Samuraj stoi w pełnej zbroi – każdy detal dopracowany z pietyzmem godnym muzealnej rekonstrukcji: kabuto połyskuje mosiądzem i złotem, sode łagodnie załamują światło, a misternie splecione kusazuri falują wokół ud, jak żelazny kwiat. Ale chwila… Ciało wojownika wygięte jest w znajomy łuk. Wojownik jest zgięty w „banana”, jak współczesny człowiek pochylony nad ekranem telefonu, przykurczony nie przez ciężar miecza, lecz przez nadmiar informacji lub bylejakość kolejnego filmiku. Trzyma urządzenie w dłoni jak talizman, a bladoniebieskie światło ekranu rozlewa się po lśniącej stali hełmu i poważnej, skupionej twarzy samuraja. Ta scena – jakby zaczerpnięta z feudalnego snu, który nie wiedział, że śni się już w XXI wieku – to symboliczny kadr epoki, w której tradycja się już dawno skończyła, ale zapomniała odejść.
Noguchi to artysta szczególny, którego łatwo zrozumieć źle. Jego dzieła są precyzyjne jak rekonstrukcja historyczna, a zarazem pełne psychologicznej głębi, ironii i czułości. Rzeźbi samurajów, którzy noszą dresy, grają w gry video, palą papierosy, próbują odnaleźć się w galeriach handlowych. Ale to nie jest szyderstwo – to opowieść o tożsamości jako ciągłym ruchu. Dlatego samuraj Noguchiego nie trzyma w rękach broni, lecz telefon – urządzenie, które bardziej niż jakiekolwiek inne przedłuża dziś nasze „ja”, tak jak kiedyś robiło to tachi czy katana. To narzędzie komunikacji, ale też tarcza, lusterko, broń, pocieszenie, pętla uzależnienia. Fetysz, bóstwo. I tarcza – tylko nie przed ciosami przeciwnika, a przed nudą, albo niezręcznymi sytuacjami społecznymi (zawsze można zgiąć się w banana, wycofać i udać, że sprawdza się coś ważnego w telefonie). Jakie czasy, takie bitwy.
Twórczość Tetsui Noguchi nie jest jednak hołdem dla historii – pokazuje nas, nie samurajów. Czasem, gdy jesteśmy bezbronni, poruszamy się w potężnej zbroi na żałośnie nieadekwatnym rowerze i zmierzamy donikąd całkowicie bez celu. Noguchi zadaje pytanie o to, co zostało z naszych dawnych ideałów. Czy wciąż jesteśmy gotowi do walki — choć nie bardzo wiemy, z kim, o co i po co? Jesteśmy tu aktorami, którzy po odegraniu spektaklu nie zdejmują kostiumów, bo nie wiedzą, co po zejściu ze sceny ze sobą zrobić, gdzie iść, co począć. Wojownicy, którzy marzą nie o epickich zwycięstwach tylko o świętym spokoju. Przez samurajskie maski w sztuce Tetsui prześwituje głębsze pytanie - kim jesteśmy – i czy nadal jesteśmy kimkolwiek? Spróbujmy poszukać dziś odpowiedzi w wybranych dziełach tego szczególnego japońskiego artysty.
„Opancerzony wojownik ruszający do bitwy na rowerze”
- Tetsuya Noguchi, 2013, 「野口哲哉の武者分類図鑑」
(„Ilustrowany katalog klasyfikacji wojowników według Tetsuyi Noguchiego”)
Na pierwszy rzut oka wygląda jak ilustracja z podręcznika do historii feudalnej Japonii: samuraj w pełnym rynsztunku, pochylony w bojowej pozie, gotów do ataku. Ale od pierwszego spojrzenia wiemy już, że coś tu nie gra, a im dłużej patrzymy, tym więcej rzeczy zaczyna nie pasować. W tej niezwykle sugestywnej pracy Tetsuyi Noguchiego uwagę przykuwa nie tylko kompozycja i detal, lecz przede wszystkim kontrast pomiędzy monumentalnym ciężarem zbroi a absurdalnością środka transportu: ten samuraj jedzie bowiem do bitwy na rowerze.
To obraz malowany na papierze z charakterystyczną dla Noguchiego subtelną paletą ziemistych, przygaszonych barw. Faktura tła i papieru washi, widoczna w świetle, nadaje mu materialną głębię. Linie są precyzyjne, jakby wyjęte z dawnych obrazów tradycji japońskiego malarstwa i drzeworytu, a kompozycja —klasyczna. Mamy tu wszystko: szczegółowo oddaną zbroję, wzór herbu rodowego na hełmie, sznurowania, sode, hełm kabuto. Z daleka i od góry — dzieło mogłoby uchodzić za realistyczny portret wojownika z XVI wieku. Z bliska — widać, że to żart. Ale nie do końca.
Bo choć samo zestawienie samuraja i roweru wydaje się na granicy dowcipu – potęgowanego dodatkowo przez kontrast samurajskiego rynsztunku bojowego z cienkimi, słabymi ramionami i łydkami postaci, ale całość niesie w sobie melancholijną nutę. Ten wojownik nie śmieje się. Jest poważny. Rusza przed siebie z napięciem w ciele i zamyśleniem w oczach. I właśnie ta powaga wobec sytuacji absurdalnej czyni obraz tak sugestywnym. To nie parodia, to coś znacznie głębszego: portret człowieka współczesnego.
Samuraj Noguchiego staje się tu symbolem każdego z nas, kto codziennie zakłada „zbroję” — społeczną rolę, pozę, obowiązek — i rusza w drogę na sprzęcie, który w żaden sposób nie przystaje do tej roli. Rower zamiast konia. Napięcie w ciele i brak celu w tle. To obraz wewnętrznego rozdźwięku pomiędzy tym, kim chcemy być, a tym, czym naprawdę dysponujemy. Chcemy być wielkimi wojownikami walczącymi o ważne, podniosłe cele, ale jesteśmy bezbronni, poruszamy się na żałośnie nieadekwatnym rowerze i zmierzamy donikąd całkowicie bez celu.
Noguchi jednak nie kpi. On współczuje. Pokazuje człowieka szlachetnego, ale zagubionego. Ubranego w dawny autorytet, ale postawionego wobec całkowicie nowej, niedorzecznej rzeczywistości. W świecie bez bitew i bez wrogów w zasięgu miecza, wojownik pozostaje wojownikiem jedynie z powodu przyzwyczajenia. Idzie „do bitwy”, choć wojna już dawno się skończyła. Albo może nigdy się nie zaczęła.
Warto dodać, że ten sam motyw istnieje również w formie rzeźby — równie szczegółowej, wykonanej z żywicy i włókien syntetycznych — wystawianej m.in. w tokijskim Nerima Art Museum (to dla Noguchiego typowe: często tworzy tę samą postać zarówno jako obraz, jak i rzeźbę). Niezależnie od medium, przekaz pozostaje ten sam: groteska codzienności, zbroja jako metafora psychicznego ciężaru, a całość balansująca między humorem a egzystencjalnym smutkiem.
Noguchi zadaje pytanie o to, co zostało z naszych dawnych ideałów. Czy wciąż jesteśmy gotowi do walki — tylko nie bardzo wiemy, z kim, o co i po co? Czy może po prostu poruszamy się do przodu, na byle czym, byle nie stanąć? Kręcimy mechanizmem, pedałujemy zawzięcie, by rowerek kulgał się do przodu, byle nie stanąć. W tym jednym obrazie — tak cichym i tak pełnym — mieści się historia wielu z nas.
Tetsuya Noguchi (野口哲哉), urodzony w 1980 roku w Takamatsu na wyspie Shikoku, to artysta, którego twórczość nie daje się łatwo sklasyfikować. Nazywa się go współczesnym malarzem figuratywnym, rzeźbiarzem, postmodernistycznym samurajem i muzealnym oszustem. Ale tak naprawdę Noguchi to cichy obserwator rzeczywistości, który za pomocą dawnych pancerzy i współczesnych rekwizytów opowiada o naszej tożsamości, zagubieniu i codziennym absurdzie.
Ukończył Hiroshima City University, najpierw na kierunku malarstwa olejnego (2003), a następnie tamże studia magisterskie (2005), gdzie doskonalił warsztat, ale też zaczął budować swój własny język wizualny. Od początku interesowała go precyzja, detale, świat rzeczy możliwych i niemożliwych. Jako dziecko sklejał modele robotów i pojazdów science-fiction, fascynował się samurajami, historią Japonii i... plastikiem. Ta mieszanka przeszłości i plastiku okazała się kluczowa dla jego dojrzałej sztuki.
Punktem zwrotnym było dla niego zobaczenie starej fotografii z końca epoki Tokugawa. Przedstawiała ona prawdziwego samuraja w zbroi – ale nie takiego jak z ekranizacji Kurosawy. Zamiast dostojnej postaci, zobaczył w nim coś dziwnego: „mieszankę człowieka z homarem” – jak sam opowiadał. Wstrząsające, lekko groteskowe wrażenie wywołane autentycznym dokumentem historycznym zainspirowało go do tworzenia własnego alternatywnego świata, gdzie granica między przeszłością a współczesnością nie istnieje.
Drugą postacią, która silnie wpłynęła na jego twórczość, był Kobori Tomoto (1864–1931) – artysta i badacz, który znany był z obsesyjnej rekonstrukcji zbroi samurajskich i kostiumów dworskich. Kobori nie tylko malował wojowników – on sam szył i zakładał odtworzone stroje, fotografował się w nich i studiował każdy szczegół dawnych technik. Dla Noguchiego był on nie tylko inspiracją wizualną, ale również filozoficzną – jako artysta, który nie odtwarza historii, lecz ją przeżywa.
Twórczość Noguchiego balansuje między klasyką a współczesnością także na poziomie techniki. W swoich obrazach używa często akrylu, ale maluje na papierze washi lub drewnianych tablicach w stylistyce przywodzącej na myśl nihonga i ukiyo-e. Czasem jego prace przybierają formę rysunków przypominających średniowieczne ilustracje z zaginionego manuskryptu. W rzeźbie stosuje żywicę epoksydową, włókna syntetyczne, czasem elementy tkaniny, skóry, a nawet sztucznego futra. Wszystko to po to, by stworzyć iluzję: dzieło, które wygląda jak antyk, choć zostało wykonane technikami XXI wieku.
Wielu widzów przy pierwszym kontakcie myśli (przynajmniej przez te kilka sekund, zanim mózg zarejestruje, że „jednak coś tu nie gra”), że ogląda autentyczne obiekty historyczne. Gdy spojrzą drugi raz – pojawia się zaskoczenie. Gdy spojrzą trzeci – refleksja. I właśnie ten efekt, ten moment pomiędzy rozpoznaniem a zakwestionowaniem rzeczywistości, jest kluczowy dla jego sztuki.
Ale co równie istotne – Noguchi nie szydzi. Nie dekonstruuje historii w duchu cynicznej ironii. Jego stosunek do samurajów – i do ludzkiej kondycji w ogóle – jest pełen cichego współczucia. Owszem, jego wojownicy bywają śmieszni: noszą słuchawki, trzymają torby z logo Chanel, siedzą na rowerach czy wpatrują się w ekran telefonu. Ale nie są to karykatury. Są to raczej postacie tragikomiczne – jak aktorzy, którzy zapomnieli, że spektakl się skończył, i nie zdejmują kostiumu, bo nie wiedzą, co zrobić ze sobą po zejściu ze sceny.
Noguchi jest też artystą literackim. Do wielu prac dopisuje „katalogowe” opisy – stylizowane na pseudonaukowe, muzealne komentarze. Pisze o domniemanym pochodzeniu herbu, analizuje rzeźbę roweru w kontekście statusu społecznego wojownika, wspomina fikcyjne epoki i mistrzów. Robi to z kamienną twarzą i językiem tak zgrabnie podszytym pod akademicką nowomowę, że trudno od razu wyczuć żart. Celem tych tekstów nie jest jednak komizm. Służą do tego, byśmy zadali sobie pytanie: w co wierzymy, kiedy patrzymy na „historyczną prawdę”?
Twórczość Tetsuyi Noguchiego ukazuje nie tyle przeszłość, ile nasze wyobrażenia o przeszłości – i pokazuje, jak bardzo są one współczesne. Na pierwszy rzut oka widzimy hiperrealistyczne przedstawienia samurajów: perfekcyjnie oddane detale uzbrojenia, heraldyczne symbole, tekstury zbroi niemal wyczuwalne pod palcami. Ale z każdym kolejnym spojrzeniem obraz staje się dziwniejszy i coraz mniej określony. Bo ten samuraj ma na głowie słuchawki. Albo dresową bluzę pod napierśnikiem. Albo siada przy biurku i czyta komiks. Hiperrealizm ustępuje miejsca anachronizmowi, a powaga – gorzkiemu uśmiechowi.
Noguchi nie tworzy nostalgicznych wizji. Jego sztuka nie jest ani próbą powrotu do tradycji, ani kpiną z niej. To raczej analiza kulturowych złudzeń – przeprowadzona z chirurgiczną precyzją, ale i ludzkim współczuciem. Styl Noguchiego to połączenie malarskiego realizmu z konceptualnym gestem: każdy detal służy idei, ale sama idea nie jest narzucana z góry. Artysta zostawia miejsce na ciszę, na zawahanie, na bezradność. Bo bohater jego dzieł – rzekomy samuraj – sam nie wie, kim jest.
To nie przypadek, że jedna z jego wystaw nosiła tytuł „This is not a Samurai”. W tym krótkim zdaniu zawarta jest cała filozofia jego twórczości. Postać wojownika nie jest tu portretem konkretnej osoby, lecz symbolem, pustą formą, którą kultura wypełnia znaczeniami – dziś już pozbawionymi treści. Samuraj u Noguchiego to nie człowiek z krwi i kości, ale totem: emblemat wartości, które kiedyś coś znaczyły, a dziś funkcjonują jako dekoracja, jako fasada. Zbroja staje się uniformem, który nosi się bez przekonania – bo tak wypada, bo tak trzeba, bo tak od zawsze było.
Właśnie dlatego samuraj Noguchiego to człowiek XXI wieku. Może nosić dawne hełmy, ale pod spodem ma adidasy. Może pozować jak bohater, ale w oczach ma pustkę. To figura sfrustrowana, nieprzystosowana, rozdarta między przeszłością a teraźniejszością, między obowiązkiem a brakiem celu. Niby rusza do walki – ale nie wiadomo, z kim i po co. Jego życie przypomina rekonstrukcję historyczną, z której usunięto sens i pozostawiono tylko kostium.
A jednak Noguchi nie szydzi. Nie drwi z wojownika, lecz mu współczuje. Pokazuje jego absurd, ale i jego godność. Pokazuje rozdźwięk między wyglądem a wnętrzem – ale bez okrutnej ironii. Jest w tym głęboka czułość wobec przeszłości, choć całkowicie pozbawiona złudzeń. Noguchi nie wierzy w wielkość samurajskiego etosu, ale nie traktuje go też jako żartu. Traktuje go jak ślad – ważny nie przez to, co przedstawia, lecz przez to, co mówi o nas: o naszej potrzebie sensu, przynależności, wzorca.
Centralnym motywem wielu prac Noguchiego jest zbroja – nie tylko jako element historyczny, lecz jako metafora psychiki współczesnego człowieka. Zbroja chroni, ale i ogranicza. Jest ciężarem i ochroną zarazem. Umożliwia przetrwanie, ale uniemożliwia bliskość. Człowiek w zbroi nie zostanie zraniony – ale też nie przytuli drugiego. Tak samo jest z emocjami: chowamy się za rolami, za wizerunkiem, za statusem. Ale pod spodem wciąż jesteśmy bezbronni. I o tym właśnie mówi sztuka Noguchiego: o napięciu między siłą a kruchością, między iluzją a prawdą, między formą a pustką.
„Chanel Samurai”
– Tetsuya Noguchi, 2009, z cyklu niezależnych prac wystawianych w galerie artystyczne, m.in. w SCAI The Bathhouse, Tokyo
Zbrojny wojownik o poważnym obliczu siedzi dumnie i po męsku w pełnym rynsztunku, lecz jego mon na abroi – tradycyjny japoński herb rodowy – to nie symbol klanu Takeda ani Tokugawa, lecz… logo Chanel. Dodatkowo – w miejscu, gdzie mogłyby być rogi kabuto – często półksiężyc, lub na przykład rogi jelenie (mimetyzm zwierzęcy był popularny w Sengoku) – są stylowe, słodkie uszka kawaii. Na pierwszy rzut oka można by uznać to za prostą grę z popkulturą, lecz Noguchi, jak zawsze, idzie znacznie głębiej. Towarzysząca obrazowi „fikcyjna legenda” głosi, że pewien daimyō nadał rodowi wojownika ten herb jako symbol elegancji i czystości – w pełni poważna opowieść, zmyślona z pełną precyzją feudalnej retoryki. To właśnie ten moment napięcia między realizmem narracji a absurdem znaku sprawia, że dzieło działa nie jako żart, lecz jako poważna diagnoza kulturowa.
„Chanel Samurai” to zderzenie dwóch form kapitału symbolicznego: militarnego etosu i współczesnego luksusu. Mon jako znak dziedziczonego statusu zostaje tu zastąpiony przez logo – nowoczesny fetysz rozpoznawalności. Noguchi nie kpi z samuraja, lecz ukazuje, jak łatwo nasze współczesne aspiracje wpisują się w dawne formy hierarchii. W jego interpretacji logotyp staje się nowym herbem szlacheckim, luksus – nową wersją zaszczytów. Ale ten samuraj, choć uzbrojony, nie wygląda na zwycięzcę – wygląda na kogoś zmęczonego i zagubionego w świecie, w którym wartości zostały zastąpione markami. Jego zbroja powstała by chronić przed strzałami. Ale strzał nie ma, a on potrzebuje chronić się przed utratą twarzy. Zbroja jest ciężka, piękna i pusta – jak wiele współczesnych symboli statusu – nie pełni żadnej praktycznej funkcji, przeszkadza.
„Bażanci koń”
– Tetsuya Noguchi, 2022, praca z kolekcji prywatnej (pokazywana na wystawie w Pola Museum Annex)
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z czymś, co przypomina dziecięcą zabawkę lub fantazyjną rzeźbę – samuraj w pełnej zbroi sunie gdzieś przed siebie, dosiadając... kolorowego, drewnianego zwierzaka na kółkach. Ale nie jest to ani koń, ani ryba – choć ma kształt przypominający karpia z „koinobori” (flag ryb używanych na Dzień Dziecka). W podpisie artysty czytamy jednak, że to nie ryba, lecz ptak. Tytuł „Kijiuma” to zbitka słów „kiji” (bażant) i „uma” (koń), a zatem otrzymujemy abstrakcyjne stworzenie – symboliczną hybrydę, dziecinnego rumaka złożonego z japońskich symboli.
To dzieło bawi się zarówno ikonografią samurajską, jak i estetyką zabawek, nawiązując do tradycyjnych drewnianych jeźdźców czy figur używanych przez dzieci do zabawy. Ale w miejsce dziecka pojawia się poważny wojownik w pełnej zbroi – z ponurym, realistycznie oddanym wyrazem twarzy, zamyśleniem w oczach i nieco nienaturalną, zbyt ciasną pozycją. Zbroja realistyczna do granic możliwości, ale środek transportu absurdalny – jakby dziecko chciało się bawić w „prawdziwego wojownika”. A może to dorosły zdziecinniał? A może tak wygląda dorosły człowiek, gdy go wrzucimy w niedorzeczne realia współczesnych korporacji (przepraszam, to moje osobiste skojarzenie, które nie chce mi wyjść z głowy, gdy patrzę na ten twór).
To zderzenie tworzy bardzo silny kontrast psychologiczny i kulturowy – oto człowiek w roli poważnej, ale zredukowany do parodii przez otoczenie. Czy to wspomnienie dziecięcych marzeń o bohaterstwie, które zderzają się z groteską dorosłości? Czy może metafora współczesnego mężczyzny, który zachował zewnętrzny pancerz roli, ale dosiada konstrukcji naiwnej, infantylnej, zupełnie nieprzystosowanej do realiów?
W kontekście innych dzieł Noguchiego, można to odczytać jako komentarz do fałszywych tożsamości kulturowych i historycznych, które budujemy w XXI wieku. Samuraj jako symbol honoru i siły staje się jeźdźcem na zabawkowej iluzji, bohaterem nie wojny, lecz estetycznej stylizacji. Taki „bażanci koń” nie uniesie nikogo na pole bitwy – ale świetnie wygląda na zdjęciu.
Noguchi ironizuje, ale nie szydzi – jego sztuka zawsze zachowuje czułość wobec ludzkiej potrzeby mitu, nawet jeśli ten mit ostatecznie prowadzi do śmieszności. Bażant, karp, koń – wszystko to miesza się w wielobarwnym pojeździe, który nie ma logicznego sensu, ale posiada ładunek emocjonalny i kulturowy. Taka jest nasza pamięć o przeszłości – kolorowa, pokraczna, ale zaskakująco żywa.
„Gradation”
– Tetsuya Noguchi, 2013, kolekcja prywatna
Zbrojny stoi lekko przekrzywiony, jakby niepewny swej pozycji – ani w pełni gotowy do walki, ani całkowicie bezbronny. Jego figura przywodzi na myśl prawdziwego wojownika: 河津伊豆守 (Kawazu Izu no Kami), lecz ujęta jest w estetyce, która z założenia burzy autentyczność. Najbardziej uderzają jednak dwie rzeczy. Raz – to pozycja. Stoi on, wachając się, w sposób bardzo nieśmiały i przywodzi na myśl nie archetypy męskości, tylko stereotyp współczesnego człowieka pełnego obaw, starającego się zajmować jak najmniej miejsca, nie rzucać się w oczy, nie narzucać swojej obecności.I dwa - sama zbroja – jej barwy subtelnie przechodzą od ciemnych do jasnych tonów, tworząc tytułowy gradient, który w świecie wojny byłby całkowicie niepraktyczny.
Ta „gradacja” to coś więcej niż estetyczny zabieg – to symbol rozmycia granic: pomiędzy dawnym a współczesnym, pomiędzy wojownikiem a modelem, pomiędzy patosem a groteską. Ten samuraj mógłby stać na przystanku autobusowym, jak zresztą komentowano to na stronie twórcy – nie dlatego, że jest śmieszny, ale dlatego, że został wyrwany ze swego świata. To człowiek w zbroi, która już nie ma powodu, by istnieć. I może dlatego się wacha.
„Człowiek w jajku”
– Tetsuya Noguchi, ok. 2021, kolekcja prywatna
Zbrojny śpi nieco zgarbiony w ikonicznym fotelu „Egg Chair” projektu Arne Jacobsena, jak pisklę ukryte w nowoczesnym schronieniu. Żartobliwe połączenie stalowego pancerza i obłej, miękkiej formy mebla odsłania głębsze napięcie: między twardością a kruchością, obroną a bezbronnością, przeszłością a designem XX wieku. Komentarz Noguchiego – „jajko, które chroni twardą skorupę” – odwraca logikę natury: nie skorupa chroni zawartość, lecz zawartość ukrywa się przed światem w komfortowym jaju.
Ta figura – nieco embrionalna – przypomina współczesnego człowieka zbrojonego nie w ostrza, lecz w lęki i potrzeby komfortu. Wojownik nie czeka na bitwę. On marzy o świętym spokoju. Fotel staje się kapsułą psychicznej izolacji, symbolem ucieczki w design, który ma nas odizolować od bodźców i chaosu świata. To ironiczny portret naszej epoki: zbrojni w luksus, skuleni w introspekcji, opancerzeni nie po to, by walczyć – ale by nikt się do nas nie zbliżył.
„Zbroja i bluza z kapturem”
– Tetsuya Noguchi, 2020, kolekcja prywatna
Samuraj w pełnej zbroi pozuje z nonszalancją miejskiego modela, ubrany w szarą bluzę z kapturem firmy Auralee, której miękka tkanina kontrastuje z chłodnym połyskiem metalu. Noguchi zestawia dwa rodzaje „pancerza”: historyczny – mający chronić ciało przed fizycznym ciosem – i współczesny – chroniący osobowość przed światem zewnętrznym przez modę, markę, styl.
Ten samuraj nie nosi bluzy do walki ani dla ciepła. On ją nosi z powodu stylu – z powodu 5525gallery i ducha współczesnej mody, który wtargnął do japońskiej historii jak do magazynu pełnego rekwizytów. W tej pracy Noguchi nie drwi z historii, ale pozwala jej zostać ubranej na nowo – pokazując, że tożsamość może być warstwą stylizacji, zmienną jak sezonowa kolekcja.
To ironiczne spojrzenie na nasze czasy: czasy, w których wojownik nie zostaje wojownikiem przez próbę czy kodeks, lecz przez odpowiedni „look”. I czasy, w których zbroja historyczna i bluza z showroomu mówią o człowieku dokładnie tyle samo.
„The Dance Man”
- Tetsuya Noguchi, 2022
Na pierwszy rzut oka – samuraj w dynamicznej pozie, jakby właśnie zakończył obrót lub wykonał pierwszy krok w tańcu. Noguchi zatytułował tę pracę „The Dance Man”, dodając poetycki wers: „Gdy tańczę, księżyc rozbrzmiewa echem” („吾が舞えば、照る月響むなり”). Lecz prawdziwa siła tej sceny ujawnia się dopiero, gdy spojrzymy poza zbrojonego tancerza – na tło, na krajobraz, na miejsce, w którym wszystko to się dzieje.
Bo nie jest to ziemska scena. To nie parkiet, nie pałac, nie japoński dwór. To Księżyc. Samuraj tańczy w przestrzeni kosmicznej, na szarym regolicie, pod czarnym niebem pozbawionym atmosfery. Za nim – Ziemia: znajoma, ale odległa, zawieszona w ciszy próżni. Tancerz stoi więc sam, absolutnie sam – a jednak wykonuje gest pełen gracji, ekspresji oraz lekkości (czuć w jego pozycji niską grawitację satelity ziemskiego).
Noguchi zderza tu dwa porządki: tradycję i kosmos, sztukę i próżnię, gest ceremoniału i totalne oderwanie od świata. Ten samuraj nie tańczy dla publiczności, nie dla tradycji, nie dla pamięci. On tańczy dla samego aktu tańca – być może ostatniego piękna, jakie zostało człowiekowi w zimnym, bezlitosnym wszechświecie.
I w tym geście jest coś tragicznie pięknego. Jakby samuraj Noguchi – na zawsze już oderwany od realnej historii – wykonał swój ostatni taniec właśnie tam, gdzie historia ludzkości przestaje mieć znaczenie. Może to manifest samotności. Może – dystansu. A może przypomnienie, że nawet w absolutnej ciszy, tam gdzie nikt nie patrzy, gest może istnieć, być może mieć sens.
Twórczość Tetsuyi Noguchiego nie jest ani parodią, ani hołdem – to subtelna, wyrafinowana archeologia tożsamości, w której warstwy japońskiej historii, kultury i mitu zostają odkopane, oczyszczone, a następnie… przymierzone na nowo. Jego samuraje, odziani w bluzy z kapturem, pozujący jak modele, siedzący w designerskich fotelach czy tańczący samotnie na powierzchni Księżyca, nie są karykaturami. Są maskami, przez które prześwituje coś głębszego: pytanie o to, kim jesteśmy – i czy nadal jesteśmy kimkolwiek.
W tym świecie ironia pełni funkcję współczucia, a nie szyderstwa. Noguchi nie wyśmiewa przeszłości – raczej żegna się z nią z melancholijnym uśmiechem, próbując pogodzić się z jej odejściem. Jego humor jest delikatny, niemal terapeutyczny. Pozwala na dystans, ale nie odcina emocji. To humor jako mechanizm obronny, subtelna obrona przed ciężarem spuścizny, przed nadmierną powagą historii, która potrafi zgnieść współczesną wrażliwość pod ciężarem symboli i mitów.
Jego dzieła działają jak lustro – nie tylko dla japońskości, ale dla człowieczeństwa jako takiego. Patrząc w twarz wojownika z ekstrawaganckim fryzem lub współczesną mimiką, widzimy nie Japonię, ale siebie. Widzimy człowieka, który musi żyć po historii, po religii, po wojnie, po tradycji – i mimo to nadać swemu życiu sens.
Jest w tej sztuce ogromna nostalgia. Nie za konkretną epoką, ale za samą możliwością przynależności. Samuraj Noguchiego staje się więc symbolem utraty – tego, co nie wróci, ale też nie chce odejść. Wisi między światami, balansuje między stylem a sensem, między mundurem a nagością. I być może dlatego właśnie porusza. Bo to nie samuraj z przeszłości – to nasz lęk, nasza tęsknota, nasza bezdomność ubrana w lśniącą zbroję i postawiona przed lustrem czasu.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!