Wszyscy znamy wielkich shōgunów Japonii. Tokugawa Ieyasu – architekt długowiecznego pokoju, który w XVII wieku ugasił pożogę epoki Sengoku, która od pokoleń trawiła Archipelag i położył fundamenty pod nowożytną Japonię. Albo wcześniej, w samurajskim średniowieczu – Minamoto no Yoritomo, założyciel pierwszego bakufu w Kamakurze, który pośród bratobójczych walk wykuł zręby wojskowej dominacji klasy bushi. Gdy dziś mówimy „shōgun”, niemal zawsze przywołujemy dojrzałą epokę samurajów: zamki, rodowe herby mon, feudalną hierarchię i kodeksy honorowe. W naszej wyobraźni shōgun stał się symbolem i apogeum świata samurajskiego. Osią historii Japonii było pytanie: shōgun czy cesarz? Władza miecza czy tronu? A tymczasem dziś zadamy inne pytanie – rzadziej zadawane, ale równie fascynujące: czy shōgun mógł istnieć przed samurajami? Tak, i to w formie surowej, wojennej i… cesarskiej. Dziś poznamy największego z nich – Czarnego Shōguna Tamuramaro (na wszelki wypadek dopiszę, że nie chodzi o kolor skóry, tylko zbroi).
Tytuł Sei-i Taishōgun zapisujemy znakami „征” (podbój), „夷” (barbarzyńcy), „大” (wielki), „将” (generał) „軍” (armii). Był funkcją nadzwyczajną, nadawaną tymczasowo przez cesarza nie po to, by rządzić krajem, ale by prowadzić wojny w jego imieniu – wojny przeciw ludom, które nie uznały władzy tronu w Heian-kyō. W czasach, gdy samurajowie jeszcze się nie narodzili (słowo „saburau” w tym sensie zaczęło pojawiać się dopiero w IX–X wieku, a ich etos wykształcił się dopiero w późnym Heian), cesarz miał innych ludzi od miecza. Największym z nich był Sakanoue no Tamuramaro (758–811) – dowódca, urzędnik, mistrz logistyki, a zarazem postać, której mroczna legenda przetrwała stulecia, jak echo po dawno zapomnianych wojnach.
Przez dekady Yamato – czyli mieszkańcy formującego się japońskiego państwa – usiłowali podporządkować sobie północne rubieże Honshū, zamieszkane przez niezależny lud Emishi. Górzysty, dziki teren i partyzanckie taktyki oporu sprawiały jednak, że żadna cesarska armia nie potrafiła przełamać impasu. Rozwiązaniem okazał się jeden człowiek. Gdy cesarz Kanmu ujrzał Tamuramaro, rozpoznał w nim od razu lekarstwo na trwające od pokoleń bolączki imperium. I rzeczywiście – dowódca ten, metodycznie, krok po kroku, rozbił opór Emishi: otaczał, dzielił, skłócał, przekształcając niezdyscyplinowane oddziały w dobrze naoliwioną machinę podboju. Mówiono, że jeździł na koniu o oczach płonących czerwienią, w hełmie przypominającym pysk niedźwiedzia lub demona oni, a jego czarna, lakierowana zbroja pochłaniała całe światło, które na nią padało. Ale nie legenda czyniła go groźnym – tylko żelazna dyscyplina, nerwy ze stali i logistyczny geniusz. Zanim więc narodził się etos bushi, zanim ziemia Japonii usłyszała słowo bakufu, był Tamuramaro – pierwszy shōgun, który nigdy nie założył własnego rodu, ale na zawsze zmienił bieg historii. Poznajmy go dziś!
Mgła poranka unosiła się leniwie znad bagiennych równin Michinoku. Powietrze pachniało dymem i mokrą korą. Gdzieś daleko zawył pies – albo wilk. Nad horyzontem paliła się zorza, czerwona jak pieczęć cesarskiego dworu, i zdawała się zapowiadać nie świt, lecz rozlew krwi.
Na otwartym polu, pod wysokimi topolami i kępami karłowatej trawy, zbierała się armia Yamato – surowa, milcząca, zorganizowana w sposób, który ówczesna Japonia dopiero zaczynała pojmować jako nowoczesność. Nie byli to jeszcze samuraje znani z późniejszych wieków, lecz zbrojne ramię cesarskiej woli, rekrutowane z południowych prowincji, z rodzin wojowników, z lojalnych klanów lokalnych możnych. Ich pancerze były jeszcze dalekie od elegancji epoki Heian – proste, funkcjonalne, ciężkie od lakierowanej skóry i brązu. W promieniach zimnego poranka błyszczały zbroje typu keiko, sznurowane pasmami tkaniny i wzmocnione metalowymi płytkami.
Na przedzie ustawili się łucznicy – krępi mężczyźni z szerokimi łukami yumi, refleksyjnymi i asymetrycznymi, sięgającymi niemal dwóch metrów. Każdy miał kołczan u pasa i lekki pancerz – bo szybkość była ważniejsza niż odporność. Obok nich piechota – chłopi w lakowanych zbrojach, prekursorzy młodszych o kilkaset lat ashigaru, młodzi i starzy, z dzidami yari, włóczniami z żelaznymi grotami w kształcie liścia, okutymi sandałami z konopi. Wielu z nich po raz pierwszy opuściło swoje pola ryżowe. Ich oczy zdradzały strach – nie przed śmiercią, lecz przed Emishi, których wyobrażano sobie jako ludzi wilków i duchów, nieprzewidywalnych i nieludzkich.
Z tyłu – kawaleria, dostojni tsuwamono (兵, wojownicy, jeszcze przez kilkaset lat nie samuraje). Konie z prowincji Mutsu i Hitachi, niskie, lecz wytrzymałe. Jeźdźcy w zbrojach ze skóry jeleniej, pokrytych czarnym lakierem i ozdobionych prostymi symbolami – gwiazda, płomień, liść klonu. Każdy z nich niósł tachi (太刀) – miecz dłuższy niż późniejsze katany, noszony ostrzem w dół, zawieszony na szerokim pasie. Niektórzy mieli przy siodle muszle horagai (法螺貝), z których wydobywano dźwięki dające sygnały armii – głuche, niskie, jak jęki z wnętrza ziemi. Inni uderzali w taiko (太鼓 – dosł. „wielki bęben”)– bębny dowodzenia, niesione na plecach sług wojennych, grzmiące rytmicznie, jak serce armii.
W centrum sztabu powiewał wojskowy proporzec dowódcy – purpurowy jedwab zdobiony złotą nicią, z wyhaftowanymi znakami Sei-i Taishōgun (征夷大将軍), tytułem nadanym przez cesarza. Choć nie przedstawiał słońca, każdy wiedział, że jego autorytet pochodzi od samego potomka Amaterasu. Wokół proporca ustawiono ołtarzyk – drewniany, prowizoryczny, złożony z czystego drewna hinoki. Kapłan w białych szatach recytował rytualne zaklęcia norito, prosząc bogów o zwycięstwo. Kadziło unosiło się w powietrzu jak duchy przodków. Gunji (郡司 – lokalni urzędnicy, arystokraci dowodzący grupą wojsk ze swojej prowincji) klęczeli, dotykając czołem ziemi.
I wtedy pojawia się on.
Nastała natychmiastowa i totalna cisza, jakby sam wiatr uciekł do lasu. Wśród zbrojnych – ustały szmery i brzęk zbroi i mieczy, zdawało się, że nawet oddechy zamarły..
Tamuramaro. Czarny shōgun.
Jechał na wysokim koniu bojowym, którego boki chronione były lakierowanymi płatami skóry, a oczy płonęły. Zbroja Tamuramaro, lśniąca głęboką czernią lakieru, przylegała do ciała niczym druga skóra. Na jego ramionach spoczywała ciemna, ciężka peleryna z niedźwiedziego futra – trofeum z jednej z wypraw na północ lub może tylko legenda, której nikt nie śmie kwestionować. Hełm o szerokim daszku i wysokim czubie, zdobiony wzorem stylizowanych rogów i mosiężnym grymasem, przypominał oblicze oni – demona z gór i nocy. Skórzane płyty pancerza, usztywnione brązowionym metalem, połyskiwały jak czarne lustra, a przy biodrze – przypięty ostrzem w dół – spoczywał długi, łukowato wygięty miecz tachi, gotowy do szarży. Z każdym krokiem konia jedwabny płaszcz dowódcy unosił się i opadał ciężko, jakby cały oddział kłaniał się północnemu niebu.
Tamuramaro nie mówił nic. Przejeżdżał powoli wzdłuż szyku, z ręką spoczywającą na rękojeści miecza, wzrokiem, który przebijał na wylot. Niektórzy piechurzy spuszczali oczy. Inni szeptali modlitwy. Ale zaraz potem – unieśli głowy. Bo jego milczenie było cięższe niż rozkazy, a jego obecność była jak znak, że cesarz naprawdę patrzy.
– Skoro on stoi po naszej stronie, żadna ciemność nie zdoła nas pochłonąć – myśleli żołnierze, nikt nie śmiał jednak wydać nawet głośniejszego wydechu.
I wtedy - na znak czarnego shōguna - armia ruszyła. Cicho, bez wrzawy, jak fala stali i skóry, popychana przez dłoń bogów ku mgłom północy.
Zanim w japońskiej historii pojawiły się znane nam postacie shōgunów – Tokugawa Ieyasu z jego izolacjonistyczną wizją Edo, czy wcześniej Minamoto no Yoritomo, pierwszy wojskowy przywódca rządzący z Kamakury – był Sakanoue no Tamuramaro (758–811). Człowiek nie z mitu, lecz z realiów epoki, która dopiero kształtowała zręby japońskiej administracji i armii. Urodził się w rodzinie wojskowej o długiej tradycji służby, a jego życie przypadło na czas przełomu – gdy dwór cesarski próbował umocnić swoją władzę nad odległymi, nie do końca podporządkowanymi prowincjami północy.
Tamuramaro był generałem i urzędnikiem, lojalnym sługą cesarza Kanmu. Wyróżniał się nie tylko zdolnościami militarnymi, ale też talentem organizacyjnym, dyscypliną i surowym etosem. To właśnie jemu powierzono jeden z najbardziej niezwykłych tytułów w historii Japonii – Sei-i Taishōgun (征夷大将軍), co znaczy dosłownie: „Wielki Generał Wyprawy przeciwko Barbarzyńcom”.
W tamtych czasach shōgun nie był jeszcze trwałą instytucją. Nie był tym bardziej władcą kraju, ale tymczasowym tytułem wojskowym, nadawanym wyłącznie na czas konkretnych kampanii. Barbarzyńcami określano wówczas Emishi – ludy zamieszkujące północne tereny Honshu, które stawiały opór centralnej władzy Yamato (więcej o nich tu: Emishi – zapomniany lud Wysp Japońskich sprzed czasów Yamato i Ainu). Tamuramaro nie był pierwszym, który ten tytuł otrzymał, ale był pierwszym, który wypełnił go skutecznie – podbijając i pacyfikując znaczne obszary północy, zakładając tam garnizony, administrację i świątynie, a nawet wznosząc kurhany poświęcone poległym.
Nie posiadał jednak niezależnej władzy – w odróżnieniu od późniejszych shōgunów, pozostawał bezpośrednio pod rozkazami cesarza. Nie założył nowej stolicy, nie stworzył własnego rodu wojskowego, nie sprawował rządów w imieniu nieobecnego monarchy. Był wykonawcą polityki cesarskiego dworu, nie jego alternatywą.
To właśnie dlatego postać Tamuramaro – dziś mało znana – stanowi fascynujący cień prawdziwego początku japońskiego systemu wojskowego, zanim pojawił się etos samuraja, zanim kodeks bushidō okrzepł w literaturze, zanim shōgunat stał się centrum realnej władzy.
(Więcej o ewolucji tytułu shōguna – od dowódcy cesarskich kampanii po najwyższego władcę wojskowego – przeczytasz w moim tekście: Co naprawdę znaczy „Shōgun”? Jedno słowo, które wykuło Japonię samurajów w stali i krwi).
W roku 758, w samym sercu Yamato, w czasach, gdy Japonia wciąż jeszcze była krajem rytualnej hierarchii, a nie feudalnej siły, urodził się chłopiec, którego imię miało z czasem wzbudzać trwogę po obu stronach gór Ōu. Jego ród, Sakanoue, wywodził się z klasy kuge – arystokracji dworskiej, służącej cesarzowi od pokoleń. Byli to ludzie oddani tronowi, ale nie pozbawieni ambicji i temperamentu. Mówiono, że przodkowie Tamuramaro wywodzili się z linii strażników granic i dowódców wojskowych, co na tle bardziej uładzonej, literackiej arystokracji czyniło ich rodzinę nieco bardziej… niepokojącą.
Już jako młodzieniec Sakanoue no Tamuramaro wyróżniał się na cesarskim dworze nie tylko nienagannymi manierami, ale też milczącą dyscypliną i wyjątkową pamięcią, która czyniła go kandydatem do przyszłych zadań administracyjnych. Otrzymał klasyczne wykształcenie – znajomość chińskich klasyków, kaligrafii, gramatyki i zasad ceremonii – ale jego talent najjaśniej rozbłysł dopiero poza murami pałacu.
W ostatnich dekadach VIII wieku Japonia przechodziła intensywną transformację. Cesarz Kanmu (781–806), zdeterminowany, by uniezależnić się od wpływowego rodu Fujiwara, postanowił nie tylko przenieść stolicę – najpierw do Nagaoka-kyō (784), a następnie do Heian-kyō (dzisiejsze Kyōto, w roku 794) – ale też rozpocząć prawdziwą ekspansję na północ. Sukcesy tam uniezależniłyby jego władzę od wszechogarniającej sieci kontaktów rodu Fujiwara. Obszary dzisiejszej prefektury Akita, Iwate i Aomori pozostawały poza kontrolą Yamato – rządziły nimi klany Emishi, które nie uznawały władzy cesarza ani dominacji państwa protojapońskiego.
To właśnie w tej atmosferze napięcia, politycznego przesilenia i marzenia o „cywilizowaniu dzikiej północy” Tamuramaro rozpoczął swą karierę. Najpierw jako urzędnik – wysyłany do prowincji w celu nadzoru zbiorów, przeglądu lokalnych dóbr, weryfikacji podatków i egzekwowania dekretów stolicy. Były to zadania równie niebezpieczne, co nużące – lokalni możnowładcy nierzadko ukrywali swoje majątki, podburzali chłopów, a i żywioły bywały niełaskawe. Te pierwsze wyprawy uczyniły z Tamuramaro nie tylko wytrawnego logistyka, ale też człowieka odpornego na niewygody, rozumiejącego różnorodność prowincji i jej lęki oraz brutalną prawdę – władza Yamato kończyła się tam, gdzie kończył się porządek ceremonii i aby ją poszerzyć – potrzeba było bezwzględnej siły.
Jego pierwsze zadania wojskowe przypadają jeszcze na lata 70. VIII wieku, kiedy cesarskie ekspedycje przeciwko Emishi kończyły się serią kosztownych porażek. Poprzedni generałowie – w tym Ki no Kosami i Ōtomo no Otomaro – nie zdołali przełamać oporu północy. Tamuramaro służył u ich boku jako oficer pomocniczy, zyskując doświadczenie w prowadzeniu kampanii w trudno dostępnym terenie: lasach, górach i bagnach Mutsu. Uczył się języka Emishi, poznawał ich taktykę, rytuały, budowę umocnień i sposoby życia.
Ale był też świadkiem innej prawdy – dworskie ambicje i realia prowincji dzieliła przepaść. Wielu dowódców wracało do Heian-kyō z niczym. Inni – jak Otomaro – popadali w niełaskę lub przedwcześnie umierali. W tym świecie zwyciężał nie ten, kto miał najwięcej żołnierzy, ale ten, kto rozumiał krajobraz, opór, rytm północnego wiatru.
W oczach cesarza Kanmu Tamuramaro zyskał opinię człowieka „twardego jak żelazo, milczącego jak kamień, ale wiernego jak para komainu (psów-lwów) strzegąca wejścia do świątyni”. Gdy w 794 roku powstała stolica Heian, a nowa epoka miała rozpocząć się symbolicznym podporządkowaniem barbarzyńskiej północy, wybór był oczywisty. Tamuramaro miał wyruszyć nie tylko jako generał – ale jako Sei-i Taishōgun.
Tamuramaro nie miał czasu, by długo świętować awans. Gdy cesarz Kanmu przeniósł stolicę do nowo założonego Heian-kyō, w cieniu radosnych procesji i budowy pałaców czaił się cień, który od dawna nie dawał spokoju stolicy. Na dalekiej północy, gdzie lasy były gęste, a góry dzikie i niedostępne, trwał opór. Tam wciąż żyli Emishi – niepokorni mieszkańcy krainy Michinoku, potomkowie starożytnych ludów (być może spokrewnionych z póxniejszymi Ajnami, o których więcej piszemy w szeregu artykułów, np. tym: Rdzenni mieszkańcy Hokkaido Ajnowie – przedsiębiorczy i pomysłowi władcy lodu i fal Morza Ochockiego), z językiem niezrozumiałym dla dworu i zwyczajami, które wydawały się barbarzyńskie oczom urzędników z Yamato. Od pokoleń stawiali opór – raz ulegli, raz zbuntowani – stanowili ciągły problem dla cesarskiej administracji.
Tamuramaro został wysłany, by dokończyć to, co inni zaczynali i porzucali. W latach 794–802 prowadził kampanię wojenną, która miała nie tylko pokonać Emishi, lecz także złamać ich ducha i włączyć północne ziemie do cesarskiej orbity władzy. Nie było to proste zadanie. Teren był zdradliwy – mokradła, rwące rzeki i zalesione stoki sprzyjały partyzanckim wypadom lokalnych wojowników, uzbrojonych w łuki i włócznie. Czasem walka toczyła się nie o pole bitwy, lecz o most, bród, wąskie przejście w górach. Nieustanne deszcze, zimowe śnieżyce i ataki z ukrycia sprawiały, że armia cesarska musiała się uczyć – adaptować.
Naprzeciw cesarskim oddziałom stanęli dwaj najpotężniejsi wodzowie Emishi: Aterui i More. Aterui – zwany czasem „dzikim księciem Północy” – był znany z genialnych taktyk i znajomości terenu. Pokonał kilka wypraw wysłanych wcześniej z Nara, doprowadził do masakry nad rzeką Kitakami. Tamuramaro musiał zmienić podejście: zaczął budować forty i twierdze, między innymi w Izawie i Shiwie, które służyły nie tylko jako bazy wojskowe, ale też jako centra administracji i propagandy. Tam, gdzie nie sięgał miecz, sięgała przemyślność – Tamuramaro zawierał sojusze z lokalnymi plemionami Emishi, które już wcześniej złożyły broń, przekupując ich darami, tytułami i małżeństwami.
Po ośmiu latach wojny, w roku 802, Aterui i More – w akcie odwagi i determinacji, ale też świadomości nadchodzącej klęski – złożyli broń i osobiście poddali się Tamuramaro. Generał był poruszony – znał wartość wroga, który walczył uczciwie i z godnością. Wysłał ich do stolicy z prośbą o łaskę. Ale Nagaoka i Heian-kyō nie znały litości – Emishi wciąż byli dla wielu symbolem buntu i ciemności. Aterui i More zostali straceni, mimo że Tamuramaro błagał o ich życie. Dla dowódcy, który wierzył w honor wojownika – było to pęknięcie, cień, który nigdy go już nie opuścił (więcej o tym zajściu oraz ogólniej o wojnach Yamato z Emishi przeczytasz tu: Zapomniane wojny starożytnej Japonii – Emishi kontra Yamato).
Polityka jednak zna tylko zwycięzców. Sukces Tamuramaro był niezaprzeczalny. Japonia poszerzyła granice, Emishi zostali zepchnięci w cień historii, a cesarstwo zatriumfowało. W oczach dworu Tamuramaro stał się uosobieniem skuteczności – cichym, ale bezwzględnym narzędziem w rękach tronu.
Po zwycięstwach na północy Tamuramaro nie odszedł w zapomnienie. Przeciwnie – jego gwiazda świeciła coraz jaśniej. Stał się nie tylko generałem, lecz także zaufanym doradcą. Gdy w roku 810 doszło do dramatycznego przewrotu – buntu byłego cesarza Heizei, który próbował odzyskać władzę – Tamuramaro stanął u boku Kanmu i jego następcy, cesarza Saga. Znowu poprowadził wojska – tym razem przeciw braciom - Yamato. Był to krwawy, wewnętrzny konflikt, po którym cesarstwo jeszcze długo leczyło swoje rany.
W nagrodę Tamuramaro otrzymał tytuły, które przysługiwały tylko najwyższym urzędnikom. Dainagon – wielki radca, a następnie Hyōbu-kyō – minister wojny. Jednak w jego działaniach widać było coraz większą rezerwę – jakby cień Ateruiego, którego spotkała śmierć z ręki kata Yamato wbrew obietnicy czarnego shoguna, wciąż stał za jego plecami.
Być może dlatego właśnie w tych latach Tamuramaro zwrócił się ku sprawom duchowym. Wspierał budowę świątyni Kiyomizu-dera w Heian-kyō – kompleksu wzniesionego na stromym zboczu Higashiyamy, z którego rozciągał się widok na miasto. Mówi się, że to właśnie Tamuramaro ufundował część konstrukcji, składając ofiary Buddzie za dusze poległych – własnych żołnierzy, ale i dawnych wrogów. Czy myślał wtedy o zdradzonym Ateruim?
Zmarł w roku 811, w wieku 53 lat. Został pochowany na wzgórzu na wschodnich obrzeżach Heian-kyō. Tam właśnie, według legendy, wzniesiono Shōgun-zuka (将軍塚) – symboliczny grobowiec i pomnik, z którego duch Tamuramaro miał spoglądać na stolicę i czuwać nad jej losem. Miejsce to do dziś jest celem pielgrzymek.
W wiekach późniejszych, gdy pamięć o nim mieszała się z legendą, Tamuramaro zaczął być czczony jako duch opiekuńczy wojowników, patron zwycięstwa i rozsądku. Nie zasiadł na tronie, nie założył dynastii – ale stał się wzorem dla tych, którzy będą po nim: dla Minamoto, Ashikagów, Tokugawów. Cichy, czarny shōgun sprzed epoki samurajów – człowiek, który służył w cieniu tronu, ale sam stał się legendą.
Postać Sakanoue no Tamuramaro (758–811), historycznie dobrze udokumentowanego generała z okresu wczesnej epoki Heian, otacza osobliwa aura wątpliwości. W japońskiej tradycji wojskowej jest często przedstawiany w czarnej lakierowanej zbroi, z hełmem o demonicznym wyrazie i powściągliwą, ale groźną osobowością. W przekazach kulturowych i ludowych ten „czarny shōgun” stał się nie tylko synonimem lojalności wobec tronu, ale również symbolem militarnej skuteczności i tajemnicy. Barwa jego uzbrojenia – czarna, chłonąca światło, lakierowana skóra i metal – z czasem nabrała wymiaru metaforycznego: był jak „czarny rycerz” Japonii, dowódca stojący na granicy światła i cienia, imperialnego porządku i barbarzyńskiej dziczy.
Na gruncie XX-wiecznej historiografii pojawiły się jednak interpretacje radykalnie odmienne, wychodzące poza kontekst estetyki i symboliki. Część myślicieli związanych z ruchem afrocentryzmu – jak W.E.B. DuBois, Joel A. Rogers, Runoko Rashidi czy Basil Hall Chamberlain (choć jego podejście było raczej filologiczne niż afrocentryczne) – zaczęła spekulować, że Tamuramaro mógł być osobą czarnoskórą lub mieć pochodzenie afrykańskie. Teorie te opierają się jednak nie na źródłach japońskich, lecz na spekulatywnych interpretacjach ikonografii, nazw własnych, legend ustnych i rzekomych związków Japonii z dawną Afryką i Bliskim Wschodem.
Joel A. Rogers, znany z publikacji „100 Amazing Facts About the Negro”, sugerował, że czarnoskórzy wojownicy mogli pojawić się w różnych kulturach Azji, w tym Japonii. Runoko Rashidi, z kolei, w licznych wykładach i tekstach popularnonaukowych, wskazywał na Tamuramaro jako możliwy przykład „czarnego bohatera” we wschodnioazjatyckiej historii – choć bez podania konkretnych źródeł pisanych czy archeologicznych potwierdzających tę tezę. Argumenty te często opierają się na etymologii nazw, wizualnych cechach przedstawień oraz domniemanych kontaktach starożytnych cywilizacji, co w oczywisty sposób nie spełnia standardów współczesnych nauk historycznych.
W rzeczywistości żadne japońskie źródła epoki Nara ani Heian nie sugerują afrykańskiego pochodzenia Tamuramaro, ani nie wspominają o jego kolorze skóry. Kroniki takie jak „Shoku Nihongi” czy „Nihon Kōki” opisują go wyłącznie w kontekście urzędniczym, wojskowym i rytualnym. Samo określenie „czarny shōgun” pojawia się dopiero w folklorze i literaturze późniejszych epok, najprawdopodobniej jako odniesienie do jego czarnej zbroi i roli „milczącego egzekutora” cesarskiej woli. Czerń miała w kulturze japońskiej wiele znaczeń – od elegancji po groźbę – ale nie była utożsamiana z rasą. Co więcej, w okresie Heian nie ma żadnych potwierdzonych dowodów na obecność osób afrykańskiego pochodzenia w Japonii.
Dlaczego więc takie interpretacje się pojawiły – i zyskały pewną popularność w niektórych kręgach? Historia, jak każda narracja kulturowa, jest wrażliwa na potrzeby tożsamościowe i polityczne kolejnych epok. Afrocentryczne odczytania postaci Tamuramaro nie tyle mówią nam o nim samym, co o potrzebie odnalezienia czarnoskórych bohaterów w globalnych narracjach historycznych. W obliczu marginalizacji i przemilczeń w historii dominowanej przez zachodnią perspektywę, ruchy afrocentryczne szukały – i wciąż szukają – postaci, które mogłyby symbolizować obecność Afrykanów także w odległych kręgach kulturowych, takich jak Japonia.
Sakanoue no Tamuramaro był jak miecz, który pierwszy przeciął gęstwinę — nie z myślą o własnej chwale, lecz w imię tronu, który służył z żelazną wiernością. Choć nie był samurajem w sensie, jaki dziś przypisujemy temu słowu, jego życie i czyny ukształtowały wyobrażenie o tym, czym powinien być idealny wojownik: odważny, opanowany, lojalny aż po kres, a zarazem zdolny do refleksji, współczucia i duchowego wymiaru działania.
Tamuramaro nie budował własnego rodu wojowników, nie sięgał po władzę nad Japonią, nie tworzył bakufu. Był generałem w służbie cesarza — człowiekiem epoki, która wierzyła jeszcze w niepodzielne panowanie dworu w Heian-kyō. W odróżnieniu od Yoritomo czy Tokugawy, jego siła nie wypływała z realnej kontroli nad ziemią, lecz z cesarskiego mandatu. Był ostrzem trzymanym w ręku suwerena — i nigdy nie opuścił jego dłoni.
A jednak to właśnie on przecierał szlak tym, którzy mieli przyjść po nim. W strukturze dowodzenia, w ikonografii zbroi, w rytuałach bitewnych i fortelach wojennych Tamuramaro był zapowiedzią całego świata, który dopiero miał się narodzić. Jego postać pojawia się później w literaturze epickiej, w legendach wojennych, w świątyniach buddyjskich jako bóstwo opiekuńcze, wśród malowideł i stel upamiętniających dawnych herosów. Jest bohaterem bez własnej epopei, a zarazem patronem władców Japonii kilku epok.
W dzisiejszej Japonii imię Tamuramaro jest oczywiście znane, ale słabiej niż Yoritomo, czy Ieyasu. Ginie w cieniu wielkich shōgunów, którzy sięgnęli po władzę dla siebie, których epoki były barwne i krwawe, pełne dramatów i polityki. Ale właśnie dlatego warto go przypomnieć — jako cichą zapowiedź shōgunatu – jeszcze wierną władzy cesarskiej, ale o już kiełkujących ambicjach.
Niech więc w naszej pamięci nie będzie tylko bajkowym „czarnym shōgunem” z dawnych legend. Niech stanie się tym, czym naprawdę był: wybitnym i bardzo dobrze zorganizowanym dowódcą, którego miecz nie był jeszcze samurajski – ale już przecinał horyzont przyszłości.
Sprawdź podobne artykuły:
Powstanie Ainu na Hokkaidō 1669 – Shakushain i 19 plemion przeciw shogunowi
Polacy pionierami w badaniach nad ludem Ainu na Hokkaido
Spacer po pradawnym japońskim grodzie Yoshinogari – jak wyglądało życie w Japonii okresu Yayoi?
Codzienne życie w ajnuskiej wiosce Shiraoi na Hokkaido – opowieści przy ogniu iworu
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!