
Ta prawdziwa Japonia
Zazwyczaj, kiedy opowiada się o Japonii, zaczyna się – niemal odruchowo – od samurajów. To oni są bohaterami powieści, dramatów, seriali, gier. Ale prawda jest taka, że w epoce Edo stanowili zaledwie około dziesięciu procent społeczeństwa. Nawet wspaniali mieszczanie – twórcy ukiyo-e, mistrzowie rzemiosła, poeci i aktorzy – byli mniejszością. Japonia Edo była przede wszystkim krajem chłopów: osiemdziesięciu procent mieszkańców, którzy, wbrew stereotypom, nie byli wcale „ciemną masą”. Około połowa z nich potrafiła czytać i pisać. Pod koniec XVIII wieku Japonia była jednym z najbardziej piśmiennych krajów świata – paradoksalnie właśnie dzięki wsiom, a nie mimo nich. To tam też rodziły się zwyczaje i mentalność, którą po trzystu latach nazywamy po prostu „japońską”.
Kto w odległych górskich wioskach pomoże, jeśli spali się dom, woda zniszczy drogę, deszcze kanały irygacyjne? Nikt. Nikogo to nie obchodziło. Władza przypilnuje, by podatki się zgadzały, ale poza tym – wioska musi dbać sama o siebie. I tak właśnie było - wsie organizowały się po swojemu, tak jak wymagało tego miejsce, klimat, gleba i codzienne potrzeby. I z biegiem czasu stworzyły mechanizmy samoregulacji, które nie odpowiadały przed władzą, lecz przed sąsiadami, rodzinami i samą wspólnotą. Najważniejszym z nich było wakamono-gumi – grupa młodych mężczyzn, którzy pełnili funkcję strażników porządku, organizatorów prac i mediatorów konfliktów, a jednocześnie tworzyli organiczną „wewnętrzną administrację” wsi. Byli jej muskułami, pamięcią i sumieniem.
Trudno o lepszy obraz tej codzienności niż scena z wakamono-yado – skromnej chaty, gdzie młodzi spędzali wieczory. Na środku pomieszczenia, na plecionym tatami, leżała sterta twardej, szorstkiej słomy ryżowej. Trzej chłopcy wiązali z niej waraji – słomiane sandały, których wieś zimą potrzebowała jak powietrza, bo jeden spacer po zaśnieżonej drodze potrafił zużyć całą podeszwę. Jeden z chłopców krzywo przewiązał pasek piętowy i dostał kuksańca w ramię od starszego o dwa lata sempaia. To też była nauka: bez słów, bez pobłażliwości. W yado każdy błąd poprawiano od razu - bez upokorzenia, ale też bez ceregieli. W wakamono-gumi nie chodziło jednak o sandały, o pilnowanie spichlerza, czy o nocne patrole przeciwpożarowe. Chodziło o coś znacznie większego – o to, by nikt w wiosce nie żył, nie pracował ani nie umierał samotnie. Jeśli mówimy dziś, że Japonia to „kultura kolektywna”, warto spojrzeć właśnie tutaj, do wnętrza wsi czasów Edo, by zrozumieć, jak ta kolektywność naprawdę wyglądała: jako codzienna praktyka troski, współodpowiedzialności, niepisanej hierarchii, która wynikała nie z urodzenia, lecz z dojrzałości. Spójrzmy dziś zatem – jak wyglądało życie młodych we wspólnocie wakamono-gumi – zapraszam.

SCENKA I
O poranku
Wczesny świt w prowincji Shinano. Nad podmokłymi tarasami ryżowymi unosi się ciężka mgła, a powietrze przesycone jest żywicznym zapachem sugi – wysokich, ciemnozielonych kryptomerii, które od wieków porastają zbocza okolicznych gór. Na skrzypiącym mostku nad wąską, kamienistą rzeką stoją już młodzi mężczyźni – bosonodzy lub w znoszonych, słomianych sandałach waraji, z rękawami kimona zawiązanymi wysoko na ramionach. Ich dłonie trzymają łopaty, motyki, zwinięte knoty pochodni, a niektórzy mają przy pasie małe, wysłużone noże nata, którymi zwykle rozcinają konary wystające ponad ścieżkę.
Słychać tylko chrobot mokrego drewna pod stopami i szorstki szelest słomianych waraji ocierających się o deski mostku, gdy jeden z młodych podbiega — spóźniony, ale nie na tyle, by ktoś zwrócił na to uwagę. Z pobliskiej stodoły wychodzi Kashira – najwyższy rangą wśród nich, siwiejący mężczyzna o twarzy poprzecinanej zmarszczkami od słońca i mrozu. Nosi surową, prostą kosodę w kolorze wypłowiałej ochry, przepasaną sznurem. W jego spojrzeniu jest coś, czego młodzi jeszcze nie rozumieją: ciężar tych wszystkich lat, w których o świcie stawał tu tak samo, w zimie i w lecie, na wezwanie wspólnej odpowiedzialności.
Nie pada ani jedno słowo – bo nie są potrzebne. Zgodnie z dawną umową, opartą na jomoku (条目 – dosł. „spis-regulamin”) sprzed pokoleń, spotykają się tu o tej samej porze za każdym razem, gdy ulewa uszkodzi drogę prowadzącą do gminnego magazynu ryżu. Wakamono-gumi nie ma zegara ani rozkazów. Ma rytm natury, obowiązek i pamięć starszych.
Kashira unosi dłoń i wskazuje kierunek – zarośnięte pobocze prowadzące na wzgórze, gdzie wczorajsza burza podmyła ścieżkę. Młodzi ruszają w górę, jeden za drugim, w ciszy, którą przerywa tylko ocieranie się słomy sandałów o wilgotną ziemię. Najmłodszy z nich, piętnastoletni syn drwala, niesie na plecach wiązkę ściętych gałęzi; to jego pierwsze lato w wakamono-gumi i jego duma miesza się z lękiem, że nie dotrzyma tempa.
Gdy dochodzą na miejsce, rozchodzą się automatycznie – bez komend i rozkazów. Dwóch od razu ocenia szkody, klękając nad podmytym skrajem drogi. Inni zaczynają wycinać krzaki tam, gdzie korzenie rozbiły brzeg. Kolejnych siedmiu w równym rytmie usypuje ziemny nasyp.
Ktoś rozpala małą pochodnię – nie tylko dla światła, ale by odgonić wilgoć i sprawdzić, czy grunt jest wystarczająco suchy, by ułożyć pierwsze warstwy gliniastej ziemi. W tym zwyczajnym, codziennym trudzie jest jednak coś niezwykłego: nawet najdrobniejsze ruchy młodych układają się w rytm, który wykracza poza pracę fizyczną. W baldachimie mgły i pierwszego światła dnia widać całą esencję wakamono-gumi – grupy, która nie powstała z rozkazu władz, nie została narzucona z Edo, lecz wyrosła z potrzeby przetrwania, wspólnoty i niepisanej zasady, że życie wsi zależy od jej mieszkańców, nie od odległych samurajów.
Kashira stoi z tyłu, niewiele mówiąc. Czasem podejdzie, poprawi chwyt motyki, czasem dotknie ramienia któregoś z chłopców, kiwając głową w znak pochwały. I choć wszyscy wiedzą, że za kilka lat to któregoś z nich spotka rola przewodzenia, dziś każdy jest tu przede wszystkim jednym z wakamono – częścią grupy, która dźwiga ciężar nie tylko łopat, ale i całej odpowiedzialności za to, by wioska żyła dalej w swoim rytmie.
W miarę jak słońce przebija się przez mgłę, ciężka ziemia zaczyna pachnieć ciepłem, a ptaki w zaroślach podnoszą bardziej donośny śpiew, widać, że droga znów nabiera kształtu. Wakamono-gumi będzie tu pracować jeszcze długo – aż Kashira, po długich i powolnych oględzinach uzna, że wystarczy.
To tylko jeden poranek z wielu. Ale w nim mieści się cała logika tej grupy: odpowiedzialność, współdziałanie, hierarchia bez przymusu, rytm natury, ochrona wspólnoty i niepisana, lecz żelazna zasada: nie ma wsi bez młodych, którzy o nią dbają.

Czym były grupy wakamono-gumi?
Choć wieś epoki Edo nie zostawiła po sobie literackich dzienników ani kronik tak barwnych, jak te pisane przez arystokrację Heian czy samurajów z rejestrów han, nie była wcale „milczącą przestrzenią” historii. Brak pisma nie oznaczał braku zasad, a brak monumentalnych budowli – braku pamięci. Życie chłopów, stanowiących około osiemdziesięciu procent populacji kraju, tętniło własnym zżyciem i logiką, złożonymi relacjami i zwyczajami, które organizowały każdy poranek, każdy sezon, każdy obowiązek wobec wsi. To właśnie tam, w najmniejszych społecznościach, daleko od Edo i Kyoto, pulsowało to, co można nazwać nieformalnym sercem Japonii: sieć zależności, rytuałów pracy, niepisanych praw i wspólnot, które kształtowały jednostkę bardziej niż jakiekolwiek edykty shogunatu.
Oficjalnie wieś była podporządkowana strukturze goningumi – pięciodomowych grup odpowiedzialności zbiorowej, narzuconych odgórnie przez bakufu (szczegółowo o gonin gumi przeczytasz tu: Pod czujnym okiem sąsiada: Gonin gumi i odpowiedzialność grupowa w czasach shogunatu). To one miały pilnować porządku, zbierać podatki i stanowić podstawową „komórkę” kontrolną. Jednak za tą formalną warstwą istniał równoległy, o wiele żywszy i bardziej ludzki świat zasad, które wyrosły z samej społeczności. Wioski organizowały się po swojemu, tak jak wymagało tego miejsce, klimat, gleba, liczebność mieszkańców, a przede wszystkim – codzienne potrzeby. Z biegiem lat powstały struktury nieporównywalnie bardziej elastyczne od goningumi: grupy, które nie odpowiadały przed władzą, lecz przed sąsiadami, przed starszymi, przed samą wsią.
Najważniejszą z nich były wakamono-gumi (若者組) – dosłownie „grupy młodych”. Słowo 若者 wakamono składa się z dwóch znaków: 若 „młody, świeży” i 者 „człowiek”, a 組 gumi oznacza „zespół”, „zbiór”, „jednostkę”. W praktyce więc był to nie tyle „klub młodzieżowy”, ile rozbudowana, wielopokoleniowa organizacja mężczyzn w wieku „aktywnym”, zwykle od około piętnastu do czterdziestu lat. W jednej wiosce wakamono-gumi mogło obejmować kilkunastu chłopaków tuż po osiągnięciu dojrzałości i kilku starszych, którzy, choć nadal sprawni, bardziej pełnili już funkcje doradcze. Była to struktura powstająca oddolnie, bez zgody czy wiedzy władz, zrodzona z konieczności: ktoś musiał doglądać dróg, pola, ognia, bezpieczeństwa, wspólnych magazynów, sprzętu, łodzi, rytuałów, a także – co na japońskiej wsi miało znaczenie większe, niż my jesteśmy przyzwyczajeni – relacji między młodymi mężczyznami i kobietami.

Kto należał do wakamono-gumi?
Wakamono-gumi były wspólnotą, w której wiek był najistotniejszą cechą – wyznaczał obowiązki i relacje. Do grupy wstępowano zwykle około dwunastego-piętnastego roku życia (zależało od prefektury) – w chwili, kiedy chłopiec przestawał być dzieckiem, a zostawał uznany za kogoś, kto może już odpowiadać nie tylko za siebie, lecz także za swoją wieś. Na japońskiej prowincji ten symboliczny moment bywał związany z lokalnymi obrzędami dorosłości: prostą wersją eboshi-iwai, pierwszym ceremonialnym łykiem sake podanym przez ojca, albo pierwszym nocnym dyżurem przy straży przeciwpożarowej. Wstąpienie do wakamono-gumi było więc nie tyle wyborem, ile naturalnym etapem życia – od tej pory młody mężczyzna miał uczestniczyć w życiu wioski na pełnych prawach i pełnych obowiązkach. Innymi słowy – chłopiec był uznawany za mężczyznę wtedy, gdy stawał się w pełni odpowiedzialny za dobro swojej wsi.
Choć dolna granica wieku była w miarę stała w danych prefekturach, to górna różniła się znacznie między regionami. W gęściej zaludnionych częściach Japonii, zwłaszcza w środkowym Honshū, z grupy ustępowano około trzydziestego czwartego roku życia (w tym wieku człowiek był już od wielu lat żonaty, miał kilkoro dzieci, z czego najstarsze wchodziło właśnie w wiek przyjmowania do wakamono-gumi).
Natomiast tam, gdzie ludności było mniej – w górskich wioskach Shinano i Kai, w północnym Tōhoku, na wyspach Izu – można było „służyć” aż do czterdziestki, a niekiedy nawet do czterdziestego trzeciego roku życia. Nie była to fanaberia, lecz twarda demografia: w małej wsi nie dało się utrzymać grupy młodych, jeśli zwalniano z niej ludzi zbyt wcześnie. Wakamono-gumi musiało mieć odpowiednią liczbę silnych rąk, by w razie powodzi odtworzyć groblę, podczas pożaru dźwigać wiadra z wodą, a w codzienności naprawiać drogi, organizować pracę przy iriai – wspólnych lasach oraz łąkach – i pełnić rolę pierwszej straży społecznej.
W praktyce wewnętrzna organizacja wakamono-gumi przypominała dwupoziomowy mechanizm. Na „dolnym piętrze” byli młodsi – ci między piętnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. To oni wykonywali najcięższe prace, pełnili nocne patrole, doglądali ognia, dbali o narzędzia wspólnoty i regularnie przebywali w yado, czyli domu młodych, gdzie uczyli się wiejskiej etykiety, umiejętności, sposobów komunikacji i zasad współżycia w grupie. Tam także zaczynali swoje pierwsze relacje z dziewczętami z musume-gumi, zrazu nieśmiało, pod dyskretnym okiem starszych, później – bardziej świadomie, gdy zaczynali rozglądać się za przyszłą partnerką. Na „górnym piętrze” byli mężczyźni około trzydziestki i powyżej: doświadczeni, opanowani, pełniący role nadzorcze i mediacyjne. To oni planowali prace, prowadzili zebrania, sporządzali lub zatwierdzali miejscowe jomoku, czyli kodeksy zasad, rozstrzygali drobne konflikty, pośredniczyli przy małżeństwach i pilnowali, by rytmy wsi nie rozpadły się przez spór, kaprys czy osobiste pretensje.
Co istotne, w swojej pierwotnej formie wakamono-gumi były zaskakująco egalitarną instytucją. Hierarchia opierała się nie na urodzeniu, lecz na wieku. Młodszy był kohai, starszy – sempai; i choć różnica między nimi była oczywista, oba te miejsca były naturalne, przewidywalne i nie niosły stygmatyzacji. Syn bogatego takamochi (高持 - chłop-właściciel pól ryżowych) i syn ubogiego mizunomi-byakusho (水呑百姓 - dosł. „chłop pijący wodę – nie miał pól i pracował u innych) zaczynali tę samą drogę w tym samym punkcie: w wieku piętnastu lat stawali bosymi stopami w progu yado i podlegali tym samym obowiązkom, tym samym zasadom pracy, tym samym nakazom zachowania.
Z czasem każdy z nich awansował w najbardziej organiczny sposób – po prostu starzejąc się i gromadząc doświadczenie. Ta powolna i naturalna hierarchia była jednym z najskuteczniejszych narzędzi scalania wioski: gwarantowała, że nikt nie przeskoczy nikogo dzięki rodzinnej pozycji, lecz jedynie dzięki upływowi czasu i jakości wykonywanych obowiązków.
Ten model zaczął się jednak zmieniać w późnym Edo, gdy na wieś coraz silniej przenikały wzorce samurajskie. Tam gdzie dominował model primogenitury, zaczęto dopuszczać do wakamono-gumi tylko najstarszych synów, traktując grupę jako wstępne przygotowanie przyszłego dziedzica do roli głowy rodziny. Zdarzało się, że młodsi bracia tracili prawo do uczestnictwa w yado, a co za tym idzie – prawo do swobodnego wyboru partnerki spośród dziewcząt z własnej wsi. W niektórych regionach najważniejsze funkcje w wakamono-gumi zaczęły przejmować rodziny zamożniejsze, co było wyraźnym odejściem od dawnych zasad. Nie nastąpiło to jednak wszędzie – wiele wsi, zwłaszcza oddalonych od centrów handlowych i feudalnych kancelarii, broniło swojej dawnej egalitarności aż do samego końca epoki.
Mimo tych zmian jedno pozostało niepodważalne. Wakamono-gumi było instytucją, której nie dało się wymazać ani zastąpić. Bez niego wieś traciła zdolność reakcji na kryzysy, młodych strażników porządku i młodych mediatorów, którzy przejmowali pierwsze konflikty, zanim urosły do rozmiaru problemu dla starszyzny. To właśnie struktura grupy – jej wrażliwa równowaga między młodością a doświadczeniem, między siłą a rozwagą – sprawiała, że wiejska Japonia mogła funkcjonować jako całość, nawet gdy władza centralna interesowała się nią tylko w kontekście podatków. Wakamono-gumi było jej ukrytym szkieletem – niewidocznym w oficjalnych zapisach, ale niezbędnym w codzienności.

SCENA II
W wakamono-yado
Noc w Shinano nie była całkiem cicha. Gdzieś za polami ryżu pohukiwała sowa, ze stajni dochodził dźwięk uderzającego w żłób konia, a z zadaszonej werandy wakamono-yado sączyło się monotonne, lekko nerwowe brzęczenie cykady, która uparcie nie dawała się zniechęcić chłodnawemu, górskiemu wiatrowi. W środku, w długiej, niskiej izbie rozświetlonej dwiema lampami andon, siedziało ośmiu młodych mężczyzn. Najmłodszy z nich, Shinzō, ledwo piętnastoletni, dopiero od kilku tygodni był członkiem wakamono-gumi i wciąż nie wiedział, jak prostować plecy, kiedy do izby wchodził starszy.
Na środku pomieszczenia, na plecionym tatami, leżała sterta surowej, jeszcze szorstkiej słomy ryżowej. Trzej młodsi wiązali z niej waraji – słomiane sandały. Wioska potrzebowała ich zawsze, ale w zimie niemal obsesyjnie, bo śnieg na drogach zdzierał podeszwę po jednej wędrówce. Shinzō krzywo przewiązał pasek piętowy i dostał lekkiego kuksańca w ramię od starszego o dwa lata Sasukego. To też był rodzaj nauki – bez słów, bez tłumaczenia, bez pobłażliwości. W yado każdy błąd miał być poprawiony natychmiast, bez upokarzania, ale też bez ceregieli.
Na środku izby trzaskał delikatnie ogień pod irori. Na żelaznym haku, jizai-kagi, wisiał mały czajniczek. Starsi – ci około trzydziestki – nie splatali sandałów. Siedzieli bliżej ognia. Poduszki pod ich kolana przysługiwały im z samego faktu, że ich twarze były już poorane zmęczeniem kilku dekad życia w górach. Jeden z nich, Tetsugorō, czytał właśnie na głos fragment jomoku (nie, to nie anachronizm – w okresie Edo 40~50% chłopów potrafiło czytać na poziomie użytkowym, ówczesna Japonia była jednym z najbardziej piśmiennych krajów globu). Był to ten rodzaj czytania, które nie miało nikogo wzruszać – miało wejść w głowę jak narzędzie.
„W nocy – zaczął, nie podnosząc wzroku z deseczki z wyrytym tekstem – nie wolno spać przy irori, nawet jeśli zmęczenie ciągnie powieki. Kto zaśnie, ten sprowadza nieszczęście na cały yado i może być ukarany haboku, pozbawieniem prawa do wspólnej pracy.”
Shinzō słuchał, splatając kolejne paski słomy. Bał się, choć dopiero zaczynał rozumieć, czego właściwie. Chyba nie samej kary – bardziej tego, że gdyby został zawieszony, wypchnięty poza krąg młodych, nie miałby już gdzie wracać. Jego ojciec zawsze powtarzał: „Rodzina cię żywi, ale wakamono-gumi robi z ciebie człowieka.”
Przy drzwiach yado leżał gruby pęk kluczy do wiejskiego magazynu kura. Dziś to Shinzō przypadł zaszczyt – a właściwie test – zaniesienia ich do magazynu po nocnym remoncie. Klucze były ciężkie i pachniały metalem; chłopak musiał je strzec jak najcenniejszego przedmiotu w wiosce. Zanim Tetsugorō mu je podał, spytał:
– Ile razy sprawdza się zamek?
– Siedem, a potem trzynaście – odpowiedział Shinzō bez zastanowienia. Już kilka razy słyszał tę zasadę. Najpierw młodsi kontrolują zamek siedem razy, seniorzy potwierdzają, a młodsi sprawdzają jeszcze trzynaście. Żeby żadna dłoń nie zawahała się w pół ruchu. Żeby błąd nie mógł się ukryć. (Tak właśnie było – tę szczegółową procedurę odnotowuje Segawa Kiyoko w „Wakamono to Musume o Meguru Minzoku”, Miraisha, Tōkyō 1972.)”
Tetsugorō kiwnął głową – oszczędnie, jak każdy tutaj.
Po chwili do yado weszły trzy dziewczęta z musume-gumi, niosąc koszyk z owocami kaki i dwie gliniane miski z parującą zupą miso. Nie było w tym romantycznego nastroju – żadnego chichotania, żadnego trzepotania wachlarzy, jak na obrazkach ukiyo-e, które rozwozili kupcy czasem. Dziewczęta weszły jak pracujące kobiety, milczące, zmęczone popołudniowym zbiorem, przyzwyczajone do tego, że „młodzi” potrafią być nieznośni. Zostawiły miski, nalały wody do czajniczka i dopiero wtedy najstarsza z nich, Oshizu, skinęła głową Kashirze.
– Na jutro rano potrzebne będą jeszcze dwie pary mocniejszych waraji – powiedziała. – Yone i jej matka chcą ruszyć do sąsiedniej wsi.
Nie było to życzenie; było to polecenie przekazane w formie uprzejmości. Wspólnota nie działała jak armia, ale też nie jak teatr grzeczności. Wioska miała swoje potrzeby. Wakamono-gumi je realizowało. Shinzō poczuł z tyłu głowy lekkie ukłucie – to oznaczało pracę po zmroku.
Gdy dziewczęta wyszły, wracając do własnego musume-yado, młodzi mężczyźni zaczęli szykować się do patrolu. Dwóch miało iść na nakaaruki, krótki obchód najbliższych domostw. Dwóch pozostałych – na murafure, nocny obchód pól i granic wsi. Shinzō nie został wyznaczony do żadnego z patroli, ale musiał uprzątnąć miejsce pracy, zgasić ogień pod irori, a potem czekać na powrót starszych, którzy wieczorem mieli zamiar omówić sprawy związane z nadchodzącym świętem hatsu-uma.
W yado nie było prywatności – tylko przestrzeń, w której każdy obserwował każdego. I przestrzeń, w której każdy uczył się samodyscypliny: postawy ciała, rytmu pracy, sposobu składania posłania, sposobu zwracania się do starszych. Tylko tutaj chłopcy stawali się mężczyznami w sensie akceptowanym przez wieś.
Zanim wyszedł, Shinzō spojrzał na yado jak na miejsce, które jednocześnie go przerażało i wciągało. Surowe, wymagające, a jednak pełne jakiegoś cichego sensu. W tym malutkim, długim budynku kryła się władza wioski – ta niewidoczna dla dziwacznych urzędników bakufu, ta, której nie było w ich rejestrach podatkowych. Tu rodziły się decyzje, tu zawiązywała się lojalność, tu był ich prawdziwy dom.
I może właśnie dlatego Shinzō – mimo strachu, mimo wstydu po dzisiejszym błędzie, mimo wyczerpania – wszedł w tę noc z uczuciem, że uczestniczy w czymś większym niż praca, obowiązek i wiejskie rytuały. W wakamono-gumi nie chodziło o słomiane sandały, o klucze, o nocne patrole.
Chodziło o to, by nikt z wioski nie żył ani nie umierał samotnie.

Wakamono-gumi jako „wewnętrzna administracja” wsi
W epoce Edo żadna wieś nie była samotną wysepką ludzi żyjących obok siebie. Była strukturą złożoną, porządkowaną nie tylko przez nakazy bakufu, ale przede wszystkim przez własne, oddolne mechanizmy. Najważniejszym z nich było wakamono-gumi – grupa młodych mężczyzn, która w praktyce pełniła funkcję wewnętrznego „urzędu” wsi. To właśnie oni trzymali w dłoniach codzienność: pracę, bezpieczeństwo, porządek, rytuały, a nawet harmonię relacji między ludźmi. W społeczeństwie, w którym 80% populacji stanowili chłopi, wakamono-gumi było fundamentem, na którym opierała się stabilność całego systemu.
W świecie bez maszyn, bez nowoczesnej administracji, bez strażaków, policji i urzędników, to młodzi i silni mieszkańcy musieli utrzymywać wieś przy życiu. Ich praca była cicha, ale niezbędna. To oni, jeszcze przed świtem, naprawiali drogi rozmyte przez nocną ulewę, wzmacniali mostki nad irygacyjnymi kanałami, oczyszczali rowy melioracyjne, aby woda nie wdarła się do pól i nie zniszczyła plonów. Przy wejściach do lasów iriai, które były wspólnym dobrem wszystkich rodzin, ustawiali tablice z zasadami korzystania ze wspólnych zasobów: ile można zebrać chrustu, gdzie wolno wypasać bydło, w których miejscach ścinać młode bambusy, by nie naruszyć równowagi w przyrodzie. Wieś w epoce Edo żyła w rytmie natury, ale także poprzez umowy i niepisane kontrakty – a wakamono-gumi było ich strażnikiem.
Najbardziej imponujące były ich obowiązki związane z magazynami kura, w których przechowywano zboże, nasiona, narzędzia i dokumenty – prawdziwe serce wsi. Dostęp do tego miejsca był obwarowany rytuałami, które dla współczesnego czytelnika brzmią niemal przesadnie, ale wtedy były wyrazem troski o wspólne dobro. Kiedy młodzi mężczyźni wracali z kluczami do kura, musieli wykonywać te same czynności z niemal religijną dokładnością: najpierw siedmiokrotne sprawdzenie zamka, potem kontrola seniorów, a na końcu jeszcze trzynaście powtórzeń.
Nie chodziło o magię liczb, lecz o trening odpowiedzialności. W kulturze, w której zboże równało się życiu – a jego utrata oznaczała najgorszy rodzaj katastrofy – szczegółowy rytuał był formą dyscypliny i sposobem wychowania. W wielu wsiach procesy te były spisane w jomoku, czyli zestawach artykułów i regulaminów przechowywanych właśnie w tych magazynach.
Najważniejszą funkcją wakamono-gumi, często bardziej istotną niż naprawa dróg czy budowa grobli, była jednak ochrona przeciwpożarowa. Wioski Edo były zbudowane ze ściśle ustawionych drewnianych domów krytych strzechą i łuszczącym się gontem, a zimą i w porze suszy jedna zabłąkana iskra mogła obrócić całą społeczność w popiół. Z tego powodu każdej nocy wyruszały patrole nakaaruki i murafure. Przemierzali mroczne ulice, nasłuchując trzasków, zapachu dymu, kroku obcego przybysza. Czasem patrol miał w sobie pierwiastek młodzieńczej romantyki – bo gdy w oddali paliło się światło musume-yado, domu dziewcząt, niektórzy chłopcy przystawali na moment, jakby ich obowiązki i serca szły nie zawsze tym samym rytmem, który wyznaczyli starsi. Ale jeśli w tym momencie gdzieś zapłonęła strzecha, cały sentymentalizm znikał natychmiast; to wakamono-gumi wybiegali jako pierwsi, budząc wieś bębnami i krzykiem.

Ich rola obejmowała również sfery bardziej rytualne. Wieś miała swoje dawne wierzenia, swoje strachy i swoje nadzieje, a młodzi mężczyźni byli strażnikami tradycji ke – codziennych obowiązków – i hare – świątecznej odświętności. W letnie wieczory prowadzili mushi-okuri, wyprawy na pola z rozżarzonymi pochodniami, przy których śpiewano pieśni mające odstraszyć owady niszczące zboże. W czasach suszy brali udział w amagoi, błagalnych rytuałach o deszcz. Czasami oznaczało to procesje wokół pól z bębnami, innym razem ofiary składane w lokalnej świątyni. To wakamono-gumi czuwało także nad dorocznymi festynami – jizō-bon, tokanya, hatsu-uma – przygotowując ołtarze, bramy z bambusa, parzenie ryżu, a przede wszystkim utrzymując porządek, gdy do wsi napływali ludzie z innych osad.
Oddolność tej struktury była kluczowa. Goningumi – system pięciu gospodarstw narzucony przez bakufu – istniał, ale dotyczył przede wszystkim podatków i odpowiedzialności prawnej. Natomiast prawdziwe życie wsi płynęło przez wakamono-gumi. To młodzi mężczyźni, nie urzędnicy, rozwozili wieści, rozwiązywali spory, pilnowali harmonii, bronili granic wsi, reagowali na zagrożenia, a w skrajnych przypadkach potrafili nawet przeciwstawić się niesprawiedliwym decyzjom starszyzny.

Dyscyplina wewnętrzna i system kar (ginmi, haboku, muragae)
Wakamono-gumi, choć było wspólnotą młodych mężczyzn, nie miało nic wspólnego z luźną, beztroską drużyną. To była organizacja zaskakująco surowa, z własnym kodeksem, procedurami i sankcjami. W świecie, w którym nie istniała policja wiejska ani administracja zdolna natychmiast reagować, grupy młodych mężczyzn musiały same utrzymywać porządek i spójność. Stąd wzięła się idea ginmi (吟味) – wewnętrznego sądu, podczas którego cała grupa obradowała nad wykroczeniem jednego z jej członków. Proces nie wyglądał jak formalne przesłuchanie, lecz jak przedłużony yoriai: siedzący w kręgu mężczyźni wysłuchiwali sprawy, ustalali fakty, a następnie osiągali jednogłośną decyzję. Głos pojedynczego człowieka nie miał znaczenia, liczyła się wola grupy i jej niepodważalna jedność.
Kary stosowane przez wakamono-gumi były niezwykle zróżnicowane — od niegroźnych, lecz dotkliwych symbolicznie, po sankcje o sile wykluczenia społecznego. Złośliwe psoty w niewłaściwym momencie, zaniedbanie obowiązków, brak szacunku dla starszych czy nieopanowane zachowanie podczas świąt mogły skończyć się tzw. karami wstydu. Należały do nich obowiązek noszenia dwóch różnokolorowych tabi (takich jakby skarpet) — najczęściej jednej białej i jednej purpurowej — co natychmiast czyniło winowajcę rozpoznawalnym na ulicy. Inną formą napiętnowania było zgolenie połowy głowy lub noszenie grubego słomianego pasa waraobi, widocznego z daleka. Były to gesty bardziej psychologiczne niż fizyczne: człowiek naznaczony w ten sposób stawał się obiektem żartów, komentarzy i spojrzeń. W wiejskiej Japonii, gdzie prywatność właściwie nie istniała, była to kara dotkliwsza niż mogłoby się nam, Europejczykom, wydawać.

Częste były także sankcje o charakterze ekonomicznym. Najbardziej znaną i najczęściej stosowaną była obowiązkowa produkcja sandałów waraji — czasem pięciu, czasem dwudziestu par, a w skrajnych przypadkach nawet stu. Waraji były potrzebne każdego dnia, szybko się zużywały, więc ich produkcja była bardzo praktyczną formą pokuty. Podobnie karano obowiązkiem pozyskania i pocięcia drewna na opał dla domów starszyzny albo dodatkowymi zadaniami przy drogach i kanałach melioracyjnych. Chodziło nie tylko o wyrównanie szkody, lecz także o ponowne włączenie winowajcy w rytm wspólnoty — poprzez wysiłek fizyczny, który oczyszczał w oczach grupy.
Obok sankcji materialnych istniały też kary rytualne, bardzo typowe dla japońskiej kultury. Najczęstszą formą były publiczne przeprosiny w postaci sake no owabi — przeprosin z sake. Winowajca musiał przygotować odpowiednią ilość alkoholu i osobiście wręczyć go wszystkim członkom grupy, zwykle w yado lub przed świątynią wsi. Każdy z mężczyzn przyjmował sake, co symbolicznie oznaczało przyjęcie skruchy i odnowienie więzi. Ten zwyczaj, choć prosty, miał głębokie znaczenie: sake działało jak rytualne „spoiwo”, przywracające harmonię naruszoną przez przewinę.
Najsilniejszą sankcją, której wszyscy bali się najbardziej, była jednak mura-hachibu — lokalny ostracyzm. Słowo oznacza dosłownie „osiem części wsi” i nawiązuje do listy form pomocy, których odmawiano winowajcy: nie pomagano mu przy budowie domu, nie uczestniczono w jego ceremoniach rodzinnych, odmawiano pomocy w razie choroby. Pozostawały tylko dwie formy współdziałania, których nigdy nie wolno było odmówić: pomoc przy pogrzebie i gaszenie pożaru, bo dotyczyły one dobra całej wspólnoty. Mura-hachibu nie było więc formalnym wygnaniem — lecz społeczną śmiercią. Człowiek objęty taką sankcją widział, jak ludzie odwracają wzrok, jak nikt nie odpowiada na pozdrowienie, jak rozmowy milkną, gdy przechodzi. Niekiedy kara ta doprowadzała do faktycznego opuszczenia wsi — muragae, dosłownego „przeprowadzenia się za granicę wioski”, często bez powrotu.
Dyscyplina w wakamono-gumi była twarda, ale nie okrutna. Jej celem nie było złamanie jednostki, lecz ochrona delikatnej równowagi wspólnoty, w której każdy człowiek zależał od innych. W świecie, gdzie zaufanie, solidarność i współdziałanie decydowały o przetrwaniu, nawet niewielkie przewinienia mogły naruszyć harmonię. Dlatego system kar był ściśle powiązany z troską o całość. Wakamono-gumi działało jak niewidzialny mechanizm: karząc, ale i przywracając. Dyscyplinując, ale i chroniąc. Dzięki temu wieś Edo potrafiła trwać przez wieki, mimo braku zewnętrznych instytucji — bo miała własne, organiczne i głęboko zakorzenione sposoby radzenia sobie z ludzkimi słabościami i konfliktami.

Klucz do japońskiej wspólnotowości
Wakamono-gumi zniknęły nie dlatego, że przestały być potrzebne, lecz dlatego, że świat, który je stworzył, rozpadł się w ciągu zaledwie kilku dekad. Modernizacja epoki Meiji podcięła korzenie starych struktur wsi szybciej, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. Pojawienie się scentralizowanej policji, zawodowych straży pożarnych, nowych podziałów administracyjnych oraz jednolitego obowiązku szkolnego odebrało wakamono-gumi wiele ich dawnych funkcji: stróżowania, gaszenia pożarów, edukacji młodszych i zarządzania wspólnymi zasobami. Wieś nie potrzebowała już oddolnych strażników porządku, skoro państwo – silne i przebudowane – wkroczyło w każdy zakamarek życia codziennego. To, co wcześniej było instynktowną organizacją ludzi zależnych od siebie nawzajem, zostało zastąpione przez instytucje tworzone odgórnie, nieraz zupełnie obce lokalnemu poczuciu rytmu i pamięci.
Kolejny cios przyniosło XX stulecie. Po II wojnie światowej młodzi ludzie zaczęli masowo opuszczać wieś, szukając pracy w miastach i w fabrykach rozrastającego się przemysłu. W wielu regionach Japonii ponad połowa męskiej młodzieży znikała w ciągu kilku lat, a wioski, które przez stulecia opierały się na pracy wspólnotowej, nagle zostały bez rąk do pracy, bez następców tradycji i bez wewnętrznych przywódców. Wakamono-gumi nie mogły istnieć tam, gdzie nie było młodych; ich struktura, oparta na powolnym dojrzewaniu człowieka wewnątrz grupy, rozpadła się, gdy zabrakło ciągłości pokoleń. Nieliczne wspólnoty rybackie na wybrzeżach zachodniej Japonii próbowały jeszcze utrzymać swoje yado aż do lat 60., lecz wraz z mechanizacją rybołówstwa i migracją do miast i te wyspy traciły fundamenty, na których budowały swoją młodzieżową wspólnotę.
Mimo tego upadku pewne ślady dawnych struktur nie zniknęły całkowicie. W okresie międzywojennym i tuż po wojnie próbowano je odtworzyć w formie kilkuletnich stowarzyszeń młodzieżowych seinen-dan. Nie miały one już charakteru inicjacyjnego ani autonomicznego, ale częściowo pełniły funkcje edukacyjne, organizowały festyny, a nawet wspólne prace porządkowe. W niektórych wsiach jeszcze w latach 70. można było znaleźć ostatnie, służące wspólnocie yado – przeważnie opuszczone, ale wciąż rozpoznawalne jako dawne centra młodzieżowego życia. Do dziś wiele współczesnych rad sąsiedzkich jichikai, lokalnych straży pożarnych czy komitetów festynowych opiera się na modelu pracy zespołowej, który wywodzi się z dawnych wakamono-gumi, choć nikt już nie używa tego słowa.
Dziedzictwo tej instytucji jest subtelne, ale głęboko wrośnięte w japońską mentalność. Współczesne shudan ishiki – świadomość grupowa (więcej o niej tu: „Ja” jest szerokie i pomieści wiele - shūdan ishiki i japoński sposób bycia razem) – wciąż nosi w sobie echo tamtej logiki, opartej na wzajemnym zaufaniu, kontroli i niepisanych regułach. Podziały uchi–soto, tatemae i honne, troska o harmonię i niezakłócanie rytmu wspólnoty – to wszystko ma swoje korzenie nie tylko w dworskiej kulturze Heian czy etykiecie samurajskiej, ale w praktycznych doświadczeniach wsi Edo, gdzie codzienność była szkołą współdziałania. Dziś, gdy na świątynnych schodach tłoczą się młodzi mężczyźni niosący ciężkie mikoshi podczas letnich matsuri, widać wyraźnie, że serdeczne poczucie obowiązku wspólnej pracy i wspólnego trudu jest wciąż żywe. Zorganizowana grupa młodych, która odpowiada za ruchomą świątynię, jej trasę i bezpieczeństwo widzów, to nic innego jak współczesny cień wakamono-gumi.

To samo można powiedzieć o małych remizach strażackich rozsianych po całej Japonii – shōbō-dan, ochotniczych strażach pożarnych. Ich rdzeń stanowią nadal młodzi mężczyźni z danej okolicy, gotowi zbierać się na dźwięk syreny, tak jak ich przodkowie biegli na widok czerwonego języka ognia nad strzechą sąsiada. W takiej strukturze nie chodzi o tytuły i formalne stopnie, lecz o praktyczną wiedzę, lokalne więzi i natychmiastową reakcję – dokładnie tak jak w czasach Japonii Tokugawów.
Wakamono-gumi to nie tylko organizacja sprzed stuleci. To socjologiczny klucz do zrozumienia japońskiej wspólnotowości i tego, co wciąż pulsuje pod powierzchnią współczesnego życia. Wakamono-gumi daje nam dostęp do świata, w którym solidarność była czymś tak oczywistym, że nikt nie musiał o niej mówić.

>> CZYTAJ DALEJ:
Pieśni z eta-mura – życie „nie-ludzi” wymazane z map Japonii shogunatu Edo
Honor nie należał tylko do samurajów - męstwo, odwaga i etos życia machi-shū
Ustawy zbytkowe w czasach shogunatu, czyli jak zakazy rozbudziły przekorny geniusz twórczy Japończyków
Kajiya – życie i praca wiejskich kowali średniowiecznej Japonii
Shogunat to nie monarchia. Jak działała precyzyjna machina samurajskiej administracji?