Ślimaku, powoli, powoli
wspinaj się
na górę Fuji
- Kobayashi Issa, ok. 1820 r., Kashiwabara
W epoce, w której tempo życia przypomina niekończący się sprint przez miernej jakości multi-tasking, słowo shokunin może brzmieć jak szept z innego świata. Ale to właśnie ten szept może nas dziś ocalić. W języku japońskim shokunin (職人) nie oznacza po prostu „rzemieślnika”. Składa się z dwóch znaków: shoku 職 – „zawód, rola, funkcja” – oraz nin 人 – „człowiek”. Ale nie chodzi tu o zawód wpisany w rubrykę CV. W Japonii shokunin to ktoś, kto pojmuje swój fach jak drogę duchową. Kto w pracy nie szuka jedynie efektu, lecz sensu – doskonalącej powtarzalności, skupienia, pokory wobec materiału i czasu. To ktoś, kto potrafi zapytać drewno, jak chce zostać uformowane – i usłyszeć odpowiedź. Po japońsku można powiedzieć „木を読む” (ki o yomu) – „czytać intencje drewna”. Nie jest to metafora – to praktyka. Praca jako relacja, nie dominacja.
Ten artykuł nie jest opowieścią o konkretnym zawodzie. Jest zaproszeniem do poznania pewnej postawy. Shokunin to nie profesja – to etos. To przekonanie, że nie ma znaczenia, czy jesteś piekarzem, nauczycielem, stolarzem czy programistą. Znaczenie ma to, co robisz z tą godziną, którą właśnie dostałeś. Czy jest w niej skupienie? Czy jest dbałość? Czy jest szacunek? W tym sensie każdy z nas może być shokuninem – nie dlatego, że osiąga mistrzostwo, ale dlatego, że podejmuje decyzję, by traktować swoją pracę z godnością i uważnością. By robić mniej, ale głębiej. Nie z potrzeby uznania, lecz z miłości do samego aktu tworzenia.
W kulturze Japonii shokuninowie przez wieki stanowili kręgosłup codziennego życia – niewidoczni i niezastąpieni. W okresie Edo (1603–1868), gdy kraj zamknął się przed światem, to właśnie oni – anonimowi mistrzowie papieru, drewna, żelaza, lakieru – rozwijali techniki, które przetrwały do dziś. Ich relacja z czasem była odwrotna do naszej: nie pytali „ile to potrwa?”, lecz „ile życia jestem gotów temu oddać?”. Gdy spytano jednego z mistrzów ceramiki, ile zajmuje stworzenie jednej miski, odpowiedział: „całe życie”. Bo finalny produkt poprzedzają setki i tysiące tych wcześniejszych – prób i błędów, które doprowadziły po dekadach do mistrzostwa. Bo shokunin nie pracuje, by zakończyć – lecz by wejść w rytm pracy, która jest 道 („dō” – drogą). Nie panuje nad naturą – uczy się z nią współistnieć. To filozofia sunao – bycia „czystym w odruchu”, elastycznym, pokornym wobec świata. I właśnie w tej pokorze – która nie ma nic wspólnego ze słabością – odnaleźć możemy drogowskaz na nasze własne czasy.
Poranek w Edo zaczynał się inaczej niż dziś. Zanim kogut zdążył zapiać, zanim ryżowe kulki zaczęły parować nad żarem w irori, a w bramach pojawili się handlarze botefuri niosący śpiewem wieści o suszonym tofu i rybie fugu – w głębi dzielnicy Shitamachi, gdzie ciasne drewniane domy rzemieślników stały jeden przy drugim, w cieniu pachnących cedrem świątyń, ktoś już od godziny pracował.
Nakagawa Kinjirō – ki-shokunin, mistrz w drewnie, siedział po japońsku na piętach (pozycja seiza) przy niskim warsztacie z surowego kasztanowca. Zaledwie świtało, a on już osłuchiwał brzeg belki z hinoki, cedru japońskiego, delikatnie opukując ją palcem, jak lekarz opukuje klatkę piersiową chorego. W ciszy poranka słychać było tylko oddech, skrzypienie drewna i daleki stukot geta jakiegoś mnicha spieszącego przez kamienny mostek do świątyni Zōjō-ji.
Nie był sam. Po drugiej stronie niewielkiego nagaya – szeregowca zamieszkiwanego przez wiele rodzin – młodszy brat, Tokuzō, polerował dłutem przyszłą ranma – drewnianą ażurową przegrodę, która miała znaleźć się nad drzwiami herbaciarni chashitsu w rezydencji pewnego daimyō. Ich ojciec, Terusada, siedział w kącie, niemal nieruchomy, jedynie dłonie pracowały z niezmiennym rytmem – ostrzył swoje kanna, ręczne heble, na kamieniu z Narai. Miał już ponad sześćdziesiąt lat, a jego narzędzia, pieczołowicie przechowywane w szkatule z paulowni, miały nadane imiona. Każde ostrze było nie tylko narzędziem, ale towarzyszem drogi.
Nie rozmawiali. Shokunin nie potrzebuje słów, gdy dłonie są pogrążone w skupieniu pracy. Cisza w warsztacie była świętością, w której drewno, żywica i człowiek łączyli się w jedną opowieść o dumie z własnej pracy. W powietrzu unosił się zapach świeżo struganego hinoki – słodki, żywiczny, lekko cytrusowy. Każdy oddech był wypełniony lasem i skupieniem.
Kinjirō pracował nad tokonoma – wnęką przeznaczoną na zwój i kwiaty w pewnym domu machiya na Nihonbashidōri. To była robota dla znawcy. Drewno musiało być tak obrabiane, by nie straciło naturalnego biegu słojów, a zarazem idealnie przylegało do elementów. Tylko najlepszy ki-shokunin wiedział, że drewno żyje, że „chce” skręcać się i pracować, i że trzeba z nim rozmawiać, nie walczyć.
Ich praca nie była wyrazem ego. Nikt nie podpisywał się pod tokonoma. Nie była to sztuka w zachodnim sensie – to było waza, umiejętność, która nie miała początku ani końca. Terusada często mawiał: „Nie jestem mistrzem. Jestem naczyniem, przez które przelewa się ręka mojego ojca i ręka jego ojca”.
W południe przyszła okamisan (gospodyni, żona, matka) z herbatą i miseczkami z miso shiru. Przerwa była krótka. Prawdziwy shokunin nie potrzebował rozrywek. Miał w sobie shokunin kishitsu – ducha rzemieślnika, który żył nie po to, by zyskać sławę, ale by godnie i z szacunkiem wykonywać swoją rolę.
Wieczorem, gdy słońce schodziło za bramę Ueno, a ulice wypełniały się głosami samurajów wracających z urzędów bakufu, w pracowni braci Nakagawa zapalano jedynie jedną lampkę olejną. Praca się nie kończyła. Nie dlatego, że było to konieczne – lecz dlatego, że kaizen – doskonalenie się – nie zna końca. Nie można dotknąć perfekcji, ale można iść jej śladem.
Świat Edo tętnił życiem, ale w tej pracowni czas zwalniał. Być może pewnego dnia syn Tokuzō przejmie dłuto po dziadku Terusadzie. Być może nie. Ale przez jedno pokolenie jeszcze, drewno i człowiek będą mówić wspólnym językiem.
Słowo shokunin (職人) może na pierwszy rzut oka wydawać się proste — tłumaczone bywa jako „rzemieślnik” lub „fachowiec”. Ale jak to często bywa w języku japońskim, dosłowna translacja nie oddaje pełnej głębi znaczenia. Japońskie słowa niosą ze sobą nie tylko treść, ale i filozofię – ślady myśli, które formowały się przez wieki. Shokunin to nie tylko zawód. To tożsamość. To sposób życia. To droga.
Zacznijmy od kanji. Słowo shokunin składa się z dwóch znaków:
► 職 (shoku) – oznacza „zawód”, „funkcję”, ale również „obowiązek” lub „rolę społeczną”. W dawnym piśmie chińskim znak ten zawierał komponenty odnoszące się do słuchania (耳) i do działania rękami. To subtelna wskazówka, że prawdziwa praca wymaga zarówno uwagi, jak i działania – obecności ciała i ducha.
► 人 (nin) – po prostu „człowiek” (choć nic w kanji nie jest takie „po prostu” - więcej o tym znaku tu: Znaki kanji: hito i jin – co znaczy być człowiekiem?).
Shokunin to więc nie „ktoś, kto coś robi”, ale „człowiek, który pełni funkcję” – z naciskiem na odpowiedzialność wobec swojej społeczności, wobec materiału, a nawet wobec samego siebie. To określenie niesie w sobie echo konfucjańskiej etyki: rola społeczna jako powołanie, nie tylko zawód.
W języku polskim trudno znaleźć dokładny odpowiednik. „Rzemieślnik” oddaje aspekt techniczny, ale gubi duchowość. „Artysta” sugeruje indywidualny wyraz, często oderwany od wspólnoty. Shokunin natomiast łączy mistrzostwo techniczne z etosem służby. To ktoś, kto doskonali swój fach nie po to, by zyskać uznanie, lecz by sprostać wymaganiom, które sam sobie postawił. Jak pisał Sōetsu Yanagi, jeden z ojców idei mingei, ludowej sztuki użytkowej: „To, co piękne, rodzi się z pokory wobec materiału i potrzeby wspólnoty”.
Z tej filozofii wyrastają powiązane pojęcia, które pomagają lepiej zrozumieć mentalność shokunin:
► 職人気質 (shokunin kishitsu) – „duch rzemieślnika”, czyli zbiór cech takich jak pracowitość, skupienie, perfekcjonizm i pokora. To duch powtarzania codziennych czynności z nieustającym dążeniem do doskonałości, nawet jeśli ta nigdy nie zostanie osiągnięta.
► 職人気質型 (shokunin-katagiri) – „temperament rzemieślnika”. Uparte przywiązanie do szczegółów, niechęć do kompromisów, gotowość do wieloletnich wyrzeczeń, by wypracować własny styl. Uwaga – używa się nawet do dziś, aby podkreślić upór – trochę z uznaniem, a trochę żartobliwie i złośliwie. Takie mniej negatywne „uparty, jak osioł”.
Wszystko to razem sprawia, że shokunin nie jest pojęciem zawodu, lecz raczej określeniem egzystencjalnym. To nie pytanie: „co robisz?”, ale: „jak żyjesz?”. Czy jesteś obecny w tym, co robisz? Czy traktujesz swoje działanie jako drogę — z pokorą, skupieniem i wdzięcznością? (co to jest „droga”? – zobacz tu: Znak kanji „droga” (道, dō) – w drodze do mistrzostwa przesłanie jest jedno: cierpliwość).
W tym sensie shokunin może być każdy: nie tylko garncarz z Kyoto, ale też piekarz w Krakowie, programista z Ciechanowa czy nauczycielka z Olsztyna. Warunkiem jest jedno – praca wykonywana z uważnością, troską i uczciwością wobec materiału i ludzi, których ona dotyczy.
Choć samo słowo shokunin (職人) funkcjonowało już wcześniej (rzemiosło było wszak uprawiane od setek, czy nawet tysięcy lat), to jego głęboko ugruntowane znaczenie kulturowe zaczęło krystalizować się w okresie Muromachi (1336–1573), kiedy to rzemiosło po raz pierwszy zostało uznane za dziedzinę nie tylko użytkową, ale i duchową. W tym czasie Japonia, podzielona między zwaśnione klany, wchodziła w fazę kulturowej intensyfikacji – na dworze cesarskim w Kyoto i w rodzących się centrach miejskich (jak Sakai czy Kanazawa) kwitły sztuki, teatr nō, ceremonia picia herbaty i estetyka zen. W tych samych warunkach rozwijało się też rzemiosło – naczynia do herbaty, broń, tkaniny, meble i instrumenty muzyczne – a wraz z nim shokunin kishitsu, duch rzemieślnika.
Prawdziwy rozkwit nastąpił jednak dopiero w epoce Edo (1603–1868), kiedy Japonia została zjednoczona pod rządami rodu Tokugawa (więcej o organizacji państwa wtedy przeczytasz tu: Co zrobić ze społeczeństwem samurajów znających tylko wojnę i śmierć w czasach pokoju? - sprytne pomysły shogunów Tokugawa). Trzysta lat pokoju wewnętrznego pozwoliło rzemiosłu osiągnąć niespotykany wcześniej poziom specjalizacji i rozproszenia geograficznego. W miastach jak Edo, Osaka i Kyoto kwitły cechy rzemieślnicze i warsztaty rodzinne, a produkty wytwarzane przez shokunin stały się nie tylko dobrami użytkowymi, ale też nośnikami prestiżu, tożsamości społecznej i estetycznej harmonii.
Shokunin nie pracował w oderwaniu od środowiska – jego życie było ściśle splecione z rytmem natury i cyklem pór roku. Wielu tradycyjnych rzemieślników, zwłaszcza w regionach wiejskich, latem pracowało jako rolnicy, a zimą – gdy pola pokrywał śnieg – wracali do warsztatów, tworząc laki, miski z drewna, papier washi, bambusowe kosze czy tekstylia.
Materiały do pracy pozyskiwano lokalnie: kora drzew, glina, ryżowy klej, włókna morwy. Nie było tu miejsca na marnotrawstwo. Rzemiosło funkcjonowało jako część lokalnej gospodarki cyrkulacyjnej, a shokunin był jej nieodzownym ogniwem – nie samotnym twórcą, ale uczestnikiem wspólnoty, dzielącym się wiedzą, współpracującym z innymi i wytwarzającym dobra z myślą o użyteczności, nie sławie (w teorii oczywiście, w etyce – niekoniecznie w praktyce).
W odróżnieniu od zachodnich modeli cechowych czy akademickich, japońska tradycja rzemieślnicza opierała się na ścisłej relacji mistrz–uczeń, określanej jako isshi sōden (一子相伝), czyli „przekaz tylko jednemu synowi”. Oznaczało to nie tylko przekazywanie technik, ale również kokoro – ducha i etyki zawodu, często wyłącznie członkom rodziny lub adoptowanym uczniom (deshi), którzy przez lata mieszkali w domu mistrza, pomagali przy pracy, ale także przy obowiązkach domowych, gotowaniu, opiece nad dziećmi lub osobami starszymi.
Wielopokoleniowe rody rzemieślnicze – jak rodzina Raku (twórcy ceramiki do herbaty), rodziny Nishimura (lakiernicy) czy Nakagawa (specjaliści od drewna) – budowały reputację nie tylko na jakości produktów, ale i na nieprzerwanej linii przekazu, która stawała się częścią dziedzictwa narodowego. Dzieła ich rąk trafiały do dworów arystokracji, do świątyń buddyjskich, a później – do muzeów.
Rzemiosło japońskie nie istniało w próżni – było zanurzone w głębokim kontekście estetycznym i duchowym. W XX wieku filozof Sōetsu Yanagi ukuł pojęcie mingei (民芸) – tej specyficznej, japońskiej sztuki ludowej – by podkreślić wartość anonimowego, codziennego rzemiosła wytwarzanego z myślą o funkcji, a nie sławie twórcy. Produkty shokunin łączyły się również z ideą wabi-sabi – akceptacji niedoskonałości i przemijalności – oraz z zasadą ichigo ichie (一期一会), czyli „jednego, niepowtarzalnego spotkania”, którą praktykowano np. podczas ceremonii picia herbaty.
Te pojęcia formowały wrażliwość rzemieślników. Miska nie miała być idealna jak porcelana z Chin – miała nosić ślad dotyku, ciepło dłoni, asymetrię – czyli życie. Shokunin nie dążył do gładkiej doskonałości, ale do harmonii z materiałem, która miała siłę milczącego wyrazu.
W feudalnej Japonii shokunin zajmował miejsce tuż obok kupców w strukturze społecznej – niżej niż samuraje, ale wyżej niż burakumin (klasa wykluczonych, takich jak eta (穢多 – „brudni”, np. garbarze) i hinin (非人 – „nieludzie”, np. żebracy, czy artyści)). Ale choć ich pozycja nie była najwyższa, shokunin cieszyli się szacunkiem – szczególnie ci, którzy dostarczali przedmioty ceremonialne, świątynne lub związane z codziennym rytuałem estetyki, jak herbata, kadzidło, kaligrafia. Szczególnie uzdolnieni rzemieślnicy ze znanych rodzin, którzy od pokoleń dostarczali wysokiej jakości przedmiotów klanom daimyo mieli, można powiedzieć, status najbliższy (choć niższy mimo to) samurajom.
Z czasem, zwłaszcza w erze Edo, wielu z nich zaczęto traktować jako twórców kultury, nie tylko użytkowych przedmiotów. Ich prace stały się świadectwem japońskiej tożsamości – ciche, skromne, wycyzelowane, pełne pokory wobec materiału i świata. Shokunin był tym, który swoją pracą urzeczywistniał zasady harmonii (wa), porządku (jō) i duchowego skupienia (seishin).
W języku japońskim nie istnieje wyraźna granica między sacrum a profanum. Codzienność może być rytuałem, a praca – medytacją. Dla shokunin powtarzalność nie jest nudą, lecz drogą, którą przemierza się powoli, krok po kroku, nie zbliżając się wcale do końca, lecz pogłębiając własne istnienie poprzez każdy ruch dłoni, każdy dźwięk narzędzia na powierzchni drewna, papieru czy metalu.
W kulturze japońskiej istnieje słowo kurikaeshi (繰り返し) – oznaczające „ciągłe powtarzanie”. W warsztacie shokunin nie chodzi jednak o mechaniczne kopiowanie czynności, ale o uważne powtarzanie, w którym każde uderzenie dłuta jest trochę inne – bo inny jest dzień, inna wilgotność powietrza, inna temperatura ręki, inny stan ducha. Ta powtarzalność nie zniewala – ona wycisza. Pozwala zbliżyć się do czegoś, co w zen określa się jako mushin (無心) – „bez umysłu”, stan czystej obecności (trochę więcej o tym tu: Być panem własnych pragnień: samotna droga Musashiego i Aureliusza).
W tym sensie warsztat shokunin przypomina świątynię – pełną ciszy, skupienia, uważnego oddechu. Codzienność przestaje być tylko „życiem”, a staje się gyō (行) – praktyką. Cisza nie jest pustką, ale przestrzenią, w której forma nabiera sensu.
Rzemieślnik japoński nie podporządkowuje natury – on z nią rozmawia. W jego rękach drewno nie jest tylko materiałem, lecz żywym bytem, który trzeba poznać, wysłuchać i uszanować. W języku japońskim mówi się czasem: ki ga kiku (木が利く) – „drewno odpowiada” lub dosłownie „ma zmysł” – jakby posiadało własną wolę. To nie poezja, lecz filozofia pracy – shokunin pyta materiał, jak chce się ułożyć, jak się zachowa przy ogniu, wodzie, lakierze, jak „oddycha”.
Urushi – żywica lakierowa – nie twardnieje, kiedy rzemieślnik tego chce, lecz kiedy ona zechce. Mistrz lakieru zna jej temperament, wie, że zbyt suchy dzień zniszczy dzieło, a zbyt wilgotny wydłuży pracę o tydzień. Nie walczy z tym – podporządkowuje się. W tym sensie shokunin nie panuje nad żywiołami – on je przyjmuje i oddaje im inicjatywę. To filozofia sunao (素直) – bycia „podatnym”, „elastycznym”, „czystym w odruchu”.
Nie chodzi tu o techniczne mistrzostwo, ale o duchową zgodę na zmienność. Nic nie jest wieczne – i dlatego każdy przedmiot nosi w sobie ślad swoich lat, światła, wiatru, deszczu, dłoni. Mono no aware, czyli „smutne piękno przemijalności”, znajduje tu swoje ciche echo.
Dla shokunin czas nie płynie według wskazówek zegara. To nie kwestia godzin pracy ani terminów. Kiedy turysta pyta: „Ile zajmuje zrobienie tej miski?”, odpowiedź może być zaskakująca: „Całe życie”. Bo to nie tylko miska – to setki tysięcy wcześniejszych misek, dłoni, prób, porażek i powrotów.
W japońskim nie mówi się suru toki („czas, by zrobić”), tylko yō suru jikan (要する時間) – czas, którego „wymaga” dana rzecz. Przedmiot dyktuje swój rytm. Nie da się go pospieszyć, nie można „przyspieszyć mistrzostwa”. Shokunin rozumie, że każda czynność niesie w sobie pamięć tych, którzy ją wykonywali przed nim – i dlatego jego praca jest nakładaniem warstw czasu, a nie jednorazowym aktem kreacji.
Ten wymiar można porównać do tybetańskich mandali – wielogodzinnych kompozycji z piasku, które na koniec są zdmuchiwane. Ważne nie jest to, co powstaje, lecz sposób istnienia w trakcie tworzenia.
Shokunin jest dumny ze swojej pracy – ale to duma bez ego (pamiętaj proszę, że mówimy tu o pewnym etosie, więc o idealizacji, niekoniecznie konkretnych ludziach). W przeciwieństwie do artysty (geijutsuka 芸術家), który podpisuje obraz i wystawia go na galerię, shokunin często nie podpisuje niczego. W japońskiej tradycji ceramicznej znane są rody garncarzy, których dzieła można rozpoznać po kształcie, glinie, sposobie wypalania – nie po imieniu. Współczesny świat gloryfikuje „indywidualność” – shokunin uznaje anonimową ciągłość.
Dzieło nie jest moje – mówi mistrz – lecz nasze: materiału, przodków, nauczycieli, wspólnoty. Stąd pojęcie uchi (内) – „wnętrza”, które w Japonii oznacza nie tylko dom, ale też „naszych ludzi”, społeczność. Praca shokunin jest zawsze częścią uchi, a nie soto („zewnętrzności”).
To inna hierarchia wartości: nie sukces jednostki, ale harmonia wspólnoty.
Filozofia shokunin często zestawiana jest z taoizmem i zen – i słusznie, bo łączą je elementy uważności, prostoty, ciągłości i pokory wobec świata.
W taoizmie, jak u Zhuangzi, rzemieślnik idealny to rzeźnik, który przez 19 lat nie stępił noża, bo tnie „między stawami” – z intuicją i wyczuciem. W zen – mistrz ogrodnik lub kaligraf nie myśli o efekcie, tylko oddycha z pędzlem. Shokunin też tak pracuje: bez zbędnych słów, bez emocjonalnych fajerwerków, z pełnym skupieniem.
Ale jest i różnica: shokunin nie jest pustelnikiem ani mistykiem. On nie odcina się od świata, lecz tworzy w jego środku – dla innych. Jego praca służy – jest naczyniem, które wypełnia się znaczeniem w relacji z drugim człowiekiem. To nie kontemplacja w samotności, lecz praktyka międzyludzka, społeczna, konkretna.
Doskonałość ma swoją cenę. W Japonii, gdzie przez wieki mistrzostwo było wartością wywyższaną niemal do rangi religijnej, model życia shokunin—rzemieślnika oddanego jednej czynności powtarzanej przez dekady—urósł do symbolu kulturowego ideału. Jednak jak każdy symbol, także i ten rzuca cień. Cień perfekcjonizmu, który niekiedy przygniata bardziej niż wspiera. Dziś, gdy zachodni świat odkrywa „ducha shokunin” na nowo i z zachwytem pisze o łyżeczkach za 200 euro i nożyczkach do bonsai za trzydzieści tysięcy, warto zapytać: czy to jeszcze rzemiosło, czy już jego fetyszyzacja?
W filozofii zen istnieje powiedzenie: shoshin o wasurubekarazu – „nie zapominaj umysłu początkującego”. Jednak dla niektórych shokuninów doskonałość może stać się nie tylko drogą, ale i klatką. Tradycyjny model japońskiego rzemieślnika to ktoś, kto całe życie poświęca jednej, ściśle określonej czynności: jedna technika, jeden materiał, jedna forma. Wydawałoby się, że to najwyższa forma wolności – całkowite zanurzenie się w dziele. Ale właśnie ta jednostronność może prowadzić do izolacji i stagnacji.
W epoce Edo (1603–1868), gdy Japonia była zamknięta na świat (sakoku – więcej o tym np. tu: Republika Ezo – jedyna w swoim rodzaju demokracja samurajska), taki tryb życia miał głęboki sens. Gospodarka była lokalna, produkcja rękodzielnicza wspierana przez system cechów (za) i patronów. Rzemieślnik nie musiał być przedsiębiorcą. Dziś – w świecie cyfrowym, zglobalizowanym, zależnym od marketingu i mediów społecznościowych – wielu shokunin nie potrafi znaleźć języka, by opowiedzieć światu o swojej pracy. Perfekcja nie wystarcza. Potrzebna jest widoczność. A tej nie zapewni ani kunszt, ani pokora.
Wiele tradycyjnych pracowni w Japonii pustoszeje. Uczniów brak. System isshi sōden – przekazu z ojca na syna – załamuje się, bo młodzi wybierają miasta, korporacje, nowoczesność. Mistrzowie rzemiosła stają się jak wyspy – samotne i niepotrzebne. W ich dłoniach jest kilkusetletnia wiedza, lecz nikt już nie chce jej przyjąć. Trud, który miał sens w epoce, gdzie życie miało rytm sezonów, dziś bywa niezrozumiały, zbyt cichy, zbyt powolny.
Nie chodzi o to, by obwiniać młodych czy idealizować przeszłość. Problem leży głębiej: w strukturze rynku, który nie nagradza jakości, lecz narrację. W świecie, gdzie liczy się „kliknięcie” i „zasięg”, mistrz, który nie mówi, po prostu znika. A czasem – wypala się. Perfekcja kosztuje nie tylko czas, ale też zdrowie, relacje, ogólniej: życie. W kulturze, która uczy, by nigdy nie być zadowolonym z siebie (motto wielu shokuninów: „jeszcze nie osiągnąłem poziomu, który chcę osiągnąć”), wypalenie może przyjść niepostrzeżenie.
Paradoksalnie jednak, właśnie w świecie przemęczonym technologią, masowością i powierzchownością, postać shokunina wraca. Staje się symbolem autentyczności. Powstają filmy, seriale, dokumenty: o nożach, lakierze, sushi, butach, papierze. Każdy chce mieć w domu „coś ręcznie robionego w Japonii”. Ale czy łyżeczka za 200 euro to jeszcze wyraz szacunku dla kunsztu, czy już luksusowy gadżet, który ma potwierdzić smak właściciela?
Współczesny shokunin zyskał nowe twarze. Na przykład Yuya Hasegawa – pucybut z tokijskiej Omotesandō – sam nazywa siebie „shokunin”. Jego praca to nie tylko połysk buta, ale diagnoza stylu życia klienta. Tworzy kursy, rozwija markę, ma fanów na Instagramie. W jednej ręce – szczotka do skóry, w drugiej – smartfon. Czy to profanacja ducha shokunin? A może jego ewolucja?
Podobne pytania można zadać patrząc na Jiro Ono – słynnego mistrza sushi. Czy trzymanie się jednego typu ryżu przez sześćdziesiąt lat to jeszcze duch rzemieślnika, czy już ślepa wiara w powtarzalność? Czy uczniowie, którzy przez dziesięć lat uczą się tylko gotować ryż, są nosicielami mądrości, czy ofiarami systemu?
Nie chodzi o to, by deprecjonować tradycję. Ale by ją rozumieć. Shokunin nie musi być reliktem – może być pomostem. Pomiędzy przeszłością a przyszłością, pomiędzy starą gliną a nowym kształtem. Rzemiosło nie musi odrzucać technologii, by być głębokie. Może używać Internetu, by przetrwać. Może rozmawiać z rynkiem, pokazywać własną twarz.
Być może nowy shokunin to nie ten, kto zamyka się w warsztacie i wyrzeka świata, ale ten, kto umie połączyć jakość z komunikacją, pokorę z siłą, tradycję z ruchem. Kto rozumie, że dzisiejsza doskonałość to nie tylko „najlepiej zrobiony przedmiot”, ale też mądrość, jaką ten przedmiot może przekazać innym. W nadchodzących latach zobaczymy, jak to się dalej potoczy – żyjemy w czasie, który w Japonii będzie z pewnością koncentrował się na takich aspektach życia, szczególnie poza największymi metropoliami.
Nie trzeba nosić hakamy ani mieszkać w drewnianym warsztacie na obrzeżach Kyoto, by poczuć, czym jest duch shokunin. W istocie – można pisać kod w open space na warszawskim Mordorze, prowadzić lekcje matematyki w podstawówce w Zamościu, piec chleb na zakwasie w kamienicy w Sopocie albo prowadzić własny zakład szewski w Ciechanowie. Shokunin nie jest ani zawodem, ani rolą społeczną. Jest wewnętrznym stosunkiem do pracy i świata. Jest etyką działania, która – raz rozpoznana – nie daje się już odłożyć na bok.
Shokunin nie robi czegoś „dobrze”, żeby potem mieć wolne. Robi coś dobrze, bo tylko taka praca ma sens. Nie chodzi o perfekcjonizm, który wypala. Chodzi o kaizen – cierpliwe, codzienne doskonalenie. O mikro-zmiany, które nie robią hałasu, ale po miesiącach, latach czy dekadach zmieniają nie tylko umiejętności, lecz także samego człowieka. Oczywiście – trudno sobie wyobrazić, by takie poświęcenie pracy miało sens w pracy na etacie, bardziej była by to działalność własna (choć może się mylę, ludzie są przecież przeróżni na świecie).
Weźmy programistę – archetyp nowoczesnego rzemieślnika. Pracuje w świecie zdominowanym przez presję „szybciej, taniej, więcej”. Ale nawet tam można odnaleźć drogę shokunin. Nie chodzi o to, by pisać „najlepszy kod na świecie”. Chodzi o to, by tworzyć kod, który będzie przejrzysty, stabilny, przemyślany – taki, którego ktoś inny nie będzie musiał potem „naprawiać w pośpiechu”. To myślenie długofalowe, odpowiedzialne. Pisanie nie dla siebie, ale dla zespołu. Dla przyszłości. Myślę, że idealnym przykładem shokunin współczesnego świata Zachodu byłby Linus Torvalds…
Świat mówi: „rób więcej, szybciej, głośniej”. Shokunin odpowiada: „rób głębiej, ciszej, z większą uwagą”. „Skup się na jednym, nie multi-taskuj, bo to prowadzi do mierności”. To nie jest droga dla ludzi leniwych. Ale też nie dla ludzi perfekcyjnych. To droga dla tych, którzy chcą robić coś – cokolwiek – dobrze. Z sensem. W zgodzie z własnym rytmem i szacunkiem do materiału, z jakim pracują: może to być drewno, mąka, człowiek, język programowania, światło, tekst, dźwięk, litera.
Nie ma znaczenia, jak prestiżowy jest twój zawód. Znaczenie ma to, co robisz z tą godziną, którą właśnie dostałeś. Czy jest w niej skupienie? Czy jest dbałość? Czy jest szacunek?
W tym sensie każdy z nas może być shokuninem – nie dlatego, że osiągnie mistrzostwo, ale dlatego, że każdego dnia podejmie decyzję, by traktować swoją pracę z szacunkiem. By robić mniej, ale lepiej. By pracować nie dla tytułu, lecz z miłości do samego aktu tworzenia.
I być może to jest właśnie odpowiedź na chaos świata: nie rezygnować z jakości – nawet jeśli nikt nie patrzy.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!