
W dawnych wsiach Japonii opętanie nie było tajemnicą lasu. Było językiem. Sposobem, w jaki ciało kobiety mówiło to, czego mówić jej nie wolno było. W społeczności, w której córka należała nie do siebie, lecz najpierw do ojca, potem do męża, a w końcu do syna — gniew, tęsknota, lęk, sprzeciw nie miały własnych słów. Ale mogły „mieć lisa”. Dziewczyna, która nie chciała zostać wydana za człowieka dwa razy starszego od siebie. Kobieta, która straciła dziecko. Służąca, którą poniżano w kuchni. Ambitna i ciekawa świata nastolatka, dla której na całe życie przewidziano tylko milczenie i sprzątanie domu. Frustracja i żal zaczynały wypływać ponad gładką powierzchnię posłuszeństwa normom społecznym. „Lis mówi przez nią” — tłumaczono sobie. To zdanie uwalniało wszystkich oprócz niej: rodzinę z odpowiedzialności, męża ze wstydu, wieś z winy. Opętanie dawało jej głos, ale odbierało podmiotowość. Stąd właśnie bierze się ciężar tego zjawiska: kitsune-tsuki nie było tylko folklorem o zwierzętach i barwną bajką dla rozrywki. Było mechanizmem społecznego napięcia, które nie mogło znaleźć innej drogi ujścia.


W domu rodziny Nakayama było cicho, aż do momentu, gdy rozległ się nagły, szorstki krzyk. Nie był to krzyk bólu — raczej coś pomiędzy śmiechem a urwanym szlochem. Dźwięk straszny i zimny, który wchodzi w ciało niczym lodowate ostrze.

W izbie, przy lampie oliwnej, matka trzymała na kolanach córkę — Kiyo. Dziewczyna miała siedemnaście lat. Jej włosy były rozpuszczone, zlepione potem. Oczy — szeroko otwarte, lecz jakby nieobecne, patrzące gdzieś w ciemność za ścianą. Oddychała płytko i nieregularnie, jak ktoś, kto długo płakał.
Kiedy poruszyła się, matka odsunęła się nieco — nie ze strachu, ale z ostrożności, z tego napięcia, którego nikt nie nazywa po imieniu.
— Kiyo… — wychrypiała — Kiyo, wróć…
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wargi poruszyły się jednak lekko, jakby coś mówiła — ale dźwięk nie był słowem. To było krótkie, chrapliwe kitsu — oddech zaczerpnięty z gardła, nie z płuc.

Wiedzieli. Oboje wiedzieli.
To nie był pierwszy znak. Od tygodni Kiyo jadła mało, ale nagle zaczęła pożerać abura-age (油揚げ) — cienkie paski tofu smażone na tłuszczu — jedną za drugą w nienaturalnych ilościach. Czasem znikała za stodołą i wracała z ziemią pod paznokciami. Czasem śmiała się sama do siebie. Czasem — nie mówiła wcale.
Stare kobiety szeptały już od dawna.
- „あれは狐が憑いたんだ。”
(Are wa kitsune ga tsuitan da.)
- „Lis na nią przysiadł.”
A to znaczyło jedno: kitsune-tsuki.

Nie byli kapłanami świątynnymi — ci związani byli ściślej z porządkiem, z ustalonymi modłami i hierarchią. Ci dwoje należeli do pogranicza: chodzili szlakami górskich pustelni, nawiedzali cmentarne wzgórza, pojawiali się tam, gdzie wiatr przynosił rzeczy, o których ludzie woleli nie mówić.

— Zostawcie ją — powiedział. — Jeśli lis mówi, musimy najpierw usłyszeć jego głos.
Matka cofnęła ręce. Jej palce drżały.
Shugenja uklęknął przy dziewczynie. Nie dotykał jej. Tylko obserwował. W japońszczyźnie istniało dawne słowo, „mi” (見), które znaczyło jednocześnie „widzieć” i „odczuwać”. Tak właśnie patrzył — nie jak lekarz, lecz jak ktoś, kto szuka ruchu czegoś niewidzialnego.
— Kim jesteś? — powiedział cicho do Kiyo.
Dziewczyna poruszyła ustami. Tym razem dźwięk ułożył się w słowo, ale obce, jakby mówione innym gardłem:
- わしは…家の中におる。
(Washi wa*… ie no naka ni oru.)
- „Ja… jestem w tym domu.”
(*Jeśli znasz trochę japoński, możesz się zastanawiać, dlaczego pojawia się tu „washi”, a nie „watashi”. „Watashi” jest współczesne i bardzo „grzeczne”, więc nie pasuje do demona. „Washi” z kolei to dawny, chropawy zaimek używany przez starszych mężczyzn i istoty o nienaturalnie długim życiu — dlatego w folklorze mówią nim lisy, tengu czy duchy. W tym kontekście słowo to sygnalizuje głos nieludzki, który mówi przez ciało dziewczyny, a nie jej własną świadomość.)
Ale intonacja nie była ludzka. Słowo ie — „dom” — przeciągnięte było nienaturalnie długo, jak przeciąganie skóry na bęben. Matka zaszlochała. Ojciec zacisnął dłonie w bezsilności.
Shugenja skinął głową. Nie reagował lękiem. W jego głosie nie było też religijnego uniesienia. Tylko trzeźwe rozpoznanie.
— Ten dom — rzekł — nie jest twój. Powiedz mi, czego chcesz.
Tym razem odpowiedź była natychmiastowa, jak impuls nerwowy:
— Atsui. („gorąco”)
I ciało dziewczyny napięło się nagle, jakby coś próbowało wyrwać się z jej klatki piersiowej.
Shugenja odwrócił się do ojca.
— Przyprowadź psa.

— Jeśli to jest choroba — powiedział shugenja cicho — pies nic nie zrobi. Jeśli to lis — może odejdzie. Ale może nie od razu.
W izbie zapadła cisza, ciężka jak nocne powietrze. Kiyo zaczęła drżeć, ale nie jak z zimna. Za papierową ścianą słychać było szczeknięcie. Matka zasłoniła usta. Shugenja nie odwrócił wzroku.
Wiedział, że nie chodzi tylko o lisa. Chodziło o wieś, o sąsiadów, o to, co powiedzą.
Bo czasem kitsune nie wchodził do człowieka. Czasem to wieś wkładała lisa w człowieka — tak, jak wkłada się nóż w ranę, żeby nazwać jej kształt. Shugenja wiedział, że nie będzie potrafił pomóc dziewczynie, ale rytuał trzeba było odprawić i tak. Nie dla niej. Dla innych…
(o samym kitsune – zarówno zwierzęciu, jak i yokaiu pisaliśmy w oddzielnych artykułach tu:
Japońskie Kitsune – demoniczne i święte lisy manipulujące życiem nieświadomych ludzi
„Lisie ogniki” w dawnym Edo – nocna schadzka kitsune w ukiyo-e Hiroshige).

Nawet samo słowo kitsune nosi tę dwuznaczność. W opowieściach ludowych bywa wyjaśniane jako „kitsu-ne” – „chodź, śpij ze mną”: echo historii o lisich kobietach, które kochały i żyły z ludźmi (jak chociażby lisia matka Abe no Seibeia – więcej tu: Czarnoksiężnik na dworze cesarza Heian: Abe no Seimei, mistrz onmyōdō). Językoznawcy zwracają uwagę, że bardziej prawdopodobne jest pochodzenie od dawnego odgłosu, jakim wyobrażano sobie lisie szczeknięcie — kitsu. Brzmi to jak coś pomiędzy sykiem a krótkim, napiętym westchnieniem.


Od tego momentu lis w japońskich historiach stoi równocześnie na progu domu i na skraju lasu, w połowie drogi między opiekuńczym bóstwem a uwodzicielką, między iluzją a troską. Nie jest wcieleniem dobra ani zła. Jest symbolem tego, co zmienne, zwykłe i niezwykłe zarazem, tego, co może się wydarzyć w jednej chwili — kiedy człowiek przechodzący przez miedzę nagle ma wrażenie, że ktoś idzie krok w krok za nim.

Dlatego wieś mówiła:
„Lis ją dotknął.”
Nie: „jest zła”, ale: „jest niesiona przez coś, co przyszło z zewnątrz”.
Ten stan rozpoznawano delikatnie, obserwując sygnały ciała. Najpierw zmieniała się mimika – twarz zaczynała zachowywać się tak, jakby ktoś lekko pociągał cieniutkie nici ukryte pod skórą. Kąciki ust unosiły się jakby do półuśmiechu, nie do końca ludzkiego. Oczy patrzyły nie „na” rozmówcę, lecz „obok”, ponad jego ramieniem. Mówiło się wtedy:
目がこっちに来んぞ。
(Me ga kocchi ni kon zo.)
„Nie widzi nas wprost.”

Wierzono też, że lis ma ciało – nie całe zwierzę, lecz małą, twardą grudkę pod skórą. Ktoś ją badał, dotykał, a ona uciekała pod palcami, jakby żyła własnym ruchem. Dziś psychiatrzy nazwaliby to może napięciem somatycznym. Tam była to obecność.
Najbardziej przejmujące były zmiany apetytu. Dziewczyna nagle potrafiła zjeść miskę za miską smażonego tofu albo słodkiej fasoli, jakby jadła za dwoje. Mówiono (czasem żartem, niekoniecznie musiało być to „prawdziwe” opętanie): „Lis jest głodny”.

Dlaczego jednak kitsune-tsuki dotyczył najczęściej kobiet? Nie ma w tym nic „mistycznie kobiecego”. Jest za to społeczna konstrukcja cierpienia, która nie będzie szczególnie odległa od naszej, europejskiej tradycji, niestety.
Kobieta w japońskiej wsi epoki Edo była kimś zawieszonym pomiędzy domem, z którego pochodzi, a domem, do którego została wprowadzona po zamążpójściu. Jej ciało, jej praca, jej posłuszeństwo były elementem wymiany między rodzinami. Tę sytuację antropologia nazywa „przekroczeniem progu tożsamościowego” – człowiek zostaje przesunięty w miejsce, które nie jest jeszcze jego i może nigdy do końca nie będzie.

Lis dawał język, który omijał zakaz. Można było powiedzieć: „To nie ona. To lis ją trzyma”. I wtedy wszystko było naraz prawdziwe i jednocześnie niedopowiedziane.
Lis stawał się głosem napięcia, które wieś widziała, ale nie chciała nazwać. A egzorcyzm — jakkolwiek wykonywany — był zwykle nie dla niej. Był dla sąsiadów. Dla porządku. Dla wspólnoty, która musiała dalej żyć tak, jak żyła. Kitsune-tsuki nie jest więc opowieścią o duchu zwierzęcia, które zawładnęło kobietą. To opowieść o kobiecie, która nie mogła powiedzieć „ja” — więc ktoś inny powiedział to za nią.


To napięcie między jawnością i ukryciem stało się fundamentem teatru nō. W nō lis nie wchodzi na scenę jako zwierzę. Pojawia się jako nagła zmiana rytmu. Wachlarz opada odrobinę niżej, stopa przesuwa się wolniej, głos zaczyna ciągnąć ostatnią samogłoskę. Widownia nie potrzebuje wyjaśnień — wie, że to moment, w którym człowiek styka się z nadnaturalnym / podświadomym. Kyōgen, komediowa „wersja” nō, odwraca ten gest: lis może być wymówką, komicznym usprawiedliwieniem, sposobem na uniknięcie winy. Tam, gdzie nō odsłania to, co bolesne, kyōgen odsłania to, co społeczne — mechanizmy prestiżu, zazdrości, oszustwa.

W tamtych wsiach opętanie było często językiem konfliktów, których nie można było wyrazić wprost. Córka zaczyna „mówić głosem lisa”? To może oznaczać bunt wobec narzuconego małżeństwa, rozpacz po śmierci brata, lęk przed rolą, której nie chce przyjąć. Kobiety — te, od których oczekiwano milczenia i posłuszeństwa — były szczególnie podatne na to, by stać się „miejscem”, w którym osiada lis. Ich ciała były mniej „ich własne” niż ciała mężczyzn: należały do domu, do rodu, do społeczności. Opętanie było często jedyną formą protestu, której nie można było nazwać protestem.

A więc kitsune-tsuki nie jest tylko wierzeniem ludowym, ani tylko przypadłością psychiczną, ani tylko motywem literackim. Jest językiem społecznego napięcia, sposobem, w jaki wspólnota radziła sobie z tym, czego nie potrafiła wypowiedzieć wprost.

Region San’in – Izumo, Hōki, Oki – od wieków żył cieniem takich rodzin. To tam, jak zanotował Nomura Akira w swoich badaniach z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, słowo kitsune-mochi („trzymający lisa”) znaczyło tyle, co „ten, którego trzeba omijać”. Oficjalnie nikt nie wierzył już w lisa. W szkołach uczono biologii, w radio brzmiała nowoczesność prosto ze Stanów. A jednak w dniach ślubu, żniw, pogrzebów – wtedy, gdy wspólnota patrzyła na siebie w całej swojej prawdzie – podział nadal istniał.

Kiedy zaś w późniejszych epokach pewnym rodom udało się wzbogacić – poprzez handel, dzierżawę ziemi, czasem przez udane małżeństwa – dawny cień wrócił. Lis stał się słowem na zazdrość.

I tu leży sedno – nie w wierze, ale w mechanizmie społecznego piętna. W San’in pojawił się nieformalny podział na „zwykłych” i „nieczystych”. Ci pierwsi byli „czyści”, ci drudzy – „z lisem”. Nie było dokumentów, list, praw. Wystarczało, że wieś pamięta.
Zakaz małżeństw nie był wyrażony wprost. Po prostu: gdy syn ze „zwykłej” rodziny chciał poślubić córkę z „nieczystej”, zaczynały się: milczenie pełne wyrzutu, odradzanie, płacze matek, wizyty wujów, nagłe rozmowy o „odpowiedzialności wobec przodków”. Nikt nie mówił „nie”. A jednak wszystko było na „nie”. To kastowość bez prawa, przemoc bez ręki, oskarżenie bez głosu.

W tym sensie kitsune-mochi nie jest wierzeniem, lecz narzędziem. Lis staje się figurą tego, co wspólnota musi wyrzucić poza siebie, żeby zachować spójność. To ofiara złożona przez wspólnotę z jednostki lub pojedynczych rodzin, aby ocalić społeczną harmonię.
Tym, kto „ma lisa”, może być każdy, kto odstaje: zbyt dumny, zbyt niezależny, zbyt kobiecy, zbyt bogaty, zbyt zamknięty w sobie. Lis przysiada tam, gdzie wieś potrzebuje winnego. I dlatego opętanie nie zaczyna się w człowieku, lecz w spojrzeniach innych.


Istotne jest, że zjawisko to dotyczyło głównie kobiet. Nie dlatego, że były one „bardziej podatne”, ale dlatego, że ich pozycja w strukturze społecznej była najsilniej ograniczona – rodziło więc najwięcej frustracji. Oczekiwano od nich posłuszeństwa, milczenia, podporządkowania decyzjom rodzin. Konflikt wewnętrzny – dotyczący małżeństwa, pracy, relacji w domu męża – nie mógł być wypowiedziany wprost. Kitsune-tsuki umożliwiało jego ujawnienie, jednocześnie „zawieszając” odpowiedzialność: można było powiedzieć, że „to lis mówi”, a nie osoba. W tym sensie było to społecznie dopuszczalne odstępstwo od normy.

Z tego punktu widzenia kitsune-tsuki to nie tylko fenomen religijny, ale także narzędzie regulowania emocji, rozładowywania napięć i utrzymywania hierarchii. To mechanizm, który pozwala wspólnocie pozostać w zgodzie — nawet wtedy, gdy za tę zgodę płaci jednostka.
W okresie Muromachi ciało władcy było traktowane jako część porządku państwa. Choroba shōguna nie była odbierana jako prywatna kwestia zdrowotna, lecz jako sygnał zaburzenia równowagi politycznej. W takim kontekście kitsune-tsuki mogło stać się narzędziem interpretacji kryzysu — zjawiskiem, które nie tylko wyrażało napięcia, ale je organizowało i nadawało im sens w języku religijno-rytualnym. To wyjaśnia, dlaczego opętanie pojawia się nie tylko w warstwach wiejskich, ale również na najwyższych szczeblach władzy.
W roku 1420 shōgun Ashikaga Yoshimochi nagle zachorował. Źródła, takie jak „Kanmon nikki” oraz „Yasutomi-ki”, opisują jego stan jako postępujące osłabienie, utratę apetytu i epizody zaburzeń świadomości. W zapisie dworskim pojawia się wyrażenie 狐憑き (kitsune-tsuki) — co oznacza, że choroba została zinterpretowana w ramach systemu wierzeń dotyczących opętań.

- nadworny lekarz Takama został oskarżony o sprowadzenie opętania poprzez praktyki magiczne,
- mistrz onmyōdō o imieniu Sadamune również został zatrzymany,
- część mnichów i lekarzy związanych z tym środowiskiem usunięto lub zesłano.
W ten sposób opętanie stało się ramą interpretacyjną konfliktu frakcyjnego. Oskarżenie o „posłanie lisa” oznaczało oskarżenie o zamach rytualny — formę walki politycznej rozumianą w kategoriach religii i sił duchowych. Gdy stan shōguna się poprawił, układ personalny na dworze również uległ korekcie, co sugeruje, że proces „leczenia” miał także funkcję przywracania równowagi politycznej, nie tylko zdrowotnej.

Na dworze shōguna kobiety funkcjonowały pod ścisłą kontrolą: w strukturze hierarchicznej, w której ich pozycja zależała od płodności, milczenia i bezwzględnego podporządkowania. Warunki te sprzyjały narastaniu napięć wewnętrznych, które nie mogły być wyrażone wprost. W takim kontekście kitsune-tsuki pełnił funkcję kulturowo rozpoznawalnej formy kryzysu emocjonalnego.
Egzorcyzmy przeprowadzane przy jej łożu — modlitwy mnichów, rytuały onmyōji, odymianie ziołami — miały przede wszystkim przywrócić równowagę w strukturze dworu, a nie rozwiązać osobisty problem jednostki. Oznacza to, że ciało kobiety funkcjonowało jako miejsce, w którym ujawniał się i był regulowany nieład relacji społecznych.
W średniowiecznej Japonii choroba nie była ujmowana jako proces biologiczny odizolowany w ciele jednostki. Postrzegano ją jako zaburzenie harmonii między ludźmi, duchami i porządkiem kosmicznym. Dlatego w przypadkach zarówno Yoshimochiego, jak i żony Yoshinoriego reakcja otoczenia była reakcją systemową, a nie medyczną w nowoczesnym znaczeniu. Kitsune-tsuki nie oznaczało „dziwactwa”, lecz stan, który wskazywał, że równowaga w relacjach politycznych lub społecznych wymaga przywrócenia.
Choć epoka, w której „lis” zyskał realny wymiar rytualny i społeczny, należy już do przeszłości, jego ślady nadal funkcjonują w trzech ważnych obszarach: w medycynie, kulturze popularnej i w strukturach wspólnot wiejskich Japonii.

W takich przypadkach objawy neurologiczne i psychiatryczne — zaburzenia świadomości, ruchy mimowolne, zmiany zachowania — przypominają te, które dawniej tłumaczono jako „lis się przyczepił”. Choć rama wyjaśniająca jest dziś inna (autoimmunologiczna), dawny folklor pokazuje, że ludzie szukali sensu dla zachowania, które nie mieściło się w znanych ramach. Można powiedzieć, że współczesna medycyna dokonuje de facto reinterpretacji starych objawów: mniej poprzez duchy, więcej poprzez układy immunologiczne.


Tak więc lis nie zniknął. Zmienił swoją postać. Stał się metaforą, diagnozą, postacią popkultury i cieniem społecznej pamięci. I to sprawia, że jego obecność jest dziś jednocześnie mniej widoczna i znacząco głębsza, niż kiedy był tylko „duchem” jednego domu.
Sprawdź podobne artykuły:
Górska wiedźma Yamanba – kobieca dzikość, która przerażała mężczyzn patriarchatu tradycyjnej Japonii
Urami: przemilczana krzywda, wszechogarniający żal, furia – jakie uczucia wyczytamy ze znaku ”怨”
Ama – kobiety morza w Japonii. Nurkują w głębinach, gdy mężczyźni czekają na brzegu
Na początku kobieta była Słońcem – historia Amaterasu
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!