Zanim imię Nakahama Manjirō zapisało się na kartach japońskiej i światowej historii jako „John Mung”, zanim stał się on pierwszym Japończykiem w dziejach, który postawił stopę na ziemi amerykańskiej, stał się tłumaczem przy pierwszych rozmowach z Amerykanami, doradcą shogunów i wykładowcą w Tokyo, był jedynie boso biegającym chłopcem z rybackiej wioski na wybrzeżu prowincji Tosa. Syn ubogiego rybaka, który nigdy nie marzył o niczym więcej niż o pełnym brzuchu i spokojnym morzu, nagle został rzucony w wir wydarzeń, jakie sprawiają, że wołamy „nie do wiary, że to się wydarzyło naprawdę!”. W 1841 roku mała łódź 15-letniego chłopaka, który wyruszył na codzienny połów ryb, złamana przez sztorm uniosła go w nieznane – a fale wyrzuciły go nie tylko na bezludną wyspę, lecz także prosto w ramiona wielorybniczego statku „John Howland” pod amerykańską banderą. Był to moment, w którym los chłopca ze wsi na końcu świata zetknął się z globalnym oceanem historii.
Historia Manjirō to opowieść o pierwszym Japończyku w Stanach. Nauczył się angielskiego, jadł chleb i pił whiskey, poznał zachodnią kulturę i reguły demokracji, uczył się matematyki, nawigacji i mechaniki – a wszystko to w czasach, gdy Japonia zamknięta w polityce sakoku karała śmiercią za próbę przekroczenia granicy. Z prostego rozbitka stał się człowiekiem, który widział Boston i San Francisco, płynął przez Pacyfik, szukał złota w Kalifornii i wspinał się na maszty amerykańskich okrętów. Po latach wrócił do kraju, gdzie nikt nie potrafił nawet wymówić słowa „Stany”, i stał się jednym z najcenniejszych motorów napędowych nowej epoki: Meiji, która miała już za chwilę odmienić Japonię shogunatu Tokugawa na zawsze. To właśnie dzięki jego opowieściom i wiedzy Japonia mogła szybciej zrozumieć świat, który podchodził właśnie do jej zamkniętych drzwi.
Czy był panem swojego losu? Wydaje się, że Manjirō był igraszką przypadku: sztorm, bezludna wyspa, statek wielorybniczy – wszystko zdawało się dziełem ślepego i nieco pijanego losu. A jednak to nie przypadek, lecz jego wybory nadały tej historii taki rozmach. To on postanowił uczyć się angielskiego, choć nikt od biednego chłopca nie wymagał niczego poza ciężką pracą na morzu. To on z odwagą patrzył w oczy innej kulturze, rezygnując ze stereotypów i lęku. Gdy inni na jego miejscu wybraliby zamknięcie i rozpacz, on wybrał otwartość i poznanie. Dlatego jego losy przypominają, że granica między fatum a wolnością jest cienka – a bycie „panem swojego losu” nie oznacza kontrolowania zdarzeń, lecz decyzję, jak na nie odpowiedzieć. I w tym właśnie Manjirō pozostaje wzorem: prosty rybak, który dzięki sile ducha i otwartości na poznawanie tego, co nowe stał się pomostem między Japonią a światem i jednym z żywych fundamentów nowej epoki Meiji. Poznajmy dziś zatem jego barwną historię dokładniej.
Życie Manjirō Nakahama zwanego Johnem Mungiem
Zanim Manjirō Nakahama (中濱 万次郎) – zwany później Johnem Manjirō lub Johnem Mungiem – trafił na amerykański statek wielorybniczy, przemierzył oceany, został tłumaczem, doradcą shogunów i wykładowcą na uniwersytecie w Tokyo, był jedynie chudym, boso biegającym chłopcem z zapomnianej przez świat wioski na wybrzeżu prowincji Tosa. Aby zrozumieć niezwykłość jego losu, musimy cofnąć się do czasów, gdy Japonia znajdowała się w stanie niemal całkowitej izolacji – w epoce Edo, rządzonej przez shogunat Tokugawa, w epoce sakoku (鎖国, zamknięcia kraju).
Tosa – kraina na południowej wyspie Shikoku – była biedna i surowa. Góry schodziły tu niemal wprost do morza, pozostawiając mieszkańcom niewiele ziemi uprawnej. Wioski rybackie, przytulone do skalistych zatoczek, żyły w rytmie pływów, wiatru i rybich ławic. Rankiem, gdy słońce wyłaniało się zza falującego Morza Spokojnego, chłopcy z wioski – w tym mały Manjirō – zrywali się z bambusowych mat i wybiegali nad brzeg. Nie mieli zabawek ani książek. Ich światem były sieci rozpostarte na palach, łodzie z wydrążonych pni i błysk rybich łusek w wiklinowych koszach. Codziennością była prostota – posiłek często ograniczał się do miski ryżu rozrzedzonego wodą i paru suszonych ryb.
Manjirō od najmłodszych lat wiedział, że życie jego rodziny zależy od morza. Nie miał ojca – ten zginął wcześnie, zostawiając żonę i kilkoro dzieci. Chłopiec często pomagał rybakom w łataniu sieci, noszeniu drewna, a czasem wypływał z nimi na łodzi, mimo że nie miał jeszcze siły do tak ciężkiej pracy. Wiatr znad Pacyfiku uczył go pokory, fale – strachu i zachwytu jednocześnie. To właśnie nad brzegiem, patrząc na bezkresną linię horyzontu, w jego głowie kiełkowały marzenia, które wówczas wydawały się niemożliwe.
Japonia, w której dorastał, była ściśle zamknięta. Sakoku – polityka „zamkniętego kraju” – obowiązywała od XVII wieku. Nikt nie mógł opuszczać wysp pod groźbą śmierci, a cudzoziemcy mieli zakaz wstępu, z wyjątkiem nielicznych Holendrów handlujących w Nagasaki. Podróżowanie poza własną prowincję wymagało zezwoleń. Chłopi byli przywiązani do ziemi i płacili wysokie podatki w ryżu swoim daimyō – feudalnym panom, którzy z kolei podporządkowani byli shogunowi w Edo. W hierarchii społecznej syn ubogiej wdowy, taki jak Manjirō, stał najniżej – nie miał żadnych szans, by kiedykolwiek wyrwać się z kręgu biedy.
A jednak jego dusza była niespokojna. Choć życie codzienne zdawało się wyznaczone raz na zawsze – rybołówstwo, praca, bieda, głód – Manjirō patrzył dalej. Patrzył na horyzont, gdzie ocean stykał się z niebem, i szeptał w myślach pytania, których nie zadawał głośno: co jest dalej? Czy za wodą istnieje inny świat?
Tak zaczyna się historia chłopca z zapomnianej wioski w Tosa – historia, która po latach miała odmienić nie tylko jego własny los, lecz także los całej Japonii.
To miał być zwyczajny dzień, jak wiele innych w życiu rybaka. Nakahama Manjirō, piętnastoletni chłopiec z ubogiej wioski rybackiej w prowincji Tosa, wyszedł wraz z kilkoma starszymi towarzyszami na połów ryb. Był początek 1841 roku, czas wczesnej wiosny, kiedy morze obiecywało bogaty połów, a powietrze pachniało jeszcze chłodem zimy. Ich niewielka łódź, kołysząca się lekko na falach, miała wrócić przed zmrokiem z sieciami pełnymi darów oceanu. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy.
Łódź, którą młody Manjirō wraz z towarzyszami wypłynął na połów, była mała i krucha wobec kapryśnego Pacyfiku. Początkowo spokojna wyprawa zamieniła się w dramat – wiatr wzmógł się, fale uderzały coraz gwałtowniej, a ciemne chmury zwiastowały burzę. Drewniana łódź, zdana na łaskę żywiołów, w końcu rozbiła się o fale i uniosła rozbitków daleko od znanego im brzegu. Los rzucił ich na brzeg surowej, niezamieszkanej wyspy Torishima – miejsca, które dla wielu byłoby wyrokiem śmierci.
Na tym skrawku lądu, otoczonym bezkresnym oceanem, rozpoczęła się walka o przetrwanie. Manjirō wraz z czterema przyjaciółmi przeżyli sztorm na morzu, ale nie było ani sposobu ani znanej drogi, by wrócić do domu. Trafili na bezludną wyspę i nie mogli albo poddać się rozpaczy i głodowi, albo walczyć. Rybołówstwo, zbieractwo ptasich jaj, szukanie wody w skałach – codzienność, która uczyła pokory wobec przyrody. Głód stawał się towarzyszem tak samo stałym jak palące słońce i chłodne noce. Osamotnienie wyostrzało zmysły, a dzika natura wyspy jawiła się zarówno jako wróg, jak i jedyny sojusznik. W tych dniach kształtowało się w Manjirō doświadczenie graniczne – próba ciała i ducha, która naznaczyła go na całe życie.
Nadzieja przyszła w najmniej spodziewanym momencie. Po 5 miesiącach samodzielnego i samotnego życia czwórki chłopców na wyspie, na horyzoncie pojawił się żaglowiec – amerykański statek wielorybniczy. Spotkanie to było niczym cud ocalenia, ale i zarazem początkiem wielkiej niepewności. Dla rybaków z Japonii, kraju zamkniętego przez politykę sakoku (鎖国), obcy ludzie z drugiego końca świata budzili strach i nieufność. Ich obyczaje, język, wygląd – wszystko to zdawało się niepojęte, niemal nadprzyrodzone.
A jednak fascynacja mieszała się ze strachem. Manjirō, spoglądając na Amerykanów, zobaczył nie tylko wybawców, ale i zwiastunów zupełnie innego świata, którego istnienia do tej pory jedynie się domyślał. Było to pierwsze spotkanie „innego” – moment, w którym granice znanej rzeczywistości rozszerzyły się gwałtownie i nieodwracalnie. Od tej chwili jego los miał przestać należeć wyłącznie do Japonii, a stać się częścią większej, globalnej historii.
To był dzień, który odmienił życie Manjirō na zawsze. Na horyzoncie niewielkiej, jałowej wyspy pojawiła się sylwetka ogromnego, obcego statku. Chłopiec i jego czterej towarzysze, wyczerpani po miesiącach izolacji, początkowo nie wierzyli własnym oczom. Wkrótce jednak zobaczyli banderę i sylwetki marynarzy – byli to jacyś dziwni ludzie, może demony? Jak się później rozbitkowie dowiedzieli – nazywano ich „Amerykanami”. Dowódcą żaglowca „John Howland” był kapitan William Whitfield, doświadczony wielorybnik z Massachusetts. Kiedy przybił do brzegu i ujrzał wychudzonych młodych rybaków, zrozumiał, że nie przeżyją długo, jeśli pozostaną na wyspie. Zabrał ich na pokład, choć dobrze wiedział, że przewiezienie Japończyków do ich ojczyzny było niemożliwe – sakoku, polityka izolacji, czyniła to zakazane i śmiertelnie niebezpieczne.
Na statku zaczęła się dla Manjirō podróż ku nieznanemu. Chłopiec, mający wtedy zaledwie czternaście lat, z zapartym tchem obserwował obyczaje amerykańskich marynarzy. Ich język brzmiał jak muzyka z innego świata, a codzienność – pełna twardej dyscypliny, pracy przy żaglach, polowań na wieloryby – zdawała się czymś zupełnie obcym. Wydawali się też wyjątkowo głośni i bardzo bezpośredni. Z początku czuł strach i zagubienie, ale szybko dał się poznać jako bystry, chętny do nauki młodzieniec. Kapitan Whitfield dostrzegł w nim potencjał i postanowił otoczyć go opieką.
Po długiej podróży statek dotarł do Ameryki. Tak oto Manjirō jako pierwszy Japończyk w historii postawił stopę na ziemi Stanów Zjednoczonych. Był to Boston – miasto tętniące życiem, pełne bogactwa, wolności i możliwości, których młody chłopiec nigdy wcześniej nie potrafił sobie wyobrazić. Ulice były szersze, budynki wyższe, a ludzie chodzili pewni siebie, niekiedy z twarzami pełnymi uśmiechu, innym razem zatroskani interesami. To był świat nieograniczonego handlu, szybkich zmian i wynalazków, podczas gdy Japonia tkwiła w zamknięciu i hierarchicznym porządku shogunatu.
Manjirō rozpoczął naukę w amerykańskiej szkole – z początku jako uczeń zupełnie zagubiony, nieznający języka. Szybko jednak nadrabiał zaległości. Poznawał matematykę, geometrię, a także tajniki żeglugi, które później odegrały wielką rolę w jego życiu. W krótkim czasie stał się nie tylko sprawnym marynarzem, ale także jednym z najlepiej wykształconych Japończyków swojego pokolenia (przynajmniej w tematach związanych z postępem w zachodnim sensie).
W jego sercu rodziły się pytania i refleksje. Jak to możliwe, że istnieje świat tak otwarty, tak różny od wszystkiego, co znał w swojej wiosce i kraju? Jak ma pogodzić w sobie surowe nakazy Japonii, gdzie podróże i kontakty z obcymi były zakazane, z tym, co widział na własne oczy – z przestrzenią wolności i wiedzy? Był rozdarty między światem, w którym się urodził, a światem, który właśnie odkrywał. A jednocześnie zaczynał rozumieć, że to właśnie jego wyjątkowe położenie – młodego Japończyka, który poznał Amerykę – stanie się w przyszłości jego największą siłą.
Jak już wiemy kapitan okrętu „John Howland”, zauroczony bystrością chłopca, wziął go pod swoje skrzydła i zabrał ze sobą do Fairhaven w stanie Massachusetts. Tam Manjirō, którego Amerykanie ochrzcili imieniem John Mung, rozpoczął życie zupełnie inne niż to, jakie znał z rodzinnej wioski. Uczył się angielskiego, chodził do szkoły, poznawał matematykę i nawigację – dziedziny, które w Japonii były dla syna biednego rybaka całkowicie nieosiągalne. Pracował również na wielorybnikach, hartując się w trudzie, ale też zdobywając doświadczenie, które w przyszłości okazało się bezcenne.
Z czasem nauczył się także kowalstwa, rzemiosła morskiego i rysunku technicznego, a jego otwarty umysł chłonął zachodnią wiedzę i wynalazki. Był pierwszym Japończykiem, który nauczył się języka angielskiego w Stanach Zjednoczonych i pierwszym, który zobaczył z bliska demokrację, kolej żelazną i nowe technologie. Jednak mimo fascynacji Ameryką, w sercu Manjirō narastała tęsknota. Każdy powiew oceanu przypominał mu o rodzinnych wybrzeżach Tosa. Wiedział, że Japonia wciąż pozostaje zamknięta, a każdy, kto wróciłby po kontakcie z obcym światem, ryzykował karą śmierci. A jednak tęsknota za matką i braćmi dojrzewała w nim powoli, jak ziarno, które nie daje o sobie zapomnieć.
W wieku około dwudziestu pięciu lat, po latach pracy i nauki, Manjirō postanowił spróbować powrotu. Wyruszył z Filipin, później dotarł na Okinawę, gdzie Japończycy z nieufnością go obserwowali. Następnie został przewieziony do Satsumy, gdzie poddano go długim przesłuchaniom. Każdy krok tej podróży był dramatycznym ryzykiem – Manjirō wiedział, że powrót do Japonii może skończyć się dla niego śmiercią.
Decyzja o powrocie była owocem tęsknoty i lojalności wobec ojczyzny. Choć w Ameryce czekało na niego życie względnego bezpieczeństwa, a nawet szansa na awans społeczny, serce ciągnęło go ku Japonii – ziemi rodzinnej, która była dla niego zarówno surową matką, jak i nieosiągalnym marzeniem.
Był to powrót dramatyczny, obciążony cieniem prawa, które od dwóch stuleci zakazywało kontaktów z zagranicą. Kara śmierci groziła każdemu, kto złamał sakoku – „politykę zamkniętych drzwi”. Mimo to Manjirō podjął ryzyko. Jego kolejne próby powrotu – przez Filipiny, Okinawę i Satsumę – były pełne niepewności i przesłuchań, niczym wędrówka człowieka pomiędzy dwoma światami: nowym, który poznał, i dawnym, który nie chciał go z powrotem.
Japonia, do której wracał, była krajem jeszcze zamkniętym, ale już z pęknięciami na murze izolacji. Cienie zbliżających się okrętów Perry’ego wisiały nad horyzontem, a Manjirō – prosty rybak przemieniony przez ocean w znawcę świata – miał odegrać rolę świadka i pomostu między tymi dwoma rzeczywistościami.
Kiedy Manjirō wreszcie dotarł do Japonii, jego droga wcale się nie zakończyła – w pewnym sensie dopiero się zaczynała. Zgodnie z surowym prawem izolacji (sakoku), każdy Japończyk, który ośmielił się opuścić kraj, narażał się na karę śmierci po powrocie. Dlatego w 1851 roku, mając dwadzieścia cztery lata, gdy w końcu stanął na japońskiej ziemi w Tosa, nie spotkało go powitanie z otwartymi ramionami, lecz chłód podejrzliwości. Został aresztowany i przesłuchiwany przez urzędników shogunatu. Pytano go o każdy szczegół jego podróży: o statki, które widział, o broń, o sposób rządzenia w Ameryce. Władze Edo obawiały się, że „skażenie obcymi ideami” podważy kruchą równowagę państwa.
Jednak to, co początkowo budziło lęk, zaczęło stopniowo być postrzegane jako bezcenny zasób. Manjirō znał język angielski – w epoce, gdy w całej Japonii ledwie garstka uczonych potrafiła odczytać obce teksty. Wiedział, jak działa kompas, znał zasady triangulacji, umiał posługiwać się nowoczesnymi mapami i narzędziami żeglarskimi. Znał konstrukcję wielkich statków wielomasztowych. Potrafił opowiadać o maszynach parowych, o kopalniach złota w Kalifornii. Znał też bardziej niebezpieczne idee – opowiadał o zasadach demokracji i wolności, które w jego ustach brzmiały dla wielu Japończyków jak fantastyczne opowieści z innego świata.
Shogunat początkowo więził go w Edo i traktował z rezerwą, lecz z czasem wykorzystał jego wiedzę. Manjirō został zatrudniony jako nauczyciel i tłumacz. Tłumaczył na japoński podręczniki nawigacji, wykładał podstawy matematyki i kartografii. Dzięki niemu po raz pierwszy przełożono na język japoński angielskie terminy morskie. Brał udział w szkoleniu pierwszych oficerów, którzy później mieli tworzyć trzon nowoczesnej marynarki wojennej Japonii. Jego doświadczenie stało się szczególnie cenne, gdy w 1853 roku u wybrzeży Edo pojawiły się „czarne okręty” komodora Matthew Perry’ego – symboliczny moment otwarcia Japonii i końca dwóch i pół wieku izolacji.
Manjirō stał się kimś na kształt zwiastuna epoki, która dopiero miała nadejść. Był pomiędzy dwoma światami – prostym rybakiem z Tosa, a zarazem człowiekiem, który jadł chleb w Ameryce, uczył się geometrii w Nowej Anglii, uczestniczył w gorączce złota w Kalifornii i poznał smak demokracji. Dla wielu Japończyków był niczym żywy dowód, że świat za murami sakoku istnieje naprawdę i że można go zrozumieć.
Japonia połowy XIX wieku była krajem na krawędzi – pod powierzchnią izolacji buzowały napięcia społeczne, gospodarka cierpiała na stagnację, a presja Zachodu rosła z każdym rokiem. W tym kontekście postać Manjirō nabiera szczególnego znaczenia: był mostem, który łączył dwa brzegi – zamkniętą, tradycyjną Japonię i nowoczesny świat, który coraz gwałtowniej pukał do jej bram.
W 1853 roku u wybrzeży Edo pojawiły się czarne statki komodora Matthew Perry’ego, a ich huk dział i dym unoszący się nad zatoką stał się zwiastunem końca ponad dwustuletniej izolacji. Był to moment, w którym cała struktura Japonii oparta na polityce sakoku (1639–1854) zaczęła się kruszyć. Przepaść między światem samurajskich tradycji a nowoczesnością Zachodu odsłoniła się nagle i brutalnie. W tej dramatycznej chwili Manjirō znalazł się w centrum wydarzeń, jakby całe jego życie – od porwania przez ocean w 1841 roku, poprzez lata spędzone w Ameryce, aż po powrót do kraju – było przygotowaniem do tej roli.
Kiedy Perry przybył do Japonii, Manjirō miał już za sobą kilka lat pracy jako tłumacz i nauczyciel w Nagasaki. W 1851 roku shogunat zatrudnił go oficjalnie do przekładania anglojęzycznych materiałów oraz nauczania języka, którym wówczas nie władał nikt w całej Japonii. W 1854 roku, podczas negocjacji traktatu w Kanagawie, Manjirō służył jako tłumacz i doradca – nie w głównym gronie dyplomatów, które zajmowało się rozmowami z Amerykanami, lecz w zapleczu, przygotowując raporty, pomagając w rozumieniu dokumentów i wyjaśniając, co kryje się za słowami „wolny handel”, „przywileje konsularne” czy „porty traktatowe”. Choć był prostym rybakiem z Tosa, w praktyce stał się jednym z pierwszych japońskich specjalistów od języka angielskiego, który mógł realnie wesprzeć kraj w zetknięciu z nową epoką.
Po zawarciu traktatu Kanagawy Manjirō został zaproszony do Edo, gdzie powierzono mu nauczanie angielskiego synom daimyo oraz młodym samurajom. Jego uczniem był między innymi Fukuzawa Yukichi – przyszły wielki myśliciel i reformator Meiji – który zawsze podkreślał, jak ważne były jego pierwsze lekcje u Manjirō. Wykładał nie tylko język, ale także podstawy żeglugi, nawigacji, matematyki i geografii świata. W kraju, gdzie jeszcze do niedawna zwykły kontakt z cudzoziemcem groził śmiercią, Manjirō pokazywał globus, mapy Ameryki i Europy, opowiadał o parostatkach, kolei i demokracji.
Nie było to jednak łatwe zadanie. W społeczeństwie panował ogromny lęk przed Zachodem – jego religią, technologią, obyczajami. Perry’ego przedstawiano jako „czarnego demona”, a jego statki jako „pływające potwory”. Wielu samurajów domagało się wygnania barbarzyńców siłą, inni dostrzegali konieczność kompromisu. Manjirō, który znał oba światy, rozumiał te napięcia. Wiedział, że Japonia nie jest w stanie powstrzymać Zachodu samą izolacją i że droga ku przyszłości wymaga otwarcia się – choćby wbrew przyzwyczajeniom i lękom.
Symbolika jego losów stawała się coraz wyraźniejsza. Był prostym chłopcem z rybackiej wioski, który wbrew prawom epoki przekroczył granicę świata i wrócił jako człowiek obcy, a jednocześnie niezastąpiony. Dla władz shogunatu był skarbnicą wiedzy, której nie mieli nawet najbardziej wykształceni konfucjańscy uczeni. Dla ludu – żywą opowieścią o nieznanych krajach. Dla przyszłej epoki – zwiastunem zmian, które miały nieodwracalnie odmienić Japonię.
Manjirō, jeszcze zanim narodziła się epoka Meiji, wcielił w siebie jej duch: łączenie tradycji z nowoczesnością, wierność ojczyźnie z otwarciem na świat. Był mostem między Ameryką a Japonią, między sakoku a globalizacją, między dawną wizją świata a nadchodzącą nowoczesnością.
Po burzliwych dekadach, które uczyniły z niego świadka i uczestnika największego zwrotu w historii Japonii od wieków, Manjirō – już jako Nakahama Manjirō, znany też jako John Manjirō – osiadł w Tokyo. Jego życie nie miało w sobie nic z wygody możnych tamtej epoki. Nie otrzymał wysokich tytułów ani wielkiego majątku, choć jego wiedza była nieoceniona. W latach 60. XIX wieku, gdy Japonia przeżywała rewolucję Meiji, Manjirō uczył języka angielskiego na Kaisei Gakkō – szkole, która później stała się częścią Uniwersytetu Tokijskiego. Był wykładowcą niezwykłym: zamiast suchych reguł gramatycznych opowiadał o Ameryce, o tym, jak funkcjonują sądy, jak rozwija się handel, jak wygląda życie codzienne w Bostonie czy na pokładzie amerykańskiego wielorybniczego statku. Jego lekcje otwierały studentom oczy na świat, który dla wielu wciąż pozostawał abstrakcją.
Z czasem był też proszony o konsultacje dyplomatyczne. Uczestniczył w spotkaniach z amerykańskimi oficerami i doradzał w pierwszych próbach przekładania dokumentów traktatowych. Choć nie pełnił formalnych funkcji politycznych, jego znajomość języka i realiów Zachodu była dla rodzącej się nowoczesnej Japonii bezcenna. Na przykład w 1860 roku wspierał misję japońską do Stanów Zjednoczonych, gdy pierwszy raz w historii kraj samurajów wysłał delegację za Pacyfik – na pokładzie fregaty „Kanrin Maru”. Jego uczniowie i współpracownicy później odegrali ważne role w rządzie Meiji, w marynarce i w dyplomacji, co świadczy o jego pośrednim, ale trwałym wpływie na proces modernizacji kraju.
Mimo tych zasług, Manjirō nigdy nie był człowiekiem w pełni docenionym. Żył skromnie, z dala od wielkich dworów. Był też wielokrotnie atakowany przez konserwatystów, którzy uważali, że sprowadza do Japonii „obce herezje”. On sam jednak powtarzał, że wiedza nie ma granic – a człowiek, który odrzuca naukę, zostaje w ciemności. Miał też swoje dramaty osobiste: jego żona zmarła stosunkowo wcześnie, a jeden z synów udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie osiadł na stałe, co dla ojca było źródłem dumy, ale i tęsknoty.
Życie rodzinne Manjirō po jego powrocie do Japonii towarzyszyło wszystkim burzliwym wydarzeniom, w których uczestniczył. W 1852 roku, wkrótce po osiedleniu się w rodzinnej wiosce Nakanohama na Shikoku, ożenił się z Ryō, kobietą z sąsiedniej miejscowości. Małżeństwo to było nie tylko aktem osobistego szczęścia, lecz także powrotem do japońskiej normalności po latach tułaczki po świecie. Doczekał się pięciorga dzieci – czterech synów i jednej córki. Najstarszy syn, Tetsuzō, poszedł w ślady ojca, interesując się morzem i pomagając mu w pracach związanych z rybołówstwem i żeglugą, a później także wspierając go w tłumaczeniach i nauczaniu. Życie rodzinne Manjirō nie było jednak wolne od trudności – choć w rodzinnej wiosce traktowano go z szacunkiem, jako osobę o niezwykłym doświadczeniu, jego dzieci dorastały w cieniu ojca, którego losy były naznaczone zarówno podziwem, jak i nieufnością. W okresie restauracji Meiji jego potomkowie brali udział w dalszym otwieraniu Japonii na świat – niektórzy z nich wyjeżdżali za granicę, inni podejmowali naukę w nowoczesnych szkołach. Rodzina Manjirō stała się więc niejako żywym pomostem między dawną Japonią a nową epoką, w której tradycyjna wieś rybacka i angielski alfabet mogły współistnieć pod jednym dachem.
Manjirō zmarł w 1898 roku w wieku 71 lat, w czasach, gdy Japonia była już zupełnie innym państwem niż to, do którego wrócił jako młodzieniec. Widział kraj pod rządami cesarza Meiji, widział narodziny kolei, pierwsze fabryki, zwycięstwo nad Chinami i początek nowej, imperialnej ery. Był świadkiem, jak Japonia – ta sama, która niegdyś traktowała powrót rozbitka zza oceanu jako przestępstwo – wysyłała własnych młodych ludzi na studia do Europy i Ameryki.
Jak się go pamięta dziś? W jego rodzinnej wiosce Nakanohama (w prefekturze Kōchi) działa muzeum poświęcone jego niezwykłemu losowi, a w pobliskim Cape Ashizuri stoi pomnik spoglądający w stronę oceanu, którym wyruszył w swoją najdłuższą podróż. W USA jego historia jest przywoływana w programach edukacyjnych jako przykład odwagi, otwartości i przełamywania barier kulturowych. W 1987 roku postawiono mu pomnik w Fairhaven w stanie Massachusetts, gdzie kiedyś znalazł się jako młody chłopiec ocalony przez Amerykanów. W obu krajach dzieci uczą się o nim w szkołach jako o człowieku, który łączył, a nie dzielił.
Historia Manjirō to nie tylko opowieść o przypadku – o chłopcu, którego wyrzucił los na drugi koniec świata. To także historia o tym, jak jednostka, pozornie nieistotna, może stać się zwornikiem epoki. Był prostym rybakiem, który dzięki własnej odwadze i pragnieniu wiedzy stał się mostem między Wschodem a Zachodem. W czasach, gdy Japonia stała przed dramatycznym wyborem – zamknąć się w tradycji czy otworzyć na świat – Manjirō swoim życiem pokazał, że droga nie musi być wyborem między jednym a drugim.
Jego los jest przypomnieniem, że człowiek nie zawsze wybiera swoje przeznaczenie, ale zawsze może nadać mu sens. Zmarł skromnie, niemal bez rozgłosu, ale w pamięci potomnych pozostał jako symbol – nie tyle uczony, nie tyle dyplomata, ile raczej żywy most, który przeszedł od biedy i beznadziei do miejsca, gdzie jego życie stało się świadectwem epokowej zmiany. A ocean, który kiedyś niemal odebrał mu życie, ostatecznie uczynił go nieśmiertelnym w historii dwóch narodów.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!