Sześciu ślepców, jeden słoń i niekończący się spór o to, czym naprawdę jest rzeczywistość. Jeden dotyka boku i widzi ścianę. Drugi chwyta za kieł – i mówi: „to oszczep”. Trzeci bada trąbę i stwierdza wijącego się węża. Czwarty dotyka nogi i mówi: „to drzewo”. Piąty doświadcza wachlarza (ucho), a szósty – liny (ogon). Ta starożytna indyjska przypowieść, sięgająca czasów Buddy, to nie tylko komentarz na temat religijnych dogmatów, lecz także filozoficzna metafora tego, jak każdy z nas, ograniczony własną perspektywą i narzędziami poznania, próbuje zrozumieć świat.
W Japonii przypowieść ta przybrała nową formę w pracach takich twórców jak Hokusai. W jednym z jego drzeworytów z „Manga” (nr 8) widzimy jedenastu ślepców, pochylonych nad słoniem jak nad zagadką świata – każdy z własnym gestem, miną, przekonaniem. Hokusai nie rysuje prawdy – on rysuje nasze próby jej dotknięcia. Estetyka tego obrazu, oszczędna, rytmiczna i komiczna zarazem, rezonuje z tym, co w japońskiej kulturze tak często powraca: że piękno i mądrość rodzą się nie z poznania pełni, lecz z trwania w niepewności. W filozofii zen mówi się o „mu” – pustej przestrzeni, która otwiera umysł. W doktrynie mujō – o nietrwałości wszystkiego, co istnieje. W haiku – o momentach, które nie tłumaczą świata, lecz tylko dotykają jego jednej, krótkiej chwili.
Dziś, gdy świat oferuje nam nieprzebrane ilości informacji, a jednocześnie coraz trudniej odróżnić rzetelne dane od opinii i interpretacji, przypowieść ta staje się nie tylko metaforą, ale koniecznym ostrzeżeniem. Uczy, że myślenie uczciwe i odważne nie polega na gromadzeniu pewności, lecz na gotowości do porzucenia dotychczasowych założeń, jeśli pojawią się nowe, lepsze dowody. W badaniu rzeczywistości nie chodzi o to, by wygrać spór, lecz by ciągle kalibrować własny model świata – i rozumieć, że ten model zawsze będzie niepełny, choć może być coraz bliższy rzeczywistości. W tym sensie sceptycyzm nie oznacza wahania, lecz uczciwość. Być może nigdy nie poznamy całego słonia. Ale jeśli wspólnie go badamy – z uwagą, pokorą i gotowością do zmiany zdania – jesteśmy znacznie bliżej prawdy, niż gdybyśmy tkwili samotnie przy jednej z jego nóg, przekonani, że trzymamy cały świat.
Przypowieść o słoniu i ślepcach
群盲評象の譬
(gummō hyōzō no tatoe)
Wyobraźmy sobie poranek w małym indyjskim miasteczku, gdzie słońce dopiero zaczyna rozlewać złote światło po dachach domów, a w powietrzu unosi się zapach pikantnego sosu i mokrej ziemi. Na skraju wioski, w cieniu wielkiego drzewa, zbiera się sześciu mężczyzn. Wszyscy są ślepi od urodzenia. Ich oczy nigdy nie widziały kształtu liścia, błysku światła ani kolorów twarzy. A jednak ich umysły są głodne wiedzy, a dłonie – wyczulone, cierpliwe, precyzyjne. Słyszeli opowieści o dziwnym stworzeniu zwanym „słoniem” – wielkim i potężnym – i postanowili je poznać. Nie oczami, lecz dotykiem, wyobraźnią i słowem.
Zostają zaprowadzeni do zagrody, gdzie stoi spokojny, majestatyczny słoń – zwierzę nie tylko realne, ale i symboliczne, nosiciel mądrości ziemi i zagadki natury. Ślepi podchodzą ostrożnie, jak odkrywcy na nieznanym jeszcze terenie, i jeden po drugim wyciągają dłonie ku nieznanemu.
Pierwszy natrafia na bok słonia – szeroki, solidny, nieruchomy. Jego palce wędrują po szorstkiej skórze jak po ścianie z żywej gliny. „Słoń,” mówi z przekonaniem, „jest jak mur. Nieprzenikniony, prosty, ogromny. To zwierzę, które się nie rusza – jak ściana fortecy”.
Drugi trafia na kieł – gładki, chłodny, twardy. Dłoń ześlizguje się po jego zakrzywionej powierzchni. „Co za głupstwo! Słoń jest jak włócznia – szpiczasty, niebezpieczny. To broń, nie budowla”.
Trzeci natrafia na trąbę. Czuje, jak mięśnie poruszają się pod skórą, jak struktura zmienia się w czasie, jakby trzymał w rękach żywego węża. „Nie. Słoń jest jak ogromny wąż. Elastyczny, mokry, śliski. To coś, co się porusza, wije, wygina”.
Czwarty ślepiec obejmuje nogę – grubą, solidną, z bruzdami jak kora starego drzewa. „Błądzicie” mówi z powagą. „Słoń to drzewo. Szorstki pień, mocno zakorzeniony. Stoi nieruchomo i dźwiga ciężar nieba”.
Piąty dotyka ucha – cienkiego i szerokiego, jak wachlarz utkany z miękkiego płótna. „Nie czujecie tego? To przecież coś, czym można się chłodzić! Słoń jest jak wachlarz – delikatny, powiewny, szeroki”.
Szósty łapie ogon – cienki, zakończony kępką włosów. Kiwa głową i mówi z ironią: „Nie potraficie rozpoznać liny? Słoń jest jak sznur. Przecież to oczywiste”.
Potem zaczyna się spór. Każdy z nich obstaje przy swoim. Głoszą swoje „prawdy” z uporem godnym świętego. Dyskusja zamienia się w kłótnię, kłótnia w oskarżenia. Nikt nie zauważa podstawowego faktu.
Każdy z nich mówił szczerze, opisał to, czego doświadczył. Wszyscy byli częściowo w zgodzie z rzeczywistością. Ale każdy z nich – zatrzymany w swojej perspektywie – się mylił. Nie dlatego, że mówił nieprawdę, lecz dlatego, że znał tylko fragment całości i mylnie uznał go za całość.
I to właśnie czyni tę przypowieść tak silną. To opowieść nie tyle o błędzie, co o granicach poznania. O tym, jak łatwo pomylić swoją wersję rzeczywistości z samą rzeczywistością. Jak niebezpieczne jest przekonanie, że nasze zmysły, poglądy czy doświadczenia dają nam pełny obraz świata.
Na przestrzeni setek i tysięcy lat było to zawsze zmorą ludzkości - wielu ludzi uznaje siebie za nieomylnych ekspertów od wszystkiego – od historii po moralność, od polityki po metafizykę – i w naszym, XXI wieku - przypowieść o ślepcach i słoniu powraca niczym lustrzane odbicie naszego własnego myślenia. Pokazuje, że rację mogą mieć wszyscy i nikt jednocześnie. Że prawda nie musi być pojedyncza. Że może istnieć nie w jednym punkcie, lecz w całości, której nikt z nas nie obejmie sam. Na tym polega nowoczesna nauka – na pokorze wobec tego, że jeszcze nie wszystko wiemy i otwartości na to, co uda nam się „wypatrzyć” z rzeczywistości. Ze świadomością, że mimo to – jest to tylko pewien wycinek.
Korzenie przypowieści o ślepcach i słoniu sięgają starożytnych Indii – duchowego laboratorium ludzkości, gdzie narodziły się najstarsze systemy filozoficzne i religijne Azji. Jej najdawniejsza znana wersja pochodzi z tekstu Udāna, zbioru przypowieści i wypowiedzi przypisywanych Buddzie Śākyamuniemu, który stanowi część kanonu palijskiego wczesnego buddyzmu theravādy. Tam przypowieść funkcjonuje jako ostrzeżenie przed intelektualną arogancją i dowód na to, jak powierzchowne, fragmentaryczne poznanie może prowadzić do konfliktu – nie tylko w sporach filozoficznych, ale i w egzystencjalnym niezrozumieniu natury rzeczy.
W tej pierwotnej wersji Budda przysłuchuje się kłótni kilku ślepych ludzi, którzy próbują opisać słonia, dotykając jego różnych części. Po ich pełnych przekonaniach sporach, Budda spokojnie wyjaśnia, że każde z ich twierdzeń zawiera cząstkę prawdy, ale żadne nie oddaje całości – i że źródłem błędu nie jest brak inteligencji, lecz ograniczony punkt widzenia i niechęć do wyjścia poza własne doświadczenie. W ten sposób przypowieść staje się narzędziem epistemologicznego przebudzenia – nauką o pokorze wobec złożoności świata.
Z Indii przypowieść rozprzestrzeniła się w dwóch głównych nurtach – przez buddyzm i dżinizm, w których pełniła funkcję dydaktyczną. Dla dżinistów symbolizowała względność prawdy (anekāntavāda), dla buddystów – iluzoryczność zjawisk i konieczność duchowego wglądu. To jednak buddyzm zabrał tę przypowieść w daleką podróż – przez Himalaje, stepy Azji Środkowej, cesarstwo Tang, aż do wybrzeży Japonii.
Do Chin przypowieść dotarła zapewne już w I–II wieku n.e., w trakcie intensywnego tłumaczenia sutr na język chiński. Komentatorzy związani ze szkołami madhjamaki i jogaczary chętnie wykorzystywali ją, by ukazywać granice poznania koncepcyjnego i niebezpieczeństwa dogmatyzmu. Stamtąd przez Koreę, gdzie silnie rozwijała się szkoła Hwaeom, bliska chińskiej Huayan, przypowieść ostatecznie trafiła do Japonii – zapewne w VII lub VIII wieku, czyli w czasie, gdy japońskie elity władzy zaczęły przyjmować buddyzm jako religię państwową (o państwie Nara więcej przeczytasz tu: Miasto Nara – geometrycznie i duchowo zaprojektowana metropolia antycznej Japonii długo przed samurajami).
Na archipelagu japońskim opowieść ta znalazła nowe życie. Już w VIII wieku, w czasach cesarzowej Shōtoku i potężnego klasztoru Tōdai-ji, przypowieść była znana w kręgach monastycznych. Najpełniej przyswoiła ją szkoła Hossō, japoński odpowiednik chińskiej Weishi – szkoły „tylko świadomości” (yui shiki), której podstawą była analiza zjawisk jako projekcji umysłu. Dla Hossō przypowieść o ślepcach i słoniu była doskonałą metaforą iluzoryczności poznania – tego, jak nasze zmysły, emocje i pojęcia tworzą złudzenia, które bierzemy za rzeczywistość.
Ale Japonia nie ograniczyła się do biernego przyjęcia tej historii. Z czasem zaczęła ją reinterpretować, nadając jej estetyczną głębię i lokalne niuanse. Pojawiła się w emaki – malowanych zwojach narracyjnych, które łączyły tekst z obrazem. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest wersja zilustrowana przez Katsushikę Hokusai w jego Manga (tom 8), gdzie liczba ślepców została zwiększona do jedenastu – być może jako znak bardziej złożonego, wieloperspektywicznego społeczeństwa. Słoń na ilustracji Hokusai wydaje się obcy, niemal fantastyczny – co odzwierciedla fakt, że w Japonii słonie były rzadkością i istniały przede wszystkim jako wyobrażenie, nie rzeczywistość.
Z czasem przypowieść zaczęła się też pojawiać w dramaturgii – m.in. w subtelnym teatrze nō, gdzie sama obecność słonia była czasem tylko metaforycznym tłem dla opowieści o błędzie i iluzji (o teatrze noh więcej tu: Chimeryczne maski teatru Noh – forma prawdziwsza od treści). W kulturze zen przypowieść przybrała jeszcze bardziej wyciszony, paradoksalny ton – stając się nie tyle nauką, ile pytaniem: „A co, jeśli słoń nie istnieje wcale?”
Japonia wchłonęła tę opowieść jak kroplę atramentu na washi – nie zmieniając jej struktury, lecz nadając jej nowy rytm. Tu nie chodziło już tylko o spór intelektualny – jak to w kraju Yamato bywa – istotniejsze stało się milczenie pomiędzy słowami. Subtelność, gest, uważność. Japońska wersja przypowieści nie posiada moralizatorskiej puenty.
„Ślepcy badający słonia”
盲人象を探るの図
Mōjin zō o saguru no zu
W ósmym tomie swojego legendarnego cyklu szkiców zatytułowanego „Hokusai Manga”, Katsushika Hokusai – mistrz nie tylko krajobrazu, ale i obserwacji ludzkich zachowań (więcej o nim tu: Hokusai: Mistrz, który szukając perfekcji ukoił ból życiowych tragedii oraz tu: Z mistrzem Hokusaiem przez osiem wodospadów Japonii) – umieścił jedną z bardziej zaskakujących ilustracji filozoficznych w swoim oeuvre. Drzeworyt przedstawiający ślepców badających słonia to nie tylko graficzna reinterpretacja pradawnej przypowieści indyjskiej. To także krzywe zwierciadło, w którym odbija się Japonia okresu Edo – jej estetyka, wiedza, uprzedzenia, duchowa ciekawość i ograniczenia poznawcze.
Na pierwszym planie widzimy jedenastu mężczyzn – ślepych, jak można się domyślić po ich przymkniętych oczach i niepewnych gestach. Każdy z nich bada inną część słonia, próbując uchwycić jego kształt. Jeden bada trąbę, drugi nogę, kolejny dotyka ogona, inny sprawdza twardość brzucha – wszyscy rozproszeni wokół ogromnego cielska zwierzęcia, pochłonięci własnym „odkryciem”. Wśród nich panuje zamieszanie – kilku mężczyzn wyraźnie coś próbuje mówić, inni wykonują gesty w celu wytłumaczenia czegoś, co dodaje całej scenie elementu komicznego, lecz nie karykaturalnego. Uwagę przyciąga liczba postaci – można ich naliczyć jedenaście (czyli więcej, niż w oryginalnej wersji legendy).
A pośrodku tego zamieszania – słoń. Wielki, pomarszczony, niemal groteskowy. Jego ciało wydaje się nieproporcjonalne, nienaturalnie rozdęte, jakby był wymyślony, nieprawdziwy. Głowa i oko jest przesadnie masywna, cielsko również, a nogi przypominają pomarszczone filary ze skóry i tłuszczu. Hokusai prawdopodobnie nigdy nie widział prawdziwego słonia – w Japonii okresu Edo to zwierzę funkcjonowało niemal wyłącznie jako istota mityczna, spotykana w chińskich księgach i buddyjskich tekstach. Stąd jego przedstawienie w Manga przypomina hybrydę słonia z wyobrażeń i potworów z japońskich legend – jest bardziej metaforą niż zwierzęciem.
Co ciekawe, mimo że centralna postać – słoń – jest bez wątpienia największa, nie dominuje całkowicie kompozycji. Równowaga przestrzenna między zwierzęciem a ludźmi tworzy napięcie (to dlatego Hokusai zdecydował się zwiększyć ilość badaczy do 11) – każdy z bohaterów znajduje się w swoim mikrokosmosie poznania, a całość jest jak mapa epistemologicznego chaosu. Kompozycja jest dynamiczna, ale nie chaotyczna – Hokusai prowadzi wzrok widza po spiralnym torze, od ogona, przez nogi, do trąby i głowy, a potem znów do ludzi.
Styl graficzny jest typowy dla Manga Hokusaia – szybki szkic pędzlem, tuszem na papierze, bez koloru, ale z niezwykłą ekspresją linii. Mimo prostoty środków, każdy gest, wyraz twarzy, fałda materiału niosą treść. To nie realizm, lecz przenikliwa obserwacja – sztuka, która nie potrzebuje koloru, by mówić pełnym głosem.
Hokusai stworzył ten rysunek w pierwszej połowie XIX wieku, w czasie gdy Japonia – choć formalnie zamknięta na świat w ramach polityki sakoku – przeżywała bujny rozkwit kultury i nauki. Mimo ograniczonych kontaktów z zagranicą, import dzieł chińskich, buddyjskich sutr, leksykonów i ilustracji był nieprzerwany. Właśnie w takich dziełach – w tekstach chińskiego buddyzmu Chan czy konfucjańskich encyklopediach – przypowieść o ślepcach i słoniu była obecna i dobrze znana.
Równocześnie Hokusai fascynował się wszystkim, co obce i nieznane. Jego szkicowniki pełne są chińskich smoków, europejskich ruin, egzotycznych zwierząt, zjawisk atmosferycznych, ale też ludzi – biednych, bogatych, starych, pijanych, grających, modlących się, kłócących się. Przypowieść o słoniu idealnie wpisywała się w jego zainteresowanie naturą poznania i śmiesznością ludzkiego uporu.
Wybór tej historii przez Hokusaia nie był przypadkowy. Z jednej strony, była to znana i popularna opowieść buddyjska, wykorzystywana przez mnichów jako materiał dydaktyczny. Z drugiej – doskonale pasowała do jego własnej filozofii twórczej. Hokusai był bowiem artystą głęboko świadomym niekompletności wiedzy, zmienności rzeczy i tajemnicy istnienia. W przedmowie do jednego z tomów Manga pisał, że dopiero po sześćdziesiątce zaczyna naprawdę rozumieć, jak rysować. A na łożu śmierci miał prosić bogów, by dali mu jeszcze kilka lat – bo może wtedy wreszcie „nauczy się rysować liście i kwiaty”.
Przypowieść o ślepcach i słoniu idealnie oddaje japońską wrażliwość na fragmentaryczność, przemijanie i ograniczoność formy. W sztuce japońskiej nie dąży się do absolutnej doskonałości czy obiektywnej prawdy. Przeciwnie – uznaje się, że wszystko, co poznawalne, jest jedynie wycinkiem, cieniem, echem. Tę postawę wyraża estetyka wabi-sabi, duch „mu” (無) w zen, oraz opowieści takie jak ta.
W tym sensie słoń Hokusaia nie jest tylko metaforą. Jest przypomnieniem, że żadna z perspektyw – ani uczonego, ani artysty, ani ślepca – nie jest pełna. I że właśnie w tej niepełności, w tej rozproszonej prawdzie, mieści się istota ludzkiego poznania. Sztuka japońska nie walczy z tym ograniczeniem – ona je celebruje.
Przypowieść o ślepcach i słoniu rezonuje z kulturą Japonii nie tylko dlatego, że została przyswojona przez japońską tradycję buddyjską. Jej duchowa wymowa – pokora wobec częściowego poznania – przenika wiele aspektów japońskiej filozofii, estetyki i sztuki. W przeciwieństwie zachodniemu dążeniu do syntezy, systematyczności i objęcia świata pełnią racjonalnego porządku, Japonia często wybiera drogę bardziej mistyczną, przemilczenia i świadomego niedopowiedzenia. Zamiast układać świat w zwartą strukturę, uczy, jak dostrzegać sens właśnie w pęknięciach, brakach i efemeryczności. Nie chodzi tu o to, jaka koncepcja jest „lepsza” i „gorsza” – z pewnością postęp naukowy zbudować bardziej można było na zachodnim podejściu. Nic jednak nie przeszkadza człowiekowi czerpać z dobrodziejstw kultury – i uczyć się różnych spojrzeń na życie. A to japońskie, fragmentaryczne, z pewnością pozwala pojąć łatwiej wiele aspektów życia.
Nie sposób nie zacząć od koncepcji wabi-sabi – estetycznego i duchowego rdzenia japońskiej wrażliwości. Wabi to prostota, wyciszenie, samotność, podczas gdy sabi oznacza patynę czasu, melancholijną starość rzeczy, ich naturalne zużycie. Rzeczy piękne w duchu wabi-sabi nigdy nie są doskonałe, symetryczne ani pełne. Zamiast tego – są niekompletne, popękane, prowizoryczne. Ceramiczne naczynie z nierówną glazurą, nadkruszoną krawędzią i śladami naprawy metodą kintsugi (złotym spoiwem) nie jest wadliwe – ono ujawnia prawdę o życiu: o jego nietrwałości, o bliznach, które nosimy, o pięknie, które nie potrzebuje symetrii (o kintsugi więcej tu: Kintsugi – aby życiowe blizny były dumą i złotem człowieka, a o wabi sabi tu: Jak nie walczyć z sobą samym na każdym kroku? Wabi Sabi to nie wystrój wnętrz tylko wystrój życia.).
To właśnie takie rzeczy opowiadają fragment prawdy. Nie próbują być metafizycznie pełne – są jak ślepiec dotykający trąby słonia: szczere w swoim ograniczeniu, prawdziwe w swym braku pełni.
W tradycji zen (wyrosłej z chińskiego chan i przeniesionej do Japonii od XII wieku) poznanie nie oznacza gromadzenia faktów. Oznacza wyzbycie się iluzji. Iluzji, że można świat zrozumieć w całości. Iluzji, że logika prowadzi do oświecenia. Iluzji, że słowa mogą uchwycić prawdę. Znane kōany zen (paradoksalne dialogi mistrza z uczniem) celowo rozbijają dyskurs, by pokazać, że język to tylko narzędzie ślepca – użyteczne, ale nie wystarczające.
Kanji無 (mu) – oznaczające „nic” lub „nieistnienie” – to nie nihilizm, lecz wyzwolenie z dogmatu. Prawda nie przychodzi przez kumulację dowodów, lecz przez oczyszczenie umysłu z nawyków poznawczych. Mistrz zen nie mówi: „poznaj wszystko”, lecz: „zobacz, jak trzymasz się własnego ogona”.
Drugim filarem japońskiej ontologii jest koncepcja mujō (無常) – „nietrwałość”, „zmienność”. To jedno z kluczowych pojęć buddyzmu, ale w Japonii przybrało wyjątkowo głęboki wymiar kulturowy. Już w XII-wiecznym Heike monogatari pojawia się zdanie:
„Dźwięk dzwonu z Gion przypomina o nietrwałości wszystkiego, co istnieje”.
Wszystko przemija – słonie i ślepcy, poglądy i pewniki, a także nasze próby zrozumienia.
Uświadomienie sobie mujō to akt dojrzałości. Zamiast żądać od świata, by był jasny i czytelny, Japończycy uczą się żyć z jego przemiennością. To dlatego świętują spadające liście i kwitnące wiśnie – nie pomimo ich krótkotrwałości, lecz właśnie ze względu na nią.
Tę fragmentaryczność widać też w japońskiej sztuce.
Ukiyo-e – dosłownie „obrazy przepływającego świata” – nie próbowały przedstawiać rzeczywistości całościowo. Były jak haiku w obrazie – uchwyceniem chwili, spojrzeniem na gest, cień, minę. Seria „Sto aspektów księżyca” Yoshitoshiego pokazuje, że księżyc może być czymś innym w każdej scenie: światłem przy morderstwie, znakiem wierności, symbolem marzenia, tłem dla samotności. Każdy obraz to tylko cząstka – jak opowieść ślepca (więcej o „100 aspektach księżyca” Yoshitoshiego przeczytasz w naszym albumie refleksji: album).
Haiku, z kolei, to najbardziej skondensowany sposób mówienia o świecie – 17 sylab, trzy wersy, jedna scena. Ale za tą oszczędnością stoi nie ubóstwo wyrazu, lecz świadome ograniczenie, jak zamknięcie tylko jednej dłoni wokół fragmentu słonia.
Japońska miniaturyzacja – czy to w sztuce netsuke, czy w ogrodach karesansui (o nich przeczytasz tu: Japoński ogród Karesansui jest lustrem, w którym zobaczysz siebie) – również nie dąży do realizmu, lecz do esencji. Sztuka bonsai nie przedstawia całego lasu, ale sugeruje go. Fragment nie jest brakującym ogniwem – jest wszystkim, co mamy, i zarazem wszystkim, czego potrzebujemy.
W ten sposób Japonia – poprzez wabi-sabi, zen, mujō i sztukę fragmentaryczności – wyraża coś, co przypowieść o ślepcach i słoniu mówi od tysiącleci: nigdy nie zobaczymy całości, ale możemy szanować te cząstki poznania, które udało nam się zgromadzić. W świecie zalewanym przez uproszczenia, memy i podgrzewane przez (social) media lenistwo myślenia, to lekcja bardzo aktualna.
Przypowieść o ślepcach i słoniu, mimo swych starożytnych korzeni, rezonuje z zadziwiającą siłą we współczesnym świecie – świecie sztucznej inteligencji, neurobiologii, teorii chaosu i rozproszonych systemów poznawczych. Opowiada ona – być może bardziej niż kiedykolwiek – o sposobie, w jaki ludzki umysł konstruuje rzeczywistość: zawsze z fragmentów, zawsze przez pryzmat doświadczenia, ograniczonych zmysłów i języka. Współczesna epistemologia i kognitywistyka nie mówią dziś niczego zasadniczo innego niż Budda dwa i pół tysiąca lat temu: widzimy jedynie cząstki, a całość – jeśli w ogóle istnieje – wymyka się nie tylko zmysłom, ale i rozumowi.
Neuronauka nie pozostawia złudzeń: nasze mózgi nie są obiektywnymi aparatami poznawczymi, lecz maszynami tworzącymi modele. Daniel Dennett pisał o „inteligentnym użytkowniku iluzji”, Karl Friston o „maszynie predykcyjnej”, a w duchu podobnym zen sugerował, by „odpuścić” konceptualizacje, zanim zdominują rzeczywistość. W japońskiej filozofii zen, podobnie jak u Umberta Eco, prawda nie jest „do uchwycenia”, lecz jest ruchem – dynamicznym balansowaniem między przesłankami, doświadczeniem, i świadomością niepełności.
Ale przypowieść nie nawołuje do nihilizmu. Nie mówi: „nie istnieje prawda”, lecz raczej: „nasze poznanie prawdy zawsze będzie cząstkowe”. To wezwanie do pokory poznawczej – nie do rezygnacji. Dlatego w Japonii, gdzie nigdy nie uformowano jednej dogmatycznej ortodoksji, przypowieść ta rezonuje szczególnie silnie. Kraj ten nigdy nie miał jednej dominującej religii – szintoizm, buddyzm, konfucjanizm i taoizm współistniały przez wieki nie tylko obok siebie, ale raczej tworząc pewną, nie do końca określoną, jedną całość. Praktyka religijna była często pragmatyczna, „tu i teraz”, a duchowość oparta na codziennych gestach, rytuałach, harmonii – nie na abstrakcyjnych dogmatach.
To właśnie dlatego filozofowie tacy jak Nishida Kitarō czy Keiji Nishitani tak chętnie odwoływali się do idei pustki ontologicznej (kū - 空) i nieokreśloności. Dla Nishidy poznanie rzeczywistości nie oznaczało „przejęcia nad nią kontroli” – ale trwanie w relacji z tym, co nieokreślone. Rzeczy są, ale nie w pełni uchwytne – a umysł, jeśli jest otwarty i czujny, może tworzyć z tych strzępów tymczasowe obrazy. Obrazy, które nie muszą być ostateczne, by były użyteczne.
Ale przypowieść o ślepcach i słoniu, mimo swej potężnej metaforycznej siły, nie jest wolna od ukrytych założeń. Z perspektywy filozofii analitycznej – jak trafnie zauważyła Katherine Wasson, badaczka zagadnień bioetyki na uniwersytecie w Chicago w swojej pracy „The Blind Men and the Elephant: What ‘Elephanomics’ Can Teach ‘Muromics’” – narracja ta zakłada, że słoń naprawdę istnieje, i że ktoś (narrator? Budda? autor przypowieści?) zna jego pełną formę. To zakłada istnienie „meta-poznającego”, który stoi ponad pluralizmem opinii. A więc, paradoksalnie, przypowieść, która ma demaskować dogmatyzm, może sama ukrywać dogmat: że wszystkie religie lub systemy poznawcze dotykają tej samej rzeczy, tylko z różnych stron. Ale co jeśli... nie? Co jeśli nie ma „słonia”? Albo jeśli każdy z nich dotyka czegoś innego? Albo jeśli słoń składa się tylko z tych fragmentów, ale nie ma nigdzie żadnej całości obserwowalnej (bo – obserwowalnej przez kogo?).
Ten krytyczny punkt jest szczególnie istotny dziś – w świecie postprawdy, algorytmicznych baniek informacyjnych i powrotu skrajnych ideologii. Czy pluralizm sam nie staje się dogmatem? Czy tolerancja światopoglądowa nie ukrywa często wygodnego relatywizmu, który rezygnuje z dociekania, by nie urazić żadnego ze „ślepców”?
Japonia, mimo swego pluralizmu, zna dobrze to napięcie. Z jednej strony – jest to kultura poznawczej pokory, w którym raczej trwa się w pytaniu niż stawia kropkę. Filozofia shoshin (初心) – umysłu początkującego – zachęca do podejścia zawsze świeżego, bez arogancji wiedzy. Ale z drugiej strony – istnieje zagrożenie, że ten brak jednoznacznych odpowiedzi będzie pretekstem do bezczynności. Buddyzm zen uczy raczej działania bez złudzenia poznawczego – nie rezygnacji (choć zależy to jednak trochę od danej szkoły zen). Haiku, ukiyo-e, architektura – wszystko to są fragmenty większej rzeczywistości - są próbą uchwycenia świata „choćby w ułamku”, z pełną świadomością tego, że nigdy nie obejmie się całości. Nie są jednak przecież wyrazem rezygnacji, raczej właśnie zachwytem wobec świata i życia, mimo ulotności.
Na drzeworycie Hokusaia ślepcy pochylają się w skupieniu i z powagą nad niecodziennym zjawiskiem – słoniem, który dla każdego z nich jest czymś innym. Ich postawy mieszają powagę z absurdem, ciekawość z nieświadomością, a wszystko to rozgrywa się w estetyce uproszczeń i skrótów, typowej dla japońskiego ukiyo-e. Hokusai nie rysuje prawdy – on rysuje nasze próby jej dotknięcia. I właśnie w tym tkwi istota tej przypowieści: nie w tym, czym jest słoń, lecz w tym, jak próbujemy go poznać.
Dla współczesnego człowieka – zanurzonego w światach swojej bardzo rozbudowanej narracji – przypowieść ta może być aktem oczyszczającej pokory. Przypomina, że żadne z naszych poznawczych narzędzi nie jest doskonałe, a nawet najbardziej racjonalne umysły mogą ulec złudzeniu całości, gdy dostrzegają jedynie fragment. Ale to nie znaczy, że mamy przestać szukać. Wręcz przeciwnie – nauka, oparta na metodzie, dowodach i korekcie błędów, uczy nas tej samej pokory, którą w Japonii wyrażano poprzez zen, mujō czy estetykę wabi-sabi: że świat nie jest zamkniętym systemem odpowiedzi, lecz procesem uważnego zadawania pytań.
Przypowieść o ślepcach i słoniu wydaje się mieć większą siłę niż kiedykolwiek. Uczy nie tylko dystansu do własnych przekonań, ale też współczucia dla cudzych. Nie mówi: „każdy ma swoją rację”, ale: „każdy widzi inaczej – i właśnie dlatego warto słuchać”. Być może nie poznamy nigdy całego słonia. Ale jeśli wspólnie go badamy, z uwagą, pokorą i gotowością do zmiany zdania – jesteśmy znacznie bliżej prawdy, niż gdybyśmy tkwili samotnie przy jednej z jego nóg, przekonani, że trzymamy cały świat.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!