W samym sercu Edo, na gwarnej ulicy Nihonbashi, gdzie dzień zaczynał się dźwiękiem śpiesznego stukotu sandałów i śpiewem handlarzy botefuri, stał sklep, który nie tylko sprzedawał tkaniny – tworzył rytuały. Przed wejściem, zza starannie wykonanej zasłony noren z kaligrafią nazwy sklepu dochodził subtelny zapach drogiego kadzidła jinkō. Wnętrze Shirokiya nie przypominało dzisiejszych sklepów – przypominało świątynię towaru. Klient nie przeglądał sam towaru – siadał na tatami. To system zauri – rytualna forma obsługi: klient pozostaje na swoim miejscu, a sprzedawca, ubrany w czarne montsuki z białym herbem domu handlowego na plecach, przynosi kolejne próbki z zaplecza. Skrzynie otwierane są ostrożnie – z odpowiednim szacunkiem wobec towaru. Każdy zwój rozwijany jest powoli, ze stuknięciem palców sprzedawcy o drewno jako gest proszący o skupienie (forma – kata 型 – nie jest domeną tylko sztuk walki – istnieje również w sztuce handlu). Wśród klientów są starsi samuraje, wybierający pasy obi do galowych hakama; są żony kupców z Nihonbashi, którym towarzyszą służące z listami zakupów; są też dziewczęta w ciemnych komon z pawilonów herbacianych, które negocjują cenę na kredyt. Kupowanie w Shirokiya nie było czynnością – było doświadczeniem, częścią miejskiego życia, w którym gust i etykieta były równie ważne jak cena.
A wszystko zaczęło się w 1662 roku od młodego chłopaka z prowincji Ōmi, który przez lata trudnił się jako pomocnik przy handlu drewnem w Kyoto. Nazywał się Ōmura Hikotarō i nie miał ani fortuny, ani wpływów – tylko nieugiętą cierpliwość, dobrą pamięć do nazwisk i zmysł handlowy. Gdy przybył do Edo, wynajął boks szeroki na ledwie półtorej przęsła i zaczął od sprzedawania komamono – drobiazgów codziennego użytku. Z czasem jego sklepik rósł, aż wzbogacił się na tyle, że przeniósł się na najbardziej prestiżową ulicę miasta – punkt zero całej Japonii shogunatu Tokugawa, od którego liczono wszystkie odległości w kraju. Jego mały sklepik zamienił się w jeden z trzech największych domów towarowych epoki, obok Mitsukoshi i Daimaru. Shirokiya rozwijała się razem z Edo – największą metropolią XIX-wiecznego globu.
Dalsze dzieje Shirokiya to opowieść o Japonii – tej, która potrafi łączyć stare z nowym bez utraty oryginalnego ducha „japońskości”. Przetrwała pożary, reformy, wojny i epoki. W czasach Meiji zbudowała nowoczesny trzypiętrowy dom handlowy z salonami herbacianymi, windą i orkiestrą dziewczęcą. Po wojnie w tym samym budynku narodziła się firma SONY. A potem, już w latach pięćdziesiątych, marka popłynęła przez ocean – do Honolulu, gdzie przez dekady była żywym skrawkiem Japonii dla turystów i diaspor. Ostatecznie zamknięta w 2020 roku z powodu pandemii – po 358 latach – została nie tylko historią handlu, ale pamięcią o świecie, w którym sprzedawano rzeczy z takim samym szacunkiem, z jakim je tworzono i noszono. To niby tylko sklep, ale myślę, że jest dziedzictwem wartym zapamiętania – poznajmy je dziś bliżej.
Jest grudniowy poranek, połowa godziny zająca (usagi no koku, 卯の刻, po europejsku „po szóstej rano”), gdy ulice Nihonbashi zaczynają się budzić do życia. Mgła unosząca się znad rzeki Sumida powoli ustępuje pod naporem światła, które rozlewa się po brukowanej ulicy Nihonbashi niczym ciepły jedwab. Już z oddali słychać nawoływania przekupek: „Świeże miso! Dziś prosto z Musashi!”, „Katsuo-bushi, cienko strugane – na bulion idealne!” – ich głosy mieszają się z łoskotem kół drewnianych wózków i z rytmicznym brzdękiem strojonych do występu shamisenów trzymanych przez wędrownych muzykantów z Osaki, stojących przy kanałowym moście. Nad wszystkim unosi się zapach fermentowanego sosu sojowego, kadzideł z pobliskiego chramu i dymu z węgla drzewnego rozpalanego w stoiskach z przekąskami. Edo nie śpi – Edo już handluje.
W samym sercu tego zgiełku, przy głównej ulicy prowadzącej od mostu Nihonbashi (punktu zero całej Japonii shogunatu Tokugawa), wyrasta drewniany budynek o szerokiej, niskiej konstrukcji. Jego fasada pokryta jest białym lakierem, a nad wejściem rozwinięto granatowy noren z białym herbem sklepu – skrzyżowanymi siekierkami (ono), symbolem Shirokiya. Szyld wykonany z wypalonego cyprysu hinoki głosi elegancką kaligrafią: „白木屋呉服店” („Shirokiya Gofukuten – tkaniny z Wu” - czyli „najwyższej jakości”). Przed wejściem, na drewnianym podwyższeniu, czeka młody pracownik w happi (法被, krótka, prosta japońska kurtka), który kłania się głęboko każdemu, kto przekroczy próg. Wchodzimy najważniejszego centrum handlowego w Japonii epoki shogunatu Tokugawa.
Wewnątrz półmrok koi zmysły. Jest tu też wyraźnie cieplej dzięki równomiernie porozstawianym w sklepie Hibachi (火鉢 – gliniane naczynia z żarzącym się węglem wewnątrz). Papierowe ściany shōji filtrują światło niczym mleczna mgiełka. Wnętrze pachnie mieszaniną olejowanego drewna hinoki, świeżo krochmalonego płótna i kadzidła sandałowego, które tli się w glinianej czarce nieopodal wejścia (więcej o zwyczajach dotyczących zapachów przeczytasz tu: Japońska sztuka zapachów w wojennym życiu i śmierci samuraja). Podłoga wyłożona tatami tłumi kroki. Wzdłuż ścian – rzędy niskich półek i zamkniętych skrzyń z towarami: zwoje jedwabiu z Kyōto, miękka bawełna z Izumi, kolorowe tenugui, tasiemki, przędze, fragmenty wzorzystych chirimen i komon. Wszystko starannie zrolowane, przewiązane sznurkiem, opisane etykietą wykonaną tuszem.
Zakupy nie mają tu nic wspólnego z pośpiechem. Klient, po przywitaniu się niskim ukłonem, siada przy niskim stoliku pokrytym lakierem. To system zauri – staroświecka, rytualna forma obsługi: klient pozostaje na swoim miejscu, a sprzedawca, ubrany w czarne montsuki z białym herbem domu handlowego na plecach, przynosi kolejne próbki z zaplecza. Skrzynie otwierane są ostrożnie – z odpowiednim szacunkiem wobec towaru. Każdy zwój rozwijany jest powoli, ze stuknięciem palców o drewno jako gest proszący o skupienie (forma – kata 型 – nie jest domeną tylko sztuk walki – istnieje również w sztuce handlu). Wśród klientów są starsi samuraje, wybierający pasy obi do galowych hakama; są żony kupców z Nihonbashi, którym towarzyszą służące z listami zakupów; są też ubrane w ciemne komon dziewczęta z pawilonów herbacianych, które negocjują cenę na kredyt.
W powietrzu unosi się miękki gwar rozmów prowadzonych półgłosem. Nikt się nie spieszy. Rytuał zakupu jest częścią większej sztuki życia mieszczan Edo – iki – estetyki lekkości, wyrafinowanej prostoty i skrywanego szyku. Transakcja, choć handlowa, nosi znamiona relacji: negocjacji pełnej aluzji, spojrzeń, wyrażeń nie do końca wypowiedzianych. Klient nie dotyka towaru bez zaproszenia, a sprzedawca nie zachwala nachalnie. Zamiast tego, lekko podsuwa jedwabny zwój i mówi z uśmiechem: „Ten odcień fioletu był w tym miesiącu popularny w Asakusie”.
Przy wejściu czeka stół z czarkami na herbatę – skromny poczęstunek dla zamożniejszych klientów. Tu i ówdzie słychać śmiech, czasem dziecięcy pisk, gdy syn bogatego klienta bawi się sznurkiem do pakowania. Za półprzezroczystą ścianką, na zapleczu, kobiety w szarych fartuchach szyją na zamówienie, przewijają tkaniny, wypełniają księgi rachunkowe tuszem i pędzelkiem.
Shirokiya to nie tylko sklep – to teatr, rytuał, społeczna scena. Próg tego domu towarowego przekraczają nie tylko ci, którzy chcą coś kupić, ale także ci, którzy chcą doświadczyć tej atmosfery. Kupiec z prowincji oglądający egzotyczne wzory; młoda gejsza próbująca przyciągnąć uwagę patrona; staruszka pytająca o próbkę bawełny na nową juban (襦袢, bielizna pod kimono) dla wnuczki – wszyscy należą do tego świata.
W Edo XVIII wieku zakupy nie były czynnością – były doświadczeniem. A Shirokiya – jednym z jego najbardziej wyrafinowanych teatrów.
Miasto pęczniało jak parujący garnek gohanu – rozrastając się w każdą stronę, aż po same brzegi – tysiące dachów, dźwięk młotków i śpiew wioślarzy niósł się z rzeki Sumida. Miasto shōgunów przyciągało nie tylko samurajów i artystów, ale też ludzi z najodleglejszych prowincji – kupców marzących o fortunie. Wśród nich był młody Ōmura Hikotarō (大村 彦太郎) z prowincji Ōmi – krainy jezior, deszczu i uporu. Nie nosił miecza, lecz soroban – jego bronią była arytmetyka, a skarbem pamięć do długów i ludzi.
Zaczynał skromnie – w Kyoto, jako chłopak do wszystkiego u handlarza drewnem. Uczył się tam, jak pachnie drewno sugi, jak waży się deski „na ramię” i jak rozpoznać potencjalnego klienta po ułożeniu brwi. Ale drewno nie było jego przeznaczeniem. W 1662 roku, mając w głowie mapę handlowych szlaków i serce pełne odwagi, Hikotarō przeniósł się do Edo i wynajął maleńki boks – zaledwie półtora przęsła szerokości – przy bocznej uliczce niedaleko Nihonbashi. Tam narodziło się Shirokiya Gofukuten – „Sklep z tkaninami Shirokiya”, którego nazwa, pisana jako 白木屋, oznaczała „Dom Białego Drzewa” – może na cześć czystości, może z sentymentu do jasnego drewna, od którego wszystko się zaczęło.
Na początku sprzedawał tylko komamono (小間物) – drobiazgi codziennego użytku: nici, igły, grzebienie, bawełniane chusty. Jego sklep nie był jeszcze godny zazdrosnych spojrzeń, ale miał coś, co przyciągało ludzi – uprzejmość, przejrzyste ceny i precyzję w każdym ruchu. Klienci siadali na rozłożonych matach tatami, a towary przynoszono im z zaplecza – zgodnie z systemem zauri (座売り – dosł. „sprzedaż na siedząco”), w którym nic nie leżało na wierzchu. Tylko kupiec bystro obserwujący klienta decydował, co pokazać i kiedy.
Trzy lata później, w 1665 roku, udało mu się przenieść na główną arterię handlową Edo – ulicę Nihonbashi. To był już znaczący sukces. Było to, jak przeprowadzka z ciemnego zaułka podrzędnej dzielnicy prosto do światła lampionów głównego deptaka miasta. Nowy sklep z drewnianą fasadą, szerokim wejściem i norenem (暖簾 – kurtyna z nazwą sklepu) z białym herbem stał się symbolem nowoczesnego handlu w epoce Tokugawów. Hikotarō poszerzał ofertę: od bawełnianych tkanin do jedwabi importowanych z Kyūshū i Kansai, potem także chirimén (ちりめん) – luksusowej, krepowanej tkaniny, sha (紗) – lekkiego jedwabiu o strukturze siateczki, oraz aya (綾) – bogato tkanych materiałów na dworskie kimona.
W kolejnych dekadach Shirokiya dołączył do elitarnego grona Edo san daigofukuten (江戸三大呉服店) – „Trzech Wielkich Sklepów z Tkaninami Edo”, obok potężnego Echigoya (czyli późniejszego Mitsukoshi) i Daimaruya. Choć konkurencja była ostra, Hikotarō kierował się zasadami, które wyniósł z Ōmi: skromność zamiast ostentacji, jakość zamiast przepychu, a relacje ponad zysk.
Kupcy z Ōmi byli znani w całym kraju jako ludzie cisi, pracowici, wierni przysiędze: sanjōri – „trzy zasady zysku” – czyli handlu, który przynosi pożytek kupcowi, klientowi i całemu społeczeństwu. Shirokiya było nie tylko sklepem – było opowieścią o tym, jak marzenie jednego człowieka może przeobrazić się w instytucję, która przez stulecia kształtowała gust i rytm codzienności mieszkańców Edo.
Z biegiem lat ulice Edo zmieniały puls. Miasto rosło nie tylko liczebnie, ale i w wyrafinowaniu — a Shirokiya, choć od dekad związana z tradycją miasta, nie mogło pozostać ślepe na kaprysy miejskiego gustu. Był to czas Genroku, okres przepychu, teatru kabuki, hałaśliwych rozrywek i nowych mód, które przenikały do dzielnicy Nihonbashi z każdym dniem coraz śmielej. Na targach zaczęto mówić o „katamigawari” (片身替わり – dosł. „zmienno-dzielne ciało”) — tkaninach o dwóch różnych wzorach po lewej i prawej stronie kimona, noszonych przez modnych mieszczan, których styl naśladowali nawet niżsi rangą samuraje. W odpowiedzi na tę modową burzę Shirokiya rozpoczęła eksperymenty: sprowadzała barwione w Kyoto jedwabie yuzen, importowała niezwykłe wzory chiryu (krepowanych tkanin), a nawet wprowadziła w pewnym momencie coś zupełnie nowego — gotowe do noszenia zestawy odzieży dla kobiet z wyższych sfer, z dopasowanym obi, jubanem i dodatkami – pełny zestaw. To była rewolucja — kupić cały strój „na raz”, bez konieczności szycia? W tamtym czasie pachniało to ekstrawagancją i nowoczesnością.
Ale Edo było też miastem niepewności. Kiedy w roku 1788 wielki pożar pochłonął część Nihonbashi, Shirokiya straciła jeden z magazynów. Wcześniej przetrwała powodzie Sumidy i bunt cenowy wśród drobnych kupców, ale tym razem rany sięgały głęboko. Klientela zubożała — i nie chodziło już o modę, lecz o przetrwanie. Reformy Kansei, wprowadzone przez rząd shoguna, uderzyły w handel luksusowy. Zakazywano zbyt jaskrawych kolorów, a samurajom zabroniono przepychu. Sprzedawcy Shirokiya układali wtedy tkaniny w mniej krzykliwych odcieniach, zamieniali barwne hafty na subtelniejsze sploty, a jedwabie chowano pod ladę i pokazywano tylko stałym klientom. W tamtych latach przetrwać potrafili tylko ci, którzy umieli wyczuć zmianę w wietrze.
W drugiej połowie XIX wieku, w cieniu wojny Boshin i upadku shogunatu (więcej o tym tu: Republika Ezo – jedyna w swoim rodzaju demokracja samurajska), nastroje społeczne stawały się coraz bardziej nerwowe. Edo przekształcało się w Tokyo, a wśród mieszkańców rósł głód nowości, pragmatyzmu i zachodnich wpływów. Shirokiya nie pozostała w tyle — zaczęto rozważać całkowite odejście od tradycyjnego systemu zauri, który wymagał obsługiwania każdego klienta osobno, w pozycji siedzącej. Inspirując się sukcesem Mitsukoshi, który już eksperymentował z otwartą ekspozycją towarów, Shirokiya także otworzyła swój salon — szeroki, przeszklony front z wyłożonymi na półkach zwojami tkanin, pudełkami z wachlarzami, kasetkami na kamienie półszlachetne i kosmetyki. Klienci mogli sami dotykać, oglądać, porównywać. To był nowy sposób kupowania — bardziej zachodni, bardziej nowoczesny, bardziej „Tokyo”.
Kulminacją tych przemian było otwarcie w 1903 roku nowego, trzypiętrowego gmachu Shirokiya. Fasada z czerwonej cegły, okna w stylu zachodnim, herb kupiecki wymalowany ze złotą obwódką. Wewnątrz — salon herbaciany na piętrze, kącik zabaw dla dzieci z papierowymi rybkami zawieszonymi na sznurkach, miękkie krzesła w „salonie dla dam”, a także nowinka: muzyka grana z gramofonu, a później z systemu głośnikowego. Zainstalowano pierwszą windę — obsługiwaną przez uśmiechniętą hostessę w nowoczesnym uniformie. W niedzielne popołudnia rodziny przychodziły tu nie tylko na zakupy, ale i dla samego spaceru po „Shirokiya no biru” — „budynku Shirokiya”, który stał się symbolem stylu, komfortu i marzeń o nowym świecie.
Z miejsca, gdzie kiedyś sprzedawano chusteczki, grzebienie i bawełniane pasy do hakamy, Shirokiya przekształciła się w instytucję nowoczesności — sklep nie tylko z towarem, lecz z obietnicą lepszego życia. Wciąż jeszcze pachniała kadzidłem ze starych dni, ale dźwięk dzwonka przy drzwiach był już zdecydowanie nowoczesny.
Był grudniowy poranek 1932 roku, gdy w tokijskiej dzielnicy Nihonbashi – handlowym sercu stolicy – rozpoczął się dzień pełen świątecznych przygotowań. Ozdobiony girlandami, pachnący sosnowymi igłami i blaskiem kolorowych żarówek, ośmiopiętrowy dom towarowy Shirokiya szykował się do wielkiej sprzedaży grudniowej. W środku, w sekcji z zabawkami, na czwartym piętrze, ekspedientka zauważyła iskrę – drobny błysk z przewodu zasilającego żarówkę na choince. Niewinny impuls, który w ciągu minut zamienił świąteczną scenę w piekło.
Ogień błyskawicznie ogarnął plastikowe, łatwopalne zabawki z celuloidu. Otwarta klatka schodowa – wizytówka nowoczesnego budownictwa – zadziałała jak komin, zasysając dym i płomienie ku górze. Wkrótce cztery najwyższe piętra były całkowicie odcięte. Drabiny strażackie nie sięgały tak wysoko. Rozgrywał się dramat.
Około osiemdziesięciu kobiet – ekspedientek i klientek – utknęło na dachu. Legenda miejska, jaka do dziś żyje, głosi, że wiele z nich odmówiło skoku do trzymanych przez strażaków siatek, obawiając się kompromitacji – by nie ukazać się światu w negliżu, gdyby wiatr podwinął im szaty (ubrane były w tradycyjne kimona bez nowoczesnej bielizny). Według popularnej wersji tej miejskiej opowieści, to właśnie w wyniku tej tragedii japońskie kobiety miały zacząć nosić zachodnią bieliznę. Prawda? Raczej nie, ale mit się ostał do dziś. Historycy, tacy jak Inoue Shōichi, wskazują, że większość kobiet została uratowana, a dramatyczna wersja dosłownie płonących ze wstydu bohaterek została stworzona z myślą o zachodnich mediach, szukających egzotycznych sensacji.
Ostatecznie w pożarze zginęło 14 osób, a 67 zostało rannych. Jednak echo tej tragedii wybrzmiało głośniej niż jakakolwiek kampania reklamowa – stając się jednym z najbardziej zapamiętanych wydarzeń z historii japońskiego handlu. Shirokiya już wcześniej słynęła z innowacji: wprowadzała nowoczesne wystawy witrynowe, prezentacje sezonowe, dziewczęce orkiestry i pokazy mody. Był to sklep, który nie tylko sprzedawał, ale też tworzył miejski styl życia – z muzyką, pokazami, kulturalnymi wydarzeniami. To tam kobiety po raz pierwszy mogły napić się herbaty w klimatyzowanym saloniku na piętrze i obejrzeć europejską porcelanę na wystawie przypominającej galerię sztuki.
Po II wojnie światowej, zniszczony i odbudowany, budynek Shirokiya zyskał nowe życie w najmniej spodziewanej formie. W jego wnętrzu powstała firma Totsuken – Tokyo Tsūshin Kōgyō, która przekształciła się później w... Sony. To właśnie tam inżynierowie Masaru Ibuka i Akio Morita opracowywali pierwsze urządzenia elektroniczne w powojennej Japonii, stawiając podwaliny pod przyszłe elektroniczne imperium.
Mimo tej niezwykłej spuścizny, Shirokiya nie przetrwała w rywalizacji z dominującą Mitsukoshi – inną dawną potęgą kupiecką. W latach 50. została przejęta przez korporację Tōkyū, co oznaczało koniec epoki niezależnego Shirokiya. Jej nazwa z czasem zniknęła z tokijskiego krajobrazu – ale wspomnienie o niej, o ekspedientkach w kimonach i ognistym grudniu 1932 roku, przetrwało jako fragment zbiorowej pamięci o narodzinach japońskiej nowoczesności.
W 1959 roku – w tym samym roku, gdy Hawaje zostały pięćdziesiątym stanem USA – Shirokiya otworzyła swoje skrzydła na Pacyfiku. W samym sercu Honolulu powstał oddział japońskiego domu towarowego, który błyskawicznie zyskał status kulturalnej ambasady Japonii. Pachniało tam nie tylko yakitori i zieloną herbatą, lecz także nostalgią za dawnym Edo, przefiltrowaną przez zapachy plumerii i rytm hawajskiej gitary. W labiryncie stoisk można było natknąć się na mikroskopijne chramy, posągi siedmiu bogów szczęścia (więcej o nich tu: Gdy bogowie się śmieją do rozpuku – japońscy Shichifukujin, czyli siedem oryginałów na drodze lekkości i wdzięku), warsztaty kaligrafii, szyldy w kanji i ręcznie robione delikatne słodycze wagashi.
Shirokiya na Hawajach stała się przestrzenią spotkań — dla japońskiej diaspory, turystów i wszystkich, którzy chcieli poczuć klimat matsuri, choćby w klimatyzowanej alejce centrum handlowego. Gdy w 2001 roku ogłoszono decyzję o zamknięciu sklepu, wybuchły protesty. Senator Daniel Inouye interweniował osobiście, a pracownicy – z miłości do tej marki – uratowali ją, wykupując za symbolicznego dolara. Tak powstało Shirokiya Japan Village Walk, ostatnia inkarnacja marki: jarmarczne miasteczko z uliczkami przypominającymi Kyoto, z głośnikami, z których sączyła się muzyka enki i festiwalowe nawoływania.
Ale czas nie był łaskawy. Gdy pandemia COVID-19 sparaliżowała świat, Shirokiya musiała zamknąć podwoje. Spór z zarządem centrum handlowego zakończył się sądowym pozwem, a w 2020 roku zgasło ostatnie światło w 358-letniej historii tej niezwykłej instytucji. Wciąż jednak, gdzieś wśród wspomnień, unosi się zapach prażonej herbaty i dźwięk bębna taiko rozbrzmiewającego pod dachem z pleksi w tropikalnym słońcu Honolulu.
Shirokiya już nie istnieje, ale jej duch wciąż przemyka przez klimatyzowane galerie handlowe Japonii niczym echo dawnej epoki, gdy zakupy przypominały rytuał, a relacja sprzedawca–klient miała w sobie coś z ceremonii herbacianej. Dziedzictwo tego miejsca nie mieści się w prostym bilansie zysków, lat działalności czy liczby sprzedanych kimon. To opowieść o tym, jak japoński handel nauczył się mówić językiem nowoczesności bez wyrzekania się własnej duszy – od sandałów kupca z Ōmi po marmurowe podłogi wielopiętrowych depāto, w których sprzedaje się nie tylko towary, ale i marzenia.
Wizerunek domu towarowego jako teatralnej sceny codzienności – gdzie moda, technologia, obyczaje i sztuka zderzają się w jednej przestrzeni – to spuścizna właśnie takich pionierów jak Shirokiya.
Mit kobiet w kimonach, które miały wahać się przed skokiem w płonącym budynku z obawy przed obnażeniem, to już część miejskiego folkloru, która mówi więcej o naszych wyobrażeniach niż o faktach. Ale jak wszystkie legendy, i ta żyje, bo trafia w sedno kulturowych napięć – między tradycją a postępem, skromnością rozsądną i śmiertelnie przesadną.
Rywalizacja z Mitsukoshi? Z perspektywy ulic Nihonbashi przypomina dziś starcie gigantów, ale też subtelną różnicę między dwiema wizjami Japonii: tej, która zmienia się jak kalejdoskop i tej, która zmienia się powoli. Shirokiya zniknęła, ale jej herb można wciąż odnaleźć w ukiyo-e Hiroshige, przemycony w pejzażach miejskiego życia. Jest w korporacyjnych archiwach, w listach starych pracowników, w zapachu kadzideł, który przez moment unosi się nad straganem z yukatami.
To niby tylko sklep, ale myślę, że jest dziedzictwem wartym zapamiętania.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!