Wyobraź sobie wydrę. Różową. W kasku. Do nurkowania. Z niepokojąco rozbieganym spojrzeniem i kijem baseballowym w łapie. To Chiitan☆ – maskotka z Tokushimy, która zasłynęła tym, że przewraca krzesła, wjeżdża w ludzi koszem na śmieci na kółkach, demoluje dekoracje, wdaje się w samurajskie bojki z dmuchanym bananem i obija się o wszystko z gracją kuli do kręgli. A potem z uśmiechem dziękuje na Snapie za gościnę. To nie fragment kolejnego dziwacznego anime, tylko rzeczywistość: witaj w świecie yuru-kyara – japońskich maskotek regionalnych. Mają kształty, których nie przewidział żaden podręcznik anatomii, tańczą własne choreografie, prowadzą kanały YouTube, biorą udział w wyborach piękności i – bez żartów – potrafią wywindować lokalną gospodarkę o setki milionów yenów. A wszystko to, wyglądając jakby dopiero co wyszły z wypadku w przedszkolnym teatrzyku.
Te „luźne postacie” – bo tak dosłownie tłumaczy się yuru-kyara – to z pozoru niezdarne, przytulaśne stworzenia. Ale za tą nieporadnością kryje się zaskakująca precyzja marketingowa i potężna dawka lokalnej dumy. Gdy Kumamon z prefektury Kumamoto zdobył serca całej Japonii i tytuł „menedżera szczęścia”, jego rynek gadżetów eksplodował – do dziś zarabia rocznie miliardy yenów. A za nim podążyły setki innych: od telewizyjnych wież z ojcowską twarzą, przez karykaturalnych Austriaków na nartach, po owoco-niedźwiedzie z zębami rekina. W Japonii wszystko może mieć maskotkę. I bardzo często ma.
Dzisiejszy artykuł będzie podróżą przez tę osobliwą krainę futrzastych ambasadorów. Pokażemy, jak yuru-kyara rodziły się z potrzeby promocji, jak opanowały media społecznościowe i serca mieszkańców, i jak – całkiem na serio – zmieniają oblicze miast i wsi. Będzie miejsce na historię i marketing, ale też na pytanie, którego w Europie zwykle nikt nie zadaje: czy burmistrzowi wypada tańczyć obok gruszki z samurajskim mieczem?
Zacznijmy od samego początku, czyli od tego dziwnie brzmiącego słowa, które w ostatnich dwóch dekadach opanowało japońskie ulice, urzędy, dworce kolejowe i serca mieszkańców. Yuru-kyara to skrót od japońskiego wyrażenia “yurui karakter” – czyli „luźna postać” albo „niezdarny bohater”. Słowo yurui (ゆるい) można przetłumaczyć jako „pokraczny”, „pocieszny”, „miękki”, „niedbały”, „nieskładny” albo wręcz „rozlazły” – to określenie, które w Japonii nie musi mieć negatywnego wydźwięku. Wręcz przeciwnie – w połączeniu z angielskim zapożyczeniem character (キャラクター, skracanym do kyara), tworzy wyrażenie, które idealnie opisuje fenomen tych maskotek: postacie narysowane z przymrużeniem oka, z celową nieproporcjonalnością, zbyt dużymi głowami, nieruchawymi kończynami, i obowiązkową aurą kawaii – japońskiego uroku, który nie musi być perfekcyjny, ale za to ma wzbudzać ciepłe uczucia.
I to właśnie ich największa siła. Nie są ani superbohaterami, ani idolami, ani ikonami piękna – są dziwnie znajome, trochę nieudolne, a przez to... całkiem ludzkie. Wystarczy przespacerować się po współczesnym japońskim mieście, by się o tym przekonać: oto maskotka regionalna, kiwająca się przed urzędem miasta w Kumamoto, robi sobie selfie z przedszkolakami; w kawiarni na stacji Tokyo dostajemy ciasteczko w kształcie lokalnej postaci z Tōhoku; w kiosku z bento w Hiroshimie wita nas z plakatu uśmiechnięta twarz ryżowej kulki z oczami i czapką. Yuru-kyara są wszędzie – i dziwnie dobrze im to służy.
Jeśli zaś chodzi o zapis – tu robi się jeszcze ciekawiej. Yuru-kyara zapisuje się po japońsku jako ゆるキャラ: pierwsza część, ゆる (yuru), pochodzi z alfabetu hiragana, który kojarzy się z czymś miękkim i dziecięcym lub kobiecym, a druga – キャラ (kyara) – to zapis katakaną, używaną do słów obcych. Już sam wybór pisma ma tu znaczenie – bo podkreśla połączenie rodzimego „luźnego” charakteru z kulturą pop i globalnymi wpływami. A wszystko to zgrabnie wymyślił w 2004 roku publicysta i ilustrator Miyao Mitsuaki, który w swoim eseju w magazynie „Mainichi Shimbun” po raz pierwszy użył określenia yuru-kyara na opisanie lokalnych, niedoskonałych, ale uroczych postaci reprezentujących regiony i wydarzenia.
Z biegiem lat termin ten na dobre wszedł do codziennego języka – do tego stopnia, że Japończycy nie tylko używają go w rozmowach o maskotkach, ale też... o ludziach. Kiedy ktoś zachowuje się w sposób nieporadny, niegroźnie niezdarny, ale wzbudzający sympatię, może usłyszeć, że jest jak yuru-kyara. I nikt się nie obraża – bo to znaczy, że jest po prostu... „słodziak”.
Choć może się wydawać, że yuru-kyara to zjawisko całkiem nowe, korzenie miłości Japończyków do personifikowanych stworzeń sięgają znacznie głębiej. W epoce Edo spotykamy na drzeworytach ukiyo-e dziwaczne, urocze istoty – zwierzęta o ludzkich cechach, lisy w kimonach, tańczące demony, duchy przypominające grzyby z oczami. Współczesne maskotki, choć powstały w czasach zdominowanych przez marketing i popkulturę, czerpią z tego folklorystycznego dziedzictwa zaskakująco dużo.
Prawdziwy boom na yuru-kyara rozpoczął się jednak dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku. Władze lokalne, zwłaszcza w mniej znanych prefekturach, zaczęły szukać sposobów na przyciągnięcie turystów i ożywienie gospodarki. A skoro konwencjonalne broszury i kampanie nie działały – sięgnięto po coś... bardziej puchatego. Pierwsze postaci tego typu, jak Sento-kun z Nary (2008), wzbudzały raczej konsternację niż zachwyt – ten łysy chłopiec z jelenimi rogami miał promować 1300-lecie stolicy Heijō-kyō, ale skończył jako przedmiot żartów w mediach. Nie zraziło to jednak nikogo. Wręcz przeciwnie – był to początek wielkiej narodowej pasji.
Prawdziwy przełom nastąpił w 2010 roku, kiedy zadebiutował Kumamon – czarny miś z czerwonymi policzkami, stworzony przez władze prefektury Kumamoto, by uczcić otwarcie linii szybkiej kolei Kyūshū Shinkansen. Projekt graficzny był prosty do granic możliwości, ale to właśnie w tej prostocie tkwiła siła. Kumamon zachowywał się jak niesforne dziecko – uciekał ze sceny, potykał się, fikał koziołki, tańczył nieudolnie do j-popu. I tym podbił serca mieszkańców. W 2011 roku zdobył pierwsze miejsce w ogólnokrajowym plebiscycie Yuru-kyara Grand Prix, a jego popularność eksplodowała. Do dziś przyniósł prefekturze zyski przekraczające 150 miliardów yenów. To nie pomyłka – jeden pluszowy miś wygenerował równowartość ponad 4 miliardów złotych. Trudno się dziwić, że inne regiony chciały mieć swojego Kumamona.
Tak narodził się prawdziwy wysyp maskotek. Każda prefektura, miasto, a nawet wieś zapragnęła własnej postaci. W 2011 roku odbyła się pierwsza oficjalna edycja wspomnianego Yuru-kyara Grand Prix, czyli japońskiego odpowiednika wyborów Miss, tylko że z ogromną ilością futra, waty i plastiku. Maskotki prezentują się tam publiczności, wykonują tańce, rozdają ulotki, kręcą własne spoty promocyjne. Głosowanie odbywa się online i mobilizuje lokalne społeczności do tego stopnia, że uczniowie szkół i emeryci całymi dniami klikają na swoją ulubioną postać. Przez lata konkurs wygrywały takie sławy jak Barii-san z Imabari (kurczak z mieczem samurajskim), Shusse Daimyō Ieyasu-kun z Hamamatsu (dziecięca wersja Tokugawy), czy Unari-kun z Narity (skrzyżowanie samolotu z węgorzem – serio).
Obecnie w Japonii działa ponad 1 500 oficjalnych yuru‑kyara, które są wpisane do baz danych (np. katalog „Gotōchi‑chara”). Natomiast według innych szacunków, kiedy liczyć również mniej formalne, lokalne i prywatne maskotki – część z nich tworzona przez firmy, stowarzyszenia turystyczne czy szkoły – liczba może sięgać nawet 4 000.
Z czasem maskotki zaczęły pełnić role ambasadorów – przydzielano im tytuły „szczęścia”, „turystyki” albo „sprzedaży”. Na przykład Kumamon oficjalnie został Sales Manager and Happiness Manager prefektury Kumamoto. Ich twarze trafiały na bilety komunikacji miejskiej, opakowania słodyczy, a nawet... urny wyborcze (w wersji dziecięcej edukacji obywatelskiej). W mieście Hikone, gdzie rezyduje Hikonyan – biały kot w hełmie samuraja – maskotka pojawia się codziennie o 13:30 na dziedzińcu zamku, gdzie macha do zgromadzonej publiczności. Nikt nie pyta „czy”, tylko „co dziś zatańczy”. (nieco więcej o nim znajdziesz tu: Japońskie koty szczęścia Maneki-Neko, czyli o tym, jak kot po odrąbaniu głowy zagryzł węża i do dziś przynosi pomyślność).
Ekonomia maskotek to osobna historia. Wg danych Ministerstwa Gospodarki, w samym 2013 roku maskotki regionalne wygenerowały przychody przekraczające 290 miliardów yenów. To więcej niż cały rynek japońskich mang o tematyce sportowej. Wydawane są książki kucharskie z przepisami ulubionych maskotek, kolorowanki, zestawy do origami, kolekcje figurek, talizmany na szczęście, a nawet... kosmetyki sygnowane przez Gunma-chana (kucyka z Gunmy).
A co z maskotkami „spoza systemu”? Otóż i one mają swoje pięć minut. Część z nich powstaje niezależnie – jak słynny Funassyi, gruszka z Funabashi, która krzyczy, skacze, demoluje scenografię i zachowuje się jakby była na cukrowym haju. Funassyi nigdy nie została oficjalnie uznana przez władze miasta, ale jej popularność w sieci była tak wielka, że pojawiła się w reklamach, talk-showach i dostała własne anime. Jeszcze bardziej kontrowersyjna była Chiitan☆, surowa wydra z plastikowym kijem i wyjątkowo destrukcyjnym usposobieniem – przez pewien czas jej wybryki (atakowanie maskotki-rywala, rozwalanie ścian w studio) były najczęściej oglądanym contentem maskotkowym w Internecie, zanim władze Tokushimy poprosiły ją uprzejmie o... zniknięcie.
Ale to właśnie jest esencją kultury yuru-kyara: nieidealność, niedoskonałość, a czasem wręcz nonsens. I Japończycy – jak nikt inny – potrafią to kochać całym sercem.
Japonia to kraj, w którym każda prefektura, większe miasto, a czasem nawet niewielka górska wioska może mieć swojego własnego, puchatego reprezentanta. Tak jak herb czy flaga, yuru-kyara staje się symbolem lokalnej dumy – ale w znacznie bardziej miękkiej i przytulaśnej formie. Te maskotki nie tylko machają do przechodniów, rozdają ulotki i tańczą na festynach – one mają swoją historię, osobowość, a często i filozofię życiową. Poniżej znajdziesz wybrane przykłady z całej Japonii – każda z nich to mały kawałek lokalnej kultury, ukryty w futrze, piance i szerokim uśmiechu.
Kumamon („Czarny miś”)
くまモン
Czarny miś z okrągłymi oczami i jaskrawoczerwonymi policzkami wygląda, jakby właśnie zrobił coś, czego nie powinien. I właśnie za to go kochamy. Kumamon jest mistrzem w udawaniu, że się potknął, wpadł na ścianę albo zgubił drogę – a jednocześnie z wdziękiem ambasadora wręcza dzieciom pamiątkowe balony. Nie mówi ani słowa, ale jego gestykulacja i niezręczny taniec wyrażają więcej niż niejeden slogan reklamowy. Zawsze trochę zdziwiony, ale zawsze gotów się zaprzyjaźnić.
Powstał, by promować otwarcie linii Kyūshū Shinkansen i... wybuchł popularnością, której nikt się nie spodziewał. Kumamon przyniósł prefekturze przychody przekraczające jakiekolwiek wcześniejsze szacunki, stał się ikoną narodową, bohaterem książek, kreskówek i górą gadżetów – od breloczków po ciastka. Władze Kumamoto nadały mu tytuł „Menadżera Sprzedaży i Szczęścia”, a jego oficjalny Instagram śledzą setki tysięcy fanów. Kumamon odwiedza szkoły, targi, japońskie ambasady, a nawet... występował w Paryżu i Tajpej. To więcej niż miś – to archetyp sukcesu.
Hikonyan („Miau z Hikone”)
ひこにゃん
Hikonyan to biały kot z niewinnym wyrazem twarzy i hełmem samuraja na głowie – dokładnie takim, jakiego używali wojownicy klanu Ii, dawni władcy zamku w Hikone. Nie biega, nie szaleje – spokojnie przemyka z miejsca na miejsce, z godnością godną historycznego dziedzictwa (jest w rzeczywistości nieruchawy i flegmatyczny). Jego ruchy są płynne, wręcz ceremonialne, a ukłony pełne gracji. W oczach starszych Japończyków budzi nostalgię, w dzieciach – śmiech i radość.
Powstał z okazji 400-lecia zamku Hikone i szybko zdobył serca turystów. Inspiracją była legenda o białym kocie, który uratował pana Ii Naotakę, zapraszając go gestem łapy do świątyni tuż przed uderzeniem pioruna. Od 2007 roku Hikonyan przyciąga rzesze odwiedzających – w dzień można spotkać go na dziedzińcu zamku, gdzie występuje kilka razy dziennie. Sprzedaż gadżetów z jego podobizną przynosi miastu miliony yenów rocznie, a jego podobizna trafiła nawet do kolekcji prestiżowych figurek Nendoroid. Hikonyan to duma Hikone – i symbol tego, jak uroczo można opowiadać o historii.
Unari-kun („Węgorzowy huk”)
うなりくん
Unari-kun wygląda jak hybryda samolotu i... węgorza. Ma niebieskie, aerodynamiczne ciało zakończone ogonem unagi, spiczaste skrzydełka i wielkie oczy, które spoglądają na świat z dziecięcą ciekawością. Choć jego forma przypomina ptaka, naprawdę jest przedstawicielem gatunku „unaginariusu” – istoty z innej planety. Uwielbia rozdawać słodycze, robić zdjęcia z turystami i energicznie podskakiwać w rytm lokalnych piosenek.
Unari-kun przybył z planety Unari i osiadł w Naricie, gdy zachwyciło go tamtejsze lotnisko. Jego imię to gra słów: „unagi” (węgorz – lokalny przysmak Narity) i „Narita” (od nazwy miejscowości, ale też „nari”: dźwięku (huku) przelatujących samolotów). Oficjalnie został miejską maskotką Narity, by promować turystykę – bo wiele osób tylko przejeżdża stamtąd prosto do Tokyo. Jego misją jest więc zatrzymanie podróżnych na dłużej, by zasmakowali yokanów, teppōzuke (pikli w kształcie strzelb!) i lokalnej gościnności.
Lerch-san (“Pan Lerch”)
レルヒさん
Lerch-san to nie niedźwiedź, nie wąż, nie owoc – ale... Austriak z wąsem. Jego twarz przypomina postać z bajek Wesa Andersona – z ciemnymi, zawadiackimi brwiami i uśmiechem godnym człowieka, który nie boi się śniegu. Nosi długi żółty płaszcz, wysokie buty i charakterystyczny wojskowy kapelusz. Lerch-san nie tańczy jak inne maskotki – on z gracją zjeżdża na nartach.
Zainspirowany prawdziwą postacią – Theodorem von Lerchem, oficerem armii austro-węgierskiej, który w 1911 roku wprowadził narciarstwo do Japonii. To on jako pierwszy zjechał po stokach Niigaty i zapoczątkował zimowy sportowy boom. Lerch-san został oficjalnym ambasadorem promocji narciarstwa w prefekturze i pojawia się często na zimowych festynach, reklamach i zawodach. Dzięki niemu, mieszkańcy przypominają sobie, że Niigata to nie tylko ryż i sake, ale też białe szaleństwo – z historycznym rodowodem.
Funassyi („Funabasiak”)
ふなっしー
Funassyi to żółta, skacząca gruszka o nadludzkiej energii i nieco szalonym wyrazie twarzy. Ma niebieską kokardkę, czerwoną buźkę i... potrafi wrzeszczeć jak rockman. W przeciwieństwie do większości yuru-kyara, Funassyi nie milczy – wręcz przeciwnie, mówi, śpiewa, skacze i wydaje z siebie dźwięki, które przypominają wybuchy entuzjazmu w wersji owocowej. Jest bezpośredni, anarchiczny i cudownie nieprzewidywalny.
Został stworzony przez fana miasta Funabashi, jako forma lokalnej promocji – ale bez oficjalnego wsparcia władz. Funassyi to „gruszkowaty potwór narodzony z 274. generacji gruszy nashi”, który kocha heavy metal, wybuchy i... ludzi. Mimo braku „urzędowego statusu”, jego popularność wystrzeliła dzięki mediom społecznościowym, własnym piosenkom i szalonym występom w telewizji. Stał się celebrytą, ma własne sklepy, gadżety i rzesze fanów, którzy uwielbiają jego niekonwencjonalność. W świecie ułożonych maskotek, Funassyi to gruszkowa rewolucja.
Chiitan☆ („Słodziuszek”)
ちぃたん☆
Na pierwszy rzut oka Chiitan☆ wygląda jak urocza wydra w różowej czapeczce z żółtym kwiatkiem. Ale wystarczy chwila z jej nagraniami, by zrozumieć, że to maskotka w trybie chaosu — demoluje pokoje, skacze z wysokości, zjeżdża w koszu po schodach i wdaje się w bójki z dmuchanym bananem. Wszystko oczywiście z entuzjazmem i szerokim uśmiechem. Jej zachowanie balansuje między slapstickowym humorem a zaawansowanym szaleństwem, co szybko zapewniło jej status internetowej sensacji.
Chiitan☆ została stworzona jako „przyjaciółka” oficjalnej wydry turystycznej z Tokushimy, ale jej wyczyny szybko przebiły pierwowzór. Jej kontrowersyjna popularność przyniosła konflikt z władzami miasta, które zablokowały jej dalsze występy jako „nieautoryzowanej maskotki”. To jednak nie powstrzymało Chiitan☆ — zyskała międzynarodową sławę, doczekała się własnej kreskówki i milionów wyświetleń na Twitterze i YouTube. Dziś to przykład maskotki, która wybuchła poza kontrolą — i właśnie za to wielu ją kocha.
Gunma-chan (“Gunmaś”)
ぐんまちゃん
Gunma-chan to przemiły konik o wielkiej głowie, krótkich nóżkach i zielonej czapce, który jest twarzą prefektury Gunma od lat 90. W 2011 roku otrzymał nową, bardziej nowoczesną formę – zyskał jeszcze większe oczy, subtelny uśmiech i idealnie okrągły kształt. Jest spokojny, przyjacielski i – jak przystało na konia – bardzo dobrze czuje się w naturze. W jego uroczej obecności nie sposób się nie uśmiechnąć.
Gunma-chan to jeden z najważniejszych „ambasadorów regionalnych” – pojawia się na materiałach promocyjnych, opakowaniach lokalnych produktów, a nawet w animowanym serialu emitowanym w telewizji. W 2014 roku zdobył prestiżowe pierwsze miejsce w Yuru-Kyara Grand Prix, co potwierdziło jego status gwiazdy. Prefektura Gunma tak poważnie traktuje swojego konika, że powołała specjalne zasady jego wykorzystywania w mediach.
Sento-kun
(“Chłopiec od przenosin stolicy”)
せんとくん
Sento-kun to chłopiec-budda z porożem jelenia — połączenie, które od początku wzbudzało emocje. Jego wyrazista twarz w stylu buddyjskiej rzeźby i jelenie rogi (symbolizujące zwierzęta święte w Narze – więcej o tym tu: Miasto Nara – geometrycznie i duchowo zaprojektowana metropolia antycznej Japonii długo przed samurajami) sprawiają, że wygląda bardziej jak posąg z buddyjskiej świątyni niż pluszowa przytulanka. Niektórzy uznają go za uroczo dziwacznego, inni – za przerażającego.
Sento-kun powstał z okazji obchodów 1300-lecia przeniesienia stolicy Japonii do Heijō-kyō (dzisiejszej Nary) i miał łączyć historię, duchowość i lokalny folklor. Choć początkowo krytykowany za zbyt religijny wygląd, szybko zdobył grono fanów. Dziś to stały element krajobrazu Nary – można go spotkać przy świątyniach, na stacjach kolejowych i w materiałach promujących miasto. Wzbudził dużo kontrowersji, a i teraz prócz fanów ma sporo przeciwników ze względu na swój, dla niektórych niepokojący wygląd.
Terebi-tousan (“Tata Telewizor”)
テレビ父さん
Terebi-tousan, czyli „Tata Telewizor”, to nietypowy przedstawiciel świata maskotek – humanoidalna postać z głową w kształcie wieży telewizyjnej, dokładnie takiej, jaka stoi w centrum Sapporo. Ubrany w garnitur i wiecznie uśmiechnięty, promieniuje ciepłem klasycznego japońskiego ojca z lat 60. – być może nieco przemęczonego, ale zawsze gotowego wspierać rodzinę. Jego „twarz” (czyli czubek wieży) potrafi zmieniać wyraz, a długie nogi dodają mu dziwacznego wdzięku.
Chociaż nie jest oficjalną maskotką żadnego urzędu, to w oczach mieszkańców Sapporo już dawno zyskał status lokalnej legendy. Zadebiutował w 2003 roku jako postać promująca wieżę Sapporo TV Tower i szybko zaczął pojawiać się na gadżetach, w reklamach, a nawet w specjalnym sitcomie internetowym. Jego imię, będące grą słów („Terebi-tōsan” to zarówno „Pan Telewizyjna Wieża”, jak i „Tata Telewizor”), pokazuje japońską miłość do językowych kalamburów.
Jagata-kun („Karto-Felek”)
じゃがたくん
Jagata-kun to kartoflany bohater z serca Hokkaidō, a konkretnie z Kutchan – regionu słynącego z ziemniaków, śniegu i narciarskich stoków. Ma postać dużego ziemniaka na nogach, nosi japoński hachimaki (opaskę na czoło) i zawsze wygląda, jakby właśnie wrócił z festiwalu albo lokalnego maratonu. Mimo prostego wyglądu, jego energia jest zaraźliwa – szczególnie gdy zaczyna tańczyć podczas lokalnych imprez.
Urodził się w 1997 roku jako symbol lokalnego festiwalu ziemniaka („Jagamatsuri”), ale z czasem stał się pełnoprawnym ambasadorem miasta Kutchan. Nazwa „Jagata” pochodzi od „jagaimo” (ziemniak) i stylizowanego przyrostka -ta (nawiązującego do męskiego imienia). To przykład tego, jak nawet najbardziej „przyziemne” produkty mogą stać się bohaterami marketingu – o ile mają duże oczy, szeroki uśmiech i energię do tańca.
Melon Kuma („Melonowy Niedźwiedź”)
メロン熊
Taak… To mój faworyt…
Wyobraź sobie: jesteś wesołym dzieckiem, jedziesz z rodziną do Yūbari na festiwal melonów, pełen radości i nadziei na plasterek słodkiego owocu… i wtedy zza rogu wyskakuje on – Melon Kuma. Maskotka, która wygląda jakby ktoś zamknął wściekłego niedźwiedzia grizzly w solarium, poczekał aż od gorąca popęka mu czaszka a potem założył mu głowę przejrzałego melona i uznał, że „to się dzieciom spodoba”. Ma oczy jakby właśnie zobaczył rachunek za ogrzewanie zimą na Hokkaidō i zęby, które sugerują, że melony to tylko przystawka przed czymś bardziej… mięsnym...
Melon Kuma narodził się jako desperacki sposób miasta Yūbari na przyciągnięcie turystów – po tym jak gmina zbankrutowała (więcej o tym wymierającym mieście tu: Yubari – miasto, które uczy, jak powoli umierać – obraz przyszłości Japonii, Polski, świata?) i uznała, że może straszenie ludzi na ulicy to nowa forma promocji lokalnych owoców. Miał być oryginalny i zapadający w pamięć – i trzeba przyznać: trauma zostaje z człowiekiem na długo. Choć bardziej przypomina przeciwnika z gry „Resident Evil” niż maskotkę festynu, zdobył mroczną popularność w Internecie, występował na konwentach, a nawet miał własne gadżety – bo przecież Japonia to kraj, gdzie nawet koszmar z melona może stać się celebrytą.
Yuru-kyara nie siedzą bezczynnie w pluszowych szafach. Przeciwnie – ich codzienne życie bywa bardziej intensywne niż harmonogram niejednej idolki. Zaczynają dzień od parad – wiosną maszerują w świętach lokalnych śliw i herbaty, latem w tańcach Bon Odori, a jesienią na festiwalach plonów. Występują w programach śniadaniowych, gdzie nie mówią nic, ale machają kończynami z zapałem. Gościły w telewizji NHK, a nawet... występowały na scenie prestiżowego Tokyo Dome. W wielu szkołach lokalnych pojawiają się na rozpoczęciach i zakończeniach roku – dzieci piszczą, rodzice płaczą, a yuru-kyara kiwa głową w rytm szkolnego hymnu.
Współczesne maskotki są także aktywne online: mają własne kanały YouTube, konta na X, a niektóre nawet własne single i choreografie taneczne. Funassyi wydał album rockowy (!), a Kumamon zatańczył w klipie z Perfume i wziął udział w reklamach AirAsia. Gadżety? Od spinaczy po kosmetyki, ciastka i bieliznę termiczną. Maskotki bywają też... zatrudniane – Kumamon ma oficjalny tytuł „Dyrektora ds. Sprzedaży i Szczęścia Prefektury Kumamoto” i pełni funkcję ambasadora regionu. Z dokumentami. I z garniturem (niewidocznym, ale na pewno w sercu).
Nie wszystkie jednak trzymają się protokołu. Funassyi, czyli gruszka z Funabashi, zyskał sławę dzięki swojemu „punkowemu” stylowi: krzyczy, skacze, demoluje scenografię i z zapałem wali głową w mikrofon. Chiitan, nieoficjalna maskotka z Tokushimy, stała się sensacją na Twitterze dzięki serii absurdalnych filmików: bije ludzi plastikowym kijem, jeździ deskorolką w hełmie, wjeżdża w ściany i... rzuca się na krzesła wrestlingowe. Skutek? Zakaz występów publicznych w wielu miastach – ale serca internautów zdobyła bezapelacyjnie.
Na pierwszy rzut oka to tylko zabawa. Ale dla wielu regionów Japonii yuru-kyara to poważna sprawa gospodarcza i społeczna. Po sukcesie Kumamona, który wygenerował miliardy yenów ze sprzedaży gadżetów i przyciągnął tysiące turystów do Kumamoto, inne prefektury szybko zrozumiały, że pluszowa maskotka potrafi więcej niż broszura reklamowa. Miasta wcześniej pomijane w przewodnikach nagle stały się celem wycieczek – tylko po to, by zrobić selfie z lokalnym bohaterem.
Maskotki tworzą też poczucie wspólnoty i lokalnej dumy. Dzieci uczą się ich imion w przedszkolach, seniorzy noszą ich przypinki na torbach z zakupami. W mniejszych miastach to często jedyny „celebryta” regionu, który reprezentuje mieszkańców w całym kraju. Zamiast urzędnika w garniturze, gości na festynach wita roześmiana maskotka, której nieprzewidywalne zachowanie wprowadza energię i spontaniczność.
W świecie, gdzie nawet pomnik Buddy ma własną maskotkę, a maskotka ta potrafi znacząco wpłynąć na sytuację gospodarczą regionu - pytanie „jak wyglądałaby maskotka mojego miasta?” przestaje być żartem. Może byłby to roztargniony gołąb w czapce ślusarza? Albo melancholijna kropla deszczu z oczami jak spodki i skórzanym tornistrem na plecach? W Japonii granica między humorem a tożsamością kulturową bywa zaskakująco cienka – yuru-kyara są śmieszne, ale mówią też coś prawdziwego o ludziach, miejscach i ich marzeniach.
Bo choć mają miękkie brzuchy i potykają się na scenie, w gruncie rzeczy są jak współczesne wersje lokalnych duchów opiekuńczych – życzliwe, obecne, pełne wdzięku. Jeśli dobrze się rozejrzeć, każda z nich to zaproszenie do odkrycia czegoś więcej: święta w górach, miasteczka z gorącymi źródłami, starego szlaku pielgrzymkowego. Znaleźć swoją ulubioną maskotkę to jak trafić na tajemne przejście – nie wiadomo, dokąd zaprowadzi, ale na pewno będzie ciekawie.
Czy yuru-kyara mogą zastąpić urzędników? Może nie do końca. Ale z pewnością pomagają im odzyskać ludzką twarz – i przypominają, że nawet administracja lokalna może być ciepła, zabawna i dostępna. A w kraju, gdzie etykieta i hierarchia bywają sztywne jak kimono na mrozie Yukiguni, takie pluszowe odprężenie ma znaczenie większe, niż się wydaje.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!