Gdzieś w zacienionej uliczce, między pachnącą sosną a sklepem z futonami, stoi niepozorny budynek z drewnianą fasadą i mosiężną lampą przy wejściu. Szyld nad drzwiami wyblakł już od śniegu i lat – 喫茶店 – a obok ktoś flamastrem dopisał na tabliczce: „コーヒー – 四百五十円 おもてなし – 無償” („Kōhī – 450 en. Omotenashi – mushō”). Drzwi skrzypią cicho, jakby nieco opierały się nowym gościom. W środku pachnie dymem z dawnych czasów – zmieszanym z zapachem świeżo mielonej kawy i lakierowanego drewna. Gra cichy jazz, starszy pan przy oknie powoli sączy czarną kawę, a właścicielka w białym fartuchu bez słowa układa filiżanki na podgrzewaczu. Czas jakby zatrzymał się tu w erze Shōwa.
To miejsce nazywa się kissaten – 喫茶店 – dosłownie: „lokal do picia herbaty”. Ale to myląca nazwa. Od początku XX wieku kissaten stały się japońskimi sanktuariami kawy – przestrzeniami ciszy, kontemplacji i rytuału. Tu nie chodzi o szybką kofeinę ani spotkania towarzyskie. To miejsca, gdzie napar sączy się powoli, muzyka wybierana jest z osobistej kolekcji winyli, a właściciel pamięta, jaką filiżankę lubisz najbardziej. W szczytowym momencie w Japonii istniało ponad 150 tysięcy takich lokali. Dziś ich liczba dramatycznie spadła – ale wciąż są ludzie, którzy odnajdują w nich coś, czego nie daje żadna kawiarnia sieciowa: autentyczność, klimat i duszę.
W dzisiejszym artykule zajrzymy do wnętrza kissaten. Opowiemy o ich historii – od holenderskiej kawy w porcie Dejima po erę winylowego jazzu w dusznych piwnicach Shinjuku. Wyjaśnimy, co znaczy 喫茶, czym różni się jun-kissa od jazz-kissa, kim są właściciele zwani masterami, i dlaczego kawa tu nie smakuje tak samo jak nigdzie indziej. Będzie też o dymie, o rytmie, o porcelanie – i o czasie, który płynie inaczej, gdy filiżanka stygnie powoli. Zapraszam zatem - do świata, który trwa poza aktualnymi trendami.
Na skrzyżowaniu dwóch niepozornych uliczek, tuż za starym sklepem z zegarami, gdzie w oknie wciąż tyka wystawiony na pokaz mechaniczny Seikosha z lat 50., schowana jest niewielka kawiarnia z wyblakłym szyldem z napisem 喫茶店. Jej wejście niemal ginie w cieniu starego platanu i pachnącego latem jaśminu. Drzwi, drewniane i przeszklone, z oporem ustępują, jakby niechętnie wpuszczały nowych gości. Przed progiem stoją dwie gliniane donice z pelargoniami. Na jednej z nich, ręcznie wypisany markerem na starannie przyciętym kawałku kartonu napis:
「コーヒー 450円 おもてなし プライスレス」
„Kawa – 450 jenów. Gościnność – bezcenna”.
Gdy popychasz drzwi, dzwoni dzwoneczek. Wewnątrz wita ciepło, które nie pochodzi z kaloryfera, ale z drewna, zapachu kawy i obecności ludzi, która na wejściu lekko dziwi, bo panuje tu cisza. Ściany wyłożone są ciemnym drewnem, gdzieniegdzie ozdobione pożółkłymi fotografiami i plakatami koncertów jazzowych z lat 70. Za ladą – wypolerowany ekspres dźwigniowy, porcelanowe filiżanki ustawione w równych rzędach, radio grające cicho jakby z innego świata. Klienci – starszy mężczyzna czytający gazetę i powoli mieszający cukier w szklance; para studentów pochylona nad albumem fotograficznym; kobieta w ciemnym kimonie zamyślona, z palcami opartymi o brzeg filiżanki, jakby próbowała sobie przypomnieć dawno zapomniane imię.
Wszystko tu wydaje się trwać – nie dziać się. To nie jest miejsce do działania, lecz do bycia. W takim kissaten czas płynie inaczej, a sama przestrzeń działa jak cichy katalizator – zachęca do skupienia i ciszy, czasem do rozmów ważnych lub całkiem błahych, do zadumy, której tak często brakuje w codziennym zgiełku. Wystarczy jedna filiżanka, by spędzić tam godzinę, dwie, pół dnia. Nie trzeba tu nic udowadniać, nic robić, nikim szczególnym być.
To właśnie jest kissaten – japońska kawiarnia, która nie służy tylko kawie. Służy obecności.
Słowo kissaten (喫茶店) składa się z trzech znaków kanji:
→ 喫 (kitsu) – oznacza „spożywać” lub „pić” (z subtelnym wydźwiękiem ceremonii lub przyjemności)
→ 茶 (cha) – to „herbata” (co może być dość nieoczywiste, skoro mówimy o kawiarni)
→ 店 (ten) – oznacza „sklep” lub „lokal, miejsce”.
Dosłownie więc kissaten to „miejsce spożywania herbaty”. I rzeczywiście – pierwotnie takie było jego znaczenie. Jednak już w pierwszej połowie XX wieku słowo to zaczęło oznaczać przede wszystkim miejsca, w których podaje się kawę – i to kawę wyjątkową: ręcznie parzoną, podawaną z dbałością o detal, traktowaną jako rytuał. To taki pawilon do ceremonii chanoyū, ale w wersji XX-wiecznej i z kawą.
Z biegiem lat narosło wiele określeń, które opisują różne odmiany i wcielenia tego zjawiska:
- kissaten – klasyczna, często staroświecka kawiarnia w japońskim stylu;
- kafe (カフェ) – zapożyczenie z języka francuskiego, współcześnie oznacza najczęściej nowoczesne, „zachodnie” kawiarnie (często sieciówki);
- jun-kissa (純喫茶) – „czysty kissaten”, czyli lokal bez alkoholu i jedzenia „barowego” – tylko kawa, herbata, ciasta, kanapki – oraz absolutna wierność atmosferze;
- jazz-kissa (ジャズ喫茶) – specjalne kissaten, w których na winylach gra jazz, często na potężnym sprzęcie audio;
- milk hall – termin historyczny, popularny w okresie Meiji i Taishō, odnoszący się do kawiarni serwujących mleko i lekkie przekąski w stylu zachodnim;
- sabo (茶房) i saryō (茶寮) – bardziej artystyczne, stylizowane kawiarenki, często związek z tradycją herbaty i estetyką wagashi (japońskich słodyczy).
Każde z tych miejsc różni się szczegółem, ale łączy je jedno: kawa nie jest tu produktem – jest doświadczeniem. A samo miejsce – nie punktem usługowym, lecz przestrzenią spotkania. Ze sobą, z innymi, z nostalgią.
Zanim pierwsze ziarna kawy zamieniono w aromatyczny napar na japońskiej ziemi, sama idea tego napoju była niczym z dalekiego, nieznanego świata. W XVII wieku, gdy kraj znajdował się w uścisku polityki sakoku – zamknięcia przed wpływami zewnętrznymi – jedynym oknem na świat pozostawała niewielka sztuczna wyspa w Nagasaki: Dejima. To właśnie tam, w cieniu krzyżujących się kultur, pojawiły się pierwsze ślady kawy w Japonii. Portugalczycy i Holendrzy przywozili ją jako egzotyczny towar, ale też jako lek i prezent dyplomatyczny. Nazywano ją wtedy kahii (カヒー) – pisane starym sylabariuszem katakana, słowo to brzmiało równie obco jak smak napoju, który początkowo miał gorzki posmak nieprzystępnej nowości.
Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, już po upadku shogunatu i otwarciu kraju na świat, kawa zaczęła kiełkować na japońskim gruncie. W 1888 roku Tei Ei-kei (鄭永慶), zamożny przedsiębiorca po studiach w Yale, otworzył w Tokyo pierwszy w pełni funkcjonujący lokal serwujący kawę: Kahiichakan (可否茶館). Miejsce to było nie tylko kawiarnią – było wyobrażeniem londyńskich „penny universities”, gdzie za cenę jednej filiżanki kawy można było zasiąść do stołu z myślą, debatą i dyskusją. Goście czytali gazety, wymieniali opinie, słuchali wykładów. Kawa była pretekstem, kultura – celem.
W erze Meiji i Taishō (koniec XIX i początek XX wieku) kawiarnie – zwane coraz częściej kissaten – rozkwitły jako nowoczesne przestrzenie spotkań, w których zacierano dawne podziały. Kobiety, które nie mogły jeszcze oficjalnie brać udziału w wielu sferach życia publicznego, zaczęły odwiedzać kawiarnie. Tak samo „mogą” (modern girls) i „mobo” (modern boys) – młodzi ludzie, którzy z zachwytem chłonęli zachodni styl życia, ale też szukali własnej tożsamości w miejskim zgiełku. Kawiarnia stawała się lustrem epoki – miejscem flirtu, samotności, lektury i przemiany.
Jednak to okres Shōwa (1926–1989) przyniósł prawdziwy rozkwit kissaten – zarówno jako fenomenu kulturowego, jak i zjawiska społecznego. W miastach Japonii zaczęły wyrastać setki tysięcy kawiarni, z których każda miała swój własny styl, atmosferę, rytuały. Powstały jun-kissa (純喫茶), czyli „czyste” kissaten, serwujące wyłącznie napoje i desery – bez alkoholu, bez hałasu. Z kolei jazz-kissa były świątyniami dźwięku, w których miłośnicy jazzu zasłuchiwali się w winyle, czasem w milczeniu, czasem wśród papierosowego dymu.
W tym okresie ukształtowały się również dwa ważne filary filozofii kissaten:
- Kodawari (こだわり) – obsesyjna dbałość o detale, o każdy etap parzenia, o gramaturę, o wodę, o czas.
- Wakon Yōsai (和魂洋才) – „japoński duch, zachodnia technika” – przekonanie, że można zaszczepić obce elementy, nie tracąc własnej tożsamości. Kawa była zachodnia, ale atmosfera, rytm i etykieta pozostawały głęboko japońskie.
Po II wojnie światowej, w zrujnowanym kraju, kissaten stały się azylem dla duszy. Miasta odbudowywały się z gruzów, społeczeństwo rozpoczynało nowy rozdział, ale kawiarnie pozostały – ciepłe, pachnące, znajome. W czasach intensywnej urbanizacji i brutalnego przyspieszenia tempa życia, kissaten oferowały ciszę, powtarzalność, małą codzienną ceremonię. Stały się częścią krajobrazu mentalnego powojennej Japonii.
Niektóre kissaten trudno dostrzec z ulicy. Schowane w piwnicach starych budynków, za ciężkimi zasłonami lub przesłonięte stosem doniczek z ręcznie wypisanym menu, zdają się nie wołać przechodniów, lecz czekać cierpliwie na tych, którzy już wiedzą, że tam są. Drzwi skrzypią znajomo, gdy się je uchyla, i nagle – jakby wchodziło się do innego wymiaru – świat zewnętrzny cichnie. Wewnątrz przywita nas przygaszone światło, ciemne drewno, wyblakłe obrusy, kolekcjonerskie filiżanki ustawione w równych rzędach za ladą, zapach świeżo mielonej kawy i… papierosowego dymu.
Wiele kissaten do dziś pozwala palić, a ten ciężki, zawieszony w powietrzu aromat staje się częścią wspomnień, które trudno zapomnieć (jeśli jednak nie znosisz dymu papierosów – równie wiele kissaten jest wolnych od niego). Wszystko jest tu spowolnione, toczy się w rytmie jazzowych melodii sączących się z gramofonu. A jeśli nie jazz – to może Bach albo Miles Davis. W niektórych lokalach, takich jak słynna Jazz Kissa Basie w Ichinoseki, muzyka ma status świętości. Głośniki wysokiej klasy ustawione są precyzyjnie jak w sali koncertowej, a rozmowy przy stole bywają niemile widziane. W Tomunekogo w Kyoto obowiązuje wręcz zakaz mówienia – kawę pije się tam w ciszy, podziwiając analogowy sprzęt i wybrane z pietyzmem winyle.
Styl wnętrza nie jest przypadkowy. W kissaten każdy detal ma znaczenie – to część filozofii kodawari, czyli obsesyjnego wręcz przywiązania do jakości i szczegółu. Podana kawa musi pasować do filiżanki – a filiżanka bywa inna dla każdego gościa, inna dla każdej kawy. Nie z powodu ekscentryzmu, ale z dbałości o nastrój. To estetyka codzienności podniesiona do rangi rytuału. Czasem ta filiżanka pochodzi z Noritake lub Kutani, czasem z ręcznie zdobionej ceramiki Arita – zawsze jednak coś mówi o właścicielu lokalu i jego sposobie rozumienia gościnności.
Wystrój jest staromodny, ale nie retro. To nie stylizacja, lecz pamięć. Często znajdziesz tu kalendarz z lat 80., zegar z wahadłem, gazetnik z pożółkłymi magazynami Shūkan Bunshun, rzeźbiony bar i winylowe płyty w rogach. W niektórych miejscach nic nie zmieniło się od pół wieku. Goście siadają przy tych samych stołach, zamawiają tę samą kawę i zagłębiają się w swoich myślach. Kissaten to pokoje zawieszone w czasie – osobne światy, które odmówiły pójścia z prądem.
Nie znajdziesz tu modnych neonów, latte artów z serduszkami ani baristów w fartuchach z logo. Zamiast tego: pan z wąsem za kontuarem, który od dziesięcioleci zna swoich klientów po imieniu i wie, kto jaką kawę pije, z jaką ilością mleka i w jakiej temperaturze. Zamiast szybkiego espresso na wynos – napar sączony powoli metodą przelewową, przez ręcznie prowadzony strumień w porcelanowym filtrze.
Niektóre kissaten funkcjonują jako prawdziwe sanktuaria stylu: „Meikyoku Kissa Lion” w tokijskim Shibuya wygląda jak miniaturowa sala koncertowa z lat 30., gdzie klienci siedzą w ciszy i słuchają muzyki klasycznej w pełnym skupieniu. Inne, jak „Sabō Nanohana” w Kyoto, przypominają starojapońskie herbaciarnie: z shōji, ogrodem widocznym przez okno i menu, w którym kawa pojawia się obok słodyczy wagashi. Są też jazz kissa, artystyczne sabō, minimalistyczne saryo, młodzieżowe milk hall z lat 50., a nawet literackie kawiarnie-wysepki prowadzone przez emerytowanych profesorów, gdzie na ścianach wiszą rękopisy i fotografie Tanizakiego.
Wszystkie te miejsca łączy jedno: aura kontemplacji. Niezależnie od hałasu za oknem, wnętrze kissaten działa jak bariera dźwiękowa dla duszy. Przychodzi się tu nie tylko po kawę, ale po stan umysłu – po chwilę, w której można być sam na sam z własnymi myślami, gazetą, filiżanką. Jakby świat na chwilę zatrzymał się w brzmieniu starych winyli i w zapachu kawy, która nigdzie indziej nie smakuje tak samo.
Nie ma dwóch takich samych kissaten – tak samo, jak nie ma dwóch identycznych ludzi. Bo choć wnętrze można skopiować, a filiżanki kupić w tym samym sklepie, to dusza kissaten rodzi się dopiero z obecności właściciela: mężczyzny zwanego Masterem albo kobiety – Mamą. Ich rola nie ogranicza się do parzenia kawy. To strażnicy atmosfery, gospodarze nastroju, psycholodzy dnia codziennego, a niekiedy również artyści, którzy zamieniają parzenie kawy w ceremonię na miarę chanoyū – tylko że z kawą zamiast herbaty.
Mama zna imiona wszystkich swoich stałych klientów, wie, które kwiaty hodują w ogródku i kiedy ostatnio się smucili. Gościa z zagranicy nie pyta nieufnie, lecz z autentyczną ciekawością: „Skąd jesteś? A co cię przywiodło do Japonii?”. Do kawy poda ciasteczko, uśmiech i dwa zdania dobrej energii. Jej lokal pachnie lawendowym środkiem do czyszczenia blatów, lekko przypalonym tostem i ciepłą obecnością.
Z kolei w lokalu Mistrza – wszystko jest inne. Tu się nie rozmawia – tu się kontempluje. Cisza ma swoją temperaturę, a głosy toną w dymie z papierosów i w nutach jazzu sączącego się z winylu. Master nie zadaje pytań. Parzy kawę w milczeniu, z takim skupieniem, że nikt nie śmie mu przerwać. Nawet jego stałych bywalców łączy raczej dyskretna wspólnota rytuału niż przyjaźń – ci sami mężczyźni, te same miejsca przy kontuarze, ta sama kolejność zamówień. Kiedy jeden z nich wychodzi, drugi jakby instynktownie zajmuje jego miejsce – porządek jak w teatrze nō, gdzie każda rola i ruch mają swoje znaczenie.
To, co łączy te dwa lokale – choć różnią się jak ogień i woda – to kodawari (こだわり) – pojęcie trudne do przetłumaczenia, oznaczające dążenie do perfekcji w szczególe, pasję dla jakości, upór w pielęgnowaniu rzemiosła. Dla właściciela kissaten kodawari może oznaczać:
- wybór konkretnego filtra do konkretnego rodzaju ziaren
- zapamiętanie, że pan Sato lubi swoją kawę z jedną łyżeczką cukru, ale tylko jeśli to poniedziałek
- dobranie filiżanki z kolekcji nie według kaprysu, lecz zgodnie z charakterem gościa i typem naparu
- przetarcie blatu ruchami, które powtarza od trzydziestu lat – dokładnie w tej samej kolejności.
Może właśnie dlatego prawdziwe kissaten przetrwały epokę modnych sieciówek. Bo nie można ich zduplikować – bo musielibyśmy skopiować nie tylko wnętrze, ale też człowieka. A człowiek z pasją, z pamięcią, z zasadami – to coś, co w dzisiejszym świecie smakuje równie rzadko jak kawa parzona metodą syfonową w porcelanowym dzbanku.
W kissaten kawa nie jest napojem – jest rytuałem. Nie pije się jej w pośpiechu, nie chwyta w kartonowym kubku z plastikowym wieczkiem. Tu kawa jest procesem – powolnym, cichym, medytacyjnym. Wystarczy spojrzeć na dłonie właściciela, który przez ponad dwie minuty powoli, kolistym ruchem prowadzi strużkę gorącej wody nad stożkiem z filtrem. To nie tylko parzenie – to osobista ceremonia chanoyū, tylko że z kawą zamiast herbaty i stalową konewką zamiast czajniczka chawan.
W wielu kissaten najczęściej spotkasz metodę pour-over – ręczny drip, gdzie precyzja wlewu, grubość zmielenia ziaren, wilgotność powietrza i temperatura wody to nie wskazanie, lecz świętość. Są miejsca, gdzie korzysta się ze szklanych syfonów – podgrzewanych małym palnikiem spirytusowym, jak w XIX-wiecznym laboratorium alchemika. Woda bulgocze w dolnym naczyniu, po czym pod wpływem ciśnienia przelewa się w górną komorę, gdzie łączy się z kawą i powraca filtrowana – czysta, klarowna, aromatyczna jak sen. Gdzie indziej panuje „nel drip” – stara japońska metoda z użyciem materiałowego filtra w kształcie dzwonka, który wymaga codziennej pielęgnacji: prania, suszenia i przechowywania w wodzie z lodem. Tkanina nasiąka latami, jakby zapamiętując kawę, którą kiedyś parzyła.
Wszystko to w służbie ciemno palonej kawy – gęstej, mocnej, pełnej czekoladowo-orzechowych nut. Żadne tam kwaśne, jasne wypały (light roast). W kissaten kawa ma mieć głębokość melancholii, gorycz popołudnia, ciepło wspomnienia. Wiele lokali opiera się na mieszankach opartych o brazylijskie ziarna – i nie bez powodu. To dziedzictwo Café Paulista, jednej z pierwszych kawiarni w Japonii, założonej w 1911 roku w Ginzie, która sprowadzała kawę z plantacji prowadzonych przez japońskich imigrantów w Brazylii. To tam, po drugiej stronie Pacyfiku, kształtował się gust kawowy Japonii – ziarno po ziarnie, pokolenie po pokoleniu.
W kissaten nie znajdziesz hasła „coffee to go”. Tu nie ma „na wynos” – kawa nie służy ucieczce, lecz zatrzymaniu. Zanim jeszcze usiądziesz, kelner (lub sam właściciel) poda ci mały, zwilżony ręcznik – latem chłodzony lodem, zimą ciepły jak kieszeń płaszcza. To oshibori – rytuał oczyszczenia, fizycznego i symbolicznego. Chwilę potem pojawia się szklanka zimnej wody – nie dla ugaszenia pragnienia, ale by przygotować podniebienie. Dopiero potem, kiedy już siedzisz spokojnie, przychodzi czas na zamówienie.
Całość jest pełna gościnności – omotenashi – ale nie tej nachalnej, korporacyjnej. To subtelna, japońska uprzedzająca troska (zobacz omoiyari: Omoiyari i kultura domyślania się – najgłębsza różnica w sposobie myślenia Europejczyka i Japończyka?). Dbałość o to, byś poczuł się nie tylko obsłużony, ale przyjęty. Właśnie dlatego w wielu kissaten nie podaje się rachunku przy stoliku. Nie ma tu wykrzykiwania „następny!” ani hałasu ekspresu ciśnieniowego.
W latach 80. i 90., gdy Japonia pędziła ku gospodarczemu zenitowi, a miasta pokrywały się szkłem i neonami, kissaten zaczęły znikać z mapy codzienności. Ich miejsce zajęły sieciówki – najpierw Doutor, potem Starbucks i cała kawowa globalizacja z plastikowym wieczkiem. Młodzi ludzie przestali zaglądać do lokali bez Wi-Fi i bez sojowego latte. Wiele starych kissaten zamknęło się na zawsze – bez następców, bez dziedziców.
A jednak – coś przetrwało. Kissaten nie zniknęły. Zeszły tylko głębiej. W boczne uliczki, do piwnic, w pamięć pokoleń. I kiedy świat zatoczył krąg, przyszło nowe pokolenie, które zaczęło na nowo odkrywać urok tych miejsc. Na Instagramie pojawiły się zdjęcia starych filiżanek, podniszczonych menu, popielniczek z lat 70., białych fartuchów i szorstkich dłoni mistrzów. Powróciła moda na retro, ale nie jako dekoracja – jako potrzeba powolności, głębi i autentyczności.
Tokyo, Kyoto i Osace otwierają się dziś młode kissaten – inspirowane duchem Showa, ale z nowym wyczuciem formy. Powstają fanziny i fotoksiążki dokumentujące te miejsca. Powracają techniki ręcznego parzenia, powstają nowe autorskie blendy. Niektóre kissaten z lat 60. prowadzą już wnuki założycieli, zachowując oryginalny wystrój.
Kissaten stają się archipelagiem pamięci – wyspami oporu wobec pośpiechu i jednorodności. Są jak stare zegarki mechaniczne – nieporęczne, niedzisiejsze, ale żywe, tykające w rytmie, którego już nikt nie uczy się słuchać.
Kissaten można najlepiej zrozumieć poprzez estetykę wabi-sabi – czyli japońskie docenienie prostoty, patyny, subtelnych śladów czasu. Nie chodzi tu o modę na retro, ale o szacunek wobec przedmiotów i rytuałów, które przetrwały dekady: zużyte dzbanki Hario, ręcznie szyte serwetki, stare głośniki Sansui, przez które sączy się analogowy jazz. Równie ważna jest w tym kontekście filozofia mono no aware – świadomość przemijania rzeczy i czułość wobec ich ulotności. W kissaten czas płynie wolniej, ale się nie zatrzymuje. Właściciel, który od 40 lat codziennie parzy kawę tą samą metodą, nie prowadzi lokalu z chęci zbicia fortuny, lecz z potrzeby kontynuacji – jak strażnik chwili.
Właśnie dlatego te miejsca wymykają się jednoznacznym kategoriom. Nie są ani muzeami przeszłości, ani tylko kawiarniami. To mikrokosmosy pamięci. Siedząc w takim miejscu, nie wiesz dokładnie, czy jesteś w 1975, 1998 czy wczoraj. Bo kissaten to nie epoka – to stan ducha.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!