

Goze nie były tylko artystkami. W ludowej wyobraźni były też kimś więcej – istotami na granicy. Ich śpiew miał moc wpływania na urodzaj, zdrowie, los. Były niewidome, ale widziały przez dźwięk; były kobietami, ale nie wolno im było kochać ani być kochaną; były wolne, ale związane rygorem przysięgi. Żyły na poboczach dróg, w chłodzie zimy i ciszy wiejskich nocy, ich życie składało się z pieśni, tułaczki i powtarzania na pamięć nieprawdopodobnej ilości wersów. A jednak w tej samotności i surowości kryła się głęboka duchowość: pokora wobec losu, dyscyplina, wspólnota i sztuka – jako sposób ocalenia siebie w świecie, który nie dawał miejsca słabym. Goze nie śpiewały z pasji. Śpiewały, bo tylko w pieśni mogły być kimś więcej niż ciałem bez wzroku – mogły być opowieścią samą w sobie. Poznajmy dziś, jak żyły.
Dzień z życia goze

Idą od wsi do wsi, jak robią to przez większość roku – z wyjątkiem krótkich miesięcy głębokiej zimy, kiedy śnieg bywa zbyt bezlitosny nawet dla nich. Ale dziś, wczesnym rankiem, jeszcze ruszają – na koncert, który odbędzie się w chacie rolnika, gdzie spędzą noc. Plecy bolą od ciężkiego furoshiki, w który zawinięty jest ich cały świat: dodatkowe kimono, miseczka na ryż, instrument, drugi shamisen owinięty w tkaninę. Każda niesie około trzydziestu 斤 (kinów, czyli około 18 kg). Są samowystarczalne. To część ich dumy.


Dziś wieczorem będą śpiewać danmono (段物 – pieśń wielosegmentowa) – długą, wieloczęściową opowieść o miłości i zdradzie. Potem ktoś poprosi o kudoki (口説き – pieśń lamentacyjna) – pieśń o samobójstwie kochanków. A potem dzieci zażyczą sobie wesołej min’yō (民謡 – pieśń ludowa). Goze muszą znać wszystko. Wszystko pamiętać. Nie mają nut. Ich nutami jest pamięć mięśni, palców, oddechu. Dźwięki są mapą – i kompasem.


Po występie – skromna kolacja. Miska gorącego ryżu z solonymi śliwkami. Czasem trochę ryby. Czasem nie. Potem cisza. Aki układa się do snu na sienniku rozłożonym pod ścianą. Hanayo cicho szepcze modlitwę do Myōonten – ich patronki, bóstwa muzyki i głosu.

Aki nie wie, czy to prawda. Ale wierzy w to, co czuje, kiedy śpiewa. Że na chwilę znika ciemność. Że znika głód, chłód, wspomnienia wyzwisk: „mekurakko”, „tochi”. Znika poczucie inności. Zostaje tylko pieśń.
Zamykając oczy – które i tak nic nie widzą – Aki myśli o jutrze. O kolejnej wsi. Kolejnym występie. Kolejnej misce ryżu. O swojej nauczycielce, która być może kiedyś odda jej han-eri – znak, że Aki stała się goze nie tylko z ciała, ale i z ducha. Ma on fioletową barwę, ale Aki nie wie, co to tak naprawdę znaczy. Musi się wyspać, jutro kolejny dzień będą szły przez mróz i góry do następnej wsi.

Znak 瞽 jest rzadki, archaiczny i nacechowany historycznie. Dawniej pojawiał się również w złożeniach odnoszących się do niewidomych mężczyzn grających na biwie (np. gishi – 瞽師), ale to w słowie goze przetrwał najdłużej. Niesie z sobą ciężar losu, piętno cielesnego braku, a jednocześnie cień tajemnicy – w kulturze Japonii bowiem osoba niewidoma była nie tylko niepełnosprawna, ale często także kimś obdarzonym szczególną wrażliwością albo dostępem do „innego świata”.


Ważne jest też rozróżnienie między językiem pisanym a mówionym. W dokumentach – nazwach organizacji, zapisach kronikarskich – używano pisowni 瞽女. Ale w żywej mowie krążyły dziesiątki określeń, często nacechowanych emocjonalnie, lokalnie, potocznie – z czego wiele dziś odchodzi w niepamięć. Język, jak zawsze, jest tu nie tylko narzędziem opisu, ale lustrem społecznego spojrzenia – pełnego niejednoznaczności, emocji, lęków i podziwu. Nazwa goze nie jest więc tylko określeniem zawodu – to słowo, które niesie w sobie cały ciężar losu i całe światło godności.

Rodziny, szczególnie na prowincji, bały się, że ślepa córka ściągnie na dom hańbę. Pojawiały się lęki przesądne – że to „kara z niebios” – ale też praktyczne: że nikt jej nie poślubi, że nie będzie mogła pracować w polu, że stanie się ciężarem. Dla biedniejszych domostw oznaczało to konieczność oddania dziecka – z litości, rozpaczy, ale i kalkulacji.

Na tym tle goze jawiły się jako trzecia droga – nie jako akt łaski, lecz jako surowa struktura samopomocy, oparta na sztuce, dyscyplinie i godności. Wstąpienie do organizacji goze oznaczało nie tyle wybór, co ratunek – sposób, by uniknąć najgorszego losu. Był to model emancypacyjny przez rygor, a nie przez pobłażliwość.

Dla niewidomej kobiety był to często jeden jedyny sposób, by przeżyć z godnością – nie jako żebraczka, nie jako „ciekawostka”, nie jako medium albo niewolnica, ale jako artystka i pielgrzym. Goze nie prosiły o litość. Goze dawały pieśń.

Wszystko zaczęło się zmieniać wraz z pojawieniem się instrumentu, który na zawsze zmienił pejzaż dźwiękowy Japonii – shamisenu. Ten trzystrunowy instrument, sprowadzony z Chin przez Okinawę i Kyoto, upowszechnił się w okresie Edo. Shamisen stał się sercem muzyki goze – narzędziem opowieści, liryki i dramatyzmu. Od tego momentu goze z prowincji zaczęły organizować się w formalne grupy – z hierarchią, regułami, rytuałami i repertuarem.

– Takada (dzisiejsze Jōetsu, pref. Niigata),
– Nagaoka,
– Iida (pref. Nagano),
ale również w innych rejonach: Yamagata, Saitama, Gifu, Akita.
Te wspólnoty, często nazwane goze-kō (瞽女講), funkcjonowały jak zakony artystyczne – miały własne zasady, starszyzny, struktury szkoleniowe, kodeksy zachowań, zasady celibatu i surowe kary za ich łamanie. Często były też moralnie dwuznaczne – niektóre grupy goze wchodziły w kontakt z domami uciech (yuukaku), oferując rozrywkę w przybytkach o różnym charakterze. Ale najbardziej szanowane z nich strzegły swojej reputacji z żelazną dyscypliną.

Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Epoka Meiji (1868–1912) przyniosła modernizację, upadek dawnych struktur społecznych, nowe instytucje i inne wyobrażenie o niepełnosprawności. Goze – jako forma życia oparta na średniowiecznym modelu przetrwania – zaczęły znikać z pejzażu społecznego. Po wojnie istniały już tylko pojedyncze starsze kobiety, które kontynuowały tradycję – często jako żywe relikty innego świata.
Ostatnią z nich była Haru Kobayashi (1900–2005), uznawana za ostatnią prawdziwą goze Japonii. Urodziła się niewidoma, rozpoczęła naukę w wieku dziewięciu lat w organizacji Takada-goze, a przez ponad 80 lat występowała, ucząc się ponad 100 pieśni. W 1971 roku rząd Japonii uznał jej śpiew za niematerialne dziedzictwo kulturowe, a w 2005 roku po jej śmierci zakończyła się żywa historia goze.

Współczesna badaczka i śpiewaczka Rieko Hirosawa od lat bada, rekonstruuje i wykonuje pieśni goze, odzyskując dla świata nie tylko muzykę, ale sposób życia, myślenia, patrzenia na świat bez patrzenia oczami. Dzięki takim postaciom goze powracają – jako zjawisko kulturowe, jako przedmiot refleksji, jako symbol godności, która nie potrzebuje wzroku, by widzieć głębiej.

Hierarchia była jasna: mistrzyni (師匠 – shishō) prowadziła wspólnotę, przekazywała repertuar, nadzorowała dyscyplinę. Starsze goze miały obowiązek uczyć młodsze, prowadzić je w podróży, oceniać ich postępy. Uczennice – często kilkuletnie dziewczynki – uczyły się nie tylko śpiewu i gry na shamisenie, ale także sposobu życia: poruszania się bez wzroku, zapamiętywania topografii izby, posługiwania się pałeczkami, ubierania się, składania ukłonu, milczenia. Milczenie było cnotą.

Reguły były spisane – w postaci kodeksów – i co roku przypominane podczas rytuału Myōon-kō (妙音講 – dosł. „zgromadzenie subtelnego dźwięku). Było to doroczne zgromadzenie goze z danego regionu, podczas którego wspólnie śpiewano, recytowano legendę założycielską (o ślepej kobiecie, która przekształciła cierpienie w pieśń), a także czytano głośno reguły i składano przysięgę ich przestrzegania. Był to czas wspólnoty, oczyszczenia, odnowienia – ale także kontroli i oceny.

Codzienne życie toczyło się w rytmie nauki i podróży. Goze spędzały nawet 300 dni w roku w drodze – pieszo, z laską i instrumentem, po górskich ścieżkach, zasypanych śniegiem drogach, przez mosty, wiejskie świątynie, gościńce. Szły grupami, jedna za drugą, z dłonią na ramieniu starszej siostry. Niosły shamisen w futerale, kilka skromnych ubrań i wspomnienia tras, które znały na pamięć.
Występowały w domach chłopskich, czasem w wiejskich gospodach, innym razem w izbach położnych, świątyniach, na festynach, przy ogniskach. Noclegi zapewniały tzw. goze-yado (瞽女宿) – wiejskie domy, które miały tradycję goszczenia goze. Czasem były to domy zaprzyjaźnione, czasem rodziny dawnych uczennic, czasem izby przeznaczone specjalnie dla nich. W zamian za muzykę i błogosławieństwo, gospodarze oferowali skromną strawę, miejsce przy ogniu, trochę ryżu na drogę. Mówiono, że ryż ofiarowany goze przynosi płodność, siłę i szczęście.

To życie – surowe, wędrowne, pełne reguł i samotności – było także formą autonomii i duchowej głębi, jakiej nie znała żadna inna kobieca wspólnota tamtej epoki. Goze nie miały wzroku – ale miały pieśń, więzi siostrzane i wolność.

Nauka odbywała się, z oczywistych powodów, wyłącznie drogą ustną – bez zapisów ani nut. Mistrzyni śpiewała wers po wersie, a uczennica powtarzała aż do perfekcji. Goze potrafiły zapamiętać kilkaset utworów, niekiedy trwających godzinami, z wszystkimi niuansami intonacji, pauz, oddechów i akcentów. To nie była jedynie pamięć – to była transmisja duchowa.

Podstawowym instrumentem był shamisen (三味線) – trzystrunowy, szarpany instrument o prostokątnym korpusie pokrytym skórą (często z kota lub psa), grany przy pomocy dużego plektronu (czasem wykonanego z żółwiej skorupy). Dźwięk shamisen był suchy, kruchy, z lekko metalicznym pogłosem – jak echo kroków po zimowej ziemi. W połączeniu z niskim, ściszonym głosem tworzył ascetyczną, ale hipnotyzującą aurę.
Wizerunek i odzież

Ich bagaż – choć pozornie skromny – ważył kilkanaście kilogramów i był symbolem samowystarczalności. Goze nie prosiły o pomoc – niosły wszystko, co miały, na własnych plecach. Każdy węzeł furoshiki, każdy fałd kimona, miał swoje miejsce – nauczone raz, powtarzały go przez lata, w ciemności, z pamięci i dotyku.
Estetyka ich występów nie kończyła się na stroju. Śpiew, ruch, cisza, pauzy między wersami, sposób siadania przy ogniu, sposób składania dłoni – wszystko było częścią rytuału, jakby każda pieśń była ceremonią herbaty – tylko, że dźwięku. Nie było tu miejsca na improwizację – była forma, i w niej zawierała się etyka życia.

W wielu regionach Japonii istniało przekonanie, że goze mają w sobie moc – nie magiczną w sensie rytuałów, lecz duchową, liminalną. Przez to, że zostały odarte z jednego z głównych zmysłów, miały być bliżej duchów, kami, przodków. Ich pieśni mogły pobudzać jedwabniki do snucia kokonu, zapewniać urodzaj, przynosić zdrowie dzieciom. Dlatego właśnie ryż dawany goze nie był tylko zapłatą, ale darem magicznym – formą wymiany z kimś, kto przekracza granice codzienności. Istniało nawet określenie goze no hyakunin-mai (瞽女の百人米) – „ryż stu ludzi dla jednej goze” – jako metafora hojności, ale też nadziei, że poprzez pieśń goze cała wspólnota zostanie pobłogosławiona.
A jednak – ten szacunek nie wykluczał dystansu. Goze żyły na obrzeżach – fizycznych, społecznych i emocjonalnych. Nie należały ani do świata matek, ani do świata kapłanek, ani do świata kurtyzan. Były osobną klasą, z własnym kodeksem, estetyką i losem. Nierzadko nazywano je pogardliwie: mekurakko (ślepa dziewucha), tochi (obcy wóczęga). Były szanowane i jednocześnie napiętnowane – jak często dzieje się z tymi, którzy nie pasują do oczywistych ról społecznych.

Śpiew goze – tak charakterystyczny: powściągliwy, czysty, bez ekspresyjnego vebratto – był odbiciem filozofii, w której emocje są przeżywane głęboko, ale bez afiszowania się z nimi. Godność to nie ucieczka od cierpienia, lecz jego przekształcenie w coś bardziej subtelnego: opowieść, dźwięk, rytm. Ich życie nie opierało się na dążeniu do szczęścia w sensie zachodnim, lecz na zgodzie na ból i przekształceniu niedostatku w obecność.
Haru Kobayashi, ostatnia z wielkich goze, mówiła:
„Kami widzą serce. Nawet jeśli po śmierci odrodzę się jako robak, chcę mieć wzrok.”
To zdanie – z pozoru paradoksalne – mówi o pragnieniu rozpoznania, o prawie do wewnętrznego światła nawet w świecie ciemności. Kobayashi nie widziała od urodzenia, ale jej pamięć muzyczna, siła psychiczna i duchowa dyscyplina uczyniły z niej pomost między epokami.
Goze uczyły, że ból może być ścieżką, że samotność może być źródłem dźwięku, a cisza może nieść więcej znaczeń niż słowa. W świecie opartym na wzroku, to one – pozbawione oczu – uczyły widzenia głębszego. W świecie pełnym hałasu i pośpiechu, ich powolne wędrowanie i śpiew wieczorem pod strzechą niosły inną jakość czasu – czas skupienia, pamięci, obecności.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!