

W przeciwieństwie do estetycznego chłodu Superflat czy ironii Murakamiego, Tanihara tworzy sztukę, która nie obserwuje, tylko odczuwa. Jej barok nie ma osi, ma napięcie. Jej współczesne ukiyo-e nie jest wspomnieniem, jest raną. Tą hiperestetyzacją bólu uprawia malarstwo, które nie pozwala przejść obok siebie obojętnie – bo uderza zmysły i zostaje pod powiekami. Czasem światło w jej dziełach przypomina niebo po katastrofie. Czasem teatralny reflektor nad domową tragedią. Ale zawsze to światło obnaża, nie rozgrzesza. A Tanihara – choć nigdy nie mówi wprost – daje do zrozumienia: rany, które przykryjesz błyszczącym brokatem nadal będą boleć.

Jej droga artystyczna wiodła przez Kyoto City University of Arts – najpierw Nihonga, czyli klasyczne japońskie malarstwo tuszem, pigmentem i cichą kontemplacją. Ale tam, gdzie inni widzieli duchową równowagę, ona czuła zgrzyt. Po pół roku rzuciła tradycję i zwróciła się ku Yōga – zachodnim technikom malarstwa olejnego. Biała, klasyczna płócienna powierzchnia nie dawała jej jednak spokoju – mówiła, że „pędzel nie chciał się po niej poruszać”. Dopiero czarne, matowe aksamity zaczęły chłonąć jej wizje. Pod wpływem informacji o tym, że amerykański ekspresjonista Julian Schnabel malował na aksamicie, Tanihara odnalazła swoje medium – powierzchnię, która pochłania światło i odbija jedynie to, co mrok pozwoli nam dojrzeć.

Po powrocie z rocznego pobytu na studiach w Paryżu, gdzie odwiedzała muzea i chłonęła bezpośredniość sztuki Północnego Renesansu – Rembrandta, van Eycka, Grünewalda – wróciła do Japonii, by rozpocząć doktorat. Tam jej kariera nabrała tempa. Wyróżniana na prestiżowych przeglądach młodej sztuki VOCA, nagradzana przez fundacje kultury (Gotoh Foundation), wspierana przez miasta Kyoto i Osaka (Nagroda Sakuya Konohana), rezydentka w pracowni Torajirō Kojimy pod auspicjami Muzeum Ohary w Kurashiki, bohaterka programu Break Zenya – Tanihara od początku swej kariery była traktowana jako wyjątkowa artystka.
A jednak trudno mówić o niej jako o twórczyni „uznanej” w konwencjonalnym sensie. To nie kariera, lecz opowieść o przeżywaniu bólu, o tłumionym krzyku, który zamienia się w kolor. W kulturze Japonii, gdzie elegancja często bywa mylona z powściągliwością, a cierpienie z honorem – jej obrazy są brutalnie szczere. Czasem zbyt szczere. Dlatego właśnie są potrzebne, choć nie każdemu będą w smak.
W twórczości Natsuko Tanihary technika nie jest tylko warsztatem – jest strukturą filozoficzną. Jej obrazy nie rodzą się na białym płótnie, lecz na czarnym aksamicie, który nie odbija światła, lecz je pochłania. Aksamit to nie przypadek – to wybór o potężnej sile. W wywiadach mówiła, że klasyczna biel płótna paraliżowała jej pędzel; „nie chciał się po niej poruszać”. Dopiero aksamit – materiał miękki, ciężki, o powierzchni „jakby żyjącej” – pozwolił jej malować tak, jak czuła. Jego matowość pochłania światło niby nocy – i dlatego właśnie stał się dla niej idealnym podłożem dla obrazów, które rodzą się z mroku, bólu i pamięci.
To z tego mroku wyłaniają się postacie i symbole – błyszczące, zmysłowe, a czasem kiczowate. Tanihara wprowadza do swoich obrazów brokat, cekiny, kryształki i mikę – materiały znane raczej z przemysłu modowego niż z akademickiego malarstwa. Ale ich obecność nie jest pustym ornamentem. Przeciwnie: cekin na ciele dziewczynki, brokat w oku syreny, lśniące łuski przypalone w japońskim palenisku irori – to wszystko konfrontuje widza z przemocą ubraną w dekoracyjny kostium. Dekoracyjność Tanihary nie jest więc ucieczką od treści, ale jej esencją, żeby nie powiedzieć - eskalacją. W tej jaskrawości, która ociera się o tandetę, kryje się brutalna prawda o świecie: że cierpienie można pokryć brokatem – i, że dokładnie tak się często robi.
Źródła tej estetyki są głęboko zakorzenione w jej biografii. Jako dziecko spędzała długie tygodnie w wiejskim domu dziadków w prefekturze Aomori, gdzie poznawała świat starych kimon i ornamentyki – zarówno japońskiej, jak i tej, która przez wieki przenikała do Japonii z Chin czy Europy. Fascynowały ją złote nici obi, kwieciste wzory na jedwabiu, a zarazem duchowa groza starego wiejskiego domu, w którym światła gasły o siódmej wieczorem. Ta dziecięca percepcja świata – zmysłowa, ale podszyta niepokojem – do dziś rezonuje w jej pracach.
Malarstwo Tanihary balansuje między hiperrealizmem a symbolizmem. Jej postacie – dziewczynki, syreny, oiran (kim jest oiran? - Oiran - najwyższa kurtyzana i mistrzyni sztuki z eskortą rozrywkowych gejsz - historia, którą na Zachodzie opowiedzieliśmy źle), oświetlone blaskiem nierealnego światła – są przedstawione z precyzją niemal fotograficzną. A jednak to nie są portrety ani sceny z życia. To obrazy z pogranicza jawy i snu, w których wszystko – od pozy ciała po układ kwiatów – jest znaczące. Jej świat to teatr, w którym wszystko jest scenografią cierpienia, nawet kiedy błyszczy. Tą hiperestetyzacją bólu Tanihara uprawia malarstwo, które nie pozwala przejść obojętnie – bo uderza zmysły i zostaje pod powiekami.
Światło w tych obrazach nie jest naturalnym źródłem – to światło wzięte z malarstwa Caravaggia, dramatyczne, punktowe, kontrastowe. Chiaroscuro – światłocień – nie tylko konstruuje przestrzeń, ale tworzy emocję. Czasem światło jest iluzją, jak w This Impure World z 2015 roku, gdzie czerwony połysk nad horyzontem przypomina niebo po katastrofie. Czasem – jak w Child Room – jest sztuczne, teatralne, oświetlające scenę domowego dramatu. Ale zawsze jest to światło obnażające: ukazuje, ale nie rozgrzesza.
Tanihara, malująca „czarnym” światłem na czarnym tle, jest być może najbardziej mroczną z żyjących japońskich artystek. Ale jej mrok nie jest nihilizmem – to akt odwagi. Bo właśnie dzięki tej ciemności, która nie próbuje być piękna, jej obrazy zaczynają świecić. Przyjrzyjmy się teraz bliżej kilku jej dziełom, aby lepiej zrozumieć jej przesłanie.
„Pokój dziecięcy”
Child Room
– Natsuko Tanihara, 2014

To, co od razu przykuwa uwagę, to aksamitne tło obrazu – głęboka czerń, która nie odbija światła, ale je wchłania. Tkanina nie jest jedynie nośnikiem obrazu – to aktywny uczestnik kompozycji. Jej chłonność podkreśla samotność i izolację sceny. Dziewczynka wydaje się niemal zawieszona w pustce – ciało bez miejsca, wspomnienie bez przyszłości. Kontrast pomiędzy jej białym okryciem a otaczającym ją mrokiem jest nie tylko formalny – to również opowieść o delikatności wystawionej na brutalność. Światło, które w klasycznym malarstwie służyło ukazaniu boskości lub objawienia, tu ma charakter opresyjny – oświetla bezbronność. Cała scena została zamknięta w strukturze niemal teatralnej: symetria, zasłony, dekoracje i statyczność postaci sprawiają, że jesteśmy widzami dramatu, którego nie możemy przerwać.



Nieczysty świat
This Impure World(英題)
– Natsuko Tanihara, 2015, Japonia (Kansai)


Zgodnie z interpretacją Nakai’ego (kustosz Narodowego Muzeum Sztuki w Osace), obraz wpisuje się w barokowy porządek wizualny – mamy „otwartą formę” (gesty postaci nie mieszczą się w symetrii), „recesję” (głębia przestrzeni), styl malarskiego rozmycia (zmiękczone kontury kimona i tatami), a także wielość elementów zintegrowanych w jedną całość. Monitor z tsunami wprowadza aspekt historyczno-społeczny – wyraźnie nawiązuje do trzęsienia ziemi i tsunami z marca 2011r., co łączy osobistą, intymną narrację z pamięcią zbiorową . Element ten staje się „oknem” między światem przedstawionym a realną traumą Japonii.

Filozoficznie, dzieło to jest metaforą naszego „ukiyo” – przemijającego świata, w którym piękno i dekadencja są wtłoczone w maskę kultury. To płaski teatr, w którym dekoracje są ważniejsze od prawdy, a blichtr to maski zamiast szczerego bólu. Obraz nie potrafi pocieszyć – nie daje ukojenia, ale skłania do pytania: czy uroda zawsze przysłania głęboko zakorzenione rany? Czy esencja człowieczeństwa to rytuał, ignorancja, czy może odwaga spojrzenia w nieznane?
„Zadośćuczynienie”
Atonement (アトーナメント)
– Natsuko Tanihara, 2019, Kyoto, MEM
W półmroku gęstym jak aksamit, pośród bujnej, dzikiej roślinności, trwa nieruchomo naga kobieta. Jej ciało – otulone przezroczystą, perłową tkaniną – zdaje się naturalnie połączone z naturą wokół. Kobieta siedzi swobodnie, z jednym kolanem zgiętym oraz twarzą uniesioną na wprost. Oczy lekko skierowane w dół a usta wygięte w zadumie - jakby szukała odpowiedzi nie na zewnątrz, lecz we własnym wnętrzu. Nad nią – delikatne ptaki na cienkiej gałęzi, kwiaty sakury, po prawej – pawie pióra o głębokich, hipnotycznych odcieniach zieleni i złota. Każdy liść, każda kępka trawy jest starannie oddana, niemal hiperrealistyczna, kontrastując z czernią, która nie jest tylko tłem, ale też całkowitą nicością. Obraz ciężko milczy i w tej napiętej ciszy aż drży.

Tytuł – Atonement, czyli „Zadośćuczynienie” – prowadzi nas ku moralnej i egzystencjalnej refleksji. To nie spowiedź ani publiczna skrucha – to intymna, bezgłośna medytacja. Kobieta nie błaga o przebaczenie – raczej godzi się z jego brakiem. Pokuta nie jest tu religijnym rytuałem, lecz stanem ducha: świadomością win, które nie zostaną zapomniane, ale być może – kobieta się z nimi pogodzi, przyglądając się im niby beznamiętnie i je nazywając. Jakby akt nazwania był pierwszym krokiem do zrozumienia. Do pogodzenia się.
Pawie pióra w tym kontekście są niejednoznaczne – symbolizują jednocześnie próżność i cierpienie, piękno i ciężar oczekiwań. Ciało kobiety wydaje się sugerować erotyzm, ale nie emanuje nim, wydaje się nieobecna – jakby nie istniała w teraźniejszości, lecz w miejscu zawieszonym między wspomnieniem a oczyszczeniem. Ptaki milczą. Roślinność nie daje życia. Natura nie ratuje – ale przypomina, że wszystko, co żyje, przechodzi przez swój cień.

Lewa dłoń, nad którą kobieta się pochyla, rozkłada się nienaturalnie – palce wydłużają się, rozwidlają, przypominając gałązki. Czy to proces, w którym natura pożera kobietę? Uderza tu moment autokontemplacji – spojrzenie kobiety nie jest pełne trwogi, lecz spokoju i próby zrozumienia. To moment, w którym człowiek dostrzega, że jego ciało – to, co osobiste – jest już częścią świata, który go przerasta. Gałęzie te są więc nie tylko organicznym przeistoczeniem, lecz symbolicznym znakiem nieodwracalności – winy, traumy, bólu, które wrosły w tożsamość jak drzewa w ziemię.

Wszystko w tym obrazie – gałęzie, dłoń, włóczka – mówi jednym głosem: o tym, że człowiek nie ucieknie przed sobą, ale może – patrząc bez lęku – zrozumieć, że nawet cierpienie potrafi mieć strukturę. Że każda rana ma swój wzór. Że zadośćuczynienie nie jest wymazaniem winy – ale uświadomieniem, że wciąż żyjemy, czy uznajemy siebie za godnych tego życia, czy nie.
Czym jest zatem „koziołek”?...
„SADO”
– Natsuko Tanihara, 2015
W centrum obrazu „SADO” widzimy dziewczynę w czarno-czerwonym kimonie o misternym wzorze, siedzącą przed złotym parawanem byōbu, którego bogata, falująca kompozycja krajobrazowa przypomina klasyczne malarstwo szkoły Rinpa. Na jej kolanach spoczywa naga, półżywa syrena – jej długie, białe ciało z czerwonymi akcentami łusek rozciąga się przez niemal cały obraz. Dziewczyna bez emocji, niemal rytualnie, przecina ciało syreny, spoglądając beznamiętnie w dół, jakby sama nie była pewna, czy dokonuje aktu zemsty, czy ofiary.

Tanihara stosuje tu charakterystyczną dla siebie technikę: aksamit jako tło, które nie odbija światła, lecz je pochłania, nadaje obrazowi nie tylko estetykę nocy, lecz i duchowej próżni. Na tym tle lśnią warstwy olejnej farby, pasteli, brokatu, cekinów, metalicznych płatków i żywicy, tworząc efekt migotliwej, niemal hipnotycznej faktury. Kompozycja wykorzystuje zasady klasycznego układu scen japońskich (parawan jako rama świata), ale przerywa je brutalnym gestem – aktem rozcięcia, który przecina nie tylko syrenę, ale i malarską harmonię. Kolorystyka łączy złoto, czerń, biel i czerwień – barwy rytuału, przemocy i sakralności. Równie istotna jest dysharmonia skali i perspektywy: ciało syreny wydłużone i nienaturalne, przedmioty zbyt liczne i zbyt barwne – jakby świat przedstawiony był snem albo halucynacją.

Złoty parawan w tle – klasyczny symbol japońskiego piękna, harmonii i prestiżu – kontrastuje z brutalnością aktu rozcięcia. To jakby Tanihara mówiła: pod powierzchnią tradycji i złota zawsze kryje się rana. Ciało syreny, białe i pokryte łuskami jak porcelana, zostaje sprofanowane – to akt, który przerywa ciszę, narusza tabu, ale też prowokuje pytanie: kto ma prawo dokonać przemiany, a kto zostaje zmuszony do ofiary?
Wszystkie przedmioty na pierwszym planie – jedzenie, kadzidła, hafty, ozdoby – są echem klasycznych japońskich rytuałów, ale też ich karykaturą. Przypominają ofiary składane na domowym ołtarzu – tylko że tu nie wiadomo, kto jest bóstwem, a kto martwym. To, co miało być piękne, staje się ciężkie, zbyt intensywne, zbyt migotliwe – jakby dekoracja zaczęła dławić życie.
„SADO” to jedna z mocniejszych i bardziej niepokojących prac Tanihary – obraz, który na poziomie formalnym zachwyca, ale na poziomie symbolicznym – niepokoi i prowokuje. To nie tylko opowieść o przemocy i transformacji, lecz także o tym, że piękno – jeśli nie zostanie zakwestionowane – może stać się formą okrucieństwa. Syrena to nie mitologiczna istota – to kobiecość jako taka: cudza, inna, rozcinana na oczach widza. A dziewczyna z nożem? To każdy z nas – ten, kto patrzy, być może gardzi, ale nie potrafi odwrócić wzroku.
Twórczość Natsuko Tanihary to nie tylko malarstwo – to rodzaj rytuału, ciemnego spektaklu odprawianego po katastrofie. Jej płótna – choć często migoczące od brokatu, cekinów i światła – wyrastają z głębokiej melancholii japońskiej tradycji ukiyo-e. Ale nie tej radosnej, znanej z tematów dziewcząt w kimonach i kwitnących wiśni, lecz tej pierwotnej, bolesnej – ukrytej u źródeł samego słowa ukiyo (浮世 / 憂き世), oznaczającego „świat smutku” lub „ulotnego cierpienia”. W tym kontekście krytyk Nakai Yasuyuki słusznie nazywa ją „współczesną dziedziczką Iwasy Matabeia”, którego dramatyczne ilustracje, jak „Opowieść o Yamanace Tokiwa”, pełne są zbrodni, samobójstw i duchów. U Tanihary – tak jak u Matabeia – przemoc i śmierć nie są sensacją, lecz punktem wyjścia dla głębszej refleksji o kruchej kondycji istnienia.

Tym samym jej sztuka staje w jawnym kontraście do nurtu Superflat, reprezentowanego przez Takashiego Murakamiego. Gdzie u Murakamiego panuje płaskość, ironia i intelektualna gra ze znakami popkultury, u Tanihary króluje głębia – dosłowna i metaforyczna. Zamiast chłodnego dystansu mamy gorączkową ekspresję; zamiast strategii – szczerość. Tanihara nie dekonstruuje obrazu, lecz wchodzi w jego trzewia. Nie cytuje świata, lecz go przeżywa. Jej estetyka jest ostrzejsza i bardziej ryzykowna – to nie estetyczny rebus, ale krzyk zaklęty w aksamity i złocenia.
Natsuko Tanihara to artystka, której głos wyrasta z ciszy – tej narzuconej przez społeczne konwenanse, tę pochodzącą z dziecięcej traumy, i tej, która zapada po katastrofie. Jej obrazy nie są odpowiedzią na świat, lecz wyłomem w jego powierzchni: śladem pokolenia dorastającego w Japonii po Fukushimie, w epoce cyfrowego znieczulenia, kiedy każdy gest może być jednocześnie dekoracją i desperacją. W estetyce Tanihary splata się głęboka wrażliwość i niezgoda na powierzchowność – to bunt przeciwko kulturze, która uczy, że cierpienie trzeba przemilczeć, a rany zakryć brokatem.
Jej sztuka staje się w tym kontekście czymś więcej niż tylko autoekspresją. To narzędzie ratowania pamięci, ale też rytuał odcięcia się od niej – akt, który nie tłumaczy ani nie pociesza, lecz pozwala przetrwać. Każdy obraz to labirynt, w którym nie chodzi o odnalezienie wyjścia, ale o to, by się zgubić – i w tym zagubieniu rozpoznać własne emocje. Jej dzieła są jak duszne sny – bolesne, niezręczne, ale niemożliwe do zapomnienia.
To nie są obrazy, które mają się podobać. To obrazy, które mają boleć. Ich piękno jest zatrute, ich forma – zbyt intensywna, by była czysto estetyczna. Ale właśnie dlatego zostają pod skórą, pulsują gdzieś pod powieką jeszcze długo po tym, jak odejdziemy od wystawy. Bo Tanihara nie proponuje nam po prostu pewnej wizji świata. Ona proponuje konfrontację z tym, co w tym świecie przemilczane.
Sprawdź podobne artykuły:
Kobiece ciało jako pole walki – mroczne eroguro i tradycyjne nihonga w obrazach Fuyuko Matsui
Wadliwy człowiek w kartonie: Mechaniczny koszmar obrazów Tetsui Ishidy
Grzmiąca cisza wodospadu: Hiroshi Senju i sztuka na krańcu poznania
Obsesja samounicestwienia – jak sztuka Yayoi Kusamy przenosi widza do koszmaru choroby psychicznej
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!