bo córkę stracisz i wstyd cię ogarnie.”

Tak zrodziła się ambiwalencja: byli zarazem ascetami i włóczęgami, świętymi i natrętami. W ich postaciach łączył się zapach kadzidła i dymu z ogniska, rytm modlitwy i szept złej sławy. A z tej mieszaniny wiary i lęku, tak typowej dla japońskiej wyobraźni ludowej, powstał yōkai – duch, który nie jest czystym demonem, lecz cieniem człowieka, który stanął pomiędzy światami naturalnym i nadprzyrodzonym.
Yadōkai w ludowych opowieściach przybierał różne postacie. Czasem był nocnym gościem, który pukał do drzwi chaty, prosząc o schronienie – a gdy odmówiono, znikał, zostawiając po sobie tylko odcisk dłoni na futrynie lub dziwny ślad stopy w błocie. Innym razem pojawiał się na wiejskich rozstajach, w postaci mnicha z zakrytą twarzą, śpiewającego nembutsu głosem tak głębokim, że przechodniom zamarzała krew w żyłach. Zdarzało się też, że za jego śpiewem szła iluzja – światło lampki w oddali, które prowadziło wędrowca w przepaść. Niekiedy zaś wierzono, że potrafili dzięki iluzji omamić młode kobiety – córki gospodarzy – i skłonić je do opuszczenia wsi wraz z nimi. W sobie tylko znanych, niecnych niewątpliwie celach.

Z czasem słowo „Kōya Hijiri” zaczęło funkcjonować w poezji jako letni sezonowy motyw (kigo). W haiku i tanka pojawiał się nie jako postać z krwi i kości, lecz jako obraz samotności, upału i powolnej wędrówki. Niekiedy poeta porównywał do niego żółwia — stworzenie, które nosi swój dom na plecach i porusza się niespiesznie, jakby w medytacji. Ta symboliczna transformacja pokazuje, jak Japonia potrafiła zamieniać nawet lęk w poezję, a upadłego świętego – w znak ulotności, współczucia, niesamowitości.
Yadōkai nie był więc potworem w zachodnim sensie. Był przypomnieniem o kruchości ludzkiej drogi: że każda wiara może z czasem zboczyć w ciemność, a każde światło – jeśli brak mu czujności – może oślepnąć własnym blaskiem.

Kyōka — autor nazywany przez Tanizakiego „czysto japońskim” i przez Mishimę „piwonią kwitnącą na pustyni nowoczesności” — stworzył utwór, w którym sacrum i profanum, duchowość i zmysłowość, wiara i strach splatają się w pejzaż o niemal gotyckim nastroju. Wędrowny mnich z jego opowieści nie jest już ascetą z legend Kōyasan, lecz człowiekiem z krwi i kości: zmęczonym, zlęknionym, miotanym między powinnością a zwątpieniem.

W ten sposób Kyōka ukazuje późną świadomość hijiri — już nie czystego posłańca Kōbō Daishiego, lecz człowieka, który nie znajduje granicy między boskością a ułomnością. To literatura momentu przełomu: epoki Meiji, gdy Japonia traciła wiarę w prostą hierarchię duchowości, a religia ustępowała miejsca introspekcji. W tym świecie dawne figury — mnich, pielgrzym, asceta — stają się symbolami ludzkiej niepewności, nie zdolności do oświecenia, lecz do zadawania pytań.

Myślę, że warto zajrzeć do tej opowieści — nie jako do starego japońskiego romansu grozy, lecz czegoś znacznie więcej. Opowieści o tej dawnej, prawdziwej Japonii. O Meiji, jako brutalnemu burzeniu tożsamości Edo. Ale także, jako coś znacznie bardziej uniwersalnego, co potrafi dotknąć człowieka żyjącego po drugiej stronie globu dwieście lat później. Warto, szczególnie, że, co niestety dość rzadkie, opowiadanie to jest od tego roku dostępne w polskiej wersji językowej. To „Świątobliwy bonza z góry Kōya (Kōya hijiri)”, tłum. Blanka Kurata, w zbiorze „Opowieści niesamowite z języka japońskiego”, PIW 2025 (antologia zawiera też m.in. teksty Tanizakiego i Akutagawy, jest też ebook).
Sprawdź podobne artykuły:
Goze: niewidome artystki feudalnej Japonii - godność w tułaczce przez śnieg i odrzucenie
Komusō – mnich pustki. Destrukcja „ja” w dawnej Japonii.
Samotnik, szaleniec, geniusz – kim był Soga Shōhaku?
Ikkyū Sōjun mistrz zen, który znalazł oświecenie w domach uciech z butelką sake w dłoni
Ikkō-ikki: Buddyjscy mnisi budują fortece i prowadzą chłopów do wojny z władcami Japonii Sengoku
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!