Mieszkańcy miasta Edo w czasach rządów shogunatu Tokugawa mieli szczególną słabość do rzeczy, które były „czymś i jednocześnie czymś innym”. Lubili świat odbity w krzywym zwierciadle — widzieć siebie samych, zamaskowanych, przebranych, ironicznych. Z tej miłości do dwuznaczności narodziło się odgałęzienie sztuki ukiyo-e: mitate-e (見立絵) — dosłownie: „obrazy widziane jako coś innego”. To nie był tylko estetyczny żart, lecz sposób myślenia, w którym codzienność zyskiwała głębię, a świętość dawała się rozbroić jednym mrugnięciem oka. Mieszczanin Edo śmiał się, ale i rozumiał – że ukiyo (japoński „świat ulotny”) i ukiyo (buddyjski „świat cierpienia”) to ten sam świat, różnie odczytany.
W drzeworytach mitate-e kurtyzana mogła okazać się boginią miłosierdzia, aktor – dawnym samurajem, a sprzedawca tytoniu – Bodhisattwą. Widz, który rozumiał aluzję, był współtwórcą żartu, częścią elitarnego kręgu wtajemniczonych, w którym inteligencja mierzyła się nie statusem, lecz błyskiem rozpoznania. Edończycy, pozbawieni politycznego głosu, rekompensowali to sobie właśnie w ten sposób – humorem, aluzją, kultem subtelnego skojarzenia. Ich świat był jak kabuki: wszystko było maską, ale w tej masce kryła się prawda.
Mitate-e to sztuka, która śmieje się i filozofuje jednocześnie. Pod pozorem dowcipu ukrywa refleksję o świecie, w którym nie istnieje twarda granica między sacrum i profanum, dawnym i współczesnym, mądrością i pożądaniem. Każdy taki obraz jest grą, w której oczy widza stają się narzędziem filozofii. Ten, kto potrafi zobaczyć chłopaka na lwie jako Bodhisattwę Mądrości, a zarazem męską prostytutkę z dzielnicy uciech, rozumie, że rzeczywistość ma zawsze drugie dno — i że w tym właśnie tkwi cały urok Japonii epoki Edo.
見立文殊菩薩
(Mitate Monju Bosatsu)
- Suzuki Harunobu, 1768
Wąski jak pas tkaniny, wysoki niczym słup, na którym go wieszano — ten hashira-e z lat 1760., sygnowany „Harunobu ga”, to dzieło, które w całej swej lekkości skrywa prawdziwy pokaz erudycji i humoru. Na pionowym arkuszu (ok. 12.4 x 63.5) młodzieniec o delikatnych rysach siedzi bokiem na spoczywającym lwie shishi, jakby od niechcenia — a jednak w pozie, która ma swoje święte rodowody. W dłoni trzyma długą fajkę i tackę ze stroikiem do palenia; jego kimono delikatnie faluje, włosy są gładko uczesane, spojrzenie senne. Scena zdaje się intymna, niemal salonowa — ale pod powierzchnią to ironiczny teatr idei.
Na pierwszy rzut oka widzimy wariację na temat Monju Bosatsu (文殊菩薩, Mañjuśrī) — bodhisattwy mądrości, który w tradycyjnych przedstawieniach dosiada lwa, w dłoni trzyma miecz rozcinający ignorancję i sutry mądrości. Harunobu jednak zamienia cały zestaw znaczeń jak w grze karcianej: miecz staje się fajką, sutra — akcesorium do tytoniu, a lew, dawniej symbol duchowej siły, tutaj przypomina nieco znudzonego kota salonowego. To właśnie rdzeń mitate — zabieg, w którym artysta podmienia atrybuty i konteksty, zestawia wzniosłe z przyziemnym, tworząc nowy, często przewrotny sens.
Postać na drzeworycie to kagema (陰間) — młody „chłopiec z herbaciarni” przy ulicy z teatrami kabuki, męska prostytutka. Widz z epoki Edo wiedziałby to od razu: delikatna twarz, długa fajka i fason stroju mówiły jasno, że to nie mnich, lecz chłopiec z dzielnicy rozkoszy. Tym samym Harunobu zestawia świętość i zmysłowość, nauczanie buddy i flirt, czystość i pokusę — i robi to z wdziękiem, bez cienia złośliwości.
Zwróćmy uwagę na pozycję: młodzieniec siedzi w tzw. hankashiyui (半跏思惟), czyli „pozie zadumy”, w której jedna noga zwisa, a druga oparta jest na kolanie. To klasyczna poza Maitreyi lub Nyoirin Kannon (Bodhisattwa przyszłego Buddy / forma Kannon), symbol kontemplacji i duchowego namysłu. Harunobu, z typowym dla siebie wyrafinowaniem, zestawia więc medytacyjną pozę z całkowicie frywolnym kontekstem: młody „kurtyzan” zamiast oświecenia rozmyśla nad fajką.
U stóp bohatera rozkwitają peonie (botan) — „królowe kwiatów” — które w sztuce japońskiej często towarzyszą lwu kara-shishi, „królowi bestii”. Ten duet, botan-kara-shishi, to motyw znany już od VIII wieku, symbolizujący bogactwo, siłę i pomyślność. W epoce Edo często zdobił tkaniny i ceramikę. Tutaj Harunobu używa go z przymrużeniem oka: ozdobna para – lew i peonia – podkreśla teatralny przepych sceny, jakby duchowe oświecenie zamieniło się w wystawną reklamę salonu piękności.
Niektórzy badacze sugerują, że ta grafika mogła być sponsorowana przez bogaty sklep tytoniowy — zresztą w Edo było to popularne: druki z aluzjami do fajek i tytoniu służyły subtelnej promocji. Inna wersja tego samego motywu (mniejszy arkusz, dziś w Museum of Fine Arts w Bostonie) wzmacnia tę hipotezę. Możliwe więc, że mitate Monju Bosatsu był zarazem reklamą i artystyczną łamigłówką — w duchu „kto zrozumie, ten się uśmiechnie”.
A zatem: dlaczego się uśmiechamy? Bo widz Edo widział jednocześnie dwie rzeczy — i żadna z nich nie była prawdziwa bez drugiej. W jednej chwili to bodhisattwa mądrości, w drugiej chłopiec z herbaciarni o androgynicznej urodzie. Miecz-fajka rozbraja powagę, lew staje się dekoracyjnym rekwizytem, a świętość i przyziemność stapiają się w jedno. Widz „widzi coś jako coś innego” — mi-tate — i w tym właśnie momencie następuje błysk rozpoznania, intelektualny żart, który jest istotą mitate-e.
Harunobu uczy nas tu, że widzenie jest aktem twórczym: że sens obrazu rodzi się nie z farby, lecz z wyobraźni. I że między patosem a śmiechem biegnie najcieńsza możliwa linia — im ta linia cieńsza – tym zabawniejszy efekt. A zabawność nie musi wcale oznaczać płytkości.
W świecie ukiyo-e było wiele sposobów patrzenia, ale żaden nie dawał takiej rozrywki intelektualnej jak mitate-e (見立絵). Samo słowo rozkłada się na dwa elementy: mitateru (見立てる) – „upodobnić, ukazać jako”, i e (絵) – „obraz”. W dosłownym sensie to więc „obraz upodobnienia”, ale w praktyce – „sztuka widzenia jednego jako drugiego”. Artysta mówił do widza: spójrz jeszcze raz – „czy na pewno widzisz to, co myślisz, że widzisz”?
W mitate-e nie chodziło o iluzję, lecz o błysk rozpoznania: o grę aluzji, podmianę atrybutów, parodię konwencji. To była wizualna zagadka, poetycka metafora przeniesiona na drzeworyt.
Korzenie mitate tkwią nie w grafice, lecz w języku – w subtelnych grach słownych poezji waka i renga epoki Heian. Tam już działał mechanizm „zobaczenia jako”: podwójne znaczenia (kakekotoba), metafory, które jednocześnie odnosiły się do natury i ludzkich emocji. W XVII wieku technika ta wybuchła w twórczości poetów haikai – zwłaszcza u Matsuo Bashō, który z prostych scen czynił duchowe parabole.
Gdy druk barwny rozkwitł w Edo, mitate przeniosło się z wierszy na obrazy. Wówczas zaczęto mówić o mitate-e – grafikach „na podobieństwo” dawnych motywów. Czasem jednak termin zastępowano innymi: fūryū (風流 – „elegancki, wyrafinowany”, ale też nowoczesny – więcej tu: Fūryū. Słuchać, jak wieje świat.) lub yatsushi (やつし – „przebrany, stylizowany”).
Publiczność Edo żyła w świecie cytatów. Znała dawne legendy, poezję i teatr, więc czytała obraz podwójnie – tak jak czytała haiku. W kulturze mówiło się o zjawisku shukō (趣向) – „podwójnego widzenia”, w którym sztuka odbija samą siebie i swoją epokę, ale jednocześnie komentuje przeszłość.
Dlatego mitate-e dawało tak wielką radość: widz, który rozpoznał ukrytą aluzję, czuł się współautorem żartu. Męska prostytutka przedstawiony jako Bodhisattwa, samuraj zamieniony w poetę, albo piękność z dzielnicy Yoshiwary jako współczesna Murasaki z „Genji monogatari” – to była erudycja spleciona z ironią. W jednym obrazie zderzały się światy: ga (雅 – wysublimowany) i zoku (俗 – pospolity).
W drugiej połowie XIX wieku, gdy cenzura ograniczała satyrę, a gusta przesunęły się ku realistycznym pejzażom (meisho-e) i wizerunkom pięknych kobiet (bijin-ga), mitate-e powoli znikło z głównego nurtu. Jednak jego duch przetrwał. W Meiji i Taishō powracało w reklamie, w teatrze kabuki, a dziś można je dostrzec w mandze, anime, a nawet w japońskich kampaniach marketingowych, które łączą sacrum i popkulturę z tą samą przewrotną gracją.
Mitate-e to nie tylko estetyka – to gramatyka skojarzeń, która rządzi się własnymi regułami. Widz patrzy na obraz i rozpoznaje w nim ukryty „drugi plan” – jakby ktoś położył przezroczystą kalkę z dawnym motywem na współczesną scenę. Właśnie ten moment podwójnego widzenia – błysk, gdy obraz zaczyna znaczyć coś jeszcze – stanowi istotę mitate. Istnieje 5 „chwytów”, których trzymali się twórcy drzeworytów w Edo – poznamy je poniżej.
To najprostszy i najczęstszy chwyt. Artyści Edo brali rozpoznawalne symbole – miecz, wachlarz, sutrę, instrument – i podmieniali je na przedmioty ze znanej im codzienności. Miecz bodhisattwy Monju staje się fajką w rękach młodzieńca, wachlarz cesarskiej damy zamienia się w ręcznik kąpielowy kurtyzany, a sutra – w list miłosny. Dzięki temu świętość, mądrość lub heroizm zostają „odczarowane” i przeniesione w świat uliczny, frywolny, zmysłowy.
Tu cały bohater zostaje „przebrany” w nową tożsamość. Słynny generał z chińskiej historii przemienia się w aktora kabuki, a kapłanka z mitów – w dziewczynę z Yoshiwary. To rodzaj teatralnego maskowania, w którym figura dawna zyskuje współczesne ciało.
Przykład: u Suzuki Harunobu piękna kurtyzana odgrywa rolę Fugen Bosatsu (Samantabhadry) jadącej na słoniu; jej spojrzenie i gesty są jednak nie medytacyjne, lecz zalotne.
Ten typ mitate był szczególnie modny w okresie Genroku (1688–1704). Polegał na tym, że postacie współczesne stylizowano na sławne postaci z przeszłości – ale nie po to, by je czcić, lecz by się nimi bawić. Urocza dziewczyna z herbaciarni mogła być przedstawiona jako „nowa Murasaki Shikibu”, a sprzedawca ryb – jako „współczesny Benkei”. To była forma parodii i społecznego komentarza: mieszczańska klasa odbierała w ten sposób elitom dawną symbolikę.
Niektóre mitate-e łączyły krótki wiersz lub przysłowie z obrazem, który ilustrował je w przewrotny sposób – zbyt dosłownie, opacznie lub z erotycznym podtekstem. Słowa i obraz wchodziły w dialog: jeśli tekst mówił „Buddha w medytacji”, obraz pokazywał śpiącego aktora po spożyciu nadmiernej ilości sake. Tak rodziła się wielopoziomowa gra znaczeń – jednocześnie żart i filozoficzny paradoks.
Ten wariant szczególnie kochali twórcy yakusha-e (portretów aktorów). Ukazywali oni znanych artystów kabuki w rolach, których nigdy nie odgrywali – na przykład w scenach z mitologii lub klasycznych poematów. Była to wizualna zabawa z teatralnym światem Edo, rodzaj fanowskiego „co by było, gdyby”, taki fanfic za shogunatu. W Osace powstał nawet osobny nurt takich grafik – Osaka-e – pełen pastiszu i autoironii.
Kiedy patrzymy na mitate-e, coś dziwnego dzieje się w głowie. To nie tylko oglądanie – to moment, gdy dwa porządki rzeczywistości zachodzą na siebie jak przezroczyste folie. Widz widzi jednocześnie to, co jest, i to, co zostało „podstawione”.
Filozofowie Zachodu nazwaliby to „seeing-as” – widzeniem czegoś jako czegoś innego. U Wittgensteina to moment, w którym figura kaczko-królika „przeskakuje” między interpretacjami; u Husserla – napięcie między przedmiotem obrazu (tym, co namalowane) a tematem obrazu (tym, co przedstawione). W mitate te dwa poziomy nie są ukryte, lecz świadomie zestawione. Artysta pokazuje nam samą strukturę postrzegania – jakby mówił: „patrz, oto jak działa twoje oko i umysł, gdy odkrywają sens w pozorach”.
Właśnie dlatego mitate jest tak zabawne. To nie tylko żart, lecz radosna lekcja epistemologii w kolorze nishiki-e. Widz, który rozpozna odniesienie, staje się na chwilę filozofem – odkrywa, że świat znaczeń jest elastyczny, że to, co święte, można widzieć jako świeckie, a to, co poważne, jako frywolne.
Za tą zabawą stoi głęboka intuicja buddyjska – nie-dualizm. W doktrynie muge (無礙) mówi się o „braku przeszkód” między zjawiskami. Świat nie jest zbudowany z oddzielnych bytów, lecz z nieustannych przenikań. Dlatego świętość może przeświecać przez rzecz pospolitą – jak w obrazie "Kaso Nehanzu" Jakuchū, gdzie Budda umiera pośród owadów i zwierząt (o tym ekscentrycznym twórcy przeczytasz więcej tu: Genialna dziwność Itō Jakuchū – poznajmy jednego z malarskich ekscentryków Japonii Edo). W tej samej logice artysta z Edo może ukazać Bodhisattwę w ciele kurtyzany: nie jako profanację, lecz jako przypomnienie, że oświecenie i pożądanie są dwiema twarzami tej samej rzeczywistości.
Mitate-e wyrosło z poezji haikai, czyli z ducha szybkiej riposty i dialogu. W haikai poeci pisali wersy parami – jeden dawał obraz, drugi puentę. Często spinała je ukryta aluzja, zwana mitate-zuke: subtelne porównanie dwóch odległych rzeczy, które w jednej chwili „klikają” w umyśle czytelnika. Drzeworytnicy Edo przenieśli tę poetycką błyskotliwość w świat obrazu.
Dlatego mitate-e ma rytm haiku: krótki, napięty, pełen nagłych skojarzeń.
Zobaczmy choćby kilka przykładów:
- Kurtyzana jako Bodhidharma (Daruma) – mistrz zen zastąpiony przez kobietę z Yoshiwary; zamiast surowego mnicha, uśmiechnięta piękność z wachlarzem.
- Trzej degustatorzy octu – klasyczna chińska alegoria Laozi, Buddy i Konfucjusza zastąpiona trzema Japonkami pijącymi sake.
- Aktorki jako boginie – współczesne piękności przyjmujące role Amaterasu, Benzaiten, czy Sei Shōnagon.
Każdy z tych obrazów to miniaturowy eksperyment filozoficzny: jak wiele znaczeń może unieść jeden motyw? I jak cienka jest granica między parodią a medytacją?
Aby w pełni zrozumieć, jak działa mitate — ta błyskotliwa sztuka podwójnego widzenia — warto zobaczyć ją w działaniu. Przyjrzyjmy się więc pięciu przykładom, w których artyści Edo z mistrzowskim humorem, erudycją i lekkością zestawiali świętość z codziennością, dawne z nowym, a filozofię z plotką z Yoshiwary.
華蔬涅槃図
(Kaso Nehanzu)
— Itō Jakuchū, ok. 1794, Kyoto
Na pierwszy rzut oka to parodia klasycznej sceny Nehanzu — śmierci Buddy Siakjamuniego — lecz zamiast Buddy widzimy… biały daikon, czyli rzodkiew japońską, ułożoną majestatycznie na łożu z liści kapusty. Dookoła zgromadziły się setki żałobników: marchewki, bakłażany, ogórki i inne warzywa, z których każde ma drobne, antropomorficzne rysy.
Jakuchū nie szydzi z religii — on medytuje nad nią. W duchu doktryny zen „busshō sōmotsu kokorozashi ari” („nawet rzeczy nieożywione posiadają naturę Buddy”) pokazuje, że oświecenie przenika wszystko: nawet warzywa na targu Nishiki. To zarazem żart i wykład o uniwersalnej duchowości — buddyzm przełożony na język codzienności.
達磨に伴う遊女の舞
(Daruma ni tomonau yūjo no mai)
— Ishikawa Toyonobu, ok. 1755, Edo
Na papierze i jedwabiu: wspaniale ubrana kurtyzana w bogatym kimono unosi ręce do tańca, a obok niej siedzi Daruma — brodaty, łysiejący mnich, który w tradycji zen siedział dziewięć lat w medytacji. Tu jednak gra na shamisenie, instrumencie z domu uciech.
Zderzenie ascezy i zmysłowości jest celowe. Obraz żartobliwie podważa powagę zen, pokazując, że oświecenie można znaleźć nawet w śmiechu i muzyce. Widz Edo śmiał się, ale i rozumiał – że ukiyo (świat ulotny) i ukiyo (świat cierpienia) to ten sam świat, różnie odczytany.
猫の百面相
(Neko no hyakumensō)
— Utagawa Kuniyoshi, ok. 1847–1852, Edo
Na pierwszy rzut oka widzimy groteskową ludzką twarz. Dopiero po chwili dostrzegamy, że zbudowana jest ona z dziesiątek kotów w różnych pozach — jeden tworzy brew, inny nos, jeszcze inny usta.
To kunsztowna gra z percepcją i tożsamością, wizualny mitate w czystej postaci. Kuniyoshi, miłośnik kotów i żartów, pokazuje, że obraz może równocześnie być tym, co przedstawia, i tym, z czego jest zbudowany. Iluzja staje się tu filozoficzną zabawą – „kim naprawdę jesteśmy, jeśli składamy się z wielu małych masek?”
曽我の対面美人合
(Soga no taimen bijin awase)
— Kitagawa Utamaro, ok. 1795, Edo
Trzy eleganckie kobiety z dzielnicy Yoshiwara stoją naprzeciw siebie, każda w innym, bogatym stroju. Gesty ich rąk i spojrzenia układają się w dramatyczną scenę. Tytuł zdradza, że odgrywają „spotkanie braci Soga z mordercą ojca” – jedną z najsłynniejszych historii samurajskiej zemsty.
Utamaro „podmienia” wojowników na piękności – zderza tragedię i elegancję, katakiuchi (zemstę, więcej tu: Katakiuchi – licencja na samurajską zemstę rodową w czasach rządów shogunatu Japonii Edo) z bijin-ga (obrazem piękna). To subtelna ironia: kobiety, które w życiu Edo nie miały prawa do zemsty, tutaj „grają” samurajów. Mitate odwraca role i płcie, czyniąc z dramatu liryczną maskaradę.
竹林の七美人
(Chikurin no shichi bijin)
— Suzuki Harunobu, ok. 1768, Edo
Na tle delikatnego bambusowego zagajnika znajduje się siedem młodych kobiet w pastelowych kimono, grających, pijących sake, piszących poezję. Kompozycja i układ ciał są jednak znajome – to słynni chińscy „Siedmiu mędrców z bambusowego gaju”, przeniesieni w świat Edo.
Harunobu bawi się homonimią: znak 妍 (ken) – „piękność” brzmi tak samo jak 賢 (ken) – „mędrzec”. W ten sposób tworzy językowo-wizualny żart, w którym uczoność i uroda splatają się w jedną kategorię. Mitate w tej wersji to nie kpina, lecz elegancki flirt kultury – między klasycznym ga a współczesnym zoku.
Każdy z tych przykładów to inny odcień tej samej gry: mitate-e nie daje jednej prawdy, lecz pozwala światu mówić dwiema warstwami naraz. I w tym właśnie tkwi jego urok — w inteligentnym mrugnięciu oka między przeszłością a teraźniejszością.
Mieszkańcy Edo, pozornie uwięzieni w sztywnym systemie stanowym Tokugawów, stworzyli subtelny sposób mówienia między wierszami. Mitate było jednym z ich ulubionych języków – kodem wtajemniczonych, mieszczańskim „inteligenckim testem”, w którym rozumienie aluzji decydowało o przynależności do kulturowego klubu.
Społeczeństwo Edo, choć zhierarchizowane, w praktyce funkcjonowało w oparciu o sieć nieformalnych wspólnot smaku – kręgów poetów haikai, miłośników teatru kabuki, kolekcjonerów drzeworytów. To oni tworzyli publiczność, która nie potrzebowała miecza ani rodowodu, by poczuć się elitą. Wystarczyło rozpoznać, że kurtyzana grająca na shamisenie „jest” Bodhidharmą, albo że gejsza z wachlarzem „udaje” Sei Shōnagon. To społeczeństwo gęstych aluzji i kulturowych cytatów, w którym kapitał symboliczny (jak później nazwie go Bourdieu) miał większą wagę niż herb samuraja.
W epoce cenzury moralnej i politycznej mitate stawało się też bezpiecznym narzędziem satyry. Można było śmiać się z władzy, pod warunkiem że robiło się to nie wprost – poprzez metaforę, zamianę, przebrane znaczenie. Parodia religii? Owszem, ale w formie Darumy z shamisenem. Krytyka obyczajów klas wyższych? Jak najbardziej, jeśli ukryta w żarcie o Bodhisattwie i kurtyzanie. Mitate pozwalało wypowiadać to, czego nie wolno było powiedzieć dosłownie – jakby całe Edo porozumiewało się szeptem pełnym odniesień.
Było w tym coś z teatralnej gry społecznej, którą badacze nazwą później performatywną kulturą miejską. Mieszczanie Edo – kupcy, rzemieślnicy, aktorzy – nie mieli głosu w polityce, ale odzyskali godność w sferze stylu, gustu i ironii. Ich miasto tętniło „iki” – duchem wyrafinowanego dystansu i świadomej gry pozorów. W tym świecie mitate-e pełniło rolę lustra inteligencji: kto rozumiał żart, ten przestawał być prostym widzem, a stawał się współtwórcą dzieła.
W ten sposób mitate stało się nie tylko techniką artystyczną, lecz społecznym rytuałem rozpoznania – znakiem, że w gęstym labiryncie Edo potrafisz dostrzec drugie dno, a więc widzieć świat tak jak widzą go ludzie naprawdę wykształceni w sztuce ulotności.
Mitate-e, jak cały świat Edo, nie zniknęło – po prostu zmieniło kostium. Kiedy w drugiej połowie XIX wieku Japonia weszła w erę Meiji, drzeworyt ukiyo-e zaczął ustępować miejsca fotografii i nowym formom reprodukcji obrazu, a sama formuła mitate uległa rozproszeniu. Ale nie zginęła: przeszła w kulturę, która – paradoksalnie – do dziś opiera się na tym samym mechanizmie „widzenia czegoś jako czegoś innego”.
W epoce modernizacji artyści, pisarze i twórcy reklam Meiji zaczęli używać mitate w nowych kontekstach: w plakatach, w satyrycznych gazetkach ponchi-e, w ilustracjach do powieści. Znane postaci historyczne pojawiały się w nowoczesnych strojach, a parodie dawnych scen stawały się komentarzem do szybkiej westernizacji kraju. Mitate zmieniło się w ironiczne lustro modernizacji – sposobność, by śmiać się z tego, że Japonia gra rolę Zachodu.
W XX wieku duch mitate odrodził się w kinie, literaturze i popkulturze. Reżyserzy tacy jak Kurosawa czy Mizoguchi, tworząc reinterpretacje dawnych legend, korzystali z tej samej gry podwójnych znaczeń, która napędzała ukiyo-e. Współczesne anime i manga pełne są parodii, odniesień i cytatów, które działają na identycznej zasadzie – kto rozumie aluzję, ten staje się częścią wspólnoty wtajemniczonych, tak jak widz w herbaciarni Edo.
Nawet reklama i design, od plakatów po internetowe memy, kontynuują tradycję mitate. Zmienili się tylko aktorzy: zamiast kurtyzan i mnichów – idole popu i postaci z gier; zamiast miecza i sutry – telefon i kubek kawy. Ale gra jest ta sama: świat pokazany z przymrużeniem oka, w którym codzienność przebrana jest za symbol, a symbol za codzienność.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!