Ja wiem – jak użyję wyrażenia „zapach wojownika” to jednocześnie się narażę na śmieszność i wzbudzę skojarzenia ze słabą reklamą perfum. I tak już musi być – każda epoka ma swój język symboli – nasza epoka posługuje się akurat takimi. Ale nie zawsze i nie wszędzie tak było. Był czas – czas krwawych wojen samurajskich w Japonii Kamakury i Muromachi, gdy zapach to była filozofia – głębokie uczucie, wyostrzenie zmysłów, obecność tu i teraz – w chwilach, które często okazywały się ostatnimi w życiu samuraja. W feudalnej Japonii, szczególnie w czasach rozszarpanej wojnami epoki Sengoku, zapach nie był ani luksusem, ani dodatkiem – był rytuałem. Czymś pomiędzy modlitwą a mieczem – nie mniej ważnym niż klinga tachi, które wojownik dobywał o świcie. Spójrzmy…
Jeszcze zanim pierwsze światło przebije się przez mgły poranka, samuraj siedzi nieruchomo w pozycji seiza w ciasnym namiocie polowym, zbroja yoroi ułożona starannie u jego boku: dō, sode, kabuto, kote. Nie wypowiedział ani słowa od chwili przebudzenia. Zamiast modlitwy – kadzidło. W ceramicznym naczyniu żarzy się węgiel, a na metalowej płytce powoli ogrzewa się fragment drewna jinkō (drzewa aloesu). Nie chodzi o dym, lecz o woń. Praktykuje monkō (聞香) – „słuchanie zapachu”. Woń rozwija się powoli, warstwowo – najpierw nuta ziemista, potem coś jak suchość starego zwoju, potem – niespodziewanie – miodowa miękkość i cień cynamonu. To doświadczenie bardziej medytacyjne niż tylko zmysłowe. Oddech staje się spokojny, rytmiczny. Myśli ostrzejsze, skupione. Wie, że może to być ostatni raz, gdy poczuje łagodny zapach sandałowca, iglastej świeżości hinoki, czy głębi aloesowca. Medytuje nie dla pociechy – lecz po to, by nie bać się śmierci, która z pewnością nadejdzie. Rychło.
W wychowaniu samuraja zapach był częścią dyscypliny. W domach wojowników urządzano kumikō – gry zapachowe, w których nie chodziło o przyjemność, lecz o zdolność rozróżniania niuansów, trening pamięci, koncentracji i wyczulenia na to, co subtelne. To nie była rozrywka arystokratów – to był umysłowy sparing. „Ten, kto rozróżnia pięć tonów kadzidła, rozpozna też pięć kroków przeciwnika” – mawiano w szkołach walk. Zapachowe kompozycje, tworzone z jinkō, byakudanu i hinoki, bywały przekazywane w niektórych rodach jak sekrety rodzinne – niczym rodowa katana. Taki aromat był jak podpis duszy – niepowtarzalny, pełen znaczenia, związany z honorem klanu. Zapach, być może jeszcze bardziej niż kwiat wiśni, poprzez swoją ulotność i nieuchwytność, odzwierciedlał istotę życia samuraja. Samuraja, który nauczony był żyć w każdej chwili swego życia z pełną i wyraźną świadomością, że śmierć może nadejść już dziś. Że to co właśnie robi – możliwe, że robi ostatni raz.
Wieczór zapadał powoli nad obozowiskiem, gdy ostatnie promienie słońca przesiąkały przez zbroczone kurzem wzgórza prowincji Mino. Cisza była ciężka, pachniała smiercią, drżała w powietrzu jak napięta cięciwa yumi – łuku samurajskiego. W oddali, pośród rzędów ustawionych z matematyczną precyzją namiotów daimyo i jego dowódców, widoczna była na tle ściany namiotu ciemna sylwetka jednego z nich – należącego do doświadczonego bushi z klanu Saitō. Wewnątrz, pod płótnem nasączonym olejem sosnowym, grzał się żeliwny koto – przenośny piecyk z rozżarzonym węglem drzewnym.
Na niskim, czarnym stoliku z lakowanego drewna ustawiono ceramiczne naczynie z palonym jinkō (aloesowiec), jednym z najcenniejszych skarbów wschodnich ziem. Jego zapach nie był narzucający się – raczej głęboki, żywiczny, z nutą starego drzewa i czegoś... nieuchwytnego. W Japonii Sengoku, rozszarpanej przez bratobójcze wojny, taki wieczór mógł być i bardzo często bywał ostatnim. Dla samuraja – wojownika, który znał śmierć nie jako abstrakcję, ale jako codziennego towarzysza – chwila kontemplacji nad zapachem była nie tylko ucieczką. Była powrotem do centrum siebie. Z bardzo jasną świadomością, że być może czuje ten zapach ostatni raz w życiu.
Samuraj uklęknął na tatami – matę z ryżowej słomy, przeniesioną specjalnie z jego rezydencji w Gifu – i otworzył kobako, ozdobne pudełko z ciemnego drewna paulowni, w którym przechowywał swoje osobiste mieszanki. Wnętrze wypełnione było małymi saszetkami z nerikō – pastą z cynamonu, goździków i sproszkowanego drzewa aloesu, wyrabianą według przepisu przekazywanego od pokoleń w jego rodzinie. Od dzieciństwa uczono go, że zapach jest niczym miecz – jeśli nie jest ostry, traci wartość. Jeśli nie jest czysty, przynosi hańbę.
Zanim założył dō – metalową część pancerza chroniącą tors – powoli przetarł jego wnętrze nasączoną jinkō jedwabną szmatką. Nie po to, by pachniał. Po to, by był czysty – duchowo i fizycznie. Zgodnie z przesądem, złe duchy przywierają do miejsc splamionych krwią, potem i lękiem. Zapach kadzidła je odpędza. Hełm – kabuto z mon (herbem) rodu wyrytym w miedzi – przed założeniem także otrzymał swoją porcję woni. Gdyby miał zginąć i jego głowa trafiłaby w ręce wroga, chciał, by pachniała nie krwią, ale spokojem, domem i honorem.
W narożniku namiotu płonął jeszcze jeden kawałek kyara – najczystszej formy aloesowca, droższej od złota. Jego subtelna woń unosiła się niemal nieuchwytnie, jak myśli ulotne przed medytacją. Samuraj siedział w seiza, wyprostowany jak bambus, i słuchał zapachu – monkō, nie „wąchanie”, lecz wsłuchiwanie się w ducha drzewa. Jego mistrz zen uczył go, że każdy zapach to opowieść. Ten wieczór był dla niego jak strofa poematu waka: ciężar stali na barkach, chłód nocy i cichy oddech kadzidła.
Nie był to rytuał luksusu, lecz wojenny. Zmysł węchu – najbardziej pierwotny, najbliższy pamięci – łączył go z przodkami. Oni również, według tradycji, oczyszczali swoje ostrza wonią jinkō przed wielkimi bitwami – jakby przenosili w ten dym modlitwę o czystość serca i niezachwianą rękę. Takie przygotowanie nie tylko koiło zmysły – miało znaczenie taktyczne. Od ostrości tachi (długi miecz, poprzednik katany) ważniejsza była tylko jedna rzecz – ostrość umysłu – spokój i koncentracja.
Gdy noc całkiem spowiła świat, a u wrót namiotu pojawił się młodszy wojownik z wieścią o porannej odprawie, samuraj zgasił węgle, zamknął kobako i spojrzał przez szczelinę w płótnie na gwiazdy. W milczeniu. Bo nie było już nic do powiedzenia. Tylko zapach pozostał – jak cień duszy. I z pamięcią o tym zapachu pójdzie w bitwę. I zginie.
W języku japońskim słowo kōdō (香道) składa się z dwóch znaków: kō (香), oznaczającego zapach, aromat, woń, oraz dō (道), czyli drogę, ścieżkę, sposób – ten sam znak, który występuje w słowie budō („droga wojownika”), sadō („droga herbaty”), jūdō, aikidō, shodō (kaligrafia) i wielu innych (więcej o znaku dō – przeczytasz tu: Znak kanji „droga” (道, dō) – w drodze do mistrzostwa przesłanie jest jedno: cierpliwość). Tym samym kōdō to nie tylko „sztuka kadzidła”, jak się ją czasem powierzchownie tłumaczy, lecz „droga zapachu” – ścieżka duchowego doskonalenia się poprzez kontemplację woni. To praktyka o głębokim, rytualnym i estetycznym charakterze, zakorzeniona zarówno w buddyzmie zen, jak i w przedbuddyjskiej, animistycznej wrażliwości Japończyków, która postrzega zapach jako medium obecności – subtelnej, niematerialnej, ale realnej.
W klasycznej kulturze japońskiej kōdō należy do tzw. „trzech dróg wyrafinowania” (三道) – obok sadō (drogi herbaty) i kadō (drogi kwiatów). Każda z tych dróg nie jest tylko sztuką, ale i praktyką duchową. Sadō uczy uważności, gościnności i harmonii z chwilą; kadō – pokory wobec przemijania i piękna natury; kōdō natomiast prowadzi do wyostrzenia zmysłów i oczyszczenia umysłu poprzez kontemplację zapachu. O ile jednak herbata i kwiaty są namacalne i dostępne zmysłom w bardziej bezpośredni sposób, kōdō operuje tym, co najbardziej ulotne – zapachem, który nie ma formy, trwa jedynie chwilę i znika jak oddech. To właśnie w tej efemeryczności tkwi jego głęboka filozofia.
W kōdō nie „wącha się” zapachu. Używa się tu innego czasownika – monkō (聞香) – który dosłownie oznacza „słuchanie woni”. Nie chodzi więc o bierne przyjmowanie zapachu, lecz o aktywny akt percepcji, uważność porównywalną ze słuchaniem subtelnych dźwięków natury czy ciszy pomiędzy nutami muzyki. Słuchanie zapachu oznacza wsłuchiwanie się w jego warstwy, poszukiwanie w nim struktury, nastroju, emocji. W tym sensie kōdō przypomina poezję – zapach jest metaforą, opowieścią, którą należy odczytać nie nosem, lecz całym swoim życiem.
Takie podejście ma swoje źródła nie tylko w zen, lecz również w japońskim animizmie, obecnym w praktykach shintō. Tradycyjni rzemieślnicy – kamieniarze, stolarze, garncarze – nie mówią, że „oglądają” lub „dotykają” materiału, z którym pracują. Mówią, że „słuchają kamienia”, „słuchają drzewa” (więcej o tym piszemy tu: Godzina pełnego skupienia – czego możemy się nauczyć od tradycyjnych japońskich rzemieślników shokunin?) – bo wierzą, że materia ma własny głos, który przemawia do tych, którzy umieją się wyciszyć i słuchać. Tak samo w kōdō – zapach kadzidła to nie tylko produkt spalania drewna, to głos dawnego lasu, szept starożytnego drzewa, echo ciszy sprzed wieków.
Ceremonia kōdō to nie palenie kadzidła w potocznym sensie. To precyzyjna praktyka, oparta na starannie przygotowanych materiałach – najczęściej fragmencie jinkō (沈香, aloesowca), który nie jest palony bezpośrednio, lecz delikatnie podgrzewany nad węglami przykrytymi popiołem, tak by drewno wydzielało swój aromat bez dymu i spalenizny. Ten zapach nie uderza od razu. Rozwija się powoli, warstwowo – najpierw (opieram się tu na opisach mistrzów, nie swojej, ograniczonej percepcji) nuta ziemista, potem coś jak suchość starej biblioteki, potem – niespodziewanie – miodowa miękkość i cień cynamonu. To doświadczenie bardziej medytacyjne niż tylko zmysłowe. Kōdō przypomina obserwację chmur nad górami – nic nie jest stałe, ale wszystko ma znaczenie.
Dla samurajów, którzy przed walką spoglądali śmierci w twarz, kontakt z zapachem mógł być rytuałem oczyszczenia, formą koncentracji, przywołaniem przodków i duchów opiekuńczych, ale też próbą zjednoczenia się z chwilą. Zapach, podobnie jak życie, pojawia się, trwa chwilę i znika. I właśnie w tej ulotności tkwi jego siła. To nie ucieczka od śmierci, ale pogodzenie się z jej nieuchronnością – w sposób piękny, skupiony i cichy.
Zapach nie jest w Japonii jedynie zmysłową przyjemnością – to ślad duchowy, symbol statusu, narzędzie oczyszczenia i droga do wyciszenia umysłu. Jego historia sięga tak daleko, jak pamięć japońskich kronik, a jej początek – niczym mit – zapisał się w roku 595, kiedy to, według „Nihon Shoki”, na brzegu wyspy Awaji morze wyrzuciło tajemniczy kawałek drewna. Miejscowi rybacy wrzucili go do ognia, oczekując zwyczajnego dymu – tymczasem powietrze przeszył głęboki, niemal mistyczny aromat. To było jinkō (沈香) – aloesowiec, najrzadsze i najbardziej cenione drewno wonne na świecie. Uznając to za znak z niebios, drewno ofiarowano cesarzowej Suiko, rozpoczynając japońską miłość do zapachu, która trwać będzie przez półtora tysiąca lat aż po dzisiejszy dzień.
W okresie Heian (794–1185), gdy arystokracja w Heian-kyo (dzisiejsze Kyoto) spędzała dni na tworzeniu poezji i odczytywaniu znaczeń porannej mgły, kadzidło stało się jednym z kluczowych elementów dworskiego życia. Arystokraci komponowali własne mieszanki zapachowe, zwane takimono (薫物) – były to małe saszetki lub pasty z cynamonu, goździków, jinkō i innych egzotycznych składników, które umieszczano w rękawach kimon lub wśród warstw włosów. Ubrania były przesiąknięte wonią, listy pachniały jak ogród, a osoba o subtelnym, wyjątkowym zapachu zyskiwała uznanie i podziw. W powieści Genji monogatari, największym arcydziele epoki (więcej o nim i jej autorce przeczytasz w książce "Silne kobiety Japonii"), zapach jest równie ważny co słowa – to nośnik emocji, pamięci i tożsamości.
Zapach był nie tylko estetyką – był językiem. W okresie Muromachi (1336–1573), gdy Japonia była już pod rządami samurajów, praktykę rozpoznawania i klasyfikowania zapachów systematyzowano. Wielką zasługę przypisuje się tu mistrzowi imieniem Shino Sōshin (志野宗信), który na polecenie shōguna Ashikagi Yoshimasy – mecenasa sztuki i twórcy kultury Higashiyama – stworzył system klasyfikacji drewna wonnego znany jako rikkoku gomi (六国五味), czyli „sześć krajów, pięć smaków”. Różne rodzaje jinkō klasyfikowano według miejsca pochodzenia (np. Manaban z Indii czy Rakoku z Wietnamu) oraz dominującego „smaku” – słodkiego, ostrego, gorzkiego, kwaśnego lub słonego. Brzmi to jak enologia (nauka o winie), ale dotyczyło dymu. Powstała też szkoła Shino-ryū, która kultywuje tę wiedzę po dziś dzień.
W tym samym czasie pojawiło się słowo kōdō – droga zapachu – jako nazwa dla ceremonialnej praktyki, która łączyła medytację, rytuał i sztukę rozpoznawania woni. Używano specjalnych naczyń (m.in. kōro), rozgrzewano drewno pośrednio, nie dopuszczając do jego spalenia, i słuchano zapachu – monkō – tak jak słucha się subtelnego instrumentu w pustym pawilonie herbacianym.
W okresie Edo (1603–1868), epoce pokoju ustanowionego przez ród Tokugawa (o tym, jak Ieyasu Tokugawa tego dokonał przeczytasz tu: Co zrobić ze społeczeństwem samurajów znających tylko wojnę i śmierć w czasach pokoju? - sprytne pomysły shogunów Tokugawa), kultura zapachu z dworskich i samurajskich kręgów przeniknęła do sfery kupieckiej i mieszczańskiej. W miastach takich jak Edo (dzisiejsze Tokyo), Osaka czy Kyoto powstały specjalistyczne sklepy z kadzidłem, a kōdō stało się rozrywką, edukacją i duchową praktyką dostępną dla bogatszych mieszczan. W domach urządzano gry zapachowe (kumikō), w których uczestnicy musieli rozpoznać konkretne mieszanki lub rodzaje drewna na podstawie ich woni – jakby rozwiązywali zapachowe zagadki.
Kadzidło towarzyszyło również wojownikom, szczególnie wcześniej, w czasach wojennej Japonii. Samurajowie perfumowali swoje hełmy i pancerze, oczyszczali miecze dymem jinkō po bitwach, a nawet wybierali konkretne zapachy na rytuały pożegnalne lub seppuku. Dym kadzidła, unoszący się nad polem walki, nie był już tylko dymem – był znakiem obecności ducha, czystości intencji, związku z przodkami. W ten sposób zapach przestał być wyłącznie zmysłowym doświadczeniem – stał się językiem duszy wojownika.
W życiu samuraja zapach nie był luksusem, lecz rytuałem – cichym towarzyszem walki, medytacji i śmierci. W kulturze dawnej Japonii, czy to Kamakury (1185–1333), czy szerzej Sengoku (1467–1600), zapach miał funkcję nie tyle ozdobną, co oczyszczającą, symboliczną i duchową. Samuraj, jako członek klasy wojowników (buke), nie tylko walczył – żył w sposób, który miał być wyrazem wewnętrznego porządku i dyscypliny. W tym porządku kadzidło było tym, czym jest seppuku – świadomym wyborem czystości, nawet wobec chaosu i cierpienia (o seppuku przeczytasz więcej tu: Samurajskie Seppuku: rytualne samobójstwo w imię honoru, czy krwawe cięcie brzucha i godziny agonii?).
Po bitwie, zanim samuraj odłożył swoją zbroję (yoroi) i miecz (zazwyczaj tachi, później katana), czekał go rytuał oczyszczenia. Zwycięstwo nie zwalniało z potrzeby duchowej higieny – wręcz przeciwnie, wymagało jej. Wierzono, że krew, pot i śmierć przynoszą nieczystość, nie tylko fizyczną, ale też duchową – kegare. Aby ją usunąć, samuraj umieszczał w ceramicznym naczyniu rozżarzony węgiel drzewny i na metalowej płytce podgrzewał fragment jinkō (沈香, aloesowca) lub byakudan (白檀, sandałowca). Dymem powoli omiatał elementy zbroi: napierśnik (dō), naramienniki (sode), hełm (kabuto) i rękawice (kote), a także ostrze miecza – zwłaszcza hamon, linię hartowania. Ten gest miał nie tylko usunąć złe moce – był także znakiem szacunku dla broni, które traktowano jak żywe byty, często odziedziczone po przodkach (więcej o katanie tu: Poznaj katanę – narodziny, dojrzewanie, wojenne życie i dostojną starość samurajskiego miecza oraz o etykiecie broni tu: Etykieta samurajskiego oręża – w milczeniu przemawiały stal katany i subtelny gest).
Najbardziej wymownym rytuałem było jednak naperfumowanie wnętrza hełmu. Przed założeniem kabuto (hełmu) samuraj umieszczał w środku małą sakiewkę z proszkiem z kadzidła, czasem pocierając wnętrze materiałem nasączonym jinkō. Znana była maksyma, że „gdy zetną moją głowę – niech pachnie, jak dom – nie jak strach”. Nie był to pusty gest. W epoce Sengoku ścięte głowy pokonanych wrogów prezentowano zwycięskiemu daimyō na shiryōgata – specjalnych deskach inspekcyjnych. Ceremonia przeglądania ściętych głów (często – tysięcy) potrafiła trwać nawet cały dzień. Zmarły wojownik, którego głowa pachniała jinkō, pozostawiał ulotny znak swojej godności – wonny ślad odwagi (co prawda w naszych czasach brzmieć to może idiotycznie – ale wyobraź sobie ile naszych współczesnych zwyczajów brzmiałoby idiotycznie w uszach ówczesnych ludzi).
Przygotowanie do walki nie zaczynało się od ostrzenia klingi – zaczynało się od ostrzenia (wyciszenia) umysłu. Doświadczony samuraj wieczorem przed bitwą odprawiał prywatną ceremonię, bliską kōdō, choć często mniej sformalizowaną. W namiocie lub izbie mieszkalnej siadał w seiza, zapalał węgiel i ogrzewał fragment drewna jinkō lub sandałowca. Nie palił go bezpośrednio – nie chodziło o dym, lecz o woń. Praktykował monkō – wsłuchiwanie się w zapach. Ten akt był formą medytacji: oczyszczającej, scalającej myśli, pomagającej odsunąć lęk i wejść w stan duchowego skupienia. Wielu wojowników, szczególnie ci praktykujący zen, powtarzało sobie słowa: „pomyśl o śmierci, a będziesz wolny” – i robiło to właśnie przy woni powolnie unoszącego się aromatu.
Samuraj nie wybierał zapachu przypadkiem. Każdy składnik niósł ze sobą symboliczne znaczenie:
□ Jinkō (aloesowiec) – głęboki, balsamiczny zapach o wielowarstwowej strukturze. Symbolizował duchową głębię, powagę, związek z przodkami. Był uznawany za zapach najwyższej klasy – „pachniała nim historia”.
□ Byakudan (sandałowiec) – ciepły, słodkawy, drzewny aromat. Kojarzony z odwagą, wewnętrznym spokojem, stabilnością. Używany zarówno przez wojowników, jak i mnichów.
□ Hinoki (cyprys japoński) – świeży, chłodny, niemal iglasty. Traktowany jako zapach czystości, jasności myśli, odporności. Często stosowany w rytuałach oczyszczenia w świątyniach.
Niektórzy samurajowie tworzyli własne kompozycje, przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie – podobnie jak miecze. Zapach stawał się niewidzialnym herbem rodu, a zarazem cichym świadkiem bitwy.
Wszystko to pokazuje, że dla samuraja zapach nie był dodatkiem – był czynnością duchową, rytuałem osobistym, symbolicznym ogniwem między ciałem a niebem. Dym z drewna, który unosił się ku górze, był jak modlitwa – lekka, niematerialna, a jednak poruszająca rzeczy niewidzialne.
練香W czasach, gdy miecz był duszą samuraja, zapach bywał jego szeptem – czymś, czego nie widać, ale co potrafiło przesądzić o pierwszym wrażeniu, rytuale spotkania czy ostatnich chwilach życia. Zapach był formą etykiety, równie istotną jak ukłon czy forma składania dłoni przy wręczaniu listu. W listach samurajów z okresu późnego Heian i Kamakury można znaleźć opisy woni, jakie towarzyszyły audiencjom, naradom wojennym, a nawet prywatnym pojedynkom.
W izbach gościnnych należących do daimyō, w których odbywały się audiencje i rytuały powitalne, rozpalano specjalne piecyki kōro (香炉), do których wkładano drogie drewno jinkō lub pastę nerikō (練香), wykonaną z cynamonu, goździków, żywic, miodu i aromatycznych ziół. Samuraj, wchodząc do takiego pomieszczenia, nie tylko słuchał zapachu – sam nim pachniał: jego kimono często przechowywane było w specjalnej skrzyni kadzidlanej (takimono-bako), a włosy nasycano wonią przez powolne suszenie nad żarem. Był to znak nie tylko statusu, ale także czystości intencji – samuraj pachnący jinkō jawił się jako człowiek opanowany, przygotowany, gotów na śmierć lub rozmowę.
W okresie Muromachi i, szczególnie Edo rozpowszechniły się nie tylko formalne ceremonie kōdō, ale także ich bardziej „przyziemna” odmiana – kumikō (組香), czyli gra polegająca na odgadywaniu konkretnych woni lub mieszanek. Wbrew pozorom nie była to rozrywka jedynie dla poetów i arystokracji – wiele klanów samurajskich traktowało ją jako trening umysłu i pamięci, ćwiczenie koncentracji, subtelnego rozpoznawania szczegółów i... posłuszeństwa regułom. Uczestnicy gry byli oceniani za zdolność do wychwytywania najdrobniejszych niuansów, nie tylko zapachowych, ale i rytualnych – gestów, oddechów, sposobu trzymania naczyń.
W niektórych szkołach bushidō kōdō traktowano niemal jak forma ćwiczeń mentalnych, nieodłącznych od sztuki miecza. Nie bez powodu mówiło się, że „ten, kto rozróżnia pięć tonów kadzidła, rozpozna też pięć kroków przeciwnika”.
Choć może brzmieć to zaskakująco, zapach miał swoje miejsce także w rytuale seppuku – samobójstwa honorowego. W wielu relacjach – zarówno z okresu Azuchi-Momoyama, jak i późnego Edo – wspomina się, że samuraj przed dokonaniem seppuku oczyszczał pomieszczenie, w którym miał odejść, właśnie kadzidłem. Kōro umieszczano w izbie, a w jej środku – przy matowym świetle lampy oliwnej – samuraj przywdziewał świeżo pachnące kimono, nierzadko z warstwą perfumowanego papieru wszytą w rękawy (tatsumi-no-kami). Otwierając brzuch rytualnym nożem tantō, czynił to w zapachu, który znał z medytacji – czasem był to jinkō, innym razem hinoki lub bardzo lekki nerikō. Chodziło o zachowanie czystości – dosłownie i duchowo – do samego końca.
Nie każdy dzień życia samuraja był walką czy rytuałem śmierci. W codzienności również istniała przestrzeń na zapach – element porządku, rutyny, skupienia. W niektórych klasztorach zen i szkołach miecza (np. Yagyū Shinkage-ryū, o której więcej znajdziesz tu: Yagyū Munenori: mistrz kenjutsu, który uczył shōgunów, że najdoskonalszy cios to ten, którego nie zadasz), kadzidło palono o świcie w dojo przed rozpoczęciem treningu. Nie tylko po to, by oczyścić przestrzeń – również po to, by uczniowie mogli wejść w trening jako rytuał, a nie jako fizyczne rzemiosło.
Średniowieczna japońska lista kōjuttoku (香十徳), czyli „dziesięciu cnót kadzidła”, nie była jedynie poetyckim katalogiem – stanowiła duchowy kodeks, z którego samuraj epoki Edo mógł czerpać. Zasady te pochodzą z epoki Muromachi i tradycyjnie ich autorstwo przypisuje się Shino Sōshinowi.
Poniżej przedstawiamy te dziesięć zasad – każda z nich odczytana przez pryzmat życia wojownika, który chciał być czymś więcej niż maszyną do walki: chciał być człowiekiem czystym, skupionym i gotowym.
Dym kadzidła usuwa nieczystości – dosłownie (zapach potu, brudu, krwi) i duchowo (kegare – duchową ciemność po zajściu śmierci). Po bitwie lub przed medytacją, samuraj używał zapachu jak rytualnej kąpieli.
Nie chodzi tu o brud widzialny, lecz ten niewidoczny – lęki, nienawiść, chaos umysłu. Kadzidło miało moc wyciszenia, usunięcia emocjonalnego „szumu”, który mógł przeszkodzić w walce lub w odejściu.
Subtelny aromat – zwłaszcza cyprysu hinoki – pobudzał zmysły i umysł, nie agresywnie jak kofeina, ale jak chłodne powietrze o świcie. Przed nocną wartą czy porannym treningiem, samuraj siadał w seiza, „słuchał zapachu” i wchodził w stan czujnej obecności.
Wojownik, który nie potrafił uciszyć umysłu, nie był gotowy na bitwę. Monkō – „słuchanie zapachu” – było dla wielu formą zen: wdychasz zapach, wydychasz lęk.
Dobre kadzidło – jak dobra modlitwa – nie męczy. Jinkō, dojrzewający przez dekady w ziemi i wodzie tropików, miał warstwową głębię, którą samuraj poznawał jak ścieżkę miecza – krok po kroku, dzień po dniu.
Kadzidło nie ma być intensywne – szlachetny zapach nie zostawia sadzy. To była cnota elegancji i dyskrecji – wojownik nie potrzebował pokazów, lecz głębi.
Nawet po zgaszeniu kadzidła, jego duch pozostaje w powietrzu. Tak jak prawdziwy samuraj zostawia ślad nie krzykiem, lecz obecnością – spokojną, wyczuwalną.
Zapach nie kaleczy – leczy. W czasach, gdy rany były codziennością, a lekarstw brakowało, dym z drzewa aloesu uważano za pomocny przy infekcjach i w leczeniu ran – czysta woń jako forma ochrony.
Najważniejsza cnota. Kadzidło działa nie wtedy, gdy coś robisz – lecz gdy jesteś obecny. W dojo, w modlitwie, w śmierci. Tylko cisza ujawnia jego pełnię – jak tylko cisza ujawnia, kim naprawdę jest wojownik.
Zapach kadzidła był uniwersalnym pomostem między człowiekiem a niebem. Nie obrażał bóstw shintoistycznych ani nie zakłócał medytacji buddyjskiej. Dlatego samuraj – który żył na styku tych światów – uznał go za sojusznika.
Dla wojownika, który musiał oswoić śmierć, zapach był tym, co ulotne, a zarazem trwałe – jak oddech przodków, który wciąż unosi się nad klingą miecza. Dziesięć cnót kadzidła było jego mapą: nie tyle jak walczyć, lecz jak być obecnym, aż po koniec.
Gdy samuraj odchodził z tego świata, nie zawsze zostawiał po sobie tylko ostrze i zbroję. Czasem zostawiał również… zapach. Kompozycje aromatyczne – misternie dobrane mieszanki jinkō, byakudanu i hinoki – były w niektórych rodach przekazywane z pokolenia na pokolenie niczym herb, styl walki czy tajemnica strategii. Taki zapach był jak podpis duszy – osobisty, nienazwany, wyrażający charakter i ducha rodu. Przekazywano nie tylko recepturę, ale i sposób jej użycia: kiedy rozżarzyć drewno, w jakich okolicznościach, przy jakiej myśli. Niekiedy aromaty towarzyszyły również wręczaniu miecza następcy – jako forma duchowego wprowadzenia do roli wojownika.
Po upadku epoki samurajów, kultura zapachu – podobnie jak kaligrafia, ceremonia herbaty czy sztuka miecza – nie zniknęła, lecz przemieniła się. Wciąż żyje w szkołach kōdō, takich jak Shino-ryū, które przechowały przez wieki subtelności technik, nazewnictwo kompozycji, styl słuchania zapachu (monkō), a także zasady gry zapachowej kumikō. Zamiast sal bitewnych – teraz są pawilony herbaciane, domy kultury, ciche wnętrza świątyń zen. Ale duch – ten sam. Wpatrzony w dym, skupiony, wyciszony.
Co ciekawe, kōdō nie ogranicza się dziś wyłącznie do rytuałów i estetyki wysokiej kultury. Można odnaleźć jego ślady w nowoczesnym designie japońskim, w zapachach tworzonych przez współczesnych perfumiarzy z Kyoto, a także w dojo – salach treningowych sztuk walki. W niektórych szkołach iaidō czy kyūdō, przed ważnymi zawodami mistrz ceremonii zapala fragment sandałowca – nie dla „atmosfery”, ale dla oczyszczenia umysłu ze zbędnych myśli. Co więcej, wzrasta popularność „medytacji zapachowej” – praktyki polegającej na skupianiu świadomości na subtelnym aromacie jinkō, jako narzędzia samopoznania i ćwiczenia uważności.
Sprawdź podobne artykuły:
Iemoto – japoński system mistrz-uczeń, który z czasów shogunatu przetrwał do dziś
10 faktów o samurajach, które często mylimy: poznajmy prawdziwego człowieka pod tą zbroją
Kamon 15 najsilniejszych samurajskich rodów Japonii
Katakiuchi – licencja na samurajską zemstę rodową w czasach rządów shogunatu Japonii Edo
„Ukryte wioski” kakurezato – gdzie potomkowie rodu Heike od wieków żyją zapomniani przez czas i mapy
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!