Będąc w Japonii, szczególnie pod koniec pory deszczowej, można zauważyć białe laleczki przypominające duchy, zawieszone przy oknach domów i szkół. Główka z waty lub papieru, owinięta w biały materiał, przypominająca ducha z przedstawienia teatralnego albo — jak twierdzą niektórzy — mnicha z ogoloną głową. Te laleczki nazywają się teru teru bōzu i od pokoleń towarzyszą Japończykom w najbardziej niepewnych momentach… pogodowych. Dzień przed wycieczką, przed zawodami sportowymi, ślubem czy festynem – kiedy niebo grozi deszczem, do akcji wkracza ta skromna, zawieszona pod dachem figurka, której obecność jest jak szeptana prośba: „niech jutro świeci słońce i nie pada”. Zwraca też uwagę, że często laleczki są początkowo „bez twarzy” i dopiero, jak potwierdzi się dobra pogoda, jakby w podziękowaniu dorysowuje się im oczy i uśmiech.
Choć dziś teru teru bōzu kojarzy się głównie z dziećmi i przedszkolnymi pracami ręcznymi, zwyczaj ma głębokie i czasem zaskakująco mroczne korzenie. Niektórzy mówią o zakonniku, który złożył obietnicę pogody potężnemu panu, ale nie dotrzymał słowa i zapłacił za to głową. Inni przywołują dawne bóstwa pogody i ofiary dla nich składane z dziewcząt. Nawet piosenka, którą do dziś dzieci śpiewają do laleczki, jest co najmniej niepokojąca.
Jej ostatnia zwrotka brzmi:
„Teru teru bōzu, teru bōzu
Spraw, by jutro było słonecznie.
A jeśli mimo to niebo będzie płakać,
zetnę ci głowę – ciach!”
W dzisiejszym artykule poznamy bliżej zwyczaj teru teru bōzu, tych niepozornych talizmanów, które są jednocześnie rękodziełem, zaklęciem i symbolem. Dowiemy się, co oznacza imię laleczki, jak ją tworzyć i skąd się wzięły. Przyjrzymy się też temu, jak współczesna Japonia zachowała ten zwyczaj – łącząc folklor z popkulturą, dziecięce marzenia z dawnym lękiem przed kaprysami natury. A co, jeśli zawiesimy laleczkę odwrotnie – głową do dołu?
Na pierwszy rzut oka wygląda jak mały duch z dziecięcego przedstawienia: kulista główka, biała szata z papieru lub tkaniny, prosty sznurek, którym przywiązano ją do okapu lub framugi okna. Ale teru teru bōzu to nie duch – to zaklęcie. Cichy szept skierowany ku niebu. Maleńki, ręcznie wykonany talizman, którego zadaniem jest powstrzymanie deszczu i zaproszenie słońca. Jego obecność na tle szarego nieba to coś więcej niż tylko dekoracja – to gest nadziei małych Japończyków.
W Japonii takie laleczki pojawiają się zwłaszcza w czerwcu, gdy nad krajem rozpościera się chmurny sezon deszczowy, zwany tsuyu. Wówczas na parapetach, balkonach i przy drzwiach dziecięcych pokojów zaczynają dyndać dziesiątki białych figurek – każda z nich zrobiona z troską, czasem jeszcze bez twarzy, jakby w oczekiwaniu na znak. Wystarczy jedno spojrzenie: to dzieci proszą niebo o pogodę na jutrzejszą wycieczkę, piknik albo zawody sportowe. To nauczycielki z przedszkola, które razem z maluchami wykonały teru teru bōzu, licząc na słońce podczas dnia pełnego zabawy.
Choć dziś ten zwyczaj kojarzy się głównie z najmłodszymi, kiedyś był praktykowany również przez dorosłych – zwłaszcza przez rolników, którzy wierzyli, że laleczka może uratować ich plony przed zniszczeniem nieustającym deszczem. Dziś, w świecie satelitów pogodowych i aplikacji na smartfony, teru teru bōzu nadal żyje – nie jako narzędzie kontroli natury, ale jako cichy towarzysz ludzkich pragnień. Skromna laleczka, która uczy nas, że pogoda nadal może mieć znaczenie.
Aby wykonać teru teru bōzu, wystarczy kawałek białego materiału lub papieru – często używa się chusteczek lub cienkiej tkaniny – oraz sznurek albo gumka. Jedna część zostaje zwinięta w kulkę, która staje się główką, druga służy jako płaszcz – okala głowę i tworzy charakterystyczny duchopodobny kształt. Laleczkę zawiesza się na okapie domu, pod balkonem lub przy oknie, najlepiej dzień przed planowanym wydarzeniem na świeżym powietrzu.
Co ważne – początkowo teru teru bōzu nie ma twarzy. Oczy i uśmiech dorysowuje się dopiero następnego ranka, jeśli pogoda faktycznie dopisze – jest to forma podziękowania za „spełnione życzenie”. Jeśli jednak deszcz nie ustępował, a prośba nie została spełniona, laleczce groził smutny los – zgodnie z treścią starej legendy a także piosenki dziecięcej należało „odciąć jej głowę”. Dziś oczywiście nikt już tego nie robi (na pewno?), ale echo tej legendy przetrwało w słowach i gestach – czasem laleczki wiesza się do góry nogami, z żartobliwą intencją przywołania deszczu, jeśli ktoś chce, by plenerowa lekcja została jednak odwołana. Tak czy inaczej, teru teru bōzu pozostaje nie tylko pogodowym talizmanem, ale też odbiciem ludzkich nadziei i humoru, które nie przemijają wraz z pogodą.
Nazwę teru teru bōzu można odczytać jak poetyckie zaklęcie skierowane w stronę nieba: „świeć, świeć, mnichu”. Jest krótka, rytmiczna, dziecięca, a zarazem posiadająca zaskakująco ciekawą i odległą historię. Słowo teru (照る) pochodzi od czasownika oznaczającego „świecić” lub „lśnić” — tego samego, które znajdziemy w nazwie potrawy teriyaki (照り焼き), gdzie odnosi się do połyskującej glazury na mięsie. W kanji 照 znajduje się ideogram ognia 火 oraz komponent odnoszący się do odblasku i oświetlenia, co nadaje mu intensywnie wizualny, niemal zmysłowy charakter. To nie tyle światło w sensie technicznym, co światło rozświetlające, odbijające się – światło Słońca.
Z kolei bōzu (坊主) to określenie, które w języku japońskim może mieć kilka znaczeń w zależności od kontekstu. Najczęściej oznacza mnicha buddyjskiego — a dokładniej: osobę ogoloną na łyso (wiem, że to wydaje się nieszczególnie ważną cechą, ale jak się okaże – ważna będzie), żyjącą w klasztorze (sōryo, 僧侶) i praktykującą buddyzm. Jednak w mowie potocznej bōzu bywa też używane na określenie małego chłopca, zwłaszcza takiego z wygoloną głową, co niegdyś było powszechne (np. taki mały Krillan z Dragon Balla). W języku dzieci i dorosłych bōzu może być zarówno czułym, jak i nieco zadziornym określeniem dziecka. Taki łobuziak.
Połączenie tych słów – teru teru bōzu – tworzy więc obraz błyszczącego łysola, świetlistego mnicha lub zadziornego urwisa, który ma moc rozpraszania chmur i przywoływania słońca. Powtórzenie słowa teru nadaje nazwie dziecięcą melodyjność i rytm, ale też wzmacnia prośbę — w japońskim i koreańskim powtórzenia często służą intensyfikacji znaczenia (np. doki doki – bicie serca, pika pika – błyszczenie).
Warto wspomnieć, że nazwa teru teru bōzu nie była jedyną określającą tę figurkę. W dawnych źródłach z okresu Edo pojawiają się warianty takie jak teri hina (照り雛), teri hōshi (照り法師), hiyori bōzu (日和坊主) czy tere tere hōshi (てれてれ法師). Każda z tych nazw niesie inne niuanse — hina sugeruje związek z lalkami świątecznymi, hōshi to bardziej literacka forma określenia mnicha, a hiyori to słowo oznaczające sprzyjającą pogodę, pogodny dzień.
Te wszystkie wersje pokazują, że teru teru bōzu nie był zawsze wyłącznie postacią dziecięcą. Był raczej częścią większej tradycji ludowej, w której łączono język, pogodę, duchowość i codzienne troski. Dopiero później — także za sprawą popularnej piosenki z 1921 roku — nazwa, jaką znamy dzisiaj, ugruntowała się jako dominująca. Ale nawet dziś, gdy dzieci tworzą te białe laleczki w nadziei na słoneczną pogodę, wypowiadają nazwę z tą samą ufnością, z jaką kiedyś wypowiadano ją jako zaklęcie do mnicha-wieszczka lub ducha pogody.
Pierwszy cień teru teru bōzu pojawia się w Chinach. W legendzie z czasów dynastii Tang mówi się o młodej dziewczynie z miotłą zwanej 掃晴娘 (saoqing niang – „Panna, która zamiata pogodę”). Podczas katastrofalnych ulew została ona symbolicznie – a według niektórych przekazów dosłownie – poświęcona, aby „zamieść” deszczowe chmury z nieba. Na jej cześć wycinano papierowe sylwetki dziewczynki z miotłą i wieszano je pod okapem domów, prosząc o przejrzysty błękit.
W okresie Heian (794–1185) motyw ten przywędrował do Japonii wraz z innymi chińskimi zwyczajami astrologiczno-kalendarzowymi. Japończycy szybko nadali mu własny odcień: figurka, pierwotnie dziewczęca, zaczęła przyjmować kształt małego mnicha pogodowego – hiyori bōzu (日和坊主, dosł. „mnich pogody”). Sama nazwa zdradza już lokalne poczucie humoru: hiyori to ładna aura, a bōzu przywołuje zarówno ogoloną głowę mnicha, jak i psotnego chłopca.
Prawdziwy rozkwit nastąpił w czasach Edo (1603–1867). Rolnicy z nizin Kantō i Kyūshū wieszali coraz liczniejsze teru teru bōzu w okresach przedłużających się opadów, licząc, że talizman ocali delikatne sadzonki ryżu. W traktacie literacko-obyczajowym „Kiyū Shōran” (嬉遊笑覧, 1830) Nobuyo Kitamura zanotował, że po pomyślnym spełnieniu życzenia „rysuje się laleczce oczy, skrapia świętym sake i spuszcza z prądem rzeki” – podpowiedź, jak „podziękować” pogodnemu mnichowi. Ten szczegół – dorysowanie oczu dopiero po sukcesie – zdradza bliski związek lalki z praktykami shintō: dopiero wzrok „ożywia” przedmiot i oddaje go kami.
Sto lat później, w 1921 roku, tradycja przeszła w ręce dzieci. W miesięczniku „Shōjo no Tomo” ukazała się piosenka „Teru Teru Bōzu” autorstwa Asahary Kyōsona (słowa) i Nakayamy Shinpeia (muzyka). Melodia prosiła o słońce – i ostrzegała przed groźbą utraty głowy, jeśli prośba nie zostanie spełniona. Paradoksalnie to właśnie ta lekko makabryczna warabe uta (tradycyjna piosenka dziecięca) utrwaliła zwyczaj w postaci, jaką znamy dziś: biała laleczka, dziecięca wyobraźnia i kapryśn pogoda.
Za niewinnym uśmiechem teru teru bōzu kryją się historie, które z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się zaskakująco mroczne. Jedna z najbardziej znanych legend opowiada o mnichu, który żył w feudalnej Japonii – zwano go „dobrym mnichem od pogody”, ponieważ zasłynął z rzekomej zdolności przywoływania słonecznego nieba.
Pewnego roku nieustające ulewy zniszczyły zbiory w całej prowincji, a miejscowy daimyo, zdesperowany, by ocalić swoje ziemie, wezwał mnicha i nakazał mu modlić się o pogodę. Mnich obiecał, że nazajutrz chmury znikną, a słońce znów rozświetli ryżowe pola. Ale niebo milczało. Deszcz lał się z nieba jak łzy bogów, a daimyo, uznawszy modlitwy za bezskuteczne i bluźniercze, rozkazał ściąć mnichowi głowę.
Jego odciętą czaszkę owinięto w biały materiał i powieszono pod dachem dworu — nie jako kara, lecz jako desperacka ofiara dla niebios. Tak, według jednej wersji, narodził się teru teru bōzu — blady mnich z dziecięcego papieru, którego pierwowzór zapłacił życiem za obietnicę bezchmurnego nieba.
Inna, może jeszcze bardziej poruszająca legenda, sięga głęboko w epokę Heian i prowadzi nas do czasów, gdy deszcz nie był tylko zjawiskiem meteorologicznym, ale wyrokiem (wspominaliśmy już o niej w poprzedniej sekcji). W tej opowieści źródłem deszczu miała być kara zesłana przez niebiosa na złą lub nieposłuszną społeczność.
Gdy ulewy trwały tygodniami, zagrażając zalaniem miasta, pojawił się głos z niebios: „Jeśli chcecie ocalić swoje domy, musicie poświęcić najpiękniejszą dziewczynę, która oczyści niebo”. Młodą dziewczynę ubraną w białe kimono, z miotłą w dłoniach, wyprowadzono na środek placu. Tam symbolicznie „odeszła do nieba”, aby zamiatać deszczowe chmury i przywrócić błękit. Po jej śmierci niebo faktycznie się wypogodziło, a wdzięczni mieszkańcy zaczęli wycinać z papieru figurki przypominające ją i zawieszać je pod okapami. Choć czas zatarł szczegóły, pamięć o niej przetrwała w laleczce teru teru bōzu – dziś mnichu, kiedyś dziewczęciu z miotłą.
W mitologii japońskiej odnaleźć można także postać yōkai o imieniu Hiyoribō (日和坊). Ten duch pogody, rzadko spotykany i mało znany, pojawia się tylko w pełnym słońcu – nigdy podczas deszczu. Wierzy się, że to właśnie Hiyoribō przynosi bezchmurne niebo i łagodne promienie, a w deszczowe dni znika z ludzkich oczu, ukrywając się w górach. Jego obecność zawsze była subtelna – niewidzialny, ale wyczuwalny – a niektórzy twierdzą, że to właśnie on zainspirował pierwsze teru teru bōzu, jako jego „zastępcza forma”, wysyłana ku niebu.
Ale być może najbardziej złowrogim śladem dawnych wierzeń jest... dziecięca piosenka. „Teru teru bōzu, teru bōzu, ashita tenki ni shite okure…” – nucą dzieci, prosząc laleczkę o pogodny dzień. Pierwsze dwie zwrotki brzmią jak niewinne zaklęcie: jeśli spełnisz życzenie, dostaniesz dzwoneczek ze złota i dużo słodkiego sake. Ale trzecia zwrotka uderza mroczną nutą: „A jeśli się nie wypogodzi i niebo będzie płakać… zetnę ci głowę, ciach!”. Groźba skierowana do małej laleczki, która nie sprostała zadaniu, brzmi niczym echo dawnego rytuału. Dziś jest śpiewana z uśmiechem, czasem pomijana, ale jej sens trwa – przypomnienie, że nawet japońskie rytuały nie zawsze są lekkie i niewinne.
Wykonanie własnego teru teru bōzu to jeden z tych momentów, kiedy tradycja staje się zabawą, a zabawa – cichym rytuałem. Laleczki te tworzy się ręcznie, zazwyczaj w przeddzień ważnego wydarzenia plenerowego: szkolnej wycieczki, pikniku, zawodów sportowych czy lokalnego festynu. Choć istnieją różne warianty, podstawowa wersja jest zaskakująco prosta – to właśnie jej domowy, dziecięcy charakter stanowi o jej uroku.
Do wykonania potrzebne będą:
– dwie chusteczki higieniczne lub kawałki białej tkaniny,
– gumka recepturka lub kawałek nitki,
– sznurek do zawieszenia,
– (opcjonalnie) piłeczka pingpongowa lub zgnieciony papier jako usztywnienie główki.
Najpierw jedną chusteczkę (lub kawałek materiału) zwijamy w kulkę – to będzie głowa. Następnie owijamy ją drugą warstwą materiału, tak by stworzyć płaszczyk sięgający w dół jak szata mnicha. Szyję związujemy gumką lub sznurkiem – zawiązanym porządnie, ale nie za mocno. Całość powinna wyglądać lekko i swobodnie, przypominając maleńkiego ducha lub zakapturzoną postać. Przez kark lub czubek głowy przewlekamy dodatkowy sznurek – posłuży on do zawieszenia laleczki pod dachem lub na gałęzi drzewa.
Ważnym, często pomijanym elementem jest... twarz. Tradycyjnie teru teru bōzu nie ma żadnych rysów – dopóki nie spełni swojej roli. Brak twarzy to stan oczekiwania: pusta głowa nie wyraża emocji, nie narzuca skutku. Jeśli następnego dnia pogoda faktycznie dopisze, dzieci dorysowują laleczce oczy i uśmiech – w geście wdzięczności. Dawniej wierzono, że narysowanie twarzy zbyt wcześnie może rozczarować ducha pogody i sprowadzić deszcz – atrament może przecież spłynąć po papierze niczym łzy.
Gdzie zawiesić? Najlepiej na zewnątrz – pod dachem, na balkonie, przy framudze okna – tak, by laleczka mogła „patrzeć” w stronę nieba. Głowa powinna być skierowana ku górze – opuszczona główka to zły znak, osłabiający moc zaklęcia. Niektórzy zabezpieczają tył głowy kawałkiem taśmy, by talizman nie opadał pod własnym ciężarem. Teru teru bōzu najlepiej zawiesić wieczorem, dzień przed planowanym wydarzeniem – w duchu nadziei, że nocą wysłucha go pogoda, a poranek przyniesie słońce.
Teru teru bōzu to jeden z tych zwyczajów, które łatwo przeoczyć. Mała laleczka z papieru, zwisająca z okapu, bez twarzy, bez głosu — na pierwszy rzut oka nic szczególnego. A jednak wystarczy się zatrzymać, by odkryć, że ta lekka figurka niesie w sobie coś o wiele cięższego: zbiorowe emocje, dziecięce oczekiwania, echo dawnych rytuałów, a nawet ukryte napięcia między człowiekiem a naturą. W świecie, w którym wszystko podlega kalkulacji i prognozie, teru teru bōzu pozostaje symbolem działania irracjonalnego, niemierzalnego – ale potrzebnego. Przecież to nie statystyka, lecz nadzieja sprawia, że wieczorem wieszamy ją pod oknem, by rano wyglądać nieba.
Współcześnie zwyczaj ten nie tylko nie zniknął, ale rozwinął się w nowych kierunkach. W szkołach i przedszkolach dzieci z zapałem tworzą własne laleczki, ucząc się nie tylko rękodzieła, ale też rytuału, który mówi: „mogę coś zrobić, by było lepiej”. Niekiedy pojawia się wersja przekorna – zawieszona do góry nogami, w intencji deszczu, by wycieczka się jednak nie odbyła. Teru teru bōzu zdobi wystawy sklepowe podczas sezonu tsuyu, a także pojawia się w popkulturze: w filmie „Weathering with You”, w odcinkach „Detective Conan”, we wspomnieniach postaci z „Fairy Tail”. Maskotki miejskie, takie jak Terumin i Fuumin z Ikedy, a nawet Pokémon Castform – wszystkie te wcielenia świadczą o tym, że Japonia wciąż potrafi czerpać z drobnych symboli głębszy sens, nie niszcząc ich prostoty.
I może to właśnie teru teru bōzu najlepiej pokazuje, jak powstaje kultura. Nie z wielkich traktatów czy instytucji, ale z prostych gestów powtarzanych przez wieki — z papierowych laleczek wieszanych przez dzieci, z opowieści o mnichu i dziewczynie z miotłą, z piosenki, w której słońce i kara współistnieją. Ten drobny zwyczaj łączy sztukę z wiarą, dziecięcą zabawę z folklorem, współczesność z mitologią. Uczy, że nawet jeśli nie możemy naprawdę wpływać na pogodę, to możemy próbować – i że próba ta, choć symboliczna, ma głęboki sens. Bo kultura nie jest zbiorem martwych artefaktów, ale żywą pamięcią naszych drobnych, codziennych gestów. Teru teru bōzu – choć malutki – jest jednym z nich.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!