Ślimaku, powoli, powoli
wspinaj się
na górę Fuji
- Kobayashi Issa, ok. 1820 r., Kashiwabara


W kulturze Japonii shokuninowie przez wieki stanowili kręgosłup codziennego życia – niewidoczni i niezastąpieni. W okresie Edo (1603–1868), gdy kraj zamknął się przed światem, to właśnie oni – anonimowi mistrzowie papieru, drewna, żelaza, lakieru – rozwijali techniki, które przetrwały do dziś. Ich relacja z czasem była odwrotna do naszej: nie pytali „ile to potrwa?”, lecz „ile życia jestem gotów temu oddać?”. Gdy spytano jednego z mistrzów ceramiki, ile zajmuje stworzenie jednej miski, odpowiedział: „całe życie”. Bo finalny produkt poprzedzają setki i tysiące tych wcześniejszych – prób i błędów, które doprowadziły po dekadach do mistrzostwa. Bo shokunin nie pracuje, by zakończyć – lecz by wejść w rytm pracy, która jest 道 („dō” – drogą). Nie panuje nad naturą – uczy się z nią współistnieć. To filozofia sunao – bycia „czystym w odruchu”, elastycznym, pokornym wobec świata. I właśnie w tej pokorze – która nie ma nic wspólnego ze słabością – odnaleźć możemy drogowskaz na nasze własne czasy.

Nakagawa Kinjirō – ki-shokunin, mistrz w drewnie, siedział po japońsku na piętach (pozycja seiza) przy niskim warsztacie z surowego kasztanowca. Zaledwie świtało, a on już osłuchiwał brzeg belki z hinoki, cedru japońskiego, delikatnie opukując ją palcem, jak lekarz opukuje klatkę piersiową chorego. W ciszy poranka słychać było tylko oddech, skrzypienie drewna i daleki stukot geta jakiegoś mnicha spieszącego przez kamienny mostek do świątyni Zōjō-ji.

Nie rozmawiali. Shokunin nie potrzebuje słów, gdy dłonie są pogrążone w skupieniu pracy. Cisza w warsztacie była świętością, w której drewno, żywica i człowiek łączyli się w jedną opowieść o dumie z własnej pracy. W powietrzu unosił się zapach świeżo struganego hinoki – słodki, żywiczny, lekko cytrusowy. Każdy oddech był wypełniony lasem i skupieniem.
Kinjirō pracował nad tokonoma – wnęką przeznaczoną na zwój i kwiaty w pewnym domu machiya na Nihonbashidōri. To była robota dla znawcy. Drewno musiało być tak obrabiane, by nie straciło naturalnego biegu słojów, a zarazem idealnie przylegało do elementów. Tylko najlepszy ki-shokunin wiedział, że drewno żyje, że „chce” skręcać się i pracować, i że trzeba z nim rozmawiać, nie walczyć.

W południe przyszła okamisan (gospodyni, żona, matka) z herbatą i miseczkami z miso shiru. Przerwa była krótka. Prawdziwy shokunin nie potrzebował rozrywek. Miał w sobie shokunin kishitsu – ducha rzemieślnika, który żył nie po to, by zyskać sławę, ale by godnie i z szacunkiem wykonywać swoją rolę.

Świat Edo tętnił życiem, ale w tej pracowni czas zwalniał. Być może pewnego dnia syn Tokuzō przejmie dłuto po dziadku Terusadzie. Być może nie. Ale przez jedno pokolenie jeszcze, drewno i człowiek będą mówić wspólnym językiem.

Zacznijmy od kanji. Słowo shokunin składa się z dwóch znaków:
► 職 (shoku) – oznacza „zawód”, „funkcję”, ale również „obowiązek” lub „rolę społeczną”. W dawnym piśmie chińskim znak ten zawierał komponenty odnoszące się do słuchania (耳) i do działania rękami. To subtelna wskazówka, że prawdziwa praca wymaga zarówno uwagi, jak i działania – obecności ciała i ducha.
► 人 (nin) – po prostu „człowiek” (choć nic w kanji nie jest takie „po prostu” - więcej o tym znaku tu: Znaki kanji: hito i jin – co znaczy być człowiekiem?).

W języku polskim trudno znaleźć dokładny odpowiednik. „Rzemieślnik” oddaje aspekt techniczny, ale gubi duchowość. „Artysta” sugeruje indywidualny wyraz, często oderwany od wspólnoty. Shokunin natomiast łączy mistrzostwo techniczne z etosem służby. To ktoś, kto doskonali swój fach nie po to, by zyskać uznanie, lecz by sprostać wymaganiom, które sam sobie postawił. Jak pisał Sōetsu Yanagi, jeden z ojców idei mingei, ludowej sztuki użytkowej: „To, co piękne, rodzi się z pokory wobec materiału i potrzeby wspólnoty”.

► 職人気質 (shokunin kishitsu) – „duch rzemieślnika”, czyli zbiór cech takich jak pracowitość, skupienie, perfekcjonizm i pokora. To duch powtarzania codziennych czynności z nieustającym dążeniem do doskonałości, nawet jeśli ta nigdy nie zostanie osiągnięta.
► 職人気質型 (shokunin-katagiri) – „temperament rzemieślnika”. Uparte przywiązanie do szczegółów, niechęć do kompromisów, gotowość do wieloletnich wyrzeczeń, by wypracować własny styl. Uwaga – używa się nawet do dziś, aby podkreślić upór – trochę z uznaniem, a trochę żartobliwie i złośliwie. Takie mniej negatywne „uparty, jak osioł”.

W tym sensie shokunin może być każdy: nie tylko garncarz z Kyoto, ale też piekarz w Krakowie, programista z Ciechanowa czy nauczycielka z Olsztyna. Warunkiem jest jedno – praca wykonywana z uważnością, troską i uczciwością wobec materiału i ludzi, których ona dotyczy.



Materiały do pracy pozyskiwano lokalnie: kora drzew, glina, ryżowy klej, włókna morwy. Nie było tu miejsca na marnotrawstwo. Rzemiosło funkcjonowało jako część lokalnej gospodarki cyrkulacyjnej, a shokunin był jej nieodzownym ogniwem – nie samotnym twórcą, ale uczestnikiem wspólnoty, dzielącym się wiedzą, współpracującym z innymi i wytwarzającym dobra z myślą o użyteczności, nie sławie (w teorii oczywiście, w etyce – niekoniecznie w praktyce).

Wielopokoleniowe rody rzemieślnicze – jak rodzina Raku (twórcy ceramiki do herbaty), rodziny Nishimura (lakiernicy) czy Nakagawa (specjaliści od drewna) – budowały reputację nie tylko na jakości produktów, ale i na nieprzerwanej linii przekazu, która stawała się częścią dziedzictwa narodowego. Dzieła ich rąk trafiały do dworów arystokracji, do świątyń buddyjskich, a później – do muzeów.

Te pojęcia formowały wrażliwość rzemieślników. Miska nie miała być idealna jak porcelana z Chin – miała nosić ślad dotyku, ciepło dłoni, asymetrię – czyli życie. Shokunin nie dążył do gładkiej doskonałości, ale do harmonii z materiałem, która miała siłę milczącego wyrazu.

Z czasem, zwłaszcza w erze Edo, wielu z nich zaczęto traktować jako twórców kultury, nie tylko użytkowych przedmiotów. Ich prace stały się świadectwem japońskiej tożsamości – ciche, skromne, wycyzelowane, pełne pokory wobec materiału i świata. Shokunin był tym, który swoją pracą urzeczywistniał zasady harmonii (wa), porządku (jō) i duchowego skupienia (seishin).

W kulturze japońskiej istnieje słowo kurikaeshi (繰り返し) – oznaczające „ciągłe powtarzanie”. W warsztacie shokunin nie chodzi jednak o mechaniczne kopiowanie czynności, ale o uważne powtarzanie, w którym każde uderzenie dłuta jest trochę inne – bo inny jest dzień, inna wilgotność powietrza, inna temperatura ręki, inny stan ducha. Ta powtarzalność nie zniewala – ona wycisza. Pozwala zbliżyć się do czegoś, co w zen określa się jako mushin (無心) – „bez umysłu”, stan czystej obecności (trochę więcej o tym tu: Być panem własnych pragnień: samotna droga Musashiego i Aureliusza).
W tym sensie warsztat shokunin przypomina świątynię – pełną ciszy, skupienia, uważnego oddechu. Codzienność przestaje być tylko „życiem”, a staje się gyō (行) – praktyką. Cisza nie jest pustką, ale przestrzenią, w której forma nabiera sensu.


Nie chodzi tu o techniczne mistrzostwo, ale o duchową zgodę na zmienność. Nic nie jest wieczne – i dlatego każdy przedmiot nosi w sobie ślad swoich lat, światła, wiatru, deszczu, dłoni. Mono no aware, czyli „smutne piękno przemijalności”, znajduje tu swoje ciche echo.

W japońskim nie mówi się suru toki („czas, by zrobić”), tylko yō suru jikan (要する時間) – czas, którego „wymaga” dana rzecz. Przedmiot dyktuje swój rytm. Nie da się go pospieszyć, nie można „przyspieszyć mistrzostwa”. Shokunin rozumie, że każda czynność niesie w sobie pamięć tych, którzy ją wykonywali przed nim – i dlatego jego praca jest nakładaniem warstw czasu, a nie jednorazowym aktem kreacji.
Ten wymiar można porównać do tybetańskich mandali – wielogodzinnych kompozycji z piasku, które na koniec są zdmuchiwane. Ważne nie jest to, co powstaje, lecz sposób istnienia w trakcie tworzenia.

Dzieło nie jest moje – mówi mistrz – lecz nasze: materiału, przodków, nauczycieli, wspólnoty. Stąd pojęcie uchi (内) – „wnętrza”, które w Japonii oznacza nie tylko dom, ale też „naszych ludzi”, społeczność. Praca shokunin jest zawsze częścią uchi, a nie soto („zewnętrzności”).
To inna hierarchia wartości: nie sukces jednostki, ale harmonia wspólnoty.

W taoizmie, jak u Zhuangzi, rzemieślnik idealny to rzeźnik, który przez 19 lat nie stępił noża, bo tnie „między stawami” – z intuicją i wyczuciem. W zen – mistrz ogrodnik lub kaligraf nie myśli o efekcie, tylko oddycha z pędzlem. Shokunin też tak pracuje: bez zbędnych słów, bez emocjonalnych fajerwerków, z pełnym skupieniem.
Ale jest i różnica: shokunin nie jest pustelnikiem ani mistykiem. On nie odcina się od świata, lecz tworzy w jego środku – dla innych. Jego praca służy – jest naczyniem, które wypełnia się znaczeniem w relacji z drugim człowiekiem. To nie kontemplacja w samotności, lecz praktyka międzyludzka, społeczna, konkretna.
Doskonałość ma swoją cenę. W Japonii, gdzie przez wieki mistrzostwo było wartością wywyższaną niemal do rangi religijnej, model życia shokunin—rzemieślnika oddanego jednej czynności powtarzanej przez dekady—urósł do symbolu kulturowego ideału. Jednak jak każdy symbol, także i ten rzuca cień. Cień perfekcjonizmu, który niekiedy przygniata bardziej niż wspiera. Dziś, gdy zachodni świat odkrywa „ducha shokunin” na nowo i z zachwytem pisze o łyżeczkach za 200 euro i nożyczkach do bonsai za trzydzieści tysięcy, warto zapytać: czy to jeszcze rzemiosło, czy już jego fetyszyzacja?

W epoce Edo (1603–1868), gdy Japonia była zamknięta na świat (sakoku – więcej o tym np. tu: Republika Ezo – jedyna w swoim rodzaju demokracja samurajska), taki tryb życia miał głęboki sens. Gospodarka była lokalna, produkcja rękodzielnicza wspierana przez system cechów (za) i patronów. Rzemieślnik nie musiał być przedsiębiorcą. Dziś – w świecie cyfrowym, zglobalizowanym, zależnym od marketingu i mediów społecznościowych – wielu shokunin nie potrafi znaleźć języka, by opowiedzieć światu o swojej pracy. Perfekcja nie wystarcza. Potrzebna jest widoczność. A tej nie zapewni ani kunszt, ani pokora.

Nie chodzi o to, by obwiniać młodych czy idealizować przeszłość. Problem leży głębiej: w strukturze rynku, który nie nagradza jakości, lecz narrację. W świecie, gdzie liczy się „kliknięcie” i „zasięg”, mistrz, który nie mówi, po prostu znika. A czasem – wypala się. Perfekcja kosztuje nie tylko czas, ale też zdrowie, relacje, ogólniej: życie. W kulturze, która uczy, by nigdy nie być zadowolonym z siebie (motto wielu shokuninów: „jeszcze nie osiągnąłem poziomu, który chcę osiągnąć”), wypalenie może przyjść niepostrzeżenie.

Współczesny shokunin zyskał nowe twarze. Na przykład Yuya Hasegawa – pucybut z tokijskiej Omotesandō – sam nazywa siebie „shokunin”. Jego praca to nie tylko połysk buta, ale diagnoza stylu życia klienta. Tworzy kursy, rozwija markę, ma fanów na Instagramie. W jednej ręce – szczotka do skóry, w drugiej – smartfon. Czy to profanacja ducha shokunin? A może jego ewolucja?
Podobne pytania można zadać patrząc na Jiro Ono – słynnego mistrza sushi. Czy trzymanie się jednego typu ryżu przez sześćdziesiąt lat to jeszcze duch rzemieślnika, czy już ślepa wiara w powtarzalność? Czy uczniowie, którzy przez dziesięć lat uczą się tylko gotować ryż, są nosicielami mądrości, czy ofiarami systemu?

Być może nowy shokunin to nie ten, kto zamyka się w warsztacie i wyrzeka świata, ale ten, kto umie połączyć jakość z komunikacją, pokorę z siłą, tradycję z ruchem. Kto rozumie, że dzisiejsza doskonałość to nie tylko „najlepiej zrobiony przedmiot”, ale też mądrość, jaką ten przedmiot może przekazać innym. W nadchodzących latach zobaczymy, jak to się dalej potoczy – żyjemy w czasie, który w Japonii będzie z pewnością koncentrował się na takich aspektach życia, szczególnie poza największymi metropoliami.

Shokunin nie robi czegoś „dobrze”, żeby potem mieć wolne. Robi coś dobrze, bo tylko taka praca ma sens. Nie chodzi o perfekcjonizm, który wypala. Chodzi o kaizen – cierpliwe, codzienne doskonalenie. O mikro-zmiany, które nie robią hałasu, ale po miesiącach, latach czy dekadach zmieniają nie tylko umiejętności, lecz także samego człowieka. Oczywiście – trudno sobie wyobrazić, by takie poświęcenie pracy miało sens w pracy na etacie, bardziej była by to działalność własna (choć może się mylę, ludzie są przecież przeróżni na świecie).


Nie ma znaczenia, jak prestiżowy jest twój zawód. Znaczenie ma to, co robisz z tą godziną, którą właśnie dostałeś. Czy jest w niej skupienie? Czy jest dbałość? Czy jest szacunek?
W tym sensie każdy z nas może być shokuninem – nie dlatego, że osiągnie mistrzostwo, ale dlatego, że każdego dnia podejmie decyzję, by traktować swoją pracę z szacunkiem. By robić mniej, ale lepiej. By pracować nie dla tytułu, lecz z miłości do samego aktu tworzenia.
I być może to jest właśnie odpowiedź na chaos świata: nie rezygnować z jakości – nawet jeśli nikt nie patrzy.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!