O świcie dom Hiraty Orise był zanurzony w półcieniu – ciepło ognia nie zdążyło jeszcze rozproszyć chłodu nocy, a jedynym dźwiękiem był cichy trzask kadzidła przy butsudanie — ołtarzu przodków, który, jak reszta domu, był pod jej pieczą. Orise zanurzyła pędzel w tuszu, przyglądając się swojemu odbiciu na powierzchni wody w miseczce, jakby upewniając się, że jeszcze nie znikła - że mimo wszystko jest nadal widzialna. I zaczęła pisać. Nieśpiesznie, piękną kaligrafią, która była wyrazem oporu przeciw ignorowaniu jej istnienia. Dzięki kilku suszonym śliwkom ume w miseczce obok czuła zapach miasta – Edo, które porzuciła przeprowadzając się na prowincję do Akity, do rodziny męża. „Nie mogę zdobyć podręczników dla dziewcząt” – zanotowała. – „Nie ma tu żadnych. Dusza bez nauki więdnie”. Specjalizowała się w czekaniu. Czekała na powrót męża z wizyty na zamku daimyo. Czekała na list - odpowiedź od pasierbicy z Edo. Na pozwolenie, by przejść się samą do świątyni. Na zgodę, by wyjść ze służącym na bazar. W Akicie deszcz był szorstki i ciężki. Tęskniła za tamtym, miejskim, który spływał po dachach jak szept. Mała kropla tuszu spadła obok znaku kanji, tworząc niewielką plamkę i sprawiając, że przestał on być perfekcyjny. „I dobrze!”. Niech taki pozostanie, jako wyraz tego, że jeszcze, mimo wszystko, nie zniknęła.
Pamiętniki Hiraty Orise stanowią wyjątkowo cenne źródło wiedzy o życiu kobiet w samurajskiej rodzinie okresu shogunatu ze względu na to, że Orise nie zawsze przynależała do stanu samurajskiego. Urodzona jako córka producenta tofu, przez lata żyła jako kobieta z klasy mieszczańskiej — aktywna, obecna, samodzielna. Kiedy poślubiła jednak Hiratę Atsutane, uczonego samuraja, została formalnie „adoptowana” do samurajskiego rodu — nie z miłości, lecz z konieczności etykiety. To symboliczne wejście do świata samurajów całkowicie zmieniło resztę jej życia. Jej pisma to subtelna kronika życia w cieniu etosu, który jej nawet nie dostrzegał, choć opierał się na jej barkach. Dzięki jej słowom zyskujemy bezcenne świadectwo: jak naprawdę wyglądało codzienne życie kobiety w rodzinie samurajskiej, i jak głęboka przepaść dzieliła to życie od wielu naszych współczesnych wyobrażeń.
Bo kim właściwie była żona samuraja? Nie wojowniczką na polu bitwy (choć i takie istniały: onna bugeisha/musha), ale tą, która nadzorowała kontynuację rodu; prowadziła domowe kroniki; czuwała nad ołtarzem przodków; podejmowała decyzje o adopcji dziedzica; pilnowała, by dom zawsze był gotów na podjęcie ważnych, niezapowiedzianych gości; by jej mąż zawsze był dobrze ubrany i godnie mógł reprezentować ród. W genealogiach (kafu) zapisywano ją tylko jako „córkę tego a tego”, albo „żonę tego i owego”, ale bez niej nie mogło być mowy o żadnym „tym a tym”. Jej życie było pełne rytuałów i rygoru, ale też ukrytej mocy, która wyrażała się w trosce, organizacji, milczącej obecności. Wymagano od niej dyskrecji graniczącej z niewidzialnością. I może właśnie dlatego — dziś, kiedy świat znów zaczyna wsłuchiwać się w głosy, które dotąd były przemilczane — listy Orise brzmią tak głęboko. Uczą o niesamowitej wręcz wewnętrznej dyscyplinie i psychicznej wytrzymałości. Choć niekiedy między jednym rytuałem a drugim widać sugestię… krótkiego spojrzenia pełnego… tęsknoty?
Poranek w Akicie budził się nieśmiało, jakby nie chciał zakłócić ciszy, która od tygodni zalegała w tej części miasta. Za drewnianym parawanem, przysłaniającym część izby od ogrodu, Orise usiadła na piętach, poprawiając fałdę kimona. W powietrzu unosił się zapach sosnowego drewna i herbaty sencha, którą służąca zagotowała o świcie. Przez cienką papierową shōji przenikały blade promienie zimowego słońca – światło, które nie grzało. Akita była chłodniejsza, surowsza niż Edo. Nawet światło wydawało się tu bardziej powściągliwe.
Słyszała stukot bucików służącej na zewnętrznym ganku i skrzypienie drewna, kiedy ktoś z sąsiedniego domu zamykał przesuwne drzwi. Te same dźwięki, codziennie te same – rytmiczne, znajome jak bicie serca. Orise nie lubiła ich, ale nauczyła się traktować je jak znaki, że dzień się rozpoczął. Brak dźwięków byłby niepokojący.
Jej mąż, Hirata Atsutane, wyjechał wczoraj o świcie do lokalnego urzędnika, a ona – jak zawsze – pozostała. Strzegła domu. Czuwała. Czekała. Czekanie było jej specjalnością. Czekała na wiadomości z Edo, na list od pasierbicy, na pozwolenie, by móc przejść się sama do świątyni. Czekała nawet na deszcz – bo tylko wtedy miała wrażenie, że przyroda mówi do niej tym samym językiem, co kiedyś, tam, w mieście. W Edo deszcz miał inny zapach.
W izbie panował ład. Na niskim stoliku leżał zestaw do pisania – tusz jeszcze nie starty z kamienia, pędzelek ułożony równo. Obok – skromna miseczka z mandarynkami. Jedną z nich Orise obrała wczoraj wieczorem, a skórkę starannie rozłożyła na parapecie – zapach miał przypominać jej święta sprzed lat, kiedy jeszcze odwiedzała przyjaciółki i razem piły sake, śmiejąc się z rzeczy, które dziś byłyby nie do wypowiedzenia.
Sięgnęła po pędzel. W listach mogła być sobą. Nie musiała milczeć. Pisała do pasierbicy z Edo, używając starannej, eleganckiej kaligrafii, która była jej osobistym aktem oporu wobec znikania. Tusz chłonął myśli. „Wczoraj śniła mi się twoja matka. Siedziałyśmy razem przy ognisku. Powiedziała mi, że tęskni za zapachem moreli. Czy w waszym ogrodzie już kwitną?”
Zatrzymała się. Z piórka opadła kropla tuszu, rozmazując znak. To nic. Nie lubiła perfekcyjnych znaków – plamka będzie jej osobistym znakiem autentyczności uczuć. Spojrzała przez shōji na szarzejące niebo. W myślach wróciła do momentu, gdy przybyła do Akity – nie żoną, lecz jakby służącą. Jako córka mistrza produkcji tofu z prowincji, została „adoptowana” przez wpływowego patrona, by pasowała do męża-samuraja. Nigdy nie zapomniała tamtej ciszy przy stole, gdy jedna z kuzynek powiedziała: „Nie wychodź. To nie przystoi.”
Tamten dzień nauczył ją wszystkiego. Milczeć. Uśmiechać się, gdy nie miała na to siły. Dbać o to, by herbata miała odpowiedni smak, by kimono męża nie miało najmniejszego zagniecenia, by rozmowa z nieoczekiwanym gościem nie zdradziła jej zmęczenia. Dzień po dniu, w cieniu miecza, który wisiał w alkowie, Orise pielęgnowała cichy, kobiecy rodzaj odwagi.
Dziś również to zrobi. Ułoży list. Rozkaże służącej zapakować suszone owoce do wysyłki. Przyszyje guzik do ceremonialnego stroju męża. A kiedy nadejdzie zmierzch i wszystko ucichnie, zapali jedną lampkę oliwną i zanotuje, kto odwiedził dom, o czym rozmawiano, co jadł Atsutane. Dziennik to była jej odpowiedzialność – i jedyna forma… pozostawania „widzialną”… ?.
Była żoną samuraja. Ale była też czymś więcej. Pamięcią. Strażniczką. Cieniem, bez którego światło nie miałoby znaczenia.
Hirata Orise nie była urodzoną kobietą klasy samurajskiej. Jej ojciec wytwarzał tofu w małym, prowincjonalnym miasteczku, a ona sama znała smak pracy, śmiechu i niezależności długo zanim przywdziała skromne, ceremonialne kimono. Gdy w 1818 roku poślubiła Hiratę Atsutane – uczonego kokugaku, myśliciela i aspirującego samuraja – opuściła rodzinny dom i przeniosła się do Edo, gdzie życie tętniło rytmem świątynnych dzwonów, festiwali, sklepików, herbaciarni i rozmów przy sake. Tam miała swoje grono znajomych, towarzystwo pasierbicy, wspólne wyjścia do świątyń, podziwianie kwitnących wiśni w Ueno i śmiech. Była częścią miasta, częścią życia.
Wszystko zmieniło się w 1841 roku, gdy jej mąż popadł w niełaskę władz i został zesłany do rodzinnej Akity. Orise nie miała obowiązku jechać z nim. A jednak pojechała. Z wierności, z miłości, z poczucia obowiązku – trudno dziś oddzielić jedno od drugiego. Razem z Atsutane zamieszkali najpierw u jego krewnych – samurajów o wyższej pozycji, którzy traktowali ją z nieufnością i chłodem. Kazano jej nie opuszczać posiadłości bez ważnej potrzeby. Nie mogła robić zakupów – od tego był służący, który i tak często przynosił nie to, o co prosiła. Nawet gdy później doczekali się własnych, skromnych pomieszczeń, wciąż obowiązywała ją całkowita cisza – dyskrecja, która miała graniczyć z niewidzialnością.
To właśnie wtedy Orise zaczęła pisać listy.
Nie były to suche raporty. Były to długie, przemyślane, żywe wiadomości do pasierbicy, do rodziny, do bliskich zostawionych w Edo – okruchy jej myśli, nastrojów, pragnień, a zarazem szczegółowe kroniki życia na peryferiach. Opisywała, jak gotowała dla Atsutane, bo nie lubił jedzenia przyrządzanego przez służbę. Jak szyła mu ceremonialne kimona i prosiła rodzinę o przysłanie odpowiednich materiałów z miasta. Jak przyjmowała gości w jego imieniu, notując ich nazwiska, rozmowy i daty w dzienniku, który musiała prowadzić z największą starannością. Pisała też o tęsknocie – cichej, upartej, pozbawionej patosu, ale niezmiernie uporczywej.
W jednym z listów wspomina, jak bardzo brakuje jej książek. Prosi o podręczniki dla dziewcząt, bo w Akicie nie ma żadnych, a ona chce przekazać coś młodszym kobietom. Wiedziała, że wiedza, słowa, nawet te najskromniejsze, mogą być tarczą. Pismo było dla niej oporem wobec znikania – dowodem, że istniała, że myślała, że czuła. Jej kaligrafia – miękka, uważna – była jak oddech na papierze. Prawdziwa obecność w świecie, który wymagał od niej bycia cieniem.
W Akicie była samotna. Tęskniła za rozmowami, za gwarem Edo, za możliwością spaceru bez konieczności uzasadnienia. Czuła frustrację, kiedy nie mogła zdobyć odpowiednich przypraw, kiedy jej prośby zbywano, kiedy była zależna od innych. A jednak z tych listów nie przebija się gorycz. Przebija czułość – do pasierbicy, do męża, do tych niewielu chwil, które mogła zatrzymać dla siebie. Czułość, która nie była słabością, ale siłą. Czułość, która była jej wersją lojalności – cichą, bez dramatu, codzienną.
Miłość Orise do Atsutane nie była uczuciem romantycznym w zachodnim sensie. Była głęboką więzią opartą na współdzieleniu losu. Gdy on pisał traktaty, ona dbała, by miał czysty tusz. Gdy jeździł do urzędników, ona pilnowała domu, gości, pamięci. Była jego cieniem, ale i filarem. Bez niej jego życie w Akicie nie mogłoby funkcjonować. A mimo to historia zapamiętała przede wszystkim jego.
Orise zmarła w 1846 roku, dwadzieścia dwa lata przed końcem epoki Tokugawy. Jej listy przetrwały. Nie są głośne, nie są rewolucyjne. Ale są prawdziwe. Są zapisem kobiecego istnienia, które nie potrzebowało miecza, by być godne pamięci. Zobaczmy, czego możemy się z nich dowiedzieć o życiu kobiet w klasie samurajskiej okresu Edo.
W hierarchicznej strukturze społeczeństwa Tokugawy, gdzie każdy człowiek miał przypisane miejsce niczym pionek w partii go, żona samuraja zajmowała pozycję osobliwą — dumną i ograniczoną, uprzywilejowaną i zarazem niemal niewidzialną. Otoczona honorem, a jednak często zamknięta w czterech ścianach domostwa. Żyła nie tyle na scenie życia publicznego, co za jego kulisami — lecz bez jej obecności cała konstrukcja rodu mogłaby runąć.
W przeciwieństwie do chłopskich kobiet (nōfu no onna), które od świtu do zmierzchu pracowały w polu z rękami zanurzonymi w błocie ryżowych tarasów, czy mieszczek (chōnin no onna), które prowadziły rodzinne sklepy, sprzedawały herbatę, tkały jedwab lub wypiekały słodycze z czerwonej fasoli, żona samuraja żyła w przestrzeni zamkniętej, pełnej reguł, milczenia i ceremonialnych powinności. Kupieckie córki mogły wyjść na targ, targować się z dostawcami, spacerować po świątynnych festynach czy wziąć udział w występach kuglarzy. Żona samuraja nie mogła sama opuścić domu — jeśli już wychodziła, to tylko w palankinie (norimono) i zawsze z towarzyszką, najczęściej służącą.
Nawet ubiór odzwierciedlał tę różnicę: chłopka nosiła prostą bawełnianą katabira, a jej twarz opalona była od pracy na słońcu. Mieszkanka miasta — zamożna lub nie — mogła nosić kolorowe komon i z dumą prezentować wymyślne fryzury z ozdobami np. z żółwiej skorupy. Tymczasem żona samuraja ukrywała dłonie w rękawach i zasłaniała usta wachlarzem, ucząc się, że im mniej ją widać, tym większy jej majestat.
Choć niewidoczna dla świata, była sercem rodu — jego pamięcią, jego rytuałem, jego trwaniem. W genealogiach (kafu) spisywanych przez daimyō, kobiety nie figurowały jako jednostki, lecz jako „córki tego a tego”, „żony tego a tego”, jednak bez nich nie było możliwe zawarcie małżeństwa, adopcja następcy, czy zachowanie ciągłości rodu. To kobiety, jak Hirata Orise, podtrzymywały ogień w piecu, wysyłały listy do pasierbic, pieczołowicie prowadziły domowe kroniki i dbały o to, by złożone ofiary przed butsudanem (domowym ołtarzem buddyjskim) miały odpowiedni zapach i kształt.
Ale co znaczyło być żoną wojownika, gdy wojna dawno przeminęła? Bo zupełnie inną rolę i inne życie wiodła żona samuraja w czasie Kamakury, czy Muromachi, gdy trwały ciągłe wojny samurajskie (o czym z pewnością warto napisać w oddzielnym artykule). A inne – gdy był czas pokoju Tokugawów. Jakie było życie kobiet klasy samurajskiej, gdy Sengoku — epoka krwi i ognia — była już tylko opowieścią przekazywaną przez starców przy ogniu, a samuraj stał się urzędnikiem, nauczycielem kaligrafii, strażnikiem społecznego porządku? W epoce Edo (1603–1868), która przyniosła pokój, samurajowie żyli raczej z pensji (chigyō) wypłacanej im przez pana, niż z miecza. Wielu z nich dorabiało, produkując klatki dla świerszczy lub pisząc traktaty — jak Atsutane, mąż Orise.
Kobieta z samurajskiej rodziny, choć nie nosiła zbroi, również nosiła ciężar statusu. Mówiono, że powinna znać naginata-jutsu — walkę długą włócznią, której symboliczna obecność w jej pokoju miała przypominać o jej odwadze i gotowości do ochrony domu. W rzeczywistości — jak wyznaje jedna z kobiet z Mito — w XIX wieku już niewiele z nich umiało walczyć. Naginata stała się bardziej emblematem niż bronią — jak medal, którego się nie zdobyło, lecz odziedziczyło. Zresztą – nie inaczej było w przypadku mężczyzn i ich katan, może tylko na mniejszą nieco skalę.
Były jednocześnie niezbędne i zbędne. Mężczyzna, który nie miał żony, nie mógł założyć samodzielnego gospodarstwa (家 - ie), a więc nie mógł być pełnoprawnym członkiem społeczności samurajów. Kobieta była potrzebna, by mężczyzna mógł zostać „głową rodziny”. A jednak, jeśli był biedny, często musiał wybierać: służący czy żona — bo na oboje nie było go stać. W skrajnych przypadkach, które mogą słusznie dziś oburzać, mówiono wręcz, że kobieta to „pożyczone łono” – narzędzie do przedłużania rodu.
Jednak w praktyce kobiety te robiły znacznie więcej niż rodziły dzieci. Uczyły etykiety, dbały o wygląd mężów podczas audiencji, reperowały kimona, szyły ceremonialne pasy obi, gotowały dania, które nie uraziłyby wymagających podniebień, zarządzały relacjami z dalszą rodziną, organizowały podarki, pisały listy, czuwały przy chorych. I trwały – samotne, wykluczone z przestrzeni publicznej, lecz odpowiedzialne za to, by mężczyzna, który nosił dwa miecze (Etykieta samurajskiego oręża – w milczeniu przemawiały stal katany i subtelny gest), nie zapomniał, kim jest.
W społeczeństwie rządzonym przez zasady giri (obowiązku) i on (wdzięczności), kobieta samurajska była żywym wcieleniem obu. Nie była bohaterką opowieści, ale bez niej żadna opowieść nie mogła się zacząć. Była jak atrament na kalce – nie widoczna sama z siebie, ale sprawiająca, że wszystko inne zostaje utrwalone.
W epoce Edo dom samuraja (buke-yashiki) był światem zamkniętym, ale nie pustym. W jego cichej przestrzeni, za przesuwnymi drzwiami shōji, pod zmatowiałym światłem lampy oliwnej, toczyło się życie pełne obowiązku, rytuału i nieustannej czujności. Dla żony samuraja był to świat o jasno określonych granicach — zarówno fizycznych, jak i społecznych.
Kobieta w rodzinie samurajskiej nie mogła samowolnie opuścić domu. Jeśli musiała udać się do świątyni lub odwiedzić krewnych z okazji święta, podróżowała w norimono — palankinie — w towarzystwie służącej lub męskiego członka rodziny. Nawet zakupy — prozaiczne i codzienne — nie były jej domeną. W liście Hirata Orise żali się, że jej służący nie potrafił przynieść odpowiednich składników z targu, ale nie miała prawa zrobić tego sama. „Nie mam dostępu do tego, co sama znam i wybieram. Smak Edo jest tu nieosiągalny” — pisała do pasierbicy.
Nie wolno jej było przekroczyć progu domu bez rozpatrzonej i uznanej potrzeby, ale to właśnie wewnątrz tych ścian rozciągało się pole jej odpowiedzialności. To ona nadzorowała poranny rozkład dnia — zlecała przygotowanie asa-gohan (śniadania), sprawdzała, czy w kuchni podano zupę miso i marynowane rzodkiewki takuan z odpowiednią delikatnością. Czasem sama gotowała, bo — jak pisała Orise — „Atsutane nie znosi nadmiaru soli. Lubi, gdy bulion z kombu ledwie szepcze o morzu”.
Szycie i konserwacja odzieży również spoczywały na jej barkach. Kimono samuraja musiało być zawsze nienaganne, szczególnie podczas audiencji u lokalnego urzędnika lub ceremonii na zamku. Orise wspomina, jak konsultowała z siostrą męża detale stroju na wizytę u daimyō. Brak odpowiedniego haftu lub zbyt ciemny odcień obi mógłby zostać odebrany jako brak szacunku dla statusu — a za to odpowiadała właśnie ona. W domu samuraja kobieta nie tylko cerowała — ona kształtowała wygląd reprezentacyjny całej rodziny.
Wielką odpowiedzialnością żony było prowadzenie dziennika rodzinnego (nikki), w którym zapisywano nie tylko wydarzenia, ale i wizyty gości, daty audiencji, treść ważnych rozmów. Ten dziennik był nie tylko domową kroniką — był też narzędziem legitymizacji rodu wobec władz. Orise skrupulatnie rejestrowała działania męża: „Dziś odwiedził nas samuraj z rodu Satō, zatrzymał się przy herbacie i wspomniał o podróży do Morioki. Atsutane odczytał mu fragmenty nowego traktatu”. Była oczami i uszami domu — niezwykle uważnymi, choć niewidzialnymi.
W czasach, gdy Atsutane udawał się do urzędów, świątyń czy odwiedzał uczniów, Orise pełniła rolę jego zastępczyni. Nie mogła wyjść, ale mogła przyjąć gości, ugościć ich herbatą, prowadzić konwersację zgodną z etykietą, a przede wszystkim — sprawić, by dom był gotów na każdą wizytę, każdego dnia. Goście mogli przyjść bez zapowiedzi — bo telefonów przecież nie było, a obowiązek zachowania przez gospodyni domu etykiety nie znał wyjątków w żadnej godzinie dnia, ani nocy. Dlatego każda chwila mogła nagle stać się wystawnym przyjęciem gości — i Orise, jak inne kobiety jej pozycji, musiała być zawsze gotowa.
Obok fizycznych obowiązków istniała sfera duchowa — rytualna codzienność, która obejmowała troskę o ołtarzyk butsudan, na którym spoczywały tabliczki przodków. Każdego ranka zapalała kadzidło, składała ofiarę z ryżu lub owoców, wypowiadała słowa modlitwy. Ten gest nie był pustą tradycją — to był akt ciągłości. Tylko żona miała prawo dbać o ihai – tabliczki z imionami zmarłych. Tylko ona mogła pełnić rytuał pamięci, który czynił ie żywym bytem przez pokolenia.
To również kobieta zarządzała rytuałami darów i wymiany – dwa razy w roku dom samuraja wysyłał podarunki krewnym, patronom, powinowatym. To kobiety pakowały herbatę, suszone owoce, kawałki tkanin w ozdobne papiery washi, układały je w skrzynie z laki i zapisywały, kto co otrzymał i co przysłał w zamian. W listach Orise regularnie prosiła o produkty z Edo — nie dla siebie, ale dla dalszej rodziny Atsutane, którym należało się coś drobnego, coś uprzejmego, coś, co cementowało więzi.
Dom był więc nie tyle miejscem zamknięcia, co sceną obowiązku. Każdy gest – od ustawienia naczyń po sformułowanie listu – był częścią cichego, precyzyjnego ceremoniału trwania. W epoce, w której samuraj rzadko miał okazję dowieść swej odwagi na polu walki, to kobieta czyniła z jego życia coś wartego obrony.
W ciszy i cieniu, między kuchnią a ołtarzem, między dziennikiem a herbaciarką, kobieta samurajskiej rodziny budowała trwanie rodu. Nie wychodząc z domu — poruszała jego sercem.
W listach Hiraty Orise, pisanych do pasierbicy, czuć subtelną linię napięcia — nie między kochającymi, ale między człowiekiem a instytucją, między uczuciem a formą, między zmiennym życiem a tym, co musi trwać. Była żoną człowieka, którego kochała — ale jeszcze bardziej była częścią ie, rodu, który musiał istnieć niezależnie od nastrojów, zmienności losu i tego, czy serce pragnęło bliskości, czy samotności.
W Japonii epoki Edo małżeństwo rzadko bywało intymnym wyborem dwojga (przynajmniej w klasie samurajskiej). Częściej było precyzyjnie zaplanowanym ruchem w grze, której stawką była trwałość i potęga. Samuraj nie mógł poślubić kobiety spoza swojego stanu bez oficjalnej zgody i często – jak w przypadku Orise – kandydatka musiała najpierw zostać formalnie adoptowana do innej rodziny samurajskiej, by jej pochodzenie nie splamiło reputacji przyszłego męża. Orise, córka mistrza produkcji tofu, została przed ślubem przyjęta do rodziny wpływowego wiejskiego urzędnika — nie po to, by zmienić jej życie, lecz by ocalić pozycję Atsutane.
W tym świecie kobieta była nie tylko matką dzieci, lecz matką rodu, nawet jeśli nigdy nie urodziła syna. To ona miałą wiedzieć, które linie rodzinne warto połączyć. To ona prowadziła rozmowy z pośrednikami (nakōdo), przeszukiwała powiązania wśród kuzynów, szukała godnego następcy — zięcia, który zostanie adoptowany jako muko-yōshi i przyjmie nazwisko oraz dziedzictwo rodu. Gdy mąż umierał, to właśnie wdowa stawała się strażniczką pamięci i strażniczką ciągłości.
W domach samurajskich, gdzie stosowano ścisłą zasadę primogenitury (tzn. że wszystko dziedziczy najstarszy syn), brak syna nie musiał jednak oznaczać końca linii — o ile była kobieta, która mogła ten ród przeprowadzić przez próg śmierci. Wdowa nie tylko zarządzała domem po odejściu męża, ale w jego imieniu podejmowała decyzje, wybierała adopcyjnych spadkobierców, kontynuowała rytuały ku czci przodków. To ona – nie urzędnik, nie kuzyn – często rozstrzygała, kto będzie kolejną głową rodziny. W ten sposób stawała się kimś więcej niż żoną – była jak fundament pod kolejne piętro domu, który budowany był z imion i zasług.
W jednym z listów Orise wspomina o trosce o sukcesję: o tym, że Nobutane, jej wnuk, nie miał jeszcze następcy, że jest słaby, że potrzeba rozsądku i spokoju, by podjąć decyzję. Jej słowa nie są emocjonalne, ale pełne uważności, odpowiedzialności. Ona już wtedy wie, że jeśli ród Hiratów ma trwać, to nie przez walkę ani literaturę Atsutane, lecz przez decyzje kobiet: te szeptane przy herbacie, te ukryte w listach, te podpisane, gdy nikt nie patrzy.
Miłość w tym świecie miała inne oblicze. Nie była sprzeciwem wobec obowiązku — była w niego wpisana, ale musiała się w nim zmieścić. Orise kochała Atsutane nie tylko jako męża, ale jako punkt centralny struktury, której była opoką. Jej uczucie nie wyrażało się w słowach „kocham”, lecz w trosce, w strategii, w lojalności, która nie szukała odwzajemnienia, tylko przetrwania.
Wdowa w rodzinie samurajskiej nie była bezbronna ani pozostawiona samej sobie — była centralnym filarem pustego miejsca po mężczyźnie. Jej obecność nie znikała — stawała się jeszcze bardziej widoczna, choć nadal cicha. W kulturze, która uczyła, że kobieta powinna być jak cień — to właśnie ten cień osłaniał przeszłość, przyszłość i teraźniejszość ie.
Być może najpełniejszy obraz tej siły daje fakt, że to nie synowie, lecz kobiety Hiratów przez dekady utrzymywały pamięć po Atsutane, jego spuściznę, jego uczniów, jego linię. Cicho, mądrze, skutecznie. Jak robiły to kobiety samurajów od pokoleń.
W listach Hiraty Orise nie ma krzyku, nie ma wybuchu buntu, nie ma rozdzierającej skargi. A jednak, pomiędzy starannie kaligrafowanymi znakami, tli się coś głębszego: wytrwała obecność kobiety, która nie zniknęła, choć wszystko dookoła wymagało, by stała się niewidzialna.
Życie żony samuraja – tak jak życie Orise – toczyło się pod ciągłą i oceniającą obserwacją: krewnych męża, domowników, sąsiadów, społeczeństwa. Każdy gest, każde słowo, a nawet każda decyzja o tym, co ugotować i kiedy napisać list, były zanurzone w gęstej sieci oczekiwań. Kobieta tej epoki miała być cicha, posłuszna, skromna, uważna – ale jednocześnie skuteczna, reprezentacyjna, odpowiedzialna za ciągłość rodu. Psychologowie nazwaliby to dziś wysokim poziomem internalizacji norm społecznych — kobieta nie potrzebowała zewnętrznego nadzoru, bo normy, które ją kontrolowały, żyły w niej. Cudze oczekiwania stały się jej tożsamością i wypełniły ją całą. Choć… może nie zupełnie całą?
W jednym z listów Orise notuje, że jej pasierbica powinna uczyć się gospodarowania, ponieważ „nie ma nic bardziej niepokojącego dla kobiety niż być bezradną w codzienności”. To nie są słowa zrezygnowanej służącej, lecz człowieka świadomego odpowiedzialności — i samotności. Jej psychologiczny świat zbudowany był na poczuciu giri (義理) – obowiązku, który nie opierał się na emocji, ale na lojalności wobec struktury i zasad. A ta struktura mówiła: bądź cieniem, ale tym, który daje chłód, ochronę i ciągłość.
I właśnie w tej roli pojawiają się tęsknota, frustracja, duma, spokój i melancholia – uczucia, które współcześnie określilibyśmy być może jako charakterystyczne dla życia w „ambiwalentnej zależności” lub „zamrożonej emocjonalności”. Tęsknota Orise za Edo – za życiem, w którym mogła spacerować, odwiedzać świątynie, śmiać się z krewnymi – nie była wyrażona bezpośrednio, ale rozchodziła się po marginesach listów. Pisała o braku książek, o tym, że w Akicie „nie ma tekstów dla dziewcząt” i że „dusza bez literatury jest jak staw bez wody”. To zdanie, krótkie, pozornie neutralne, odsłania głód duchowy.
Frustracja natomiast ujawniała się w drobnych uwagach: „Służący nie zna właściwego gatunku herbaty” albo „Kimona przychodzą zbyt ciemne, zbyt poważne – nie pasują do mojego męża”. Pod powierzchnią — niecierpliwość. Ale i duma. Gdy Orise wspomina o tym, że sama uszyła ceremonialny pas dla Atsutane na audiencję, czuć radość nie tyle z uznania, co z poczucia kompetencji. Potrafi. Umie. Wie, co jest potrzebne. W świecie, który nie przypisywał kobietom głosu, ona była tą, która wiedziała.
A jednocześnie wszystko to okrywa melancholia – stan, który współcześnie można porównać do łagodnej depresji egzystencjalnej, wynikającej z napięcia między życiem wewnętrznym a zewnętrzną rolą. Orise nie miała miejsca, by wyrazić wątpliwość, czy smutek – więc wyrażała je poprzez zmysłowe szczegóły: brak jej było zapachów z Edo, brak odpowiedniego smaku zupy, brak rozmów. To utrata świata codziennego — czułą się „wykorzeniona”.
I mimo to — trwała. W ciszy, w listach, w swoim dzienniku. Trwała w lojalności, której nie narusza samotność. Trwała, bo była potrzebna, nawet jeśli nikt jej tego nie powiedział.
Wyobrażenie „uroczej Japonki” — uśmiechniętej, uprzejmej, kruchej — to obraz estetyczny, nie psychologiczny. Orise, podobnie jak wiele kobiet jej epoki, była potężnym filarem rodu ubranym w delikatny jedwab. Jej miękkość była wyborem, nie słabością. Jej milczenie było aktem — nie brakiem głosu, ale sposobem jego użycia.
Po kobietach samurajskich nie pozostały miecze, insygnia, pomniki. Nie wznoszono dla nich bram torii, nie pisano o nich w podręcznikach historii, nie wspominano ich imion w salach bitewnych. A jednak ich dziedzictwo przetrwało — nie jako triumf, lecz jako cisza, która nie wygasła.
Pozostały listy — jak te pisane przez Hiratę Orise — które z pokolenia na pokolenie przenosiły coś więcej niż słowa: postawę, ton, wewnętrzną dyscyplinę. Pozostały zapisy w dziennikach rodzinnych, zgrabne pismo kobiecej ręki, w którym nazwiska, odwiedziny i obowiązki mieszały się z cichym głosem opowieści. Pozostały rytuały — jak codzienne zapalanie kadzidła przed butsudanem, jak przygotowanie pudełka z herbatą na letni prezent dla kuzyna z innej gałęzi rodu. W tych gestach – powtarzanych przez córki, synowe, wnuczki – trwało to, czego nikt nie nazwał bohaterstwem.
Wpływ tych kobiet był intymny, rozproszony, a jednak potężny. To one budowały świat emocjonalny rodu, nadawały ton wychowaniu dzieci, uczyły, co znaczy zachować twarz, przebaczyć bez słabości, zamilknąć nie z uległości, lecz z siły.
Dopiero współcześnie zaczynamy odzyskiwać ich głos. Odkrywane na nowo listy, pamiętniki, domowe rejestry – jak te prowadzone przez Orise – ujawniają świat psychologiczny i duchowy kobiet, które przez wieki trwały w cieniu etosu miecza. Ich historia zaczyna powracać — nie jako dodatek do męskiej narracji, lecz jako pełnoprawny nurt historii. Nie były jedynie żonami wojowników — były wojowniczkami innego frontu, równie ważnego, mistrzyniami przetrwania w świecie, który nie dawał im pola bitwy, a mimo to wymagał codziennego ich staczania.
Samurajska kobiecość przetrwała jako archetyp lojalności bez głosu, siły bez przemocy, obecności bez uznania. Jest w niej coś głęboko współczesnego: echo kobiet i dziś niosących ciężar struktur, które ich nie dostrzegają, które opiekują się światem, choć nie pojawiają się na listach zasłużonych.
Czy życie kobiety samuraja było klatką? Z dzisiejszej perspektywy — tak. Ale była to klatka, w której wyrastały ogrody, pomimo niewoli. Klatka, w której hartowały się dusze. Była to forma — surowa, ciasna — ale w niej właśnie kobiety samurajskie rzeźbiły swoją siłę: w cierpliwości, w rytuale, w czułości wobec tego, co codzienne. Niemniej – była to klatka.
Ich historia mówi nam, że świat nie stoi na barkach tych, którzy szarżują z kataną w dłoni, ale na tych, którzy potrafią trwać. Bez poklasku, bez miecza, bez legendy. A jednak — niepokonane.
Czytając o losie japońskich kobiet w domach samurajów, łatwo ulec pokusie szybkiego osądu: opresyjny, japoński patriarchat. Oczywiście, nie jest to nieprawdziwe — wiele z tych kobiet rzeczywiście funkcjonowało w ramach surowych reguł, pod ciągłą kontrolą, z ograniczonymi możliwościami decydowania o sobie. Ale zanim z łatwością skrytykujemy kulturę japońską, czy jakąkolwiek inną, warto postawić sobie inne pytanie: jak w tym samym czasie wyglądało życie kobiet w naszej własnej kulturze? Umysł czasem płata nam figle - i porównujemy na przykład los kobiet Japonii shogunatu z losem kobiet we współczesnej Europie. A przecież, jeśli już musimy porównywać, należałoby to zrobić wobec Polski szlacheckiej.
W epoce Edo Japonki — nawet te z niższych warstw — uczono czytać i pisać. Chodziły do szkół terakoya, znały poezję, sztukę kaligrafii, medytacyjne aspekty ceremonii herbacianej, potrafiły odróżnić wonie kadzideł i cytować klasyczne wersety. Prowadziły korespondencję, pisały dzienniki, miały dostęp do literatury. W tym samym czasie przeciętna kobieta w Polsce szlacheckiej była analfabetką — nie z własnego wyboru, oczywiście. Nie tylko Polki - dla większości kobiet Europy, udział w życiu kulturalnym, nie mówiąc już o wyrażaniu siebie pismem, był luksusem nieosiągalnym. Mieszczanka w Japonii, bez arystokratycznego rodowodu, mogła z przyjaciółką wypić sake w herbaciarni, odwiedzić teatr kabuki, czy spróbować nowej potrawy w stoisku na rogu ulicy.
Nawet kobiety samurajskie, tak silnie związane z etykietą i obowiązkiem, miały w swoim wychowaniu podstawy sztuk walki – choćby symboliczne – i potrafiły dzierżyć naginatę. W historii Japonii zna się nazwiska kobiet, które dowodziły oddziałami (Tsuruhime), stawały do walki (Tomoe Gozen), uczestniczyły w polityce (jak Hōjō Masako) czy prowadziły kobiece brygady obronne (Joshitai Takeko). A czy możemy powiedzieć to samo o historii kobiet polskich lub, szerzej, europejskich w czasach szlacheckich? Warto więc, zanim wyciągniemy ostateczne wnioski, spojrzeć głębiej — i nie tylko na Japonię. Czasem to, co uważamy za „wolność” u siebie, było w rzeczywistości tylko mitem, który nie obejmował kobiet. Nie znaczy to, że w Japonii kobiety cieszył się wolnością. Znaczy, że gdzie indziej na świecie zazwyczaj mierzyły się z podobnymi ograniczeniami (choć nie zawsze i nie wszędzie, oczywiście).
Sprawdź podobne artykuły:
Kobiety yakuzy – w ciszy dźwigające blizny ciała i serca
Urodzone w piekle, pochowane w Jōkanji – co uczyniono tysiącom kobiet Yoshiwary?
Odwaga niepokornej Higuchi Ichiyo: Samotny bunt przeciw uciskowi kobiet w Japonii
Kobiecy oddział samurajski Jōshitai – ostateczna determinacja walczących matek i sióstr
Górska wiedźma Yamanba – kobieca dzikość, która przerażała mężczyzn patriarchatu tradycyjnej Japonii
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!