Na utwardzonym, świątynnym dziedzińcu, w cieniu czterech drzew – sosny, klonu, wiśni i wierzby – wyznaczających boisko o wymiarach 15 × 15 metrów, kilku arystokratów cesarskiego dworu epoki Heian staje w kręgu. Ubrani są w ceremonialne suikan o szerokich rękawach. Ich sylwetki są wyprostowane, twarze poważne, ruchy bardzo oszczędne. Jedynie stopy ożywają, precyzyjnie odbijając skórzaną piłkę mari, wykonaną z jeleniej skóry i zszytą końskim ścięgnem. Piłka nie może dotknąć ziemi, a każde odbicie to subtelna walka z grawitacją i z własną nieuwagą. Z ust graczy raz po raz wybrzmiewają zharmonizowane okrzyki: „Ari”, „Yaa”, „Ō” – rytmiczne jak oddech, jak mantra, jak puls innego świata – nie są pełne emocji, jakich przywykliśmy oczekiwać w sporcie – raczej rytualne. Nie ma tu też rywalizacji. Nie liczy się wynik. Liczy się tylko nieprzerwana harmonia.
Na pierwszy rzut oka wszystko to może wydać się groteskowe. Przesadne. Może nawet śmieszne – jakby ktoś parodiował powagę, jaką Japonia potrafi przypisać najdrobniejszym czynnościom. W naszych oczach to dziecinna zabawa w żonglerkę nogą, ale zamiast dzieciaków mamy dorosłych mężczyzn z poważnymi minami. Ale jeśli tylko na moment powstrzymamy parsknięcie śmiechu i spojrzymy uważniej, okazuje się, że za tą grą kryje się zupełnie inny sposób myślenia. Inny świat. Bo w kemari nie chodziło o punkt, rywala czy wygraną – lecz o uwagę, kontrolę i harmonię. Pozornie podobna do piłki nożnej – w rzeczywistości bliżej jej do karate. Każdy ruch miał być minimalny, ale doskonały. Ruch nóg – bez kiwnięcia głową, bez wymachiwania ramionami, odginania tułowia – był jak cięcie mieczem w kenjutsu, jak wdech w medytacji zen. Subtelny, skupiony, opanowany - minimalny. Kto trenował sztuki walki zrozumie: wszystkie ruchy ciała, które nie są konieczne, by odbić piłkę – poprzez opanowanie ciała i umysłu – są powstrzymywane. Poprzez absolutną koncentrację na torze lotu piłki oraz na ruchu własnego ciała osiągamy minimalizm w ruchu. Tu celem jest nie „działanie”, lecz „niedziałanie” – wu wei w japońskiej wersji.
Obserwujemy tu – wyglądającą w naszych oczach nieco absurdalnie – praktykę, która łączyła grę, rytuał, sztukę panowania nad ciałem i filozofię w jedną formę: kemaridō, „drogę piłki”. I to nie żart, choć tak brzmi. Jej dramaturgia podążała za strukturą (znaną z teatru noh czy ceremonii herbaty) „jo-ha-kyū” – od spokojnego początku, przez rozwinięcie, aż po kulminacyjne przyspieszenie. Gracze wcielali ideał 足魂 (sokkon) – „ducha stóp”, który objawiał się w trzech cnotach: sugata (postawie), takumi (zręczności) i shiki (znajomości formy). Kemari to gra, która jest dla nas bardzo obca, niezrozumiała. Nie przenosi nas tylko do Japonii – ona przenosi nas poza znajomy układ wartości. Jakby zupełnie na inną planetę. Poznajmy dziś bliżej ten niecodzienny „sport”.
Cisza popołudnia spowija świątynny dziedziniec jak leniwe echo dzwonu, który uderzył przed chwilą w sali głównej. Powietrze jest ciężkie od zapachu drzew kamforowych, z których korony rzucają nierówne cienie na starannie ubity żwir. Nad świątynią przelatuje samotny kormoran, a dźwięk jego skrzydeł ginie wśród miękkich szelestów jedwabnych szat. Szelest ten słychać intensywnie, choć nie towarzyszą im inne dźwięki ani mowa, co jakiś czas tylko jakby uderzenie, W samym środku dziedzińca – wyznaczonego czterema drzewami: sosną, klonem, wierzbą i wiśnią – czwórka dojrzałych mężczyzn o woskowych twarzach i łagodnych, lecz skupionych spojrzeniach ustawiła się w równych odstępach, i jakby na coś wyczekują w pełnej koncentracji.
Ich stroje są nie mniej rytualne niż gesty – mari-suikan, ceremonialne wersje codziennych suikan, mają rękawy szerokie jak wachlarze i powiewają przy każdym ruchu. Tkaniny noszą barwy wyblakłego złota, porannego błękitu i cienia młodej trawy. Każdy z graczy ma na głowie wysokie, lekko pochylone czapki eboshi (więcej o ich symbolice tu: Samurajski rytuał genpuku – gdy chłopiec otrzymuje imię, broń i los wojownika), a na nogach skórzane kamogutsu – buty wiązane sznurami, które nie spadną nawet przy najwyższym kopnięciu. Ale – jak to „kopnięciu”?
No właśnie - piłka (鞠, mari) leży pośrodku, okrągła jak księżyc. Skóra jelenia, z której została uszyta, ma kolor mlecznego bursztynu. Jeden z arystokratów, urzędnik ministerstwa ceremonii, zbliża się i unosi piłkę stopą, jakby podnosił ją z szacunku, a nie z potrzeby gry. Zastygła chwila – i miękkie „A-ri-ya…” wybrzmiewa spod jego ust, gdy odbija mari delikatnie, jakby tak naprawdę nie chciał jej dotknąć, tylko utrzymać w zawieszeniu.
Piłka wznosi się leniwie ku niebu, a drugi gracz, stojący pod wiśnią, podbiega z gracją godną tancerza gagaku. Zatrzymuje mari na stopie, prowadząc ją wzdłuż łydki, zanim odbije ją dalej. W tym momencie pada krótkie „Ō!” – znak, że przejmuje piłkę. Dźwięki te – ariyaaa, Ō, ari! – powtarzają się jak rytmiczny refren, w którym nie ma ani radości, ani powagi, tylko skupienie. Żadna twarz się nie uśmiecha, a jednak nikt nie wygląda na sztywnego, czy podekscytowanego. Całość przypomina ceremonię parzenia herbaty – sekwencję gestów, w których ważne jest nie tylko co, ale jak i dlaczego. Widok jest niezwykle dziwny – cały zespół nie pasujących, w naszym europejskim mniemaniu, do siebie gestów, zachowań, spokojnej powagi i gry w żonglerkę piłką. Chcemy to wrzucić w któryś stereotyp, jakoś to zaszufladkować, ale nic tu do siebie nie pasuje…
Wokół, pod krużgankami, siedzą młodzi dworzanie i służba. Ktoś niesie wachlarz z lakierowanego bambusa, ktoś inny cedzi cichy komentarz. Nikt jednak nie śmie zakłócić tej harmonii – bo choć wygląda to na grę, każdy wie, że kemari to coś więcej. To teatr równowagi, modlitwa nóg, wspólnota bez słów. I choć piłka unosi się nad ziemią jedynie na chwilę – nauka mówi, że czas teraźniejszy to wieczność oraz jedyna pora, która istnieje.
蹴鞠 (kemari / shūkiku) – dosłownie „piłka kopana”; znak 蹴 (keru) oznacza „kopać”, zaś 鞠 (mari) to kulista piłka, najczęściej wykonana ze skóry jelenia. Wspólnie tworzą nazwę gry, która choć przypomina nowoczesne ćwiczenie z piłką nożną, zanurzona jest głęboko w ceremonialnej estetyce japońskiej arystokracji.
鞠足 (mariashi) – dosłownie „stopy piłki”; tak określano głównych graczy biorących udział w meczu. Ich zadaniem było nie tylko utrzymać piłkę w powietrzu, ale czynić to z godnością, wdziękiem i bez zbędnego wysiłku.
まり壺 (maritsubo) / 鞠庭 (kikutsubo) – określenia na boisko do kemari, zazwyczaj kwadratowe, symbolicznie wyznaczone przez cztery drzewa: sosnę, klon, wierzbę i wiśnię. W niektórych wariantach używano także określeń takich jak mariniwa (ogród piłki) czy kakari.
後ろ鞠 (ushiro-mari) – efektowny kop tyłem, często wykonywany piętą; najbardziej znany z tego zagrania był Fujiwara no Narimichi, który uczynił z niego niemal poetycki gest.
掛け声 – rytmiczne okrzyki takie jak „アリ” (ari), „ヤア” (yaa), „オウ” (ō), wypowiadane podczas gry. Synchronizowały ruchy, pozwalały sygnalizować podania i budowały rytualny klimat meczu – coś pomiędzy śpiewem a medytacją w ruchu.
Warto wspomnieć o niektórych wariantach nazw i terminów towarzyszących: 鞠始 (mari-hajime) oznaczało noworoczną, symboliczną pierwszą grę w roku, zaś 掛りの木 (kakari-no-ki) to nazwa drzew wyznaczających boisko. Co ciekawe, znak 鞠 dzielony jest z chińskim pierwowzorem – grą 蹴鞠 (cuju), która była bardziej rywalizacyjna i mniej ceremonialna niż japońskie kemari.
Na początku była scena jak z legendy, której szczegóły przez stulecia przybierały niemal mitologiczny kształt. Rok 644, klasztor Asukadera, dworzanie w ceremonialnych szatach, a między nimi książę Naka-no-Ōe i Nakatomi no Kamatari – przyszli architekci radykalnych reform państwa. I wtedy to: książęcy sandał zsuwa się w trakcie gry w kemari. Kamatari podnosi go z wdziękiem i w geście pełnym szacunku zwraca właścicielowi. Z tego, co dziś wygląda jak błahostka przy piłce, narodził się sojusz, który zmienił Japonię – obalił ród Soga i zasiało ziarno wielkiej reformy Taika. Tak zaczynają się dzieje kemari – gry, która nigdy nie miała być tylko grą.
Epoka Heian to złoty wiek tej sztuki. Na cesarskich dziedzińcach piłka nie dotykała ziemi przez wiele minut, a mężczyźni w kariginu i eboshi z powagą kopali ją w górę jakby kłaniając się nie widowni, lecz niebu. Wśród nich był Fujiwara no Narimichi – tak doskonały w swym ruchu, że nazwano go „świętym piłki”. Jego kopnięcia, szczególnie te tyłem pięty – ushiro-mari – opisywano w poezji jako zawieszone między ziemią a światem duchowym. Kemari staje się nie tyle sportem, co rytuałem obecności, koncentracji, harmonii ciał i dusz.
W czasach Kamakury, kiedy to wojownicy przejęli od arystokracji władzę (więcej o tym tu: Jak Japonia stała się krajem samurajów? – bunt króla piratów Fujiwara no Sumitomo u schyłku Heian oraz tu: Co naprawdę znaczy „Shōgun”? Jedno słowo, które wykuło Japonię samurajów w stali i krwi), kemari wcale nie znika – wręcz przeciwnie. Powstają pierwsze szkoły, pojawia się termin kemaridō – „droga piłki”. Samurajowie, obdarzeni nowym etosem, widzą w tej grze formę ćwiczenia ducha – bez rywalizacji, bez zwycięzcy, bez trofeum. Tylko harmonia i wieczna próba – by piłka nie upadła. W ślad za tym idzie formalizacja zasad, strojów i estetyki ruchu. Kemari staje się jak zen – prosty w formie, nieskończony w treści.
Potem jednak przychodzi cień. W burzliwym okresie Sengoku, kiedy rozgrywała się kilkupokoleniowa „gra” o wszystko między walczącycymi domenami daimyo, kemari przegrywa z sumō – bardziej brutalnym, widowiskowym, zgodnym z duchem wojennego wieku. Dopiero w Edo odzyskuje głos, choć już nie w cesarskich ogrodach, lecz w zatłoczonych zaułkach miejskich. Mieszczanie, kupcy i uczeni – zafascynowani dawną elegancją – odtwarzają rytuały kemari, nadając im nowy, bardziej towarzyski charakter. Od duchowego ćwiczenia – ku wspomnieniu dawnej harmonii.
I wtedy historia niemal się kończy. W epoce Meiji Japonia goni Zachód, odrzuca stare szaty, modernizuje wszystko. Kemari niemal znika, lecz w 1903 roku sam cesarz interweniuje – powołując Stowarzyszenie Zachowania Kemari (Kemari Hōzō Kai). Dzięki temu w XX i XXI wieku znów można usłyszeć „Ari! Ya!” – choćby w Nowy Rok, 4 stycznia w świątyni Shimogamo w Kyoto, podczas widowiska Kemari Hajime, lub wiosną i jesienią w Tanzan-jinja, gdy kapłani i aktorzy przebrani w stroje Heian wskrzeszają dawne ruchy, gesty i głosy. To nie rekonstrukcja – to hołd dla innego rytmu życia. Pomyśl – jakże obcego? Nie tylko dla nas obcego. Jest tak odległy współczesnemu światu, że gra ta pozostaje dość „egzotyczna” nawet dla samych Japończyków.
蹴鞠
Kemari
Kemari nie jest grą w naszym, europejskim rozumieniu tego słowa. Nie ma w niej zwycięzców ani przegranych, punktów ani celów. Istnieje tylko piłka – krucha, lekka i kapryśna – oraz zbiorowe pragnienie, by nie dotknęła ziemi. Zamiast konkurować, grający współdziałają – przeciwko grawitacji, chaosowi i rozproszeniu umysłu. W tej harmonii ruchu i oddechu zawiera się istota kemaridō, drogi piłki.
Boisko, zwane maritsubo (まり壺) lub kikutsubo (鞠庭), ma kształt zbliżony do kwadratu o bokach ok. 15 × 15 metrów. W tradycyjnych jednostkach odpowiada to 6–7 ken – długości mierzonej na podstawie rozpiętości ramion budowniczego. Cztery narożniki wyznaczają cztery święte drzewa – sosna, wiśnia, wierzba i klon – symbolizujące cztery kierunki świata i cztery pory roku. W prywatnych rezydencjach arystokratów drzewa te często były sadzone na stałe, ale w bardziej praktycznych wersjach wykorzystywano drzewka w donicach, ustawiane tylko na czas gry. Ich obecność nie jest tylko ozdobna – każde drzewo niesie ze sobą znaczenie: sosna trwałość, wiśnia przemijanie, wierzba giętkość, klon zmienność.
Piłka, czyli mari (鞠 lub 毬), wykonana była z dwóch eliptycznych płatów delikatnej jeleniej skóry, zszywanych razem nićmi ze ścięgien końskich. Wnętrze wypełniano drobno zmielonym trocinami. Gotowa piłka miała średnicę około 20 cm i ważyła od 100 do 130 gramów. Istniały różne rodzaje piłek, zależnie od koloru i sposobu garbowania: shiro-mari (biała piłka do ceremonii noworocznej), ibushi-mari (ciemniejsza, dymiona skóra), czy rzadko spotykana kara-mari (imitująca piłki z kontynentu).
W grze bierze udział sześciu do ośmiu graczy, z czego czterech podstawowych (mariashi) zajmuje miejsca przed każdym z drzew. Pozostali to asystenci – mogący wspierać grę z zewnątrz pola. Co kluczowe – nie chodzi o zdobycie punktów czy wyeliminowanie przeciwnika. Cała gra polega na utrzymywaniu piłki w powietrzu jak najdłużej, przekazując ją sobie nawzajem w płynnych, miękkich ruchach stopy. Ciało może służyć za amortyzator lub prowadnicę, ale dotykać piłki można tylko stopą – najczęściej wewnętrzną częścią, z delikatnym podbiciem, czasem piętą. Każdy gracz może podbić piłkę kilka razy samodzielnie, zanim zdecyduje się ją oddać dalej.
Gra toczy się według struktury 序破急 (jo-ha-kyū) – klasycznego schematu dramaturgicznego znanego z teatru nō, muzyki gagaku czy ceremonii herbacianej. Oznacza to, że zaczyna się powoli i ostrożnie (jo), następnie nabiera rytmu i złożoności (ha), by w końcu osiągnąć dynamiczne, choć harmonijne tempo (kyū). Styl kopnięć również podlega kodom:
– nobiashi – wydłużone, miękkie podanie z wyciągniętej nogi,
– kaeriashi – odbicie piętą do tyłu (szczególnie cenione),
– mi ni sō mari – dosł. „piłka przy ciele” – podanie z bliskiego dystansu.
Gracze poruszają się w rytm oddechu i głosu. Każde kopnięcie w górę poprzedza okrzyk 「アリヤー」 (ariyaaa), a podanie do drugiego gracza – 「アリ!」 (ari!). Odbierający intonuje 「オウ!」 (ō!), gdy piłka osiąga szczyt lotu – ten, kto krzyknie najgłośniej i najdłużej, ma pierwszeństwo jej przejęcia. Te modulowane okrzyki działają jak archaiczna partytura – synchronizują ciała i uważność.
W grze występują również postacie pomocnicze, działające z zewnątrz:
– nobushi – osoby dostarczające piłkę, gdy ta wypadnie poza pole lub upadnie,
– kenzō – arbitrowie ceremonii, czuwający nad porządkiem, czasem dający znaki dźwiękowe (np. stuknięciem laski), czasem po prostu dyskretnie obecni.
Wszystko to składa się na grę, która dla nas może przypominać dziecinną zabawę, a w rzeczywistości jest rytuałem koncentracji, czystości ruchu i harmonii międzyludzkiej. Kemari nie nagradza spektakularnych akrobacji ani siły – tylko uważność, rytm i zrozumienie nastroju chwili.
Choć dla niewtajemniczonego widza kemari może przypominać po prostu dostojną żonglerkę w staroświeckich strojach, dla samych graczy była to forma duchowej praktyki – ćwiczenie nie tylko koordynacji i równowagi, ale także czystości umysłu, uważności i samodyscypliny. Gra ta nie miała zwycięzców ani przegranych. Jej celem nie była rywalizacja, lecz harmonia – między graczami, z piłką, z przestrzenią i z własnym ciałem.
Najgłębszą zasadą kemari była godność w ruchu. Piłkę należało odbić z absolutnym opanowaniem – nie robiąc ani jednego gestu więcej, niż to konieczne. Nie wolno było odchylać głowy, skręcać tułowia, poruszać ramionami ani zdradzać wysiłku twarzą. Cała dynamika gry koncentrowała się w jednym punkcie – stopie. Ruch musiał być minimalny, precyzyjny i miękki, jakby piłka sama chciała współpracować z graczem, jeśli ten tylko utrzyma w sobie odpowiedni stan. To właśnie ta ekonomia gestu – jak w iaijutsu czy sadō – była zarazem ćwiczeniem i sprawdzianem wewnętrznej równowagi.
Zarówno obserwacja piłki, jak i świadomość własnego ciała, były równie istotne. Ale nawet obserwacja piłki nie mogła być natarczywa czy zachłanna – należało spojrzeć na nią, jak adept zen spogląda na spadający liść: uważnie, ale bez przywiązania. Nie chodziło o to, by "złapać" moment odbicia – ale by zharmonizować się z jego nieuchronnością.
Uczestnik kemari był nie tyle sportowcem, co ascetą ruchu, który poprzez grę praktykował mu – pustkę, zanshin – trwanie w czujnej obecności, i rei – szacunek dla innych i dla samej czynności. Dobra gra w kemari nie była „efektowna”. Była niewidzialna dla oka nieprzygotowanego, ale wyczuwalna – jak delikatny drżenie powietrza przed burzą, jak rytm oddechu, którego nie słychać, ale który niesie życie.
Na tym poziomie kemari staje się czymś radykalnie obcym naszej zachodniej wyobraźni o grze i ruchu. To nie „działanie”, lecz „niedziałanie”, wu wei w japońskiej wersji – działanie poprzez niedziałanie, poruszanie się w rytmie rzeczy, nie przeciwko nim. W tym sensie, kemari było jak taniec w świątyni – ceremonia ciszy i równowagi, zawieszona pomiędzy ziemią a niebem, pomiędzy ciężarem skóry a lekkością myśli.
We wczesnych wiekach gry, jeszcze w okresie Heian, kemari grano w codziennym stroju arystokraty – luźnym, wygodnym kariginu, czyli „płaszczu do polowania”, noszonym na co dzień przez dworzan poza oficjalnym protokołem. Używano także suikan czy hitatare – szat swobodniejszych, czasem wzmacnianych skórzanymi elementami, wiązanych na klatce piersiowej ozdobnymi sznurami (muna-himo). Wraz z instytucjonalizacją gry w okresie Kamakura, wykształcił się specjalny ceremonialny strój gracza – mari-suikan (鞠水干) – będący wariacją na temat klasycznego suikan, ale z przesadnie szerokimi rękawami i rozkloszowanym krojem.
Mari-suikan łączono z tradycyjnym czarnym nakryciem głowy – eboshi (烏帽子) – i spodniami kuzu-bakama (葛袴), które dla stabilności wzmacniano dużymi skórzanymi klapami (tsuyu), przypominającymi późniejsze suō. Na nogi zakładano kamogutsu (鴨沓) – skórzane, niskie buty z paskami wiązanymi wokół kostki, które miały utrzymać obuwie podczas kopnięć – bez ryzyka powtórki ze słynnej sceny z 644 roku, gdy książę Naka-no-Ōe stracił sandał w czasie meczu.
Ciekawym elementem scenografii meczu były wachlarze rangowe, używane niekiedy przez sędziów (kenzō) lub uczestników – ich liczba żeber (np. 10, 12 lub 15) wskazywała rangę dworską właściciela.
W czasie meczu ważną rolę odgrywał także pejzaż. Aromat wilgotnej ziemi, regularnie zraszanej dla zmniejszenia pyłu, mieszał się z zapachem szlachetnych tkanin i skóry. Słońce, przebijające się przez korony sosen lub klonów, malowało na ziemi cienie graczy i piłki, tworząc niemal scenę rytuału. Czasem – zwłaszcza w świątyniach – w tle słychać było subtelny szum dzwoneczków wietrznych (fūrin – więcej o nich tu: Dzwoneczki fūrin – duchowość może mieć lekkość letniego popołudnia), a całej grze towarzyszyła rytmiczna melodia okrzyków „ariyaaa… ari!” i „Ō!”.
Na pozór gra w kemari wydaje się lekką, nieco staroświecką zabawą – żonglerką dla dworzan. Jednak uważniejsze spojrzenie odsłania głęboko osadzoną w kulturze japońskiej filozofię – opartą na subtelnej harmonii między ciałem, umysłem a przestrzenią wspólną, między gestem a jego społecznym i symbolicznym znaczeniem. Gra ta była manifestacją zasady wa (和) – wspólnoty, zgody i harmonii, tak istotnej dla etykiety dworu okresu Heian (和 – „wa” to pierwotnie zresztą nazwa samej Japonii – od „karłów” do „harmonii” – więcej tutaj: Dlaczego mówimy „Japan”, gdy Japończycy mówią „Nihon” – od Oyashimy do Zipangu, czyli zabawa w głuchy telefon przez tysiąclecia). Nie rywalizowano tu o punkty. Sukcesem nie była dominacja, lecz utrzymanie ciągłości, brak błędu, płynność gestu – a nade wszystko, uwzględnienie drugiego człowieka. Każdy gracz był równorzędnym uczestnikiem rytmu, a idealna sekwencja podań przypominała czarkę herbaty podawaną w milczeniu, cios miecza oddany bez gniewu, lub oddech mnicha zen, który nie rozprasza się zmiennością świata.
Tak jak w zen napięcie między naturalnością a wysiłkiem tworzy pole praktyki, tak i w kemari każdy ruch stopą był efektem zarówno długotrwałego treningu, jak i wewnętrznej swobody. Nie można było wymuszać piękna – zbytnią kontrolą czy ambicją. Ale i nie wolno było całkowicie się poddać. Gra stawała się więc chodzeniem po cienkiej granicy – gdzie tylko mistrzowski balans pozwalał, by piłka nie dotknęła ziemi przy minimalnym ruchu grającego.
Najważniejsze cechy idealnego gracza skupiały się wokół nieformalnej triady cnót:
- postura (姿 – sugata), czyli godna i niewzruszona sylwetka,
- zręczność (巧 – takumi), czyli umiejętność czystego, subtelnego podania,
- znajomość formy (式 – shiki), czyli biegłość w tradycji i etykiecie.
Tę potrójną doskonałość ucieleśniało pojęcie 足魂 (sokkon) – duch stóp. Nie była to technika fizyczna, lecz duchowa postawa, w której kończyny dolne – tak często niedoceniane – stają się narzędziem kontemplacji, przedłużeniem świadomości, i sposobem komunikacji z niebem (jakkolwiek by to teraz nam śmiesznie nie brzmiało – tak naprawdę nie śmieszność tu widzimy, tylko obcość, inność). Gracz nie miał „kopnąć” piłki, ale ją spotkać. Nie uderzać – lecz odpowiedzieć na jej ciężar. W ten sposób każde podanie stawało się momentem prawdy – takim samym, jaki pojawia się w samurajskim łucznictwie kyūdō czy podczas składania origami.
W tradycji opiekunem kemari był Seidai-myōjin (精大明神) – lokalne bóstwo czczone w świątyni Shiramine-jingū w Kyōto. Współcześnie utożsamia się je z cesarzem Sutoku, który – wedle legend – po śmierci stał się duchem czystego oddania grze i dziś patronuje zarówno kemari, jak i współczesnej piłce nożnej. Nieprzypadkowo na emblemat tej świątyni wybrano Yatagarasu (八咫烏) – trójnożnego kruka, który poprowadził cesarskiego przodka do Yamato. Jego trzy nogi symbolizują niebo, ziemię i człowieka – a więc właśnie tę kosmiczną równowagę, której odbiciem była gra.
Kemari, choć dziś niemal zapomniane, przeszło zaskakującą drogę. W późnym okresie Edo stawało się już nie tyle rytuałem, co widowiskiem – elementem ulicznych pokazów kuglarzy, pozbawionym pierwotnego sensu. A jednak, wraz z nastaniem ery Meiji i nowoczesnością, pojawiły się pierwsze głosy w obronie tej tradycji. Współcześnie istnieją kluby rekonstrukcyjne, prowadzi się warsztaty dla dzieci, a świątynne pokazy – jak noworoczne Kemari Hajime w Shimogamo czy turnieje w Tanzan-jinja – przyciągają turystów i entuzjastów. Rzemiosło wytwarzania piłki mari, zszywanej z jeleniej skóry końskim ścięgnem, próbuje odtworzyć dziś zaledwie garstka mistrzów z rejonu Kyōtango. Kemari – niegdyś elitarny rytuał cesarskiego dworu – staje się stopniowo dziedzictwem dostępnym wszystkim zainteresowanym.
Ślady gry znaleźć można nie tylko w podręcznikach historii. Pojawia się ona w klasycznej literaturze – od Makura no sōshi po Genji monogatari, w grafice Yoshitoshiego, w dramach Nō, a nawet w japońskim logo piłkarskiej federacji JFA, gdzie trójnożny kruk Yatagarasu nosi echo tamtych wierzeń. W serialach historycznych NHK – jak Kamakura-dono no 13-nin – sceny z gry pełnią dziś rolę żywych rekonstrukcji. Kyoto reklamuje się jako „miejsce narodzin futbolu” – może przesadnie, ale nie bez całkowitego związku z rzeczywistością. Nawet jeśli kemari nie jest przodkiem współczesnej piłki nożnej, to na pewno jest przodkiem pewnej idei ruchu i wspólnoty, zakorzenionej w innym rozumieniu świata.
I tu być może kryje się największa wartość tej historii. Bo w pierwszym odruchu – patrząc na dostojników dworskich kopiących skórzaną piłkę z kamienną miną i udających, że to coś poważnego – chce się wzruszyć ramionami. Parsknięcie śmiechem wydaje się normalną reakcją. Ale jeśli poświęcić chwilę, by zrozumieć nie tylko reguły, lecz i intencję, z jaką tę grę stworzono – wówczas zaczyna się odsłaniać cały inny świat. System wartości, w którym piękno nie wynika z emocji, lecz z opanowania. Gra, która nie służy rywalizacji, lecz zachowaniu ładu. Ruch nie dla ekspresji, ale dla harmonii.
Obcując z kemari, człowiek spotyka nie tylko dawną Japonię – ale także swoje własne granice poznania. To jak podróż na odległą planetę, gdzie reguły codzienności są odmienne, a logika świata wyjęta z innej filozofii egzystencji. W świecie, który przyzwyczaił nas do hałasu, rywalizacji i spektaklu, gra o niekopniętej piłce i milczących stopach uczy czegoś zaskakującego…
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!