

To nie bajka z anime, ale jedna z kart historii Japonii. Sōhei nie byli wyjątkiem – byli regułą tamtych czasów. Ich militarna dyscyplina, brutalność rytuałów i filozofia śmierci oparta na mushin – czystym, niewzruszonym żadną emocją umysłem w boju – zainspirowały późniejsze pokolenia samurajów i stały się pierwowzorem idei bushidō. Mnich pogrążony w stanie mushin uczył się oczyszczać umysł i koncentrować wyłącznie na chwili obecnej — by skuteczniej walczyć, zabijać bez zawahania i przyjąć śmierć bez lęku — a paradoksalnie, właśnie ta brutalna ideologia stała się duchowym przodkiem tego, co dziś w XXI wieku nazywamy praktyką awareness lub mindfulness. W dzisiejszym artykule opowiemy o tym, jak modlitwa stawała się rozkazem, klasztor – koszarami, a reinkarnacja – strategią długofalowego zwycięstwa. O tym, jak buddyzm w Kamakurze nie szukał oświecenia w spokoju... lecz w dymie płonących świątyń i morzu krwi.

Na kamiennym dziedzińcu świątyni Enryaku-ji, jednej z najpotężniejszych twierdz buddyzmu wschodniej Japonii, zbierała się armia mnichów. Nie było w tym nic ze spokojnej kontemplacji, którą znamy z wizerunków buddyjskich świętych. Twarze mieli napięte, wyżłobione gniewem i ślubami zemsty. Głowy ogolone do skóry, bez żadnej pokory – dla przeciwników miało to być ostrzeżenie, nie znak duchowego wyrzeczenia. Szaty były krótkie, brązowe, często przetarte, związane grubymi pasami ze sznura konopnego. Zamiast juzu (coś w rodzaju buddyjskiego różańca) w dłoniach – naginaty: zakrzywione halabardy, których ostrza lśniły jak języki ognia. Ognia, który będzie podążał wiernie za ich marszem śmierci. Niektórzy mieli na sobie lamelkowe zbroje, inne nosili tylko ochraniacze z bambusa lub skórzane napierśniki splamione starym tłuszczem i rdzawą czerwienią.


Z boku stał młody akolita, jeszcze bez broni, z sutrą owiniętą wokół piersi. Patrzył na to wszystko z podziwem, ale i przerażeniem – wiedział, że dziś jego rola to nosić wiadra z wodą i bandaże, ale jutro już może nie być niczego do opatrywania. Obok niego inny mnich zawieszał na szyi korale juzu, na których wyryto imiona zabitych wrogów, nie świętych. W tym miejscu nawet modlitwa była aktem przemocy.

Sōhei ruszyli. Nie w linii, ale falą – jak potok lawiny w górach. Nieśli ze sobą chorągwie, gniew, doktrynę i ogień. W epoce Kamakury w Japonii, buddyzm szukał oświecenia w kąpieli krwi na polu bitwy.

Dawna stolica – Heian-kyō, dzisiejsze Kyōto – z wolna dogasała jak papierowa latarnia. Arystokracja, potomkowie dawnych urzędników cesarskich z rodu Fujiwara, traciła znaczenie, zanurzona w ceremonialnym życiu pełnym formy, lecz pozbawionym treści. Ich pałace tonęły w pięknych zapachach, słodkiej bezczynności i niekończących się konkursach poetyckich. Ale gdzieś dalej – w dolinach, w górach, na bezdrożach prowincji – budziła się nowa siła – Japonia samurajów: klany wojowników, którzy mieli wkrótce sięgnąć po władzę – nie z nadania cesarza, ale błogosławieństwem przelewanej na polach bitwy krwi.

Zwycięzca, Minamoto no Yoritomo, nie wzniósł się na tron cesarski – nie potrzebował tego. W 1192 roku ogłosił się sei-i taishōgunem, "wielkim generałem pacyfikującym barbarzyńców", i ustanowił własny rząd w Kamakurze – mieście oddalonym od Kyōto, skromnym, drewnianym, ale tętniącym nową siłą. Tak powstał pierwszy bakufu – rząd wojskowy, który odtąd miał kształtować Japonię przez wieki. Władza nie należała już do poetów, lecz do ludzi miecza. Od tego czasu, w całej historii Japonii, władza wróci do cesarza już tylko raz, na krótko – dopiero pod koniec XIX wieku.

Buddyzm, który wcześniej był domeną intelektualistów i poetów, również musiał się zmienić, by przetrwać. Pojawiły się nowe jego formy – bardziej surowe, bardziej dostępne ludziom walczącym i cierpiącym ból wojny. Zen przyniósł ciszę i dyscyplinę – nie służył ukojeniu, ale ostrzeniu umysłu niczym miecza. Amidyzm, z kolei, dawał nadzieję tym, którzy nie mieli czasu na kontemplację – wystarczyło powtarzać imię Amidy, by dostąpić odrodzenia. Oba nurty trafiły w sam środek duszy epoki: głodnej sensu, ale pozbawionej złudzeń.

Tak wyglądał świat Kamakury – świat, w którym poezja musiała ustąpić ostrzu, a modlitwa – krzykowi bojowemu. I choć historia zapamięta tę epokę jako początek samurajskiego ładu, był to porządek zrodzony z chaosu, przesiąknięty błotem bitew i żelazem świątynnych dzwonów, które biły nie dla pokoju, lecz dla wojny. Znamy samurajów nie tylko jako wojowników, ale jako filozofów i poetów (patrz tu: 10 faktów o samurajach, które często mylimy: poznajmy prawdziwego człowieka pod tą zbroją oraz tu: Co potrafił samuraj - błyskawiczny zabójca, zdyscyplinowany poeta, wytrwały filozof?). Ale znamy ich z innego okresu – Sengoku i Edo. W czasach Kamakury – byli to zupełnie inni ludzie.


Był to schyłek epoki Heian — czas, gdy dwór cesarski tracił realną władzę, a każde z większych wyznań buddyjskich zaczynało przypominać nie tyle duchową wspólnotę, co zbrojne stronnictwo. Dawny buddyzm, pełen wyrafinowanych traktatów i dworskich protekcji, przekształcił się w coś znacznie bardziej brutalnego. W centrum tego zjawiska stały świątynie takie jak Enryaku-ji — ośrodek sekty Tendai — które nie wahały się używać siły w obronie swoich interesów.

Walki między tymi ośrodkami nie były symboliczne. W 970 roku Kōfuku-ji wysłało oddziały mnichów do stolicy, by zaatakować urzędników nieprzychylnych ich interesom. W odpowiedzi Enryaku-ji rozpoczęło własne marsze do Kyoto, prowadząc demonstracje siły, które często kończyły się krwawo. W roku 1081 Kōfuku-ji zostało niemal doszczętnie spalone przez sōhei z góry Hiei. Tego typu incydenty powtarzały się przez dziesięciolecia.

Świątynie buddyjskie w schyłkowym okresie Heian posiadały ogromne majątki ziemskie (shōen), były też zwolnione z podatków. Ich wpływy gospodarcze rosły, podobnie jak uzależnienie lokalnych chłopów od ich "duchowej opieki". Jednocześnie, świątynie te pełniły rolę intelektualnych centrów, z którymi wiązali się młodzi mnisi — wielu z nich z rodzin arystokratycznych. W praktyce oznaczało to, że duchowość była ściśle powiązana z rodami politycznymi. Kōfuku-ji wspierał ród Fujiwara, Enryaku-ji zaś szukał sojuszy z Minamoto.

Wizja buddyjskiego mnicha jako istoty łagodnej i ascetycznej traciła na aktualności. Sōhei byli twardzi, brutalni, ale też zdyscyplinowani. Ich orężem była naginata – długa, zakrzywiona broń, idealna do walki w zwartym szyku. Walczyli w prostych pancerzach, często bez ochrony głowy, zbrojni w opaski z wezwaniami Buddy Amidy na czole. Ich rytuały łączyły modlitwę i przemoc – kontemplację i pogardę dla śmierci.
Pod wysokimi dachami świątyń, za bramami zdobionymi rzeźbami smoków i złoconymi inskrypcjami sutr, kryło się nie tyle miejsce kontemplacji, co ufortyfikowana machina wojny oraz akedamia sztuk walki. Klasztory buddyjskie w średniowiecznej Japonii przypominały militarne minipaństwa, gdzie duchowość, taktyka i przemoc były tym samym wyznaniem wiary.

Nie było to życie w duchowym odosobnieniu — to był system quasi-wojskowy, z własnymi koszarami, warsztatami broni, magazynami ryżu i kuźniami.

Zakony utrzymywały wewnętrzną dyscyplinę, opartą na systemie nagród i kar. Regularne modlitwy i recytacje sutr przeplatały się z codziennymi ćwiczeniami fizycznymi, patrolami i obserwacją sytuacji politycznej w regionie. Mnisi podlegali kodeksowi zachowania – naruszenie dyscypliny skutkowało karą cielesną, a dezercja mogła zostać potraktowana jako zdrada wobec wiary.
Część klasztorów rozwijała własne szkoły walki, jak np. Hōzōin-ryū, założona przez mnicha Hōzōin In’ei, który opracował techniki walki włócznią o krzyżowym ostrzu – yari w kształcie litery X, przypominającym krzyż buddyjski.
Życie codzienne: modlitwa, ćwiczenia, taktyka
Dzień wojownika-buddy rozpoczynał się o świcie dźwiękiem dzwonu bonshō, po czym następowała medytacja, recytacja sutr (np. Nehan-gyō), a następnie przejście do treningu fizycznego i wojskowego.
Ćwiczono marsze, techniki walki wręcz, taktykę oblężniczą i użycie ognia – niektóre ataki klasztorów obejmowały podpalenia wiosek lub sabotowanie mostów.
Mnisi w czasie pokoju (który był zjawiskiem niezwykle rzadkim) szli z misą po jałmużnę, ale w czasie wojny stawali się rycerzami świętej doktryny – i nierzadko oddawali życie z okrzykiem imienia Buddy.

Fudō był patronem nieustępliwości, wewnętrznej determinacji i walki z iluzjami — także tymi, które przybierały postać wrogów świątyni. Jego wizerunki wieszano w koszarach mnichów, malowano na sztandarach, a jego bonji (znaki w sanskrycie) wypisywano na zbrojach i hełmach jako talizman ochronny.
Sztandary klasztorne (hata) nie niosły heraldycznych emblematów, lecz fragmenty sutr, najczęściej wersy z Hannya Shingyō lub Shōshin Ge. Uważano, że ich obecność chroni przed ranami i zapewnia dobre odrodzenie.
Przed bitwą odprawiano rytuały ognia gomadō, w których palono tabliczki ofiarne z imionami wrogów. Mnisi pili święconą wodę, recytowali modlitwy z prośbą o śmierć i reinkarnację jako jeszcze potężniejszy wojownik. Podtrzymywali stan braku przywiązania do własnego życia — nie ze względu na pacyfizm, ale by z radością umrzeć w służbie doktrynie.

W ten sposób klasztory stawały się miejscem, gdzie buddyzm spotykał się z pragmatyką wojny. Ich mieszkańcy byli pół-mnichami, pół-żołnierzami, a ich życie — mieszanką surowej dyscypliny, świętego gniewu i krwawych starć. Śmierć była dla nich nie końcem, tylko przejściem do następnej inkarnacji, gdzie znów będą mogli walczyć na polach bitw.

Początkowo buddyzm w Japonii był religią introspekcji, modlitwy i wyzwolenia z kręgu sansary. Jednak w epoce Kamakury, w zetknięciu z rosnącą klasą wojowników, przeszedł radykalną transformację. Zrezygnowano z teologicznych subtelności na rzecz praktyk prostych, surowych i bezpośrednich, które lepiej współgrały z życiem w ciągłym zagrożeniu.

To właśnie te praktyki przeniknęły do klasztorów zbrojnych i samurajskich szkół. Jak pisał mnich i wojownik Takuan Sōhō (1573–1645) w traktacie Fudōchi Shinmyōroku, "miecz nie myśli – jest narzędziem pustki. Wojownik nie powinien przywiązywać się do życia ani śmierci – wtedy stanie się niepokonany."
Mnisi-żołnierze (sōhei), podobnie jak samuraje, często przed walką praktykowali zazen – siedząc w bezruchu, w ciszy, przez godzinę lub dłużej, wpatrzeni w ścianę lub płomień. Nie szukali uspokojenia – lecz oswojenia ze śmiercią.
W klasztorach, takich jak Mii-dera czy Enryaku-ji, popularna była lektura Shōbōgenzō mistrza Dōgena i recytacja fragmentów Sutr Mahāparinirvāna, opisujących moment śmierci Buddy jako oświecenie poprzez rozpad.Wierzyli, że kto przywiązuje się do życia, ten się waha. A kto się waha – ten ginie bez nadziei na dobrą reinkarnację.
Mushin – umysł czysty
Kluczową ideą tej filozofii walki był stan mushin (無心) – dosłownie „bez umysłu”. To nie tyle brak myślenia, co działanie bez zakłóceń ego, emocji i analizowania. Mushin oznaczało czyste, płynne reagowanie, pozbawione lęku przed śmiercią i pragnienia zwycięstwa. Choć kontekst jest tu zupełnie inny, jest to swego rodzaju pierwowzór tego, co dziś zwiemy „awareness” albo „mindfulness”.
W traktacie Heihō Kadensho Yagyū Munenoriego (ojca założyciela szkoły szermierki Yagyū Shinkage-ryū, która służyła siogunom Tokugawa), znajdziemy słowa:
„Gdy umysł zatrzyma się na ostrzu przeciwnika, zginiesz. Gdy umysł zatrzyma się na twoim własnym ostrzu – także zginiesz. Umysł musi być wolny jak wiatr.”
Te same idee mushin odnajdziemy w życiu mnichów wojowników, którzy śpiewając sutry szli do walki – nie szukali oni zwycięztwa, ale pustki, która nie zna strachu.

Bushidō przyjęło z Zen:
- akceptację śmierci jako wyzwolenia,
- ideę działania bez pragnień (mushin),
- kultywację samotnej praktyki i doskonalenia formy,
- przekonanie, że prawda objawia się przez działanie, a nie słowa.
Zamiast pieśni i modlitw, samuraj miał doskonalić uderzenie miecza jako formę kontemplacji. Jak pisał Yamamoto Tsunetomo w Hagakure:
„Droga wojownika to śmierć. Rozmyślanie nad śmiercią każdego dnia – to czyni życie znośnym.”

Władza świątyń, które przez wieki rosły w siłę jak feudalne domeny, zaczęła być systematycznie ograniczana. Ich ziemie były przejmowane, a wpływy w stolicy – rugowane. Kulminacją tej polityki była decyzja jednego człowieka, który postanowił zakończyć erę walecznych mnichów przy pomoc ich własnych argumentów – stali i ognia.
W roku 1571 wielki Oda Nobunaga – daimyo zarówno bezlitosny, jak i nowoczesny – dokonał aktu, który wstrząsnął całą Japonią. Wysłał swoje wojska pod Enryaku-ji – starożytny kompleks świątynny na górze Hiei, kolebkę sōhei, miejsce pełne relikwii i ksiąg, ale też uzbrojonych mnichów, którzy przez stulecia grali podwójną rolę duchownych i watażków. Nie oszczędził nikogo. Według kronik, zginęło 20–30 tysięcy osób – mnisi, nowicjusze, kobiety, dzieci. Płonęły hale modlitewne, dzwony pękały od żaru. Z dymu wzniósł się nowy porządek – feudalna Japonia przyszłych shogunów.

Dziś sōhei powracają nie w rzeczywistości, ale w legendzie i obrazie. Ikoniczna postać mnicha z ogoloną głową i długą naginatą – wojownika, który łączy medytację z morderczym cięciem – wciąż inspiruje twórców. Pojawia się w filmach Kurosawy, w mandze i anime, na ekranach gier video i w książkach historycznych. To nieprzypadkowe – sōhei ucieleśniają paradoks wojennego mistycyzmu, sprzeczność między modlitwą a przemocą, spokojem a ekstazą bitwy.

W prochu góry Hiei, między ruinami spłowiałych sutr, zasłuchani w echa wojennych bębnów, odnajdujemy nie tylko historię buddyzmu w Japonii — ale także ostrzeżenie:
że wiara łączy się zadziwiająco dobrze z mieczem.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!