
W tym świecie, u stóp góry Fuji, dorastało dwóch chłopców — Jūrō Sukenari i Gorō Tokimune o rodowym nazwisku Soga. Ich matka, Mitsue Gozen, nie uczyła ich poezji, lecz pamięci o krwi. Od najmłodszych lat wiedzieli, że wolno im będzie umrzeć dopiero wtedy, gdy zabiją człowieka, który zgładził ich ojca. Każdy dzień ich młodości był krokiem ku tej jednej nocy, gdy zrealizują swoje giri — obowiązek, którego nie można było odrzucić. Nie nienawiść ich prowadziła, lecz coś starszego i cięższego: echo porządku świata, który domagał się krwawej równowagi. Gdy przyszła pora, obaj wiedzieli, że ich życie skończy się tak, jak musi — cięciem, nie słowem.


W stolicy pełnej wytwornych dam, mniszek, urzędników i poetów – żyło się w rytmie rytuałów, ceremonii i estetyki. Cesarz i jego arystokracja, potomkowie rodu Fujiwara, żyli w świecie symboli i hierarchii, gdzie nawet barwa szat czy zapach włosów miały znaczenie. Ale daleko na wschodzie, w prowincjach Izu, Suruga i Sagami, narastała nowa siła – klany wojowników, którzy z ziemi, potu i krwi budowali swoje dziedzictwo.
Tam, w dolinach, gdzie mgły wczesnego poranka spowijały pola ryżowe, a świątynne dzwony mieszały się z pianiem kogutów, rodziła się kasta, która miała na zawsze odmienić Japonię: bushi, wojownicy. Ich życie nie miało w sobie nic z poetyckiej miękkości Kyoto – toczyło się w rytmie pór roku, rytuałów shintō, obowiązku wobec pana i surowego prawa krwi.


Właśnie taki spór – między Kudō Suketsune a Kawazu Saburō Sukeyasu – stał się początkiem jednej z najbardziej znanych vendett w historii Japonii. Ale zanim miecze braci Soga zabłysły w świetle pochodni u stóp Fuji, trwały dziesięciolecia przemian, w których cały kraj uczył się nowego porządku: rządów wojowników.


To w tym świecie narodziła się koncepcja gokenin (御家人, dosł. „sługa domu rodzinnego”) – wasali bezpośrednio służących shōgunowi. W zamian za ziemię i przywileje, składali mu przysięgę lojalności aż po śmierć. Lojalność, honor, obowiązek – te trzy słowa stały się nowym moralnym kręgosłupem Japonii. Ale wraz z nimi narodził się też cień: prawo zemsty.

Wędrowni mnisi głosili sutry i sprzedawali amulety. Kobiety nosiły krótsze kimona przepasane pasem z tkaniny, włosy wiązały w prosty węzeł. Na prowincji rzadko słyszano o poezji waka – tam śpiewano imayō i ludowe pieśni o duchach i wojnach.
Śmierć była obecna wszędzie: w chorobach, w klęskach urodzaju, w bitwach. Ludzie wierzyli, że dusze zmarłych błąkają się wśród lasów i że każdy czyn – dobry lub zły – przynosi konsekwencje w kolejnych wcieleniach. W tym świecie każde życie miało wagę rytuału – i każde słowo wypowiedziane wobec przodków stawało się przysięgą.

Tam, gdzie dawniej liczyła się gra słów, teraz liczył się honor, a miarą człowieka stała się jego zdolność do poświęcenia siebie w imię pana lub ojca.

W tych czasach doszło do wydarzeń, które miały na zawsze pozostać w świadomości Japończyków – historia braci, którzy postawili obowiązek ponad życie, uczucie ponad rozum, i miecz ponad słowo.
Ich imiona brzmiały: Soga Jūrō Sukenari i Soga Gorō Tokimune.
Opowieść braci Soga

Jednak spokój Izu był tylko pozorny. W czasach, gdy cały kraj dopiero co dźwignął się z wojny, ziemia była wszystkim – znakiem przynależności, symbolem przodków, podstawą istnienia. Granice między posiadłościami rodów rzadko były wyraźne, a dokumenty dziedziczenia – sōzoku-shō – mogły być kwestionowane nawet po latach. Tak było w przypadku sporu, który miał zmienić losy rodu Kawazu i dać początek jednej z najbardziej znanych, krwawych vendett w historii Japonii.

Kiedy więc doszło do konfliktu o granice pól w rejonie Kawazu, Suketsune zażądał ich zwrotu, powołując się na dawne dokumenty. Sukechika, który cenił autorytet i dumę rodu, odprawił go chłodno:
– „Ziemia, którą uprawiają moi ludzie, należy do moich przodków. Jeśli masz odwagę, pokaż mi swój dowód przed kami i przysięgą przodków.”

Minęło kilka miesięcy. Był to trzeci miesiąc roku 1176, wiosna w pełni. W dolinach zakwitały śliwy, a wiatr niósł zapach morza. Suketsune, owładnięty gniewem, zorganizował zasadzkę. Chciał zabić Sukechikę podczas polowania w rejonie Itō, wierząc, że tylko krew oczyści jego imię.
Wraz z grupą zaufanych ludzi ukrył się za skałami nad ścieżką prowadzącą do wioski. Jednak los – lub może duchy przodków – zadrwił z niego. Przez mgłę i wiatr nie rozpoznał celu. Gdy usłyszał tętent koni, wypuścił strzałę...
Chwilę później rozległ się krzyk.
Nie zginął Itō Sukechika, lecz jego zięć – Kawazu Saburō Sukeyasu, człowiek, który nie miał nic wspólnego ze sporem, a jechał tamtą drogą przypadkiem, odwiedzając teścia.
Kiedy upadł z konia, krew rozlała się na mokre liście. Jego koń pędził jeszcze chwilę dalej, nim runął w rów. Wśród ludzi Suketsune zapadła cisza. W Japonii XII wieku śmierć niewinnego, zwłaszcza członka szanowanego rodu, była nie tylko zbrodnią – była splamieniem duszy, które ściągało przekleństwo na cały ród.

W ówczesnym świecie nie istniało pojęcie „państwowego prawa” w zachodnim sensie. Każdy ród odpowiadał przed sobą, przed swoim panem i przed przodkami. Gdy ktoś zabił, to obowiązkiem rodziny było dokonać adauchi (仇討ち) – zemsty. Nie była to w oczach ówczesnych ludzi brutalna vendetta, lecz rytuał przywrócenia równowagi, obowiązek wobec duchów przodków, którzy inaczej nie zaznali spokoju.
Wierzono, że jeśli dusza zmarłego pozostanie niepomszczona, stanie się onryō – duchem zemsty, sprowadzającym choroby, pożary i klęski. W takich czasach nawet niewidzialne było częścią prawa.

Każdego ranka ludzie składali ofiary lokalnym kami: wieszali na gałęziach papierowe paski shide, nalewali sake do małych czarek, a w czasie żniw palili wonne zioła, by dym wzniósł się ku duchom pól. Wierzono, że wszystko, co żyje – kamień, drzewo, źródło – ma w sobie ducha, który należy szanować.

A góra Fuji, widoczna z ich wioski, każdego dnia wznosiła się nad horyzontem jak milczący świadek ludzkich przysiąg i przekleństw. Była wyrzutem i obietnicą, za każdym razem, gdy młodzi bracia podnosili nań wzrok.


Nazwisko nowego ojczyma nie było tylko oznaczeniem przynależności – w tamtym świecie „imię rodu” (uji no na) stanowiło duchową kotwicę, symbol więzi między żywymi a przodkami.
Sukenobu, człowiek uczciwy i honorowy, traktował chłopców jak własnych synów i od najmłodszych lat wprowadzał ich w świat wojowników.


– „A jeśli wróg już biegnie?” – odpowiadał impulsywnie młodszy Tokimune, ściskając łuk tak, że aż skrzypiał.
– „Wtedy uratuje cię tylko spokojny oddech”.
Ich dni wypełniała dyscyplina: poranne modlitwy przy domowym ołtarzu kamidana, trening, posiłek z gotowanego ryżu i miso, potem lekcje kaligrafii i etykiety (reihō).
Wieczorami Mitsue Gozen, kochająca matka, która jednak nie zapomniała o swoim dawnym mężu, zapalała lampkę oliwną i opowiadała im o ojcu – o tym, jak jego koń pędził jak wiatr z Surugi, jak był sprawiedliwy i jak zginął z rąk zdrajcy.
Nie mówiła o zemście wprost, ale jej oczy – spokojne, a zarazem płonące – zdradzały, że całe wychowanie synów zmierza ku jednemu celowi.
Dwa oblicza jednej duszy
Z czasem między braćmi zaczęły się ujawniać różnice, które mieszkańcy wioski tłumaczyli pojęciem mitama – duchowej natury człowieka.
Starszy, Soga Jūrō Sukenari, był spokojny, uważny, o łagodnym spojrzeniu. Nazywano go nigi-mitama (和御魂) – „łagodną duszą”, tą częścią ducha, która przynosi spokój i równowagę. Jego ruchy były wyważone, a decyzje – przemyślane.
Młodszy, Soga Gorō Tokimune, był jego przeciwieństwem. Zawsze pierwszy do walki, skory do gniewu, ale też do szczerego śmiechu. W nim tliła się ara-mitama (荒御魂) – „dzika, burzliwa dusza”, symbol energii i odwagi.
Gdy Jūrō medytował przed świątynią, Tokimune ćwiczył cięcia mieczem tachi, aż dłonie miał poranione do krwi.
– „Bracie, twoja dusza jest jak ogień. Ale pamiętaj – ogień, który płonie zbyt jasno, gaśnie szybciej.”
– „A twoja jak woda, Jūrō – spokojna. I nudna jak mnisie modlitwy”.
Różnice jednak nie dzieliły braci – czyniły ich całością. Jak dwie siły, które według dawnych mnichów tworzą równowagę wszechświata.

Ich przywódca, Hōjō Tokimasa, był człowiekiem przenikliwym i ambitnym. Gdy usłyszał o młodych braciach Soga – synach poległego wojownika z rodu Kawazu – zaprosił ich na swój dwór w Kamakurze.
Tam, w cieniu bambusowych gajów i bębnów treningowych, Tokimasa dostrzegł w nich nie tylko zdolnych wojowników, lecz także narzędzie polityczne. Dał im protekcję, konie i nauczycieli.
Pod jego okiem uczyli się nie tylko walki, ale też strategii i prawa – shikimoku (式目), zbioru zasad, które rządziły wasalami shōguna. W zamian za opiekę mieli być gotowi służyć Yoritomo, gdy nadejdzie czas. A ten czas nadszedł szybciej, niż myśleli.

W ogrodzie, przy kamiennym ołtarzu z wyrytym imieniem ojca - Kawazu Saburō Sukeyasu, klęknęli obok siebie. Mitsue Gozen stała za nimi w białym płaszczu wdowy, trzymając w dłoniach czarkę sake.
「父上の御霊、卑しき身にして不肖の子の言の葉をお聞きくださるや。」
(Chichiue no mitama, iyashiki mi ni shite fushō no ko no kotonohawo okiki kudasaru ya).
- „Czy duch ojca raczy wysłuchać słów tego tu niskiego człowieka i niegodnego syna?” – powiedział Jūrō spokojnie, kładąc dłonie na chłodnym kamieniu.
「父上の御霊にかしこみて誓ひ申す、敵の血、地に滴るまで武を置かず、安らぎを知らず。もし仇討ち成さずして討ち果てるならば、その死は家の面目を失ひ、恥辱となるべし。」
(Chichiue no mitama ni kashikomite chikai mōsu, teki no chi, chi ni shitataru made bu o okazu, yasuragi o shirazu. Moshi adauchi nasazu shite uchihateru naraba, sono shi wa ie no menmoku o ushinai, chijoku to narubeshi.)
- „Przysięgamy przed tobą, czcigodny ojcze: dopóki krew zdrajcy nie spłynie na ziemię, nie odłożymy broni ani nie zaznamy spokoju; a jeśli zginiemy, nie dokonawszy zemsty — niechaj śmierć nasza będzie hańbą i przekleństwem człowieka niegodnego”. – mówili bracia razem – powoli, z namaszczeniem i z przekonaniem tak ostrym i ponurym, że nawet matkę przeszły dreszcze.
Złożyli ofiarę z sake i kilku kropel własnej krwi. Według starego zwyczaju chikai no chi (誓いの血 – dosł. „przysięga krwi”), przysięga stawała się ważna dopiero, gdy krew związała słowa z ciałem. Gdy wznosili czarki, wiatr poruszył liście drzew, jakby sam duch ojca skinął na znak zgody.
Od tej nocy w ich oczach pojawił się inny blask – cichy płomień, który płonął aż do samego końca.


Na tej równinie, pośród tysięcy wojowników, znajdowali się także dwaj mężczyźni z rodu Soga – Jūrō Sukenari i Gorō Tokimune. Mieli twarze spokojne, niemal obojętne, jakby byli zwykłymi uczestnikami łowieckiego święta. Nikt nie wiedział, że pod ich pancerzami biją serca od kilkunastu lat wypełnione żarem nienawiści. Dla świata byli lojalnymi wasalami, dla siebie – narzędziami zemsty.

— Danzaburō — powiedział spokojnie Jūrō, spoglądając w płomień. — Jutro, gdy bębny dadzą znak… nas już może nie być. Weź te listy i wróć do Soga. Oddaj je naszej matce.
Chłop zbladł.
— Panie... jeśli idziecie ku śmierci, niech i nasza krew spłynie razem z waszą!
Tokimune uśmiechnął się krzywo. — Nie czas na głupie słowa. Wasze życie jest dziś cięższe od miecza ponieważ macie obowiązek do wypełnienia. Macie przekazać pamiątki i spalić te listy po przeczytaniu. To rozkaz. – uciął.
Potem wyjął z rękawa małą sakiewkę z amuletem omamori, otrzymanym od matki, i wcisnął ją w dłoń Danzaburō. — Oddaj jej to. Powiedz, że jej synowie dotrzymali słowa.
Tokimune dorzucił do ognia garść ryżowych łupin, które syknęły jak deszcz. — A gdy nadejdzie ranek, Fuji będzie świadkiem sprawiedliwości.
Gdy to mówił, gdzieś w oddali zaszczekał pies, a z lasu spłynął chłodny wiatr, niosąc zapach popiołu i mokrej trawy. Wtedy nawet Danzaburō zrozumiał, że bracia Soga już nie należą do świata żywych. Jeszcze chodzą i mówią, jak żywi – ale już przekroczyli granicę…

W głębi cienia, za obozem Kudō Suketsune, dwóch wojowników czekało w milczeniu. Jūrō i Tokimune, bracia Soga, patrzyli po sobie bez słów. Z ich twarzy nie biła już nienawiść, tylko absolutny spokój człowieka, który wie, że los został już zapisany.
Jūrō skinął głową. Zsunęli się z koni, unieśli pochodnię i cicho rozsunęli wejście do pawilonu. W środku panował półmrok; na niskim łożu spał Suketsune, człowiek, którego imię od osiemnastu lat było dla nich przekleństwem. Bracia zbliżyli się powoli.

Suketsune otworzył oczy. Błyskawicznie ocenił sytuację i spróbował zerwać się, by sięgnąć po miecz, lecz było już za późno. Jūrō ciął jednym, czystym ruchem — issatsu ittō, „jedno cięcie, jedna śmierć” (一殺一刀). Krew rozlała się po tatami jak czerwona nić karmy.

Tokimune, młodszy, dziki jak ogień, siał panikę wśród napastników. W starych kronikach zapisano, że tego ranka zabił dziesięciu ludzi własnoręcznie — stąd nazwa jūbangiri („cięcie dziesięciu”). Gdy przeciwnicy padali pod jego ostrzem, każdy cios był jak wyładowanie skumulowanego przez lata gniewu.

「命は尽くれど、名は残る」
(Inochi wa tsukuredo, na wa nokoru)
„Życie przemija, lecz imię pozostaje.”

Już widział purpurowe chorągwie Yoritomo, gdy nagle z boku wyskoczył mężczyzna przebrany w kobiecy strój dworski — Gosho no Gorōmaru. Udawał służkę, niosącą posłanie, ale w dłoni skrywał łańcuch. Rzucił się na Tokimune, owijając go wokół ramion. Obaj upadli w błoto. Walczyli chwilę, lecz siła Tokimune gasła. Gdy zdołał unieść głowę, ujrzał nad sobą gwiazdy. Wtedy przestał się szarpać.
「兄、笑みて曰く、今こそ本望なり。」
Ani, emite iwaku, ima koso honmō nari.
„Nareszcie… wolno mi umrzeć… bracie, idę do ciebie…”

Yoritomo wszedł w towarzystwie gokeninów. Na jego zbroi połyskiwało złoto, ale oczy miał zmęczone. Usiadł na podwyższeniu i spojrzał na młodego mężczyznę.
— „Czy wiesz, kogo zabiłeś?” — zapytał chłodno.

Jego głos był pewny, choć dłonie krwawiły od więzów. Wśród wojowników zapanowała cisza. Nawet Yoritomo przez chwilę milczał. Potem powiedział cicho:
— „Twoja odwaga jest większa niż rozsądek. Zemsta bywa obowiązkiem. Ale jeśli darowałbym ci życie, otworzył bym bramę nieszczęść w kraju.”
Tokimune skłonił głowę. — „Nie proszę o życie.”
Wtedy z boku rozległ się głos dziecka — to był syn Suketsune, ledwie ośmioletni. Podszedł do pojmanego wojownika i uderzył go wachlarzem po twarzy. Wszyscy wstrzymali oddech. Tokimune uśmiechnął się smutno.
— „Koło się zamyka...” — powiedział.
Shōgun wstał.
- „Ściąć go. Z honorem.”

— „Zemsta dokonała się. Teraz jestem pusty jak góra.”
Uśmiechnął się lekko i pochylił głowę. Którą mu następnie ścięto.
W tamtej chwili nad równiną przeleciało stado dzikich gęsi — mówi się, że ich krzyk był żałobną pieśnią dla dwóch braci, których los stał się symbolem samurajskiego ducha: nienawiści przemienionej w obowiązek, a obowiązku — w wieczną legendę.

Dla braci Soga, jak dla wielu ludzi tamtych czasów, śmierć ojca nie była tylko stratą; była pęknięciem w strukturze rzeczywistości, a obowiązkiem syna było tę szczelinę wypełnić własną krwią. Człowiek, który nie pomścił krzywdy rodu, nie mógł spojrzeć przodkom w oczy. W tym sensie adauchi nie była osobistą zemstą, lecz rytuałem kosmicznego przywrócenia porządku.
W Japonii przełomu XII i XIII wieku nie istniało pojęcie „przebaczenia” w naszym sensie. Nie przebacza się naturze, gdy ta sprowadza burzę. Nie przebacza się obowiązkowi, który wywodzi się z samej natury bytu. Wojownik (bushi)z Kamakury nie był „człowiekiem” w znaczeniu jednostki posiadającej wolną wolę — był węzłem zobowiązań (giri), długów czci (on), i przysiąg złożonych przed duchami zmarłych. Dopóki te więzi nie zostały dopełnione, jego dusza pozostawała nieczysta.

W przeciwieństwie do Chūshingura, historii czterdziestu siedmiu roninów z okresu Edo, tu nie ma wspólnoty ani ceremonii zbiorowego katharsis. Zemsta braci Soga jest samotna, dzika, pierwotna — pozbawiona politycznej racjonalności i dworskiej retoryki lojalności wobec pana. Jest ara-mitama, dziką stroną duszy, której nie ujarzmiły jeszcze kodeksy bushidō późniejszych epok. To gniew czysty i zimny jak stal, która nie zna pojęcia winy, bo została stworzona do cięcia.

Dla ludzi tamtych czasów honor nie był abstrakcją ani społecznym konwenansem, lecz fizycznym ciężarem, noszonym niczym miecz przy pasie. Zhańbiony wojownik czuł się dosłownie nieczysty, jakby jego ciało przeniknęła choroba. W świecie bez jednego, głównego i opiekuńczego boga, lecz pełnym duchów, oczyszczenie mogło przyjść tylko przez czyn — często ostateczny.
Dlatego historia Soga Jūrō i Gorō Tokimune nie jest tylko opowieścią o zemście, lecz o duchowej konieczności. Ich los to echo samego początku japońskiego etosu wojownika — jeszcze nie przekształconego w kody i ceremonie, lecz pierwotnego, dzikiego, szczerego. W ich przysiędze, ich śmierci i w ciszy, jaka po nich zapadła, odbija się dusza Japonii: surowa, wierna, tragiczna. Dusza, która nie zna przebaczenia, lecz zna spokój po wypełnieniu obowiązku.
Sprawdź podobne artykuły:
Kan’nen – jak wstrząsająco obce nam jest samurajskie spojrzenie na życie?
Honor nie należał tylko do samurajów - męstwo, odwaga i etos życia machi-shū
Raikirimaru – katana klanu Tachibana, która przecinała pioruny
Katakiuchi – licencja na samurajską zemstę rodową w czasach rządów shogunatu Japonii Edo
Wakizashi – mniejszy kuzyn katany, na którym spoczywał cały ciężar samurajskiego honoru
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!