「船に乗るより潮に乗れ」
(Fune ni noru yori shio ni nore)
Wśród tysiąca wysp, w odrębnym świecie wąskich cieśnin, wartkich prądów i zdradliwych brzegów wewnętrznego Morza Seto – w Japonii epoki samurajów – panowały szczególne zasady. Rządzili tam kaizoku – japońscy piraci, a zwyczaje i prawa, jakie tam stworzyli były szczególną mieszanką wolności ludów wody, samurajskiej dyscypliny i honoru rodu Murakami. Owi „piraci” archipelagu – nie byli zwykłymi rabusiami. Byli mistrzami fal, wodnymi samurajami, których życie podporządkowane było kodeksowi lojalności, strategii i hierarchii. Ich statki były postrachem japońskich wód – atakubune i sekibune – pancerne i groźne, a wokół nich „chmary” małych i niezwykle szybkich kobaya (小早 – dosł. „mały i szybki”) – z wytrenowanymi załogami, gotowymi do abordażu na jedno zawołanie „Tatakai!”. Ich świat to rytuały parzenia herbaty i zadawanie śmierci, układanie poematów renka i wytwarzanie horoku (swoiste granaty średniowiecznej Japonii). A wśród nich był jeden, który przewyższył wszystkich: Murakami Takeyoshi – król cieśnin, którego imię budziło lęk od wysp Bungo po wody Bizen.
Wygnany jako dziecko, wyrwany z ojczystej wyspy Noshima po zamordowaniu dziadka, dorastał w głębi lądu, w cieniu wulkanów Higo. Ale nigdy nie zapomniał. Poprzysiągł powrót, gdy dorośnie – i powrócił. Młody, zdeterminowany, z sercem twardszym niż kadłuby jego pancernych okrętów, zbudował na nowo dawną potęgę. Pokonał rywali, scalił rozproszony ród Murakami, związał się sojuszem z Kurushima i stanął na czele najbardziej zdyscyplinowanej floty, jaką znała XVI-wieczna Japonia. Nie był zwykłym piratem – był politykiem, strategiem, wodzem. A jego ludzie – marynarze, którzy potrafili kierować statkiem nawet po omacku wśród mgieł i prądów Morza Seto, czytając księżyc jak mapę – stanowili największą morską siłę ówczesnej Azji Wschodniej.
W dzisiejszym artykule opowiemy nie tylko historię życia Murakamiego Takeyoshiego – od wygnanego chłopca do legendarnego władcy cieśnin – ale również wejdziemy w świat kaizoku, piratów, którzy nie byli wyrzutkami, lecz strażnikami żeglugi, mistrzami manewrów i dyplomatami w samurajskich zbrojach. Przeniesiemy się do czasów, gdy walka toczyła się na morzu i gdzie ostatecznie stoczyły bój dwie potężne floty – największego pirata Japonii oraz… samego wielkiego Ody Nobunagi. Poznajmy więc Murakami Takeyoshiego – ostatniego króla japońskich wód – i jego piratów kaizoku.
Rok 1536. W stolicach prefektur Japonii nie rozlega się dźwięk cesarskiego dzwonu, lecz szczęk oręża. W Kyoto tron cesarski trwa jedynie jako symbol, zaś shōgun – dawny wojskowy zarządca kraju – stał się marionetką pozbawioną realnej siły. Japonia rozpadła się na dziesiątki walczących ze sobą domen. To epoka Sengoku, wiek wielopokoleniowej wojny, zdrad, oblężeń i spisków. Ale gdzieś pośród tych wszystkich lądowych dramatów, na styku prądów morskich i skrawków skalistych wysp, rozgrywa się inne przedstawienie – odcięte od dworskich intryg. Morze Wewnętrzne Seto (Seto Naikai) – kraina tysięcy wysp i cieśnin, które dla jednych były przeszkodą i labiryntem, a dla innych - domem.
Właśnie tam, na jednej z najmniejszych, ale najsłynniejszych wysp archipelagu Geiyo – Noshimie – przychodzi na świat chłopiec, którego przeznaczeniem będzie stać się ostatnim królem morskiego chaosu. Jego imię: Murakami Takeyoshi. Ale wtedy jeszcze nikt tak go nie nazywa.
Ród Murakami był wówczas znany, lecz ich pochodzenie tonęło w mgle legend i opowieści. Mówiono, że wywodzą się z samego rodu cesarskiego – z linii Murakami-tennō, 62-giego cesarza Japonii – lub z potomków Minamoto, najpotężniejszego klanu okresu Heian (jeśli nie znasz dobrze historii piratów Kaizoku Japonii – samurajów-piratów rodu Murakami – zapraszam również do tego artykułu: Japońscy piraci kaizoku rodu Murakami: wykształceni samuraje, bandyci, przedsiębiorcy, poeci – kim byli?). Ale brak było dokumentów, a w świecie Sengoku genealogia była raczej bronią polityczną niż zapisem faktów. Pewne było tylko to: ród Murakami dzielił się na trzy gałęzie – Noshima, Kurushima i Innoshima – trzy lwie łapy oplatające cieśniny Seto. Choć wywodzili się z jednego pnia, każdy klan miał swoje ambicje, sojusze i wrogów. I każdy z nich rządził wyspami tak, jakby było oddzielnym feudalnym morskim księstwem. Bo w zasadzie – tak właśnie było.
Noshima – „Wyspa Południowa” – była najmniejsza, ale zarazem najpotężniejsza. Jej port był naturalnie chroniony przez skały, a zamek Murakamich wznosił się jak gniazdo orła nad wzburzonym morzem. To tam w roku 1536 przyszedł na świat chłopiec nazwany najpierw Dōsojirō – imieniem dziecięcym, które nosił do rytuału genpuku, czyli ceremonii wejścia w dorosłość. Był synem Murakamiego Yoshitady, wodza noshimskiego odłamu klanu, a jego matką była kobieta z możnego rodu Hiraka. Już jako dziecko słyszał w nocy szczęk łańcuchów kotwic, głosy marynarzy śpiewających rytmiczne pieśni wiosłowe i grzmoty burz, które uderzały w klify Noshimy niczym bębny niebiańskich wojowników.
Ale dzieciństwo Takeyoshiego nie było spokojne. Kiedy miał zaledwie kilka lat, doszło do tragicznego wydarzenia – jego dziadek, Murakami Takakatsu, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach. Część historyków mówi o zdradzie wewnątrz rodu, część o ataku Kurushimy lub Innoshimy. Tak czy inaczej, rodzina chłopca musiała uciekać z Noshimy, a mały Dōsojirō – wciąż jeszcze nie Takeyoshi – został oddany pod opiekę rodu Kikuchi w prowincji Higo, na południowym zachodzie wyspy Kyūshū.
Dla dziecka, które znało tylko szum fal i zapach soli, Kyūshū była innym światem: górzystym, chłodnym, pełnym pól ryżowych, buddyjskich świątyń i dawnych rodów o bogatej historii. Ród Kikuchi miał przeszłość wojenną i silne tradycje samurajskie. To tam chłopiec poznał zasady samurajskiego kodeksu honorowego, uczył się sztuki pisania, kaligrafii, ale też władania mieczem i yari. Tam też, w czasie genpuku, otrzymał nowe imię – Takeyoshi (武吉). Jego pierwszy znak – take – oznacza wojowniczą siłę, drugi – yoshi – pomyślność i szczęście. Być może był to hołd dla jakiegoś możnego patrona, może przybrany wyraz nadziei, że chłopiec nie tylko przetrwa, ale stanie się tez potężny.
Dla Takeyoshiego imię nie było tylko ozdobą. Było obietnicą. Przysięgą, że wróci na Noshimę i odzyska to, co jego rodzinie zabrano – dom, władzę, honor.
Gdy miał kilkanaście lat, spojrzał po raz ostatni na wzgórza Higo, wsiadł na małą, niską łódź i ruszył z powrotem przez zdradliwe cieśniny ku wyspom, które znał tylko z opowieści. Wracał nie jako chłopiec, lecz jako człowiek ukształtowany przez stratę, wygnanie i marzenie o odzyskaniu swojego miejsca na mapie morza.
To był początek jego legendy.
Morze, które Takeyoshi znał z opowieści matki i wspomnień dzieciństwa, powitało go nie jak syna, lecz jak rywala. Seto Naikai – wewnętrzne morze Japonii – to nie tylko geograficzna osobliwość, lecz polityczny labirynt. Każda wyspa, każdy przesmyk, każda cicha zatoka miała swego właściciela i swoją historię. Gdy Takeyoshi wrócił na Noshimę, nic nie było takie, jak zostawił. Jego ojciec nie żył, pozycja rodu osłabła, a panowanie nad wyspą przejął jego kuzyn Yoshiaki, wspierany przez siły z Kurushimy.
Ale Takeyoshi nie był już chłopcem. Nie wrócił, by prosić. Wrócił, by odzyskać władzę – i nie tylko nad Noshimą, ale nad całym światem wysp, który od wieków nosił nazwę „Murakami”.
Ród Murakami, choć spokrewniony, zawsze był podzielony – trzy gałęzie (Noshima, Kurushima, Innoshima) często rywalizowały ze sobą o wpływy, zwłaszcza w cieśninach, gdzie można było pobierać帆別銭 (honbetsusen) – opłaty za „bezpieczny” przepływ statków kupieckich. Formalnie były to „podatki na ochronę morską”, w rzeczywistości – regularny haracz, zabezpieczający przed atakiem właśnie tych, którzy ten haracz pobierali.
Na tym tle, oraz na tle sporów o sukcesję po śmierci Yoshitady, wybuchł konflikt. Yoshiaki, człowiek ambitny, popierany przez część rodu i kupców z Kurushimy, nie zamierzał ustąpić miejsca młodemu „wygnańcowi”. Ale Takeyoshi nie był sam. U swego boku miał wuja Takashige, doświadczonego dowódcę, oraz kilkudziesięciu zaprawionych w boju żeglarzy, którzy wierzyli w powrót chwały Noshimy.
Rozpoczęła się kampania morska, która po dziś dzień opowiadana jest przez starców w rybackich portach jako jedna z największych wewnętrznych wojen klanu Murakami. Walki nie toczyły się na lądzie, lecz na wodzie – wśród prądów, wirów i skał. To był teatr wojenny, który wymagał nie tylko odwagi, ale znajomości morza jak własnej dłoni. Statki Takeyoshiego – niewielkie, szybkie kobaya (小早 – dosł. „mały i szybki”) – atakowały nocą, znikając z zasięgu wzroku o świcie. Wykorzystywano prądy, pływy, nawet fałszywe flagi. W bitwie pod Iwagishimą, Takeyoshi zastosował podstępny manewr: puścił własną atakubune (opancerzony okręt abordażowy) z bez załogi jako przynętę, a właściwe uderzenie wykonał z flanki – z łodzi ukrytych w zatoczce za skałą. Yoshiaki nie zdążył uciec.
Gdy w końcu siły kuzyna zostały rozbite, a jego przywódcy zdradzeni przez swoich własnych ludzi, Takeyoshi wkroczył do twierdzy na Noshimie nie tyle jako zdobywca, lecz jako prawowity dziedzic. Ale nie zakończył wojny zemstą. Zamiast tego zawarł sojusz z Kurushimą, cementując go politycznym małżeństwem z córką Murakamiego Michinobu, przywódcy tej gałęzi.
Takeyoshi miał zaledwie dwadzieścia kilka lat, a już stał się de facto wodzem całej trójcy Murakami – niezależnym władcą wysp i cieśnin. Jego imię zaczęto szeptać z szacunkiem nie tylko w portach Setouchi, ale i w odległych pałacach Kyūshū.
Z zewnątrz mogli uchodzić za piratów, ale kaizoku Murakami nie byli bandytami bez kodeksu. Ich świat był uporządkowany – z jasno określoną hierarchią, rytuałami, tradycją. Każda załoga miała swojego kapitana (bugyō), zastępcę (yoriki), sternika (sendō), zbrojmistrza i kwatermistrza. Na pokładzie panowała dyscyplina oparta na zaufaniu, doświadczeniu i lojalności. Nawet jadłospis miał znaczenie – przed bitwą podawano gotowaną ośmiornicę, symbolizującą przychylność mórz.
W czasie pokoju piraci byli strażnikami handlu. Posiadali własny system paszportów (過所旗 – kakyo-ki), który chronił statki, opłacające odpowiednią daninę. Gdy widziano na horyzoncie żagiel z białą flagą Murakamich, kupcy oddychali z ulgą – oznaczało to nie napad, lecz eskortę.
Ale gdy zbliżał się czas wojny – ich flota zmieniała się w machinę śmierci.
Atakubune (安宅船 – dosł. „statek-rezydencja bezpieczeństwa”) – to były pływające tarany, krótkie, szerokie, wzmocnione metalem, prowadzone przez kilkudziesięciu wioślarzy. Ich zadaniem było zbliżenie się do wroga i umożliwienie abordażu: przez wyłamywanie burt, rzucanie drabinek, przebijanie tarcz. Często stosowano zasłony z mokrych mat, które chroniły przed ogniem i strzałami. Używano też tanegashima – prochowych arkebuzów uzyskanych od Protugalczyków.
Sekibune (関船 – dosł. „okręt patrolowy”) – większe i cięższe, z dwoma pokładami. Na górnym rozmieszczano łuczników i strzelców, na dolnym – wojowników z włóczniami, gotowych do walki wręcz. Statki te rzadko działały w pojedynkę – floty Takeyoshiego działały jak wilcze stado: szybkie łodzie atakowały z przodu, ciężkie jednostki zamykały przeciwnika z boków, a abordaż wykonywano w całkowitym chaosie huku, dymu i ognia.
Takeyoshi znał każdą technikę. Sam ją planował. Nie był tylko wodzem – był strategiem, znawcą morza, psychologiem bitwy. A pod jego rządami Noshima stała się fortecą, której zdobycie wydawało się niewykonalne.
Gdy spojrzeć z wysokiego klifu Noshimy na granatowe wody cieśnin Seto, można odnieść wrażenie, że morze milczy. Ale dla Takeyoshiego to nie była cisza – to było czuwanie. Morze było jego terytorium, żywym bytem, który nagradzał cierpliwych i pożerał lekkomyślnych. Dla innych daimyō ziemia była źródłem władzy. Dla niego – cieśniny, wiatry, prądy i wyspy o konturach jak ostrze katany.
Na początku swojej drogi dowodził kilkoma statkami. Teraz – całą armadą. Stał się królem cieśnin, władcą archipelagu, którego nie dało się podporządkować administracją lądową. W jego rękach były nie tylko miecze, lecz coś groźniejszego: mapy prądów, listy kapitanów, rozkazy do abordażu, rozkłady przypływów.
Codzienność kaizoku nie była życiem rozbitka czy żeglarza z romansu. To był świat dyscypliny, lojalności i rytuału, a Noshima – nie tyle bazą, co pływającą warownią rozumu i porządku. Każdy okręt miał swojego kapitana (taishō), oficera do spraw logistyki (yoriki), sternika (sendō) i kwatermistrza (funamochi). Okręty wpływały do zatok nie na chybił trafił, ale w określonych szykach, zgodnie z wyznaczoną wcześniej kolejnością. Każdy wiedział, kiedy zamilknąć, a kiedy wydać rozkaz.
Nawet rytuały miały swoje miejsce – przed wypłynięciem składano ofiary bóstwom morza w świątyni Ōyamazumi na wyspie Ōmishima. Nie było kaizoku, który nie nosiłby przy sobie amuletu z suszoną ośmiornicą, kamieniem z wyspy Noshima albo wstęgą z modlitwą do bóstwa fal (Ōyamazumi no Kami). Wierzono, że ośmiornica, ze swoimi ośmioma ramionami, chroni z ośmiu stron świata – tak jak flota Takeyoshiego otaczała ramieniem każdego, kto poddał się jego władzy.
Wieczory spędzano nie tylko na czyszczeniu uzbrojenia, ale – oczywiście na zabawach. Kaizoku jednak różnili się od wakou (o nich więcej tu: Wakou – piracka wolność, niezależność i terror na morzach Japonii, Korei i Chin) bowiem obowiązywała ich etykieta samurajska (tych, którzy byli szlachetnie urodzeni). To oznacza, że równie często można ich było wieczorami zobaczyć podczas intensywnych treningów walki lub na czytaniu poezji, pisaniu listów, wspólnym paleniu kadzideł i medytacjach. Sam Takeyoshi był miłośnikiem renka – łańcuchowych poematów, które układał z oficerami podczas długich wieczorów przy herbacie z suszonych alg i słonymi słodyczami.
Ale za tym spokojem kryła się precyzyjna maszyna wojny morskiej. Takeyoshi nie tylko dowodził – on projektował taktyki, znał każdy rodzaj okrętu, każdy podstęp, każdy manewr.
Atakubune (安宅船) – „bezpieczne okręty - rezydencje” – to były pływające fortece, okute żelazem, z niskimi burtami, ciężkie i groźne. Nie miały żagli, bo nie były stworzone do dalszych podróży – były stworzone do walki. Napędzane wiosłami przez kilkudziesięciu ludzi, z przodu zaopatrzone w taran, z boku – drabinki szturmowe. Gdy podpływały do wrogiego statku, ich burty rozkładały się jak paszcza bestii, a abordaż był momentalny. To dzięki tym okrętom piraccy wojownicy byli w stanie atakować na morzu poprzez bezpośrednie starcie – zatem polegając w finałowej walce na umiejętnościach samurajskich – szermierce.
A inne sekrety? Tajna broń? Horoku hiya (焙烙火矢) – gliniane naczynia wypełnione olejem i prochem, które po odpaleniu zamieniały się w płonące granaty. Rzucano je z katapult lub ręcznie na pokłady wroga – jeden celny rzut mógł wywołać panikę, pożar i rozpad formacji. Bardziej niż do wywoływania pożarów na wrogim statku służyły właśnie do tego – siania chaosu w szeregach wroga tuż przed abordażem – znacznie łatwiej wbić się bowiem atakiem w chaotycznie ustawionych przeciwników, niż w solidnie uformowaną jednostkę.
Abordaż był sztuką – i świętym rytuałem. Nie robiono tego przypadkowo. Okręty zbliżały się pod osłoną gęstych zasłon z mokrych mat, które gasiły ogniste strzały wroga i zasłaniały sylwetki żeglarzy. System dryfowania z wiatrem – „pływający kamień” – pozwalał łodziom zbliżać się bez dźwięku. Wykorzystywano też prądy przypływu, które mogły nieść flotę nawet bez jednego wiosła. Atakowano często tuż przed świtem, gdy zmysły były otępiałe.
Na pokładach używano haków z linami, długich włóczni, noży z zakrzywionymi ostrzami i wszystkiego tego, co możemy spotkac na regularnej bitwie samurajskiej.
Wiatry Seto potrafiły zmieniać kierunek w jednej chwili – podobnie jak lojalność rodów walczących o wpływy w tej mozaice wysp, cieśnin i zdradliwych prądów. Dla Takeyoshiego polityka była jak żegluga w czasie sztormu – nie chodziło o to, by iść prosto, ale by dopłynąć, nie tonąc.
W połowie XVI wieku Murakami Takeyoshi był już nie tylko panem Noshimy – był jej legendą. Wraz z braćmi z Kurushima i Innoshimy stworzył trzon nieformalnego „kaizoku no renmei” – konfederacji pirackiej, która trzymała w szachu całe wewnętrzne morze Japonii. Każdy statek, który chciał przepłynąć z Kyūshū do Osaki, musiał zapłacić nie tylko haracz – ale i okazać szacunek szacunek.
Jednak potęga zawsze przyciąga uwagę silniejszych. Mōri Motonari, ambitny strateg z zachodniej Chūgoku, rozumiał, że ten, kto kontroluje cieśniny, kontroluje też gospodarkę i przepływ armii. Ōtomo z Bungo szukał dostępu do handlu z Chinami i Namban-jin (Portugalczykami). Ōuchi, niegdyś potężni kupcy i władcy Yamaguchi, byli osłabieni, ale nadal mieli flotę. Miyoshi – kupiecko-samurajski ród z Osaki – patrzył chciwie na szlaki przypraw, ryżu i srebra. Każdy z nich czegoś chciał. Każdy z nich czasem przysyłał list – z pieczęcią przyjaźni lub obietnicą ognia.
Takeyoshi manewrował między nimi niczym węgorz wśród zdradliwych wirów Naruto (nie tego z anime – chodzi o wąską cieśninę między wyspami Awaji a Shikoku. Raz wysyłał ludzi z paszportami do Mōri, raz udostępniał przewóz portugalskich jezuitów z Kyūshū dla Ōtomo. Potrafił dostarczyć zbroje dla jednego rodu, a jednocześnie – sprzedać informacje drugiemu. Dla wielu był tylko piratem, ale on widział siebie inaczej – jako gospodarza morza. Umi no tono – pan wód.
W szczytowym momencie swej potęgi Murakami Takeyoshi kontrolował ruch morski na odcinku od wybrzeży Higo po Bizen (to jakby ktoś trzymał w ręku cały Bałtyk południowy – od Bornholmu i Rugii po Gdańsk i Zalew Wiślany), a jego statki widywano nawet w pobliżu Tsushimy i wysp Gotō. Flota Murakamich nie była jednolita – obok wielkich sekibune płynęły małe, szybkie kobaya, wykorzystywane do zwiadu, sabotażu i przekazywania rozkazów. Wierzono, że każda załoga ma na pokładzie nie tylko wojowników, ale i kogoś, kto zna morskie znaki – wyznawców Ryūjina i innych kami fal i prądów, którzy składali ofiary nie w świątyniach, ale na dziobach okrętów.
Lecz nadciągał cień. Mōri Motonari nie znosił zależności – zwłaszcza wobec „kaizoku”. W roku 1565 siły jego sojusznika, Kobayakawy Takakage, otoczyły Noshimę. Zamiast frontalnego ataku rozpoczęli blokadę – przecięcie linii zaopatrzenia, odcięcie wody pitnej, destabilizacja sojuszy.
Noshima zamieniła się w samotną twierdzę na morzu. Dzień po dniu obserwowano, jak żagle z herbami Mōri krążą w oddali niczym sępy. W obozach i twierdzy zaczynało brakować pożywienia. Napięcie rosło. W twierdzy rozważano poddanie. Ale Takeyoshi trwał. Codziennie o świcie wychodził na skały, patrzył na fale i modlił się do kami morskich wiatrów, by odmienili los.
I los się rzeczywiście odmienił. Sojusze Mōri zaczęły upadać. Na zachodzie Mōri musieli przerzucić siły do walki z Amako – zostali zmuszeni do porzucenia ambicji podporządkowania sobie Murakami. Noshima przetrwała. A legenda Takeyoshiego – człowieka, który oparł się Mōri – wybuchła z nową siłą. Już nie tylko jako pirat, ale jako samodzielny pan Seto. Jednak – każdy, kto sięga po potęgę musi się liczyć, że w końcu nadejdzie ktoś jeszcze potężniejszy. A były to czasy pierwszego zjednoczyciela Japonii – wielkiego Ody Nobunagi…
Rok 1576. Morze u ujścia rzeki Kizu w prowincji Settsu dudniło od bębnów wojennych i łoskotu wioseł. Tam, gdzie słone wody Pacyfiku spotykały się z doliną prowadzącą wprost ku sercu Kyōto, rozegrać się miała jedna z najważniejszych bitew morskich epoki.
Oda Nobunaga, ambitny władca z Owari, który wcześniej spalił świętą górę Hiei (więcej tu: Ikkō-ikki: Buddyjscy mnisi budują fortece i prowadzą chłopów do wojny z władcami Japonii Sengoku) i pokonał klany w centralnej Japonii, postanowił złamać potęgę rodu Mōri. Ale aby to uczynić, musiał odciąć ich od morza – a droga prowadziła przez strategiczny port Ishiyama Hongan-ji, bastion walczących mnichów Ikkō-ikki. W obronie twierdzy stanęli Mōri i ich sprzymierzeńcy – w tym sam Murakami Takeyoshi.
W pierwszej bitwie u ujścia rzeki Kizu Takeyoshi dowodził częścią floty, która manewrowała z niezwykłą precyzją między ławicami i wirami. Oparł się potężnym siłom Nobunagi, zniszczył jego mosty zaopatrzeniowe i zmusił armię do wycofania. Flota kaizoku – szybkie kobaya i ciężkie atakubune – uderzała falami, dokonując szybkich abordażów, zasypując pokłady przeciwnika płonącymi horoku hiya (to te granaty), a łucznicy z platform sekibune ostrzeliwali przeciwników, zanim ci zdołali zbliżyć się do brzegu. Takeyoshi manewrował flotyllą jak wprawny wojownik kataną – zwodząc, odciągając, otaczając. Udało mu się odepchnąć tym razem siły Nobunagi.
Ale Nobunaga nie był kimś, kto łatwo rezygnuje z tego, czego chce.
Dwa lata później, w roku 1578, do ujścia rzeki Kizu powróciła burza – lecz tym razem to nobunaga wprowadził nowy oręż. Na czele jego floty stanął Kuki Yoshitaka, człowiek, który odrobił lekcje z poprzedniej klęski. Flota Kuki nie przypominała lekkich, drewnianych jednostek Murakami. To były tetsu-bune (鉄船) – „żelazne okręty”, statki opancerzone stalowymi płytami, które miały wytrzymać ostrzał ogniowy i przełamać każdą linię abordażową.
Ich działa – portugalskie arkebuzy lontowe i tanegashimy (to samo tylko już lokalnej, japońskiej produkcji) – strzelały z górnych pokładów, z bezpiecznych „parapetów” do których kaizoku nie mieli jak doskoczyć. Żaden horoku hiya nie przebił stalowych płyt, żadna technika dryfu nie pozwoliła zbliżyć się niepostrzeżenie. Murakami próbował wszystkiego – manewrów w cieniu porannej mgły, szalonych rajdów pod prąd rzeki, ale bezskutecznie. Jego okręty płonęły. Sekibune grzęzły. Gdy opadł dym, Kizugawaguchi już należało do Ody.
To była śmierć epoki dominacji piratów. Żelazne okręty Kuki – choć w rzeczywistości nie były całkowicie z żelaza, lecz częściowo opancerzone – wyznaczyły początek nowej ery: centralizacji, masowej armii, niemal przemysłowej organizacji sił.
Po śmierci Nobunagi w 1582 roku, stery władzy przejął jego były generał – Toyotomi Hideyoshi, który sięgnął po już prawie całą Japonię. W 1588 roku wydał słynny edykt: zakaz wszelkiej działalności pirackiej na morzu wewnętrznym. Każdy, kto wciąż rościł sobie prawo do niezależnej żeglugi, miał oddać broń i statki – lub zginąć.
Dla Takeyoshiego to był koniec. Jego świat – zbudowany na przymierzach, przemykaniu między prądami, wymianie srebra za bezpieczeństwo – przestał istnieć. Próby negocjacji, listy pisane do Kyōto, rozmowy poprzez Mōri i Kurushima – nie przyniosły rezultatu. Wysłano jego syna, by błagał o łaskę. W zamian dostali nakaz relokacji – opuszczenia ukochanej Noshimy i osiedlenia się w głąb lądu, w Takedzie, potem w Chōshū (dzisiejsza prefektura Yamaguchi).
Dla człowieka morza to był powolny rodzaj śmierci. Żył jeszcze przez lata, ale nie sterował już flotą, nie odprawiał rytuałów przed bitwą, nie czuł soli na ustach. Zmarł w 1604 roku, w wieku 68 lat, na wyspie Yashiro, z której widok rozciągał się na zatokę – przypomnienie, że niegdyś był królem cieśnin.
Gdy Murakami Takeyoshi zmarł w 1604 roku na wyspie Yashiro, nie było salw z armat ani pieśni zwycięstwa. Jego odejście przypominało cichą zmianę kierunku wiatru — niemal niezauważalną, lecz nieodwracalną. Japonia zmierzała ku unifikacji, a czasy niezależnych wodzów morskich odchodziły w przeszłość. Jednak cieśniny Seto nie zapomniały jego imienia.
Jego synowie i wnuki pozostali u boku rodu Mōri — już nie jako niezależni kaizoku, lecz jako dowódcy floty eskortowej. Ich statki strzegły szlaków handlowych, przewoziły ludzi, broń i towary — lecz nie w imieniu wolnej bandery Noshimy, a w służbie potężniejszego pana. Tak kończyła się epoka piratów Japonii.
Takeyoshi nie był tylko wojownikiem. W jego komnacie unosił się zapach palonych kadzideł, na półkach stały zwoje poezji renka, a jego naczynia do herbaty zdobiły motywy fal i żagli. Był piratem, który znał ciszę ceremonii. Mężczyzną, który przed bitwą potrafił deklamować wiersze o wietrze w żaglach i ośmiornicy symbolizującej ochronę z ośmiu stron świata. Prócz odwagi posiadał też wrażliwość.
Nieprzypadkowo portugalski jezuita Luís Fróis, obserwując japońskie walki i politykę, nazwał go „największym piratem Japonii”. W jego osobie dostrzegł coś więcej niż wodza floty – dostrzegł postać z epickiej opowieści, która łączyła morską brutalność z rycerską dumą.
Sprawdź podobne artykuły:
Jak Japonia stała się krajem samurajów? – bunt króla piratów Fujiwara no Sumitomo u schyłku Heian
Powstanie Ainu na Hokkaidō 1669 – Shakushain i 19 plemion przeciw shogunowi
Maurycy Beniowski: awanturniczego Polaka przygody w Japonii okresu Edo
Jak okiełznano potężną Yakuzę w XXI wieku? I co ma z tym wspólnego pewien turniej sumo?
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!