Starość zbyt często bywa czekaniem – na kogoś, na rentę, na odwiedziny, na cud, na koniec. Ale nie zawsze tak musi być. Sumiko Iwamuro przez 60 lat pracowała w restauracji podającej pierożki. W wieku 77 lat zapisała się do szkoły DJ-ingu, po osiemdziesiątce zaczęła grać w tokijskich klubach techno, stając się sławą dla młodszych i starszych. Już przestała być po prostu ciekawostką – ludzie tańczą przy jej muzyce nie ze względu na jej wiek, tylko ze względu na jej muzykę właśnie. Ma obecnie 90 lat i snuje plany – postawiła sobie za cel wystąpić w Nowym Jorku – nie jak ktoś, kto chce się wybić, lecz jak ktoś, kto chce napisać ostatni akapit życia w rytmie beatów, nie przecinków. Choć może wcale nie ostatni.
Albo weźmy Tatsuo Horiuchi, który przez całe życie pracował jako urzędnik państwowy - na emeryturze zaczął malować pejzaże japońskich gór i świątyń w… Excelu – narzędziu od tabelek i wykresów, które znał z pracy w urzędzie. Malarz, który nie miał farb, ale miał cierpliwość i potrzebę – i który udowodnił, że nawet bezduszne arkusze mogą stać się lustrem duszy, jeśli tylko spojrzymy na nie z czułością. Jego dzieła są wystawiane na całym świecie.
Masako Wakamiya nauczyła się języka programowania Swift w wieku 81 lat, bo nie mogła znaleźć aplikacji dla seniorów – więc napisała ją sama. Przed 70-tką nie miałą nic wspólnego z komputerami. Po osiemdziesiątce – miała opanowany język programowania i wydała popularną na cały dzień apkę na mobilki. To kobieta, która nie chciała „zatonąć wraz ze światem, który odchodzi”. Mimo wieku chciała być częścią nowego świata – i się nią stała. Została zaproszona przez samego Tima Cooka. „Jeśli nie uczysz się czegoś nowego, starzejesz się szybciej niż twoje ciało” – powiedziała z uśmiechem. Z kolei Hamako Mori, która przez dziesięciolecia była gospodynią domową, została „Gamer Grandma” i najstarszą youtuberką świata, grającą w CS-a, Skyrima i GTA. A Toyo Shibata, która zaczęła pisać wiersze w wieku 92 lat, odpowiedziała w jednym z nich śmierci: „Zostanę tu jeszcze chwilę. Zostało parę rzeczy do zrobienia”.
W Japonii, mimo że i tam nie brakuje samotności, przetrwała głęboka idea: że starość nie zwalnia z prawa do pasji, działania, obecności. Że może być drugą młodością – tą bez złudzeń, ale za to z własnym kodem działania. Poznamy dziś 5 życiorysów, które są żywymi dowodami na to, że wiek nie odbiera człowiekowi prawa do bycia ciekawym, aktywnym, obecnym – a może wręcz wiele mu dać. Trzeba tylko zawczasu zadbać odpowiednio o swoje ciało - troska o siebie, ciekawość świata, otwartość na naukę nowych rzeczy w każdym wieku – to rozsądna cena za wjazd na autostradę aktywnej starości.
W Japonii starość nie jest ani triumfem, ani klęską. Nie niesie w sobie jednoznacznej glorii ani gorzkiego wstydu – jest etapem, tak jak wędrowanie przez góry: raz droga pnie się stromo, innym razem łagodnie opada, aż w końcu otwiera się widok, którego wcześniej nie było widać. Przez wieki starość niosła w Japonii godność – odzianą w ciszę, wiedzę i wrażliwość. Ale nawet tam, w społeczeństwie długowiecznych, pojawiły się dziś rysy. Wiek bywa ciężarem – także społecznym. W kulturze pracy i wydajności, starzy ludzie coraz częściej czują się zbędni, niewidzialni. Ale niektórzy – właśnie wtedy – zaczynają drugie życia. Albo czwarte, czy piąte.
Filozofowie tacy jak Dōgen, mistrz zen z XIII wieku, nauczali, że droga (dō) nie kończy się nigdy – że „praktykowanie i oświecenie to jedno”. Człowiek nie dochodzi do celu – on się nim staje, gdy żyje uważnie, bez względu na wiek. Podobną myśl niesie ikigai – to nie „misja” w stylu zachodnich podręczników motywacyjnych, ale spokojna, wewnętrzna odpowiedź na pytanie: „dlaczego dziś wstałem z łóżka?”. Może dla herbaty. Może dla kota, która ociera się o łydkę. A może po to, by spróbować czegoś, czego nigdy wcześniej się nie odważyłem.
W kulturze, która od wieków ceni nie tylko efekt, ale także proces, istnieje pojęcie kaizen – drobnego, nieustannego doskonalenia. To nie wyścig. To raczej rozmowa z samym sobą – cicha, codzienna, jak ostrzenie noża. Dlatego właśnie w Japonii spotykamy ludzi, którzy na starość potrafią zacząć uczyć się czegoś zupełnie nowego – i wtedy mają przez kolejne 10, 20, 30 lat po co żyć – dążą do mistrzostwa. Nie dla uznania (choć ono często przychodzi). Nie dla pieniędzy (choć zdziwić może, ile pieniędzy z mistrzostwa wynikać może). Ale po to, by sprawdzić, co jeszcze można wyrazić – kim jeszcze można się stać.
Przyjrzyjmy się pięciu życiorysom takich ludzi – którzy na starość odnaleźli coś zupełnie dla siebie nowego – i osiągnęli mistrzostwo.
DJ Sumirock
rytm życia Sumiko Iwato
Sumiko Iwamuro, znana jako DJ Sumirock, urodziła się w 1935 roku w Tokyo, w rodzinie głęboko związanej z muzyką. Jej ojciec był jazzowym perkusistą, który występował dla amerykańskich żołnierzy podczas okupacji powojennej Japonii. Jednakże, gdy jazz został uznany za „muzykę wroga” w czasie wojny, jego kariera została przerwana, a rodzina musiała zmierzyć się z trudnościami, w tym z utratą domu w wyniku bombardowań.
Po wojnie ojciec Sumiko otworzył restaurację z pierożkami gyoza w dzielnicy Takadanobaba w Tokyo. Sumiko zaczęła pracować w rodzinnym lokalu w wieku 19 lat, poświęcając się kulinariom przez ponad sześć dekad. Choć muzyka zawsze była obecna w jej życiu, to obowiązki rodzinne i zawodowe sprawiły, że jej pasja do dźwięków została zepchnięta na dalszy plan – tak spędziłą 60 lat swojego życia – na pracy w restauracji z pierożkami, ale także na życiu rodzinnym.
Przełom nastąpił po śmierci jej męża, gdy miała około 77 lat. Zachęcona przez przyjaciela, który organizował imprezy klubowe, Sumiko zaczęła uczęszczać na wydarzenia muzyczne i zafascynowała się światem DJ-ingu. Zdecydowała się na roczny kurs w szkole DJ-skiej, ucząc się obsługi sprzętu i technik miksowania. Nikt nie twierdził, że 77 lat to za późno, by iść do szkoły.
Pod pseudonimem DJ Sumirock, Sumiko zaczęła występować w tokijskich klubach, takich jak DecaBarZ w dzielnicy Shinjuku. W wieku 78 lat zaczęła występować jako DJ. Jej sety to eklektyczna mieszanka techno, jazzu, francuskiej chanson i muzyki klasycznej. Zawsze rozpoczyna swoje występy utworem z anime „Astro Boy”, oddając hołd swojej dzielnicy Takadanobaba, gdzie bohater ten „urodził się” według fabuły.
Publiczność – najczęściej o pół wieku młodsza – nie przychodzi na jej sety wcale tylko z ciekawostki (żeby zobaczyć, jak „babcia” gra – wcale nie jest tak postrzegana nigdzie). Przychodzi, bo rytm, który wydobywa Sumiko z czarnej konsoli, ma w sobie prawdę – szorstką, pulsującą, pozbawioną udawania. Sumiko Iwamuro nie gra, by kogokolwiek zaskoczyć, bo, jak sama mówi, jest za stara na takie głupoty. Gra, bo w dźwięku odnalazła przestrzeń, w której czas traci znaczenie – ani ciało, ani metryka nie mają tam władzy. Mówi, że DJ-ing pozwala jej znów czuć się wolną – jakby wszystkie obowiązki, jakie dźwigała przez dekady, topniały w świetle stroboskopu. Nie po to, by się odmłodzić, ale by odzyskać siebie. I rzeczywiście: patrząc na nią za konsoletą, trudno nie poczuć, że starość może mieć w sobie niesłychane pokłady życia.
Sumiko porównuje pracę w kuchni do miksowania muzyki, mówiąc, że obie czynności wymagają uwagi, synchronizacji i pasji. „Zarówno w gotowaniu, jak i w DJ-ingu, najważniejsze jest zadowolenie odbiorcy” – mówi – „Trzeba więc cały czas obserwować na bieżąco efekty swojej pracy”.
Jej historia rozeszła się po świecie szybciej niż jakikolwiek przebojowy beat – od tokijskich klubów, przez dokument „Midnight Asia” na Netfliksie, aż po zachodnie media, które pisały o niej z mieszaniną zdziwienia i podziwu. Sumiko Iwamuro, znana jako DJ Sumirock, zyskała rozgłos międzynarodowy, ale pozostała wierna swoim korzeniom – wciąż, niemal codziennie, przygotowuje ręcznie pierożki gyoza w rodzinnym lokalu prowadzonym od ponad sześćdziesięciu lat. Gdy mówi o swoim marzeniu, by zagrać set w Nowym Jorku, nie brzmi jak osoba, która „chce się wybić”, lecz jak ktoś, kto po prostu chce zatańczyć jeszcze jeden taniec z losem. I suchając jej, człowiek mimo wszystko wierzy, że faktycznie to się stanie – i zagra set w Nowy Jorku, skoro tak sobie wymyśliła.
W świecie, który tak chętnie chowa starość za firanką ciszy i rezygnacji, Sumiko wychodzi na scenę, śmiało i jasno, nie po to, by protestować, ale by być – w pełni, bez przeprosin. Jest świadectwem tego, że starość nie musi być czasem zamykania rozdziałów, lecz ich pisania – z nowym językiem, nowym alfabetem, czasem z beatem zamiast przecinka. Jej obecność w klubie, otoczona młodymi, nie jest aktem przebieranki, ale spotkaniem pokoleń w miejscu, gdzie najważniejszy jest rytm.
DJ Sumirock nie jest „fenomenem” ani „ciekawostką” – jest żywym pytaniem rzuconym światu: co naprawdę oznacza dojrzałość? Może to nie zmarszczki są jej znakiem, lecz odwaga, by zacząć od nowa – bez względu na to, ile mamy lat.
Tatsuo Horiuchi
Michelangelo Excela
W zaciszu swojego domu w prefekturze Nagano, gdzie góry spotykają się z niebem, a pory roku malują krajobrazy w odcieniach melancholii, Tatsuo Horiuchi postanowił po przejściu na emeryturę w wieku 60 lat rozpocząć nową podróż. Przez większość swojego życia pracował jako urzędnik państwowy. Jego codzienność wypełniały obowiązki administracyjne, dalekie od artystycznych uniesień. Choć nie zajmował się sztuką zawodowo, zawsze fascynowała go japońska przyroda i tradycyjne malarstwo. Jednak dopiero po przejściu na emeryturę w wieku 60 lat postanowił poświęcić się swojej pasji. Nie mając doświadczenia artystycznego ani dostępu do drogich narzędzi malarskich, zwrócił się ku temu, co miał pod ręką — programowi Microsoft Excel. Dla wielu narzędzie do tworzenia tabel i wykresów, dla niego — nieoczekiwane płótno do wyrażenia swojej wizji świata.
Horiuchi, zafascynowany możliwościami Excela, zauważył, że program ten oferuje funkcje graficzne, które można wykorzystać do tworzenia obrazów. Używając funkcji Autokształtów, zaczął tworzyć skomplikowane kompozycje przedstawiające japońskie krajobrazy, kwitnące wiśnie, góry i wodospady. Każdy element jego dzieł — od pojedynczego płatka kwiatu po rozległe panoramy — był starannie konstruowany z wektorowych kształtów, co wymagało niezwykłej precyzji i cierpliwości.
Jego prace, choć stworzone w cyfrowym środowisku, oddają ducha tradycyjnego japońskiego malarstwa. Inspirując się naturą i kulturą swojego kraju, Horiuchi tworzy obrazy, które emanują spokojem i harmonią. Jego podejście przypomina filozofię wabi-sabi, która ceni piękno w niedoskonałości i przemijaniu.
W 2006 roku jego talent został doceniony, gdy zdobył pierwszą nagrodę w konkursie Excel Autoshape Art Contest. Od tego czasu jego prace były prezentowane na wystawach w Japonii i za granicą, a sam artysta zyskał przydomek „Michelangelo Excela”. Jego dzieła można znaleźć na jego stronie internetowej, gdzie udostępnia również pliki Excel swoich prac, pozwalając innym na zgłębienie jego techniki.
Horiuchi nie tylko przekształcił narzędzie biurowe w medium artystyczne, ale także zainspirował wielu do poszukiwania kreatywności w codziennych przedmiotach. Jego historia pokazuje, że pasja i determinacja mogą prowadzić do niezwykłych osiągnięć, niezależnie od wieku czy dostępnych zasobów.
W epoce, w której technologia często zagłusza szum drzew, a ekran staje się ważniejszy niż widok za oknem, Tatsuo Horiuchi dokonał czegoś, co wydawało się niemożliwe: zamienił arkusz kalkulacyjny w pejzaż pełen ciszy, światła i melancholii. W jego obrazach – tworzonych nie pędzlem, lecz myszką i funkcją autokształtów w Excelu – powracają japońskie góry, wiśnie, mgły i cienie świątyń, jakby chciał przypomnieć, że natura nie zniknęła, tylko została zapisana w nowym języku. Horiuchi, były urzędnik administracji publicznej, który przez całe życie nie miał nic wspólnego z profesjonalną sztuką, po przejściu na emeryturę w wieku 60 lat usiadł do komputera – nie z nudów, ale z pragnienia, by coś jeszcze powiedzieć światu. I powiedział – tak, jak potrafił: przez piksele.
Excel nie był dla niego przypadkowym wyborem. Zamiast inwestować w drogie materiały malarskie, których nigdy nie używał, postanowił skorzystać z tego, co dostępne, znane, wręcz banalne. I właśnie to uczyniło jego historię tak niezwykłą – bo w tym biurowym narzędziu, stworzonym do liczenia i planowania, dostrzegł potencjał wyobraźni, który większość z nas trwale z niego wykluczyła. Jego prace, tworzone od ponad dwóch dekad, były prezentowane w galeriach, zdobywały nagrody, a ich pliki – dostępne publicznie – do dziś uczą innych, że sztuka nie potrzebuje ani marmuru, ani farb, by zaistnieć.
Dla Horiuchiego Excel stał się nie tylko medium, ale metaforą – dowodem na to, że granice istnieją często tylko w naszej głowie. Że nawet narzędzie najbardziej bezduszne, zaprojektowane do tabel, może stać się lustrem duszy, jeśli spojrzymy na nie inaczej. I że starość nie oznacza końca wyobraźni – przeciwnie: może być czasem, gdy zaczynamy wreszcie mówić własnym językiem.
W jego cyfrowych pejzażach nie chodzi wyłącznie o krajobraz. To także opowieści o czasie, o przemijaniu i o człowieku, który na przekór wszystkiemu nie odwrócił się od świata – lecz postanowił go jeszcze raz narysować. Linie Excela, które miały dzielić, u Horiuchiego łączą – nowoczesność z tradycją, samotność z tworzeniem, ciszę z rytmem życia.
Masako Wakamiya
programistka na mobilki
Masako Wakamiya – jej historia jest dla mnie osobiście szczególnie bliska i inspirująca. Zacząłem się bowiem uczyć programować, wracając tym do pasji z wczesnego dzieciństwa w wieku grubo po 30-tce. I się zastanawiałem, czy to nie za późno, czy jest sens? No to Masako Wakamiya odpowiedziała na te pytania.
Urodziła się w 1935 roku w prefekturze Tokyo, w czasach, gdy Japonia dopiero wkraczała w burzliwą epokę wojenną. Dorastała w skromnej, tradycyjnej rodzinie, w cieniu wielkich przemian politycznych i społecznych. Jej młodość nie należała do łatwych – II wojna światowa naznaczyła jej pokolenie doświadczeniami głodu, niepokoju i utraty. W latach powojennych, w kraju odbudowującym się z ruin, rozpoczęła pracę w Mitsubishi Bank, gdzie przepracowała 43 lata – najpierw jako maszynistka, później jako urzędniczka. Była cicha, precyzyjna, oddana – doskonała pracownica w systemie, który nie oczekiwał od kobiet ambicji wykraczających poza granice biura. Jak sama wspomina, przez większość życia nie miała kontaktu z komputerem, a słowo „technologia” kojarzyło się jej raczej z czymś zimnym i obcym.
Przełom przyszedł niespodziewanie – nie jako impuls zawodowy, ale osobisty. Po przejściu na emeryturę w wieku 60 lat, Masako zaczęła opiekować się swoją schorowaną matką. Zamknięta w domu, coraz bardziej odizolowana od dawnego rytmu życia i kontaktów towarzyskich, postanowiła nauczyć się obsługi komputera, aby – jak mówi – „nie zatonąć wraz ze światem, który już odchodzi”. Z czasem odkryła społeczności internetowe, zaczęła pisać bloga, obrabiać zdjęcia i tworzyć sztukę, ale prawdziwa iskra zapłonęła, gdy zauważyła, jak niewiele jest aplikacji mobilnych dla seniorów. Miała wtedy 81 lat. Postanowiła więc nauczyć się języka Swift i napisać własną – nie dla pieniędzy, nie dla kariery, lecz by dać starszym osobom coś, co stworzy ktoś, kto naprawdę ich rozumie.
Powtórzmy to – zaczęła się uczyć swojego pierwszego języka programowania w wieku 81 lat.
Nie była to nauka bez lęku. Sama przyznaje, że na początku Swift wydawał się jej czymś równie niezrozumiałym jak szyfr z innego świata – pełnym nawiasów, słów kluczowych, logiki warunkowej i dziwnie brzmiących komend. Ale Masako Wakamiya nie chciała, by cyfrowy świat pozostał tylko światem młodych. Gdy w 2016 roku zaczęła naukę, korzystała z poradników i kursów online, pisała własne notatki, a każdą linijkę kodu rozkładała na części pierwsze. Swift – język programowania stworzony przez Apple – okazał się dobrym wyborem: przejrzysty, nowoczesny, ale jednocześnie na tyle wymagający, że nie dało się przez niego „prześlizgnąć”. Masako jednak nie szukała drogi na skróty. Kiedy coś nie działało – szukała. Kiedy się gubiła – pisała do wsparcia technicznego, czasem nawet do samych inżynierów Apple. Z kolei GitHub stał się jej drugim domem. I uczyła się dalej.
W 2017 roku zadebiutowała jej aplikacja – Hinadan – gra edukacyjna, oparta na estetyce i zasadach Hinamatsuri, japońskiego Święta Lalek. Gra była prosta, ale nie banalna: użytkownik miał za zadanie ułożyć historyczne lalki w poprawnym porządku na specjalnym stojaku, zgodnie z tradycją. Nie było w niej przemocy, pośpiechu, rywalizacji – był za to szacunek do tradycji, subtelność gestu i uważność. Wakamiya stworzyła nie tylko aplikację – stworzyła cyfrowy pomost między pokoleniami. Hinadan był nie tylko jej pierwszą aplikacją. Był jej pierwszym świadomym, autorskim kodem, opowieścią zapisaną w języku maszyn, ale adresowaną do serc – starszych i młodszych.
Jej dokonania nie przeszły bez echa. Niedługo po premierze aplikacji została zaproszona na prestiżową konferencję Apple Worldwide Developers Conference w Kalifornii, gdzie spotkała się z samym Timem Cookiem. Ten, uśmiechając się do 82-letniej Japonki, nazwał ją „najstarszą deweloperką aplikacji na świecie” – i nie był to żart. Była już wtedy znana w środowiskach technologicznych nie tylko jako symbol inspiracji, ale jako realna uczestniczka cyfrowej transformacji. Od tamtej pory wygłasza wykłady, prowadzi warsztaty dla seniorów, uczy ich obsługi komputera i Internetu, zachęcając do tego, by nie bali się „wchodzić w nieznane”, bo – jak mówi – „w nieznanym może być drugie życie”.
Masako Wakamiya od lat działa też w organizacji Mellow Club, którą współtworzyła – to japońska sieć zrzeszająca seniorów aktywnych cyfrowo. Występowała na TEDx, była bohaterką wielu artykułów i reportaży, ale wciąż najbardziej lubi kontakt bezpośredni – pokazuje ludziom, jak obsługiwać tablet, jak wejść do Zooma, jak przestać się bać klawiatury. Nie wierzy w kult młodości, ale wierzy w kult ciekawości. Dla niej to człowiek, nie data urodzenia, wyznacza granice.
W rozmowach często powtarza jedno zdanie: „Jeśli nie uczysz się czegoś nowego, starzejesz się szybciej niż twoje ciało”. A jej ciało – kruche, siwe, poruszające się z ostrożnością – nie przeszkadza jej w tym, by każdego dnia siadać do komputera z tą samą pilną uwagą, z jaką kiedyś, jako maszynistka, pisała listy bankowe. Teraz pisze inne listy – do przyszłości. I dla takich jak skromny autor tego bloga – ludzi, którzy zaczynają przygodę z programowaniem późno i pytają samych siebie „czy się nie wygłupiłem?” – jej odpowiedź jest jasna.
Hamako Mori
Gamer Grandma
Hamako Mori, znana światu jako „Gamer Grandma”, urodziła się 18 lutego 1930 roku w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Jej młodość przypadła na trudne czasy: dorastanie w cieniu wojny, odbudowa kraju z ruin, a potem życie w społeczeństwie, które od kobiet oczekiwało raczej milczenia niż ekspresji. Przez większość życia Mori prowadziła spokojne, tradycyjne życie – była żoną, matką, gospodynią domową. Nie miała kontaktu z technologią, nie znała komputerów, nie interesowała się elektroniką. Jej codzienność wypełniały obowiązki domowe i troska o rodzinę.
Wszystko zmieniło się w 1981 roku, gdy miała 51 lat. Zauważyła wtedy, że jej dzieci i wnuki z zapałem grają w gry video. Zaintrygowana, postanowiła spróbować sama. Jej pierwszą konsolą była Cassette Vision, jedna z pierwszych dostępnych w Japonii. Później przeszła na Nintendo Entertainment System, a w latach 90. na PlayStation. Z czasem gry stały się jej pasją, a granie – codziennym rytuałem. Spędzała przy konsoli kilka godzin dziennie, zanurzając się w wirtualne światy, które dawały jej radość i poczucie spełnienia.
W 2014 roku, w wieku 84 lat, postanowiła podzielić się swoją pasją z innymi i założyła kanał na YouTube o nazwie „Gamer Grandma”. Publikowała na nim filmy, na których grała w różne gry, od klasycznych tytułów po nowoczesne produkcje. Jej kanał szybko zyskał popularność, przyciągając widzów z całego świata. W 2020 roku, w wieku 90 lat, została wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa jako najstarsza aktywna YouTuberka zajmująca się grami video. Jej kanał osiągnął ponad 500 000 subskrybentów, a filmy miały miliony wyświetleń.
Hamako Mori grała w różnorodne gry, od „Super Mario Bros.” i „Dragon Quest” po „Call of Duty” i „Grand Theft Auto V”. Szczególnie upodobała sobie „The Elder Scrolls V: Skyrim”, w którym mogła eksplorować rozległe światy i przeżywać epickie przygody. Dla niej gry były nie tylko rozrywką, ale także sposobem na utrzymanie sprawności umysłowej i fizycznej. Jak sama mówiła, granie pozwalało jej ćwiczyć refleks, koncentrację i koordynację ręka-oko.
Jej historia była jak wirus dobra – rozprzestrzeniała się nie przez ekran, lecz przez uśmiech, zaskoczenie i cichy podziw. Gdy świat zachłystywał się kolejnymi trendami w technologii, Hamako Mori – drobna staruszka z Tokyo – przypominała, że prawdziwą rewolucją jest nie nowy model konsoli, lecz odwaga, by zacząć grać na niej po osiemdziesiątce. Nie opowiadała banałów o „spełnianiu marzeń”, nie szukała rozgłosu. Robiła po prostu to, co kochała – z dziecięcą pasją i dojrzałą godnością. Każdy jej film na YouTube był jak list do świata: list pisany bez patosu, ale z jasnym przekazem.
Hamako Mori zmarła 14 maja 2023 roku, mając 93 lata. Nie odeszła jednak w cieniu. Odeszła jako legenda. Pozostawiła po sobie nie tylko tysiące fanów, lecz coś więcej – ideę, że starość nie jest wygaszeniem ognia, że może być jego wręcz wzniecaniem. Jej kanał, jej głos, jej ręce trzymające pada – to wszystko stało się symbolem czasu, w którym granice wieku zaczęły zmieniać znaczenie. Mori pokazała, że nawet jeśli ciało zwalnia, to dusza może nadal biec, skakać i walczyć – także w wirtualnym świecie. A może właśnie tam, wśród smoków, zamków i cyfrowych miast, znalazła swoją drugą młodość.
Toyo Shibata
"jeszcze parę rzeczy by dokończyć"
Toyo Shibata urodziła się 26 czerwca 1911 roku w prefekturze Tochigi jako jedyna córka Yasu i Tomizō Morishimy, zamożnego handlarza ryżem. Jej dzieciństwo przypadło na czasy wielkich przemian społecznych i gospodarczych w Japonii. Gdy interes ojca upadł, młoda Toyo musiała podjąć pracę, aby wspomóc rodzinę. W wieku 20 lat wyszła za mąż, jednak po sześciu miesiącach opuściła męża z powodu przemocy domowej. Powróciła do domu rodziców, gdzie mieszkała do czasu poznania drugiego męża, kucharza, z którym miała syna Kenichiego. Po śmierci męża w 1992 roku, Shibata poświęciła się klasycznemu tańcowi japońskiemu, który musiała porzucić z powodu problemów z kręgosłupem. Wtedy, za namową syna, zaczęła pisać poezję, w wieku 92 lat.
Jej debiutancki tomik poezji „Kujikenaide” („Nie trać ducha”) został opublikowany w 2009 roku, gdy miała 98 lat. Zawierał 42 wiersze i początkowo był samodzielnie wydany. Po niespodziewanym sukcesie, wydawnictwo Asuka Shinsha wznowiło publikację w 2010 roku z nową szatą graficzną. Książka stała się bestsellerem, sprzedając się w ponad 1,6 miliona egzemplarzy, co jest niezwykłym wynikiem na rynku poezji, gdzie sprzedaż 10 000 egzemplarzy uznaje się za sukces.
W 2011 roku, z okazji swoich setnych urodzin, Shibata wydała drugi tomik poezji zatytułowany „Hyakusai” („100 lat”), który również cieszył się dużym zainteresowaniem czytelników. Jej wiersze były publikowane w lokalnych gazetach, a sama poetka stała się symbolem późnego spełnienia artystycznego. W jednym z wywiadów powiedziała: „Myślę o wielu rzeczach: o mojej przeszłości, rodzinie, codziennym życiu. Zanurzam się w tych wspomnieniach i piszę o nich”.
Twórczość Shibaty charakteryzuje się prostotą i głęboką refleksją nad życiem, przemijaniem i wdzięcznością. Jej wiersze poruszają tematy codzienności, relacji międzyludzkich oraz starości. W jednym z wierszy zatytułowanym „My odpowiedź” pisze (przepraszam za jakość tłumaczenia, jest moje i z pewnością krzywdzące dla piękna oryginału):
(z tomiku Kujikenaide - „Nie trać ducha”)
W mych uszach
wiatr zaprosił mnie
namiętnym szeptem:
„Pójdziemy już?
Na tamtą stronę?”
Więc
odparłam prędko:
„Zostanę tu
jeszcze chwilę.
Zostało parę rzeczy,
które muszę dokończyć.”
A wiatr,
z ustami w podkówkę,
odwrócił się, pohukał
i odpłynął tam,
skąd przybył.
Toyo Shibata zmarła 20 stycznia 2013 roku w wieku 101 lat. Jej życie i twórczość są dowodem na to, że nigdy nie jest za późno, aby odnaleźć pasję i wyrazić siebie. Jej poezja, pełna prostoty i mądrości, inspiruje ludzi na całym świecie do refleksji nad własnym życiem i poszukiwaniem piękna w codzienności.
Na Zachodzie – również w Polsce – starość często jawi się jako czekanie. Na koniec, na kogoś, kto zadzwoni, na ciepło, na ciszę. W najlepszym razie staje się czasem spowolnienia, w najgorszym – społecznej niewidzialności. Tymczasem Japonia, mimo że zmaga się z własnymi kryzysami demograficznymi, wciąż niesie w sobie pierwotną ideę: że wiek nie odbiera człowiekowi prawa do bycia ciekawym, aktywnym, obecnym. Że nie jesteśmy wypalonym ogniem, lecz wciąż tlącą się iskrą – i od nas zależy, czy zapłoniemy jeszcze raz.
Być może właśnie w tym tkwi najgłębsza lekcja ich historii – że wiek nie powinien być wymówką, lecz zaproszeniem. Zaproszeniem do tego, by inaczej spojrzeć na przyszłość, także na swoją. Ich opowieści są nie tylko wyrazem podziwu dla starszych, ale też obietnicą – że i nasza starość w przyszłości może być czasem pełnym pasji, odkryć, drugich początków. Ale niosą też ciche ostrzeżenie: by móc żyć twórczo i świadomie, trzeba o ten czas zawczasu zadbać. Pielęgnować ciało, by nie stało się więzieniem; pielęgnować umysł, by nie zamknął się w rutynie.
Bo niezależnie od tego, czy mieszkamy w Japonii, czy w Polsce – pasja w starości nie jest darem z nieba, ale owocem wcześniejszych wyborów. Troska o siebie, ciekawość świata, umiejętność uczenia się nowych rzeczy – to wszystko jest jak przygotowywanie gleby, by w późniejszych latach mogła ponownie obrodzić. I może właśnie dlatego warto słuchać tych, którzy już przeszli tę drogę – nie po to, by ich naśladować, ale by wiedzieć, że droga istnieje i, że warto zadbać zawczasu, by się na nią dostać.
Bo jak napisała Toyo Shibata, gdy wiatr zaprosił ją „na tamtą stronę”, odpowiedziała: „Zostanę tu jeszcze chwilę. Zostało parę rzeczy do zrobienia.” A jeśli my też chcemy mieć w sobie kiedyś tę odpowiedź – powinniśmy zacząć ją przygotowywać już teraz.
Sprawdź podobne artykuły:
Być sprawnym i działać nawet po 80-tce - japoński fenomen Radio Taiso
Yubari – miasto, które uczy, jak powoli umierać – obraz przyszłości Japonii, Polski, świata?
Genkai Shūraku: Problem znikających wsi w Japonii i historia "Wioski lalek"
Czerwone łzy i czarna krew: nowoczesne haiku Ban’ya Natsuishi
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!