2025/11/05

Wieczorne rozmyślania w barze. Yotsuya, Tokyo.

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Gdy historia odkłada się warstwami

 

Siedzę przy stoliku – niskim, drewnianym, którego powierzchnia nosi ślady rozmów prowadzonych tu od dziesięcioleci. To bar kissaten, ukryty na wąskiej, lekko opadającej uliczce w okolicach Yotsuya Sanchōme, tuż przy dawnym Arakichō — takim zakątku, gdzie czas porusza się wolniej, a wieczorne światło miesza się ze wspomnieniami, które nigdy do końca nie odchodzą. Lakier stołu wytarty w miejscach, gdzie dłonie niejednego gościa spoczywały w leniwym geście, gdy chciał zatrzymać czas choćby na chwilę. W powietrzu unosi się łagodny, ciepły zapach: lekko słona makrela piekąca się na małym grillu przy ladzie, do tego delikatna nuta dymu z węgla binchōtan i najsubtelniejszy aromat świeżo parzonej senchy, która paruje w cienkich ceramicznych czarkach ustawionych na drewnianej tacy. W tle sączy się cicha muzyka z radia, odległa i senna, jakaś stara enka.

 

Bar jest wąski, jak to często bywa w Tokyo: tylko kilka miejsc przy ladzie, dwa stoliki przy ścianie. Nad kontuarem wiszą papierowe lampiony – ich światło jest miękkie, kremowe, w żaden sposób nie oślepia, raczej otula. Cienie przesuwają się po ścianie, na której ktoś powiesił wyblakłe zdjęcie z czasów, gdy pociągi na linii Chūō miały jeszcze zupełnie inne malowanie – głęboką, przygaszoną cynobrową czerwień z kremowym pasem, lekko rozmazaną na krawędziach przez czas, jakby kolor wspomnienia rozpływał się powoli w ciepłym półmroku. Na półce stoi figurka kota maneki-neko, jego łapka porusza się tak powoli, że można by pomyśleć, iż macha jedynie wtedy, gdy nikt nie patrzy.

 

Za oknem pada deszcz. Nie ulewa, nie porywisty, dramatyczny opad – tylko stały, spokojny, senny deszcz, który w Tokyo jest jednym z najczystszych dźwięków codzienności, szczególnie w tsuyu. Krople spływają po szybie, tworząc cienkie struny, które rozmywają światła ulicy. W oddali migoczą czerwone znaki konbini, przefiltrowane przez szkło i wodę wyglądają jak latarnie z mglistej opowieści.

 

Barman stoi przy ladzie. Jest mężczyzną po sześćdziesiątce, może po osiemdziesiątce (tu naprawdę ciężko stwierdzić wiek czasem). Twarz ma spokojną, rysy miękkie, a ruchy – powolne, oszczędne, wyważone. Poleruje ceramiczny kubek, tak jakby polerował wspomnienie. Wydaje się, że każdy jego gest ma własne tempo, nie przyspieszane przez żaden rytm dnia za oknem. Czas w tym miejscu nie tyle płynie, ile osadza się warstwami, jak kurz na półce, jak zapach sosu sojowego w drewnie.

 

Moja herbata jest jeszcze gorąca. Para unosi się ku górze, znika pod papierowym lampionem. Przykładam dłonie do czarki – ciepło przenika powoli.

 

W tym barze łatwo uwierzyć, że Yotsuya wciąż pamięta wszystkie swoje opowieści. Że siedzą tu, w zakamarkach – między cieniem lampionu a mokrą szybą, w ciszy między wypowiedzianymi a niewypowiedzianymi zdaniami. Że wystarczy poczekać, nie spieszyć się, pozwolić wieczorowi dojrzeć jak herbata w czarce.

 

Czasem to najcichsze miejsca opowiadają najwięcej. Tu zaczniemy słuchać. A jest czego – dawne opowieści tej dzielnicy – Yotsuyi – są liczne i niesamowite…

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Yotsuya – gdzie jesteśmy?

 

Czarka herbaty stygnie powoli. Master przechodzi obok i bez słowa dolewa świeżej, parującej senchy – gest spokojny, niemal rytualny, taki, który mówi: „możesz zostać tu tyle, ile trzeba”. Za oknem deszcz przybrał nowy rytm: teraz nie spływa liniami, lecz drobnymi, lekko stukającymi pulsami o parapet. W tym dźwięku jest coś uspokajającego, jak metronom prowadzący myśli w stronę wspomnień.

 

„Gdzie właściwie jesteśmy?” – to dobry moment, żeby spróbować odpowiedzieć, patrząc na wąską uliczkę Yotsuya Arakichō, gdzie w deszczu czerwone lampiony licznych izakaya kołyszą się lekko na wietrze, a mokre dachy niskich drewnianych domów odbijają światło ulicznych latarni jak rozmazane złote smugi na czarnym lakierze wieczora.

 

Yotsuya…


Nazwa, która od wieków budzi skojarzenia mroczne, niejasne, złowrogie, ale też czasem ciepłe. W dosłownym brzmieniu – cztery doliny (四谷), choć niektórzy mówią – cztery domy, od czterech herbacianych zajazdów, które znajdowały się niegdyś przy trakcie Kōshū Kaidō, drodze prowadzącej z Edo w stronę dzisiejszej prefektury Yamanashi. Inni mówią o czterech nieckach terenu – Sennichidani, Myōgadani, Sendagaya i Okamidani.

 

Tutejsza ziemia była kiedyś spokojna, wiejska, oddalona od gwaru Edo. Uprawiano tu warzywa i ryż, a wieczorami z dolin unosiła się mgła, która pachniała mokrą ziemią i żywicą dorodnych sosen z pobliskich lasów. Dopiero w 1634 roku, kiedy zaczęto kopać zewnętrzną fosę zamku Edo, dzielnica zaczęła wchodzić w orbitę miasta. Świątynie przesiedlano tu z różnych stron  – a razem z nimi przybywali kapłani, rzemieślnicy, sprzedawcy i ich rodziny.

 

Master wraca do swojego rytuału polerowania filiżanek. Z radia płynie stary jazz z lat 70., który zastąpił wcześniejsze enka - dokładnie taki, jaki można zazwyczaj usłyszeć w kissatenach.

 

Albumy refleksji o japońskiej sztuce ukiyo-e opatrzone esejami z analizą i interpretacjąKtoś, kto mniej zna Tokyo, mógłby pomyśleć, że Yotsuya to przedłużenie Shinjuku – przecież to tylko dwa przystanki pociągiem (na linii Chūō Line Rapid to Shinjuku → Sendagaya → Yotsuya). Ale to nieprawda. Shinjuku pulsuje neonem i nocnymi klubami, ale Yotsuya – nawet dziś – trzyma się cienia. Jest tu mniej krzyku, mniej kolorów, mniej udawania. Są małe, wąskie uliczki, które skręcają w ciemność. Są domy pamiętające czasy, gdy na rogu przystawał botefuri - sprzedawca tofu, uderzając drewnianą pałeczką w dzwonek, by oznajmić swoją obecność.

 

Dziś Yotsuya to dzielnica o wielu twarzach. Wystarczy wyjść z okolic Arakichō i przejść kilkaset metrów w stronę stacji, by zobaczyć kampus Uniwersytetu Sophia (上智大学 Jōchi Daigaku), jeden z najbardziej prestiżowych w Tokyo. Jego ceglane budynki, kaplica i zielone dziedzińce sprawiają, że przestrzeń wokół wydaje się niemal europejska, choć jednak bardzo japońska.

 

Obok biegnie linia Chūō, przecinająca całe miasto niczym nerwowe tętno metropolii. A jednak w Yotsuya to tętno jest przyciszone, jak gdyby ktoś nałożył na nie warstwę mgły. W godzinach popołudniowych studenci siedzą na schodach prowadzących do stacji, w dłoniach papierowe kubki z kawą; w tym samym czasie kilka przecznic dalej ktoś otwiera mały warsztat, gdzie naprawia parasole albo ostrzy noże — te rzeczy, które w innych dzielnicach dawno już zniknęły.

 

A przecież zaledwie kilkaset metrów dalej wznosi się Kioi-chō NTT Data Building, szklany prostopadłościan, w którego laboratoriach młodzi inżynierowie trenują modele rozpoznawania mowy i automatycznych asystentów rozmowy, algorytmy, sztuczne inteligencje i technologie budowy androidów mających zastąpić recepcjonistów, sprzedawców, asystentów. Tymczasem tutaj, w cieniu tego chłodnego szkła, stary rzemieślnik moczy w wodzie naturalny kamień aoto, przytrzymuje nóż pod kątem, jak nauczył go ojciec, i powoli prowadzi ostrze po powierzchni w kolistych ruchach, tak wolnych, jakby każda sekunda była świadoma swojej wagi. Ludzie wciąż przychodzą — kucharze z małych barów, gospodynie z sąsiedztwa, nawet studenci z Sophii — bo nóż po aoto tnie inaczej, niż laserowo ostrzone.

 

Ale Yotsuya to również pamięć o dawnych granicach Edo. Tu, gdzie dziś biegną szerokie drogi i stoją nowoczesne budynki, znajdowała się niegdyś Yotsuya Mitsuke — strażnica i brama kontrolująca wejście do miasta od strony Kōshū Kaidō. Wciąż można odnaleźć fragmenty kamiennego muru i ślady dawnego fosowego zbocza Kanda-gawa, zwłaszcza gdy deszcz odsłania głębię kolorów w kamieniach. W niewielkiej odległości od stacji stoi Sainen-ji, świątynia, w której spoczywa słynny Hattori Hanzō, ninja o twarzy zasłoniętej mgłą legend, a w dzielnicy Arakichō nocą otwierają się mikroskopijne bary z jednym stołem, prowadzone przez ludzi, którzy pamiętają imiona klientów sprzed trzydziestu lat. To jedna z tych części Tokyo, gdzie przeszłość nie zniknęła — tylko usiadła przy niskim stoliku, cicho, tuż obok nas, jak ktoś u siebie, kto nie musi się przedstawiać.

 

Przesuwam czarkę, zostawiając na lakierze stołu okrągły ślad wilgoci. Tu, w tym kissaten, topografia Yotsuyi staje się czymś więcej niż mapą – jest warstwą pamięci rozłożoną pod naszymi łokciami, pod stopami, pod cieniami papierowych lampionów.

 

Bo Yotsuya to nie tylko „gdzie”.
To także „jak” i „kiedy”.

 

To dzielnica pogranicza: między Edo a Tokio, między tym, co żywe, a tym, co pamiętane, między ulicą Shinjuku-dōri pełną samochodów, a maleńkimi zaułkami Arakichō, gdzie noc wciąż pachnie sake, starym drewnem i sekretnymi rozmowami, których nie zapisano w żadnych kronikach.

 

Deszcz za oknem łagodnieje. Ktoś w barze poprawia krzesło, drewno skrzypi.

 

A my, siedząc tutaj, dokładnie w tym momencie, powoli dochodzimy do sedna:
Yotsuya nie jest miejscem, które się zwiedza. Yotsuyę się słucha.

I zaraz – jeśli zechcesz – zacznie mówić.

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Zanim Yotsuya stała się częścią Tokyo

 

Zanim Yotsuya stała się częścią metropolii, była wsią na obrzeżach Edo — obszarem pagórków i dolin, między którymi ciągnęły się pola, zagajniki i małe świątynie. Cztery doliny — Sennichidani, Myōgadani, Sendagaya i Okamidani — dały nazwie Yotsuya swoje brzmienie, choć inne źródła mówią o czterech przydrożnych herbaciarniach stojących przy trakcie Kōshū Kaidō, którym podróżni ruszali ku górom prowincji Kai.
Nie ma jednej, pewnej etymologii — i to właśnie sprawia, że Yotsuya zawsze była miejscem między: między miastem a pustką, między historią a legendą, między codziennością a tym, co trudno nazwać.

 

Wszystko zmieniło się w latach 30. XVII wieku, kiedy shogunat Tokugawa rozpoczął budowę zewnętrznej fosy wokół zamku Edo. Trzeba było przenieść dziesiątki świątyń, klasztorów i cmentarzy — a Yotsuya, ze swoją wolną przestrzenią, stała się naturalnym azylem. Wzdłuż fosy powstały kamienne mury, a gdy postawiono Yotsuya Mitsuke — punkt strażniczy kontrolujący wjazd do miasta — zaczęli tu napływać rzemieślnicy, strażnicy, słudzy i ich rodziny.


W ten sposób cicha wieś zaczęła nabierać miejskiej masy.

 

W barze master odstawia właśnie tetsubin (taki dawny czajnik) na mały, poczerniały palnik. Chwilę zastanawiam się, gdzie w Tokyo miałem możliwość zobaczyć czajnik na palniku gazowym. Chyba tylko w takich miejscach. Para unosi się cicho, jak mgła znad fosy wiosną. Ktoś otwiera drzwi — krótki powiew chłodu, stuk parasola o framugę, skłon głową, szepty powitania — wszystko płynne, naturalne, nieprzerysowane.

 

W 1657 roku Edo nawiedził wielki pożar Meireki — miasto spłonęło niemal doszczętnie. Ale Yotsuya została oszczędzona. I to właśnie odmieniło los dla tej dzielnicy. Nagle to, co miało być peryferiami, stało się schronieniem. Rozpoczął się napływ ocalałych rodzin, rzemieślników, handlarzy. Wzdłuż ulicy prowadzącej od bramy Yotsuya zaczęły powstawać domy, warsztaty, małe zajazdy, a okolica powoli, uparcie, wchodziła w tkankę Edo.

 

W 1695 roku shōgun Tokugawa Tsunayoshi, znany jako Inu-kubō — „psi shōgun” — wydał dekret nakazujący chronić bezpańskie psy. Tuż za bramą Yotsuya powstał ogromny psi azyl: podobno ponad 50 tysięcy psów, karmionych ryżem i rybą na koszt podatników (więcej o tym tu: Shogun wprowadza prawo ochrony zwierząt przed okrucieństwem w XVII wiecznej Japonii Edo).


To dziwny szczegół w historii tej dzielnicy — trochę groteskowy, trochę współczujący — i bardzo Edo.

 

W rzeczywistości schronisko nie było idyllicznym azylem, lecz ogromnym, chaotycznym kompleksem ogrodzeń i baraków rozciągającym się na niemal 20 tysięcy tsubo ziemi (około 66 000 m²). Psy trzymano w ciasnych, prowizorycznych boksach, a w powietrzu mieszały się zapach wilgotnej ziemi, odchodów i gotowanego ryżu. Karmiono je lepiej niż większość ludzi: ryżem, rybą, czasem nawet tofu, wszystko to z publicznych środków. Zwykli mieszkańcy Edo — rzemieślnicy, kupcy, pracownicy przy warsztatach i fosach — płacili podwyższone podatki, by utrzymać to ogromne przedsięwzięcie. Sami praktycznie nie jadali ryżu.


Na dzielnicy zaczęto szeptać, że nocą niosło się echem dolinami Yotsuyi psie wycie, które przypominało dziwny, ludzki lament — bo przecież psy, podobnie jak ludzie, chciały wrócić do swoich miejsc, swoich dróg, swoich domów.

 

Eseje o kobietach Japonii w formacie .mp3 od ukiyo-japan.plTo miejsce miało duży wpływ na okolicę. Zapach był trudny do zniesienia —ciężki, lepki, wciskający się w drewniane ściany domów, sprawiający, że oczy szczypały. Wielu mieszkańców zaczęło uciekać dalej na wschód lub przenosić działalność handlową do innych dzielnic. Yotsuya nabrała opinii miejsca „dziwnego”, „zaburzonego w równowadze”, jakby coś w jej przestrzeni zostało przesadnie i nadmiernie nasycone współczuciem i cierpieniem, aż aż do groteski.


A jednak — to właśnie te paradoksy wytworzyły charakter Yotsuyi: dzielnicy na pograniczu rozsądku i szaleństwa, troski i okrucieństwa, światła i cienia. Wiele lat później, gdy narodziły się opowieści o duchach, mówiono, że to tutaj ludzkie emocje łatwo przechodzą na drugą stronę — bo próg między światem żywych a światem pamięci był tu zawsze cienki jak papier shōji oświetlony od wewnątrz.

 

Gdy otworzyły się drzwi baru i wszedł klient, przez chwilę dobiegł mnie z głębi uliczki  na zewnątrz dźwięk z sąsiedniego chramu Inari - pojedyncze uderzenia mokrego suzu — małego dzwonka na wietrze — tłumione przez deszcz, jakby ktoś modlił się tam po cichu i tylko dla siebie. Piję kolejny łyk herbaty. Jestem wdzięczny losowi, że mogę tu być i się nie śpieszyć – w Yotsuyi. Stolicy japońskich horrorów…

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Mroczne opowieści z Yotsuyi

 

W barze panuje cisza, która nie jest martwa – raczej taka, która pozwala słyszeć drobne rzeczy. Ciche skapywanie wody z parasoli zostawionych przy wejściu. Szmer przejeżdżającego powoli pociągu linii Chūō. Za oknem, nad wejściem do małego chramu Inari po drugiej stronie uliczki, pleciony shimenawa porusza się nieznacznie, a białe pasma shide drżą delikatnie przy każdym podmuchu wiatru, jakby wspomnienie czegoś, o czym nie mówi się głośno, było wciąż obecne w powietrzu. A dzielnica ta ma dużo tajemnic…

 

To dobry moment na opowieści szeptane. Yotsuya ma ich wiele, ale trzeba je podawać powoli, jak gorzką herbatę, którą trzeba najpierw potrzymać w ustach, zanim zrozumie się jej smak. Najsłynniejsza z nich – „Yotsuya Kaidan” – powraca zawsze, niezależnie od tego, czy wypowiemy imię Oiwa, czy nie. Nie trzeba opowiadać jej historii, szczegółów tragedii, zdrady i zemsty. Wystarczy poczuć jej obecność. Jest tu jak zapach starego drewna w futrynach, jak cień, który pojawia się na chwilę na powierzchni lustra, choć za plecami nikogo nie ma. „Yotsuya Kaidan” to nie opowieść o duchu – to opowieść o pamięci, która nie godzi się z zapomnieniem.

 

Są też inne historie, bardziej subtelne, ale przez to może bardziej niepokojące. Mówiono kiedyś, że na Sharikimon-dōri, tej dawnej ulicy domów uciech i niecierpliwych nocy, tuż po deszczu można było spotkać kobietę, która poruszała się cicho, jakby jej stopy nie dotykały ziemi. Znikała równie szybko, jak się pojawiała, a gdy ktoś odważył się poszukać jej śladów, odnajdywał nie odciski sandałów, lecz małe, mokre ślady kocich łap.

 

Zbyt długie życie, mówiono, potrafi zamienić zwierzę w coś, co przekracza świat ludzi. Yotsuya zna takie przejścia. Podobnie jak tę opowieść o mistrzu miecza, który nocą wracał palankinem i dostrzegł, że z rękawa jego własnego kimona wystaje cienki, rudawy ogon. Palankin zniknął, kobieta zniknęła, noc zniknęła – został tylko strach. Kitsune zawsze uśmiechają się najpierw oczami, można to dostrzec, ale nie wolno słuchać ich kłamliwych słów. Tak kiedyś mawiano na Yotsuyi podobno.

 

Była też historia cięższa i bardziej pradawna. Pewien ród samurajski przechowywał tu kiedyś hełm Taira no Masakado – buntownika z czasów Heian, którego duch wciąż, jak mówią, nie znalazł spokoju. Pierwszej nocy po przeniesieniu hełmu ściany domu podobno zadrżały, belki jęknęły jak pod ciężarem czegoś niewidzialnego, a psy w okolicy zawyły, jakby widziały to, czego ludzie nie potrafią. Następnego ranka hełm został oddany. Z szacunkiem, bez pytań. Niektóre rzeczy same wiedzą, gdzie powinny być.

 

I są wreszcie miejsca, które te opowieści niosą jak naczynia. W Sainen-ji przechowywana jest lanca Hattoriego Hanzō – tak, tego Hanzō, którego popkultura ubrała w mnogie anime, gry video i cosplaye, a który tutaj spoczywa tak, jak każdy człowiek: w bezruchu.

 

W Oiwa Inari zdarza się, że ktoś wbija gwóźdź w święte drzewo, chcąc kogoś przekląć; kora tego drzewa wygląda, jakby pamiętała wiele bólu. W Taisō-ji stoi Król Enma, sędzia umarłych, a obok niego Datsue-ba, stara kobieta, która zdziera z ludzi ubrania – lub skórę – zanim przejdą dalej. Te figury nie są straszne. Straszne jest to, jak spokojnie stoją, czekając na swoją ofiarę.

 

Za oknem wiatr poruszył shide raz jeszcze. W barze nikt nic nie mówi przez chwilę. Herbata stygnie powoli. Yotsuya nie wymaga wiary w duchy. Wymaga tylko, by przyjąć, że nie wszystko w życiu zostaje domknięte. I że niektóre historie zostają, nawet kiedy ich bohaterów już dawno nie ma.

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Meiji i nowoczesność w Yotsuyi

 

W barze zmieniło się tylko światło. Papierowe klosze lamp przygasły, jakby noc zrobiła się głębsza, choć zegar na ścianie przesunął się ledwie o kilka minut. Na drewnianej ścianie, tuż nad naszym stolikiem, wisi zdjęcie sprzed ponad stu lat: stacja Yotsuya-mitsuke jeszcze z czasów, gdy nad fosą prowadził wąski most, a pod nim kursowała wczesna linia Kōbu Railway – poprzedniczka dzisiejszej Chūō-sen. Widać sylwetki robotników w wyblakłych noragi, krótkich haori roboczych farbowanych na indygo (choć na zdjęciu wyglądają na ciemnoszare), z podwiniętymi rękawami i nogami w momohiki, stojących na peronie jakby chwilowo zapomnieli o ciężarze dnia; a także kilka kobiet niosących wodę, chłopców trzymających latarenki ze sklepów rzemieślniczych. Świat prosty, lecz energiczny. Można by powiedzieć – to moment, w którym Yotsuya zaczęła się „unowocześniać”.

 

Kiedy w latach 90. XIX wieku poprowadzono tę linię kolejową, Yotsuya przestała być tylko dzielnicą mrocznych opowieści, pustych pól i chramów między dolinami, a stała się dzielnicą pracy. Kolej umożliwiła sprowadzenie surowców i szybkie przewożenie gotowych wyrobów – i to odmieniło wszystko. Powstawały fabryki papierosów, warsztaty ołówków, drobne manufaktury w których ludzie wykonywali zawsze to samo, przez lata, bez pośpiechu, ale i bez odpoczynku. Mówiono, że Yotsuya pachniała wtedy „mieszanką grafitu i suszonych liści tytoniu”. Zapach ciężki, ciepły, powtarzalny jak rytm maszyn.

 

Niektóre z tych warsztatów przetrwały do dziś, choć są już jak relikty. Gdzieś na tyłach Arakichō nadal istnieje stary zakład ostrzenia noży – najmniejszy, jaki można sobie wyobrazić: pomieszczenie ledwie na dwie osoby, kamień szlifierski, światło z jednej żarówki. Mówią, że właściciel jest już którymś-nastym pokoleniem rzemieślników, a jego ojciec, czy dziadek pracował tu wtedy, gdy w Yotsuya zaczęły powstawać pierwsze fabryki. Ostrzenie odbywa się nadal ręcznie, powoli, z uważnym słuchaniem dźwięku metalu na wodzie. To jedno z tych miejsc, gdzie czas wciąż płynie ruchem dłoni, nie zegara.

 

Kilka minut spacerem od stacji Yotsuya, gdzie Arakichō rozpada się na labirynt wąskich zaułków, działa nadal mały warsztat wyrobu pędzli do kaligrafii. Drzwi mają mleczne szyby, a na nich wypisane jest wyblakłą kreską słowo 筆 (fude). W środku pachnie mokrym drewnem paulowni, włosiem kozy i tuszem sumi, który wżarł się w każdą deskę podłogi.

 

Właściciel – starszy mężczyzna o dłoniach cienkich i wprawnych – przechowuje na górnej półce drewniane pudełka po ołówkach z epoki Meiji: proste, surowe, bez ozdób, z nieco krzywo odbitymi pieczęciami hurtowników z Kanda. „Robili je tu, niedaleko, kiedy Yotsuya była potęgą przemysłu” – opowiadał, a ja nie umiałem wtedy ocenić – czy to nostalgia, czy co innego.

 

Praca nigdy nie wygnała duchów Yotsuyi. One tylko przesunęły się w inne zaułki. Z domów herbacianych i chramów do ciemnych dachów, pod daszki sklepików, na pobocza kolejowych torów. Kiedy robotnicy wracali nocą głodni i zmęczeni, mówiono, że czasem widzieli przy drodze postać, której nie powinno tam być, albo słyszeli dzwonek suzu przy pustej bramie chramu. Tu historia nie znika. Tu historia się odkłada. Warstwa po warstwie. I chyba dlatego tak niezwykłe jest tu… po prostu być.

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Stary obrazek

 

Na ścianie, tuż obok półki z butelkami shōchū i starego zegara, który chodzi o kilka minut spóźniony, wisi stary, ale starannie odkurzony obraz. To widok „Naitō Shinjuku” autorstwa Hiroshige. Przez szybę, delikatnie pożółkłą od dymu i czasu, obraz wydaje się nieco rozmyty. A jednak to właśnie w tym lekkim zamgleniu można zobaczyć wszystko, co najważniejsze.

 

Perspektywa w tym ukiyo-e jest niezwykle niska, tak jakby Hiroshige kazał nam uklęknąć na ubitej, lekko wilgotnej ziemi. Na pierwszym planie widzimy tylne nogi dwóch koni, których kopyta owinięto grubą, żółtawą słomą — umagutsu, praktyczne ochraniacze używane przy dalekich drogach. Z przodu widać stajennego, a raczej też tylko jego nogi; jego zadanie jest proste i powtarzalne: poprawić rzemienie, sprawdzić wiązania, upewnić się, że zwierzęta wytrzymają kolejny etap podróży.

 

Tuż przed nami leży pięć ciemnych, okrągłych kulek końskiego łajna — wyraźnie, bez wstydu, bez symboliki. Hiroshige nie wygładza rzeczywistości. On pozwala, by Edo pachniało tak, jak pachniało. Dalej, za końmi i postacią stajennego, majaczą zarysy gospody przytraktowej, dachy niskich domów, drzewa, które wyglądają jakby przechodził przez nie chłodny, wilgotny wiatr. To jest Naitō Shinjuku takim, jakim naprawdę było — miejscem przejścia, zmęczenia, codzienności. Mamy więc Yotsuyę z czasów Edo – niezbyt pokaźną, mało niesamowitą, ale za to piękną w swej prostocie.

 

Naitō Shinjuku było przystankiem przejściowym, miejscem, gdzie prowincja stykała się z Edo, gdzie konie odpoczywały, a podróżni gubili pierwsze złudzenia. W tamtych czasach, w XVIII i XIX wieku, mówiono, że prostytutki tu pracujące „kwitną jak kwiaty w końskim nawozie”. Okrutne porównanie, ale trafne; mówiło o pięknie, które nie rodzi się w luksusie, tylko w codziennym znoju. I o tym, że życie – szczególnie w Yotsuya – nigdy nie było czyste ani wygładzone. Ono zawsze miało krawędzie.

 

 

四谷馬糞の花

(Yotsuya bafun no hana)

„kwiat końskiego łajna Yotsuyi”

 

- 守貞漫稿 (Morisada Mankō), „Encyklopedia obyczajów” autorstwa Kitamury Morisady (lata 1837–1853)

 

 

Kiedy patrzymy na tę grafikę, siedząc w barze w deszczowy wieczór, lampion nad ladą rzuca na nią miękkie, bursztynowe światło. Krople uderzają o chodnik za oknem powoli, jakby z namysłem. I nagle zaczynamy rozumieć, że ukiyo-e nie było nigdy tylko dokumentem. Ono było spojrzeniem. Nie patrzyło na to, co wzniosłe, lecz na to, co prawdziwe – na błoto, zmęczenie, zapach końskiego potu, powolne tchnienie miasta budzącego się do pracy.

 

A przecież Yotsuya pojawia się w drzeworytach nie tylko w tym jednym ujęciu. Są przedstawienia Oiwa Inari, gdzie świątynka tonie w cieniu sosny, a płomień lampionu oświetla jedynie fragment drewnianego torii, resztę pozostawiając w domyśle. Są nocne sceny z Arakichō, gdzie wąskie uliczki wiją się między domami jak ścieżki we śnie, a człowiek nigdy nie wie, czy mijający go przechodzień jest człowiekiem czy yōkaiem. I są też obrazy codzienności: podróżni rozciągający nogi pod drogowskazem, handlarze herbaty, dzieci biegnące brzegiem fosy.

 

To właśnie w tych scenach Yotsuya pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Ani w pełni mroczne, ani w pełni jasne. Zawsze zawieszone pomiędzy. Jak herbata, która właśnie stygnie w naszej czarce. Jak światło lampionu, które drży, ale nie gaśnie. Jak miasto, które pamięta więcej, niż chce powiedzieć.

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

 

Zbieramy się

 

Kiedy w końcu podnosimy się od stolika, pora deszczowa zdążyła przesiąknąć noc aż po same kości miasta. Drzwi baru otwierają się miękko, jakby nie chciały zakłócić równowagi, która tu panuje. Powietrze na zewnątrz pachnie mokrym cedrem z niskiego ogrodzenia przy sąsiednim domu, wilgotnym mchem zbierającym krople na krawędzi rynny, i czymś jeszcze — cienką, ledwie uchwytną nutą kadzidła, które ktoś najwyraźniej wcześniej gdzieś tu zapalił.

 

Ulica jest cicha. Nie opuszczona — tylko taka, która nie musi się narzucać.
Po lewej stronie ciągnie się mur Sainen-ji; noc sprawia, że kamień wygląda, jakby pamiętał każdy krok pielgrzyma i każdy szept zmarłych. Gdzieś dalej, przy skrzyżowaniu Yotsuya San-chōme, czerwony lampion przed małą izakayą odbija w kałuży wstęgę światła, która drży przy każdym przejeżdżającym pociągu Chūō Line. Pociągi jadą tu powoli, jakby też nie chciały niczego obudzić.

 

Ukiyo-japan.pl - Michał Sobieraj, notka od autoraIdziemy wolno, tak jak powinno się iść w Yotsuya — nie po to, żeby dotrzeć szybciej, ale żeby zauważyć. Te drobne rzeczy: miska z wodą wystawiona dla bezpańskiego kota; zasłonka noren z haftowanym liściem paulowni, poruszająca się tylko wtedy, kiedy wiatr zmienia kierunek; ślady stóp na mokrych płytkach przed wejściem do łaźni publicznej, która wciąż działa od czasów Shōwy.

 

Ilekroć wraca się do Yotsuya, ma się wrażenie, że tu wszystko żyje warstwami.
Tu gdzieś w zaułkach wciąż przesuwa się echo Oiwy — nie w krzyku, lecz w delikatnym zawieszeniu ciszy między kolejnymi kroplami deszczu. Tu kot pod latarnią spogląda dłużej, niż kot powinien — jakby pamiętał historię o tym drugim kocie, który kiedyś zmienił postać, mrocznym bakeneko. Tu miko z małego Inari Shrine zamyka furtkę, chowając klucze do drewnianej skrzyneczki, która wygląda, jakby była starsza niż sama ulica.

 

Legendy nie zniknęły. One po prostu przestały udawać, że są czymś osobnym. W Yotsuya życie i opowieść nie biegną równolegle — są nierozerwalnie ze sobą złączone.

 

Spokojne rozważania w małym barze w Yotsuya. Historia, dawne legendy, ciche ulice w deszczu i wspomnienia zapisane w tkance Tokyo.

  1. pl
  2. en
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Książka o historii kobiet w dawnej Japonii - "Silne kobiety Japonii" autorstwa Michała Sobieraj - twórcy ukiyo-japan.pl
Albumy refleksji o japońskiej sztuce ukiyo-e opatrzone esejami z analizą i interpretacją
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime

  

    未開    ソビエライ

Postaw mi kawę na buycoffee.to

  Mike Soray

   (Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)
Logo Soray Apps - appdev, aplikacja na Androida, apki edukacyjne
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime
Logo Gain Skill Plus - serii aplikacji na Androida, których celem jest budowanie wiedzy i umiejętności na rózne tematy.

  

   

 

 

未開    ソビエライ

 

 Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)

 

Osobiste motto:

"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany.- Albert Einstein (prawdopodobnie)

Mike Soray

(aka Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)

Napisz do nas...

Przeczytaj więcej

o nas...

Twój e-mail:
Twoja wiadomość:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Twoja wiadomość została wysłana - dzięki!
Uzupełnij wszystkie obowiązkowe pola!

Ciechanów, Polska

dr.imyon@gmail.com

___________________

inari.smart

Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!