Istnieją słowa, których nie sposób przetłumaczyć jednym odpowiednikiem – nie z braku słownika, lecz z braku wspólnego doświadczenia kulturowego. Omoiyari (思いやり) to jedno z takich pojęć. W dosłownym ujęciu oznacza „dawanie myśli” lub „przesyłanie troski”, lecz jego sens głębszy rozciąga się między empatią, domyślnością, delikatnym współodczuwaniem a cichym działaniem na rzecz drugiego człowieka. To nie tyle uczucie, co społecznie usankcjonowany sposób bycia. Omoiyari zakłada, że zrozumienie nie musi być nazwane, a troska – wypowiedziana. W tej niejednoznaczności objawia się zarówno japońska wrażliwość, jak i pewien systemowy ideał, który wyznacza granice tego, co uznaje się za „dojrzałe” zachowanie społeczne.
Kultura Japonii jest bowiem kulturą wysokiego kontekstu – komunikacji opartej nie na deklaracjach, lecz na sugestiach, ciszy, półsłówkach i niedopowiedzeniach. W odróżnieniu od wielu społeczeństw zachodnich, które preferują przekaz bezpośredni, oparty na indywidualnej ekspresji, kultura japońska premiuje domyślność (sasshi), czytanie atmosfery (kuuki wo yomu) i unikanie konfliktu poprzez przewidywanie potrzeb innych. Język japoński zresztą sam w sobie modeluje ten sposób myślenia: najważniejsze informacje padają na końcu zdania, wiele słów pomija się całkowicie, a gramatyka preferuje formy nieosobowe i niejednoznaczne. To system komunikacyjny, który – jak pisze antropolog Harumi Befu – bardziej niż przekazywać informacje, ma regulować relacje społeczne. I to właśnie w jego centrum znajduje się omoiyari – jako wartość, cnota, ale też… niepisany obowiązek.
W tym tekście spróbujemy przyjrzeć się omoiyari w całej jego złożoności: jako pojęciu językowemu, jako narzędziu społecznej harmonii, jako wzorowi wychowania, ale też jako źródłu napięcia i trudnych emocji. Temat nie jest łatwy – bo choć nietrudno zachwycić się kulturą troski i empatii, znacznie trudniej żyć według jej reguł. Znajdzie się tu więc także miejsce na osobistą refleksję autora – Europejczyka, który spędził lata na zgłębianiu japońskiej kultury i języka, a mimo to (a może właśnie dlatego) niejednokrotnie zmagał się z ciężarem domyślności i milczenia. To podróż przez zachwyt, trud i niepokój – ku lepszemu zrozumieniu tego, co znaczy troszczyć się, zanim ktokolwiek o to poprosi. I co to, tak naprawdę, oznacza?
Słowo omoiyari (思いやり) składa się z dwóch elementów:
- 思 (omoi) – oznacza „myśl”, „uczucie”, „troskę”. To znak wyrażający akt myślenia o kimś lub o czymś, często z nacechowaniem emocjonalnym (na dole znaku mamy serce 心).
- やり (yari) – to forma pochodna czasownika yaru, który w tym kontekście przyjmuje znaczenie „dawać” lub „ofiarować”.
Dosłownie więc omoiyari można przetłumaczyć jako „dawanie myśli”, „przesyłanie troski” – subtelny akt mentalno-emocjonalnego zaangażowania się w drugiego człowieka, który może, ale nie musi, przybrać formę widocznego działania. W odróżnieniu od biernej empatii, omoiyari zawiera w sobie aspekt intencjonalności i gotowości do działania dla dobra drugiego – bez potrzeby, by ten ktoś o to poprosił.
Przypuszczalnie pierwsze odniesienia do postaw odpowiadających dzisiejszemu omoiyari można znaleźć już w literaturze okresu Heian (794–1185), np. w subtelnych opisach relacji międzyludzkich w „Genji monogatari”. Tam właśnie wrażliwość na niewypowiedziane emocje i umiejętność odczytywania nastrojów stanowiły o klasie i dojrzałości bohaterów.
Jednak jako pojęcie samo w sobie, omoiyari zyskało większe znaczenie i systematyzację w epoce nowoczesnej, zwłaszcza po II wojnie światowej, kiedy to japoński system edukacji zaczął kłaść silny nacisk na wartości moralne i społeczne. W latach 50. i 60. XX wieku omoiyari stało się jednym z filarów wychowania dzieci – jako narzędzie budowania społeczeństwa opartego na harmonii i współodpowiedzialności, a nie na konflikcie czy konfrontacji.
Dziś omoiyari to jedno z kluczowych słów w japońskim języku mówionym, często obecne w kontekstach wychowawczych, zawodowych i obyczajowych. Rodzice i nauczyciele zachęcają dzieci, by wykazywały omoiyari wobec rówieśników, osoby starsze chwalone są za swoje omoiyari wobec sąsiadów, a pracownicy służby zdrowia czy obsługi klienta są szkoleni właśnie w duchu omoiyari – by rozumieć potrzeby innych, zanim zostaną wypowiedziane.
Pojęcie to funkcjonuje również w ścisłej relacji z innymi terminami głęboko związane z japońską mentalnością:
- 空気を読む (kuuki wo yomu) – „czytanie powietrza”, czyli intuicyjne wyczuwanie nastroju, oczekiwań i emocji obecnych w danej sytuacji. Omoiyari zakłada taką właśnie umiejętność – delikatne wyczucie „kiedy powiedzieć, a kiedy zamilknąć”.
- 察し (sasshi) – domyślność, wnikliwość. Słowo to podkreśla wagę wrażliwości na niuanse komunikacji niewerbalnej. To zdolność wyciągania wniosków z ciszy i gestów.
- 迷惑をかけない (meiwaku wo kakenai) – „nie sprawiać kłopotu innym”. Fundamentalny element społecznej etykiety, który współgra z omoiyari jako troską nie tylko o potrzeby, ale i o komfort otoczenia.
- 優しい (yasashii) – delikatny, uprzejmy, łagodny. Choć nie tożsame z omoiyari, yasashisa jest często jego zewnętrzną manifestacją – poprzez głos, gest, sposób bycia.
Choć omoiyari często tłumaczone jest jako empatia, w istocie wykracza daleko poza to, co rozumiemy w językach zachodnich. To nie tylko uczucie – to działanie, a czasem jego zaniechanie. W przeciwieństwie do empatii deklaratywnej, gdzie współodczuwanie często wyraża się słowami, omoiyari działa cicho – bez słów – objawia się tylko czynami, bez komentarza.
Psychologowie poznawczy często dzielą empatię na dwa składniki: emocjonalny (czucie tego, co drugi) i poznawczy (rozumienie, co czuje). W japońskim rozumieniu omoiyari do tej dychotomii dochodzi jeszcze trzeci wymiar – działanie. Drobny gest, wyczucie chwili, milczenie, które nie wynika z braku słów, lecz z ich zbędności. W tym sensie omoiyari nie jest wyłącznie stanem emocjonalnym, ale stylem bycia, który przenika całą tkankę społeczną.
Nieprzypadkowo słowo to połączone jest z pojęciem wa – harmonią. Omoiyari jest jednym z narzędzi, które ją podtrzymują. W zachodnich społeczeństwach harmonia często jest wynikiem kompromisu i negocjacji, w Japonii natomiast – intuicyjnego dostosowania się do niewypowiedzianych potrzeb innych. Nie dlatego, że ktoś powiedział „proszę” – ale właśnie po to, by nic powiedzieć nie musiał.
Ten sposób myślenia jest wpajany od najmłodszych lat. Badania psycholingwistki Patricii Clancy pokazują, że japońskie matki już wobec małych dzieci modelują omoiyari poprzez „przypisywanie głosu” innym. Gdy chłopiec je mandarynkę, matka może powiedzieć: „Dziewczynki też mówią, że chcą zjeść”, choć żadna z nich nic nie powiedziała. Dziecko uczy się, że uczucia innych istnieją nawet wtedy, gdy nie zostały wypowiedziane – i że należy na nie reagować (zanim ktoś je wypowie).
Tak rodzi się sasshi no bunka – kultura domyślności. Socjalizacja w Japonii uczy, że dobry człowiek to ten, kto domyśla się, co czuje drugi – i działa tak, by wyprzedzić jego potrzeby, zanim zostaną zasygnalizowane. To nie tylko kwestia manier czy uprzejmości, ale głębokiego wczucia się w tkankę relacji społecznych.
W praktyce oznacza to setki drobnych gestów: ktoś ustępuje miejsca, zanim poprosisz. Ktoś nie mówi, że się obraził – ale przestaje się odzywać, a ty wiesz, co zrobiłeś źle. Koleżanka nie pyta, jak się czujesz, tylko zostawia na twoim biurku herbatę lub czekoladkę. Słowa są tu zbędne, a czasem nawet niewskazane – nadmiar werbalizacji może zakłócić delikatną równowagę emocjonalną, która tworzy się między ludźmi.
W europejskiej psychologii mówimy o zdolności odczytywania stanów mentalnych innych poprzez empatię. W Japonii ta zdolność staje się nie tylko umiejętnością, ale społecznym obowiązkiem. Kto nie umie „czytać powietrza” (kuuki wo yomu), bywa określany jako KY (kuuki yomenai – „ten, który nie czyta atmosfery”) – a to cecha, która zamyka drzwi w wielu społecznych interakcjach.
Omoiyari jest formą cichej obecności, jakby mówiło: „Widzę cię. Czuję cię. Jestem tu dla ciebie, nawet jeśli nie mówisz ani słowa”. I choć w świecie zachodnim może się to wydawać niewyraźne, pasywne czy nawet mdłe, dla Japończyków to jedna z najbardziej aktywnych form komunikacji.
Japonia to kraj, w którym omoiyari nie jest abstrakcyjnym ideałem, ale codziennym rytuałem — często tak cichym i naturalnym, że dla miejscowych wręcz niewidzialnym. Dla przybysza z zewnątrz jednak każdy taki gest, każda drobna uprzejmość, potrafi być wzruszająca – właśnie dlatego, że nikt nie oczekuje za nią podziękowań ani nie zwraca szczególnej na nią uwagi. W tej sekcji zajrzymy do zwykłych japońskich dni: do metra, do sklepu, do biura i do domowego kuchennego stołu. To właśnie tam omoiyari naprawdę żyje.
Jeśli w Japonii wsiądziesz do metra i słyszysz tylko szum klimatyzacji oraz stukot szyn, nie jesteś w pustym wagonie. Po prostu wszyscy wiedzą, że wspólna przestrzeń wymaga wzajemnej troski. Telefony są w trybie cichym, rozmowy rzadkie i przyciszone. Młodzi, zmęczeni po pracy, często przysypiają – nikt ich nie budzi, nie przepycha się obok. Omoiyari to właśnie ta milcząca zgoda: "Nie przeszkadzam ci. Wiem, że możesz być zmęczony. Szanuję twoją obecność”.
W japońskiej restauracji nikt nie zostawia po sobie bałaganu. Klient starannie układa miseczki na tacy, wyciera stół wilgotną serwetką, odkłada krzesło. Nie dlatego, że musi. Dlatego, że ktoś inny przyjdzie po mnie – a ja chcę, by czuł się dobrze. Dzieci w szkołach od najmłodszych lat same sprzątają swoje klasy – nie jako kara, ale jako lekcja odpowiedzialności i wspólnoty. Japońskie szkoły nie zatrudniają sprzątaczek – nie muszą. To codzienna praktyka omoiyari – w trosce nie tylko o człowieka, ale i o przestrzeń wspólną.
W publicznych toaletach dla kobiet często znaleźć można przycisk z muzyką lub dźwiękiem spłukiwania. To otohime, czyli „księżniczka dźwięku”. Dlaczego? Aby ukryć odgłosy fizjologiczne i oszczędzić zażenowania nie tylko sobie, ale i innym obecnym. To gest dyskretnej troski, który uosabia japońską estetykę wstydu i uprzedzającej delikatności – nawet tam, gdzie w wielu innych kulturach po prostu „nie robi się z tego problemu”.
W Japonii dawanie prezentów to nie tylko święta i urodziny – to także forma wyrażenia wdzięczności, współczucia, radości z ponownego spotkania. Ale niemal zawsze towarzyszy temu formułka: „Ki ni shinaide” – „nie przejmuj się tym”, „nie musisz się odwzajemniać”, „to nic szczególnego”. To wyraźny sygnał: daję z serca, nie dla równowagi rachunków. Omoiyari objawia się tu jako gest czystej intencji – bez oczekiwań, bez kalkulacji.
Japonia słynie z obsługi klienta na najwyższym poziomie, ale mało kto zauważa, że nie chodzi tu tylko o profesjonalizm. Chodzi o mentalność omoiyari. Kasjerka w sklepie widzi, że masz już kilka toreb – daje ci większą, byś mógł wszystko wygodnie spakować. W deszczowy dzień oferuje plastikową osłonkę na papierową torbę. Gdy kupujesz coś ciężkiego, dokleja miękki pasek na uchwyt, by nie wżynał się w dłoń. Nie prosisz o to – ona czyta sytuację.
Ale to, co najbardziej porusza, to omoiyari w relacjach prywatnych – tych, które tworzą ciepło codzienności. Koleżanka z pracy zauważa, że jesteś przygaszony – po powrocie z lunchu znajdujesz na biurku herbatę i małą czekoladkę (albo co innego, co naprawdę lubisz – jakimś cudem, dzięki codziennej obserwacji w ogóle wiedziała, co lubisz!). Bez karteczki, bez słów. W domu ktoś gotuje danie, na które akurat miałeś ochotę tego dnia – nie dlatego, że o nie poprosiłeś, ale bo domownik domyślił się, że tego dnia możesz mieć na to ochotę. W metrze ktoś ustępuje miejsca, ale nie patrzy ci w oczy – byś nie czuł się zawstydzony. Czasem wystarczy lekkie skinienie głowy. Czasem wystarczy, że ktoś nie mówi nic, choć mógłby.
To są właśnie te momenty, w których japońska kultura omoiyari staje się namacalna, ciepła, prawdziwa. Nie wymaga wielkich słów, ale uczy, że prawdziwa troska nie potrzebuje zaproszenia – wystarczy otwarte serce i uważność.
Na pierwszy rzut oka omoiyari jawi się jako szlachetna postawa – empatyczna, uważna, dyskretna. Jednak jak każdy ideał, i ten ma swój cień. Troska, która miała nieść ulgę, może stać się źródłem napięcia. Intuicyjna życzliwość – narzędziem kontroli. Milczenie – pułapką. Kultura domyślności, tak pielęgnowana w Japonii, kryje w sobie subtelne ryzyko: że wrażliwość zamieni się w wymóg, a relacje w niekończącą się grę domysłów.
Z pozoru niewinne „czytanie powietrza” – kuuki wo yomu – może prowadzić do błędnych interpretacji. Człowiek podejmuje działanie w przekonaniu, że wie, czego drugi potrzebuje… a jednak się myli. Chciał dobrze – ale zrobił źle. Co gorsza, nie ma jak tego naprawić, bo wszystko dzieje się poza słowami. Domysł nie daje możliwości doprecyzowania. Brakuje komunikacji, a wraz z nią – klarowności. To, co miało być przejawem subtelności, staje się źródłem nieporozumień i frustracji.
Japońskie społeczeństwo oczekuje omoiyari nie tylko wobec innych, ale i od samego siebie. Z dziecięcą lekkością uczy się: „Domyśl się, zanim ktoś poprosi”. Ale im starszy człowiek, tym bardziej ten nakaz staje się ciężarem. Kiedy każda relacja wymaga czujności, domyślności, delikatności – nie ma przestrzeni na odpoczynek. Pojawia się coś, co psychologia nazywa empathy fatigue – zmęczenie współodczuwaniem. Jeśli każda interakcja społeczna jest testem wrażliwości, człowiek może poczuć się wypalony, emocjonalnie wyczerpany, pozbawiony możliwości bycia po prostu sobą.
W świecie, w którym oczekuje się, że nikt nie powie wprost o swoich potrzebach, ci, którzy naprawdę czegoś potrzebują, pozostają w ciszy. Zderzają się z tatemae – fasadą społecznych konwencji, która nie pozwala im wyrazić honne, prawdziwych uczuć. Omoiyari zakłada, że druga strona się domyśli. Ale co, jeśli się nie domyśli? Co, jeśli ktoś nie umie czytać między wierszami? Albo – co gorsza – jeśli nie wolno mu się odezwać, by nie zaburzyć harmonii?
Im bardziej milczące i „delikatne” stają się relacje, tym większa pokusa, by zadać pytanie: czy my naprawdę jesteśmy ze sobą blisko, czy tylko się tak domyślamy? Jeśli każda emocja pozostaje niewypowiedziana, czy relacja jest prawdziwa? Jeśli nie mogę powiedzieć, że jest mi źle, bo powinieneś się domyślić – a ty się nie domyślisz – to kto zawiódł: ja czy ty?
W Japonii samotność często nie bierze się z izolacji fizycznej, ale z braku przestrzeni na prawdziwą ekspresję. Nawet wśród ludzi, nawet w rodzinie, można czuć się samotnym – właśnie dlatego, że wszyscy są zbyt uprzejmi, by być szczerzy.
Paradoks omoiyari polega na tym, że działa ono pomiędzy intymnością a dystansem. Z jednej strony – sprawia, że czujemy się zauważeni i otoczeni troską. Z drugiej – utrzymuje bezpieczny mur niedopowiedzeń, za który nie każdy może wejść. To, co wydaje się bliskością, bywa subtelnym dystansem. Bo jeśli nie powiesz, co naprawdę czujesz, ja nie muszę się z tym konfrontować. I odwrotnie.
Wszystko to nie znaczy, że omoiyari jest czymś złym. Jak każdy ideał, wymaga jednak równowagi i świadomości. Ten koncept jest dla nas, Europejczyków, na tyle obcy, że – prawdę mówiąc – wywołuje co najmniej mieszane uczucia, nawet u osób, które pokochały Japonię i jej historię. Również autorowi niniejszego tekstu i strony przychodziło z dużym trudem akceptowanie na co dzień sasshi no bunka – kultury domyślania się.
Są rzeczy, które kocham w Japonii, które podziwiam, których się uczę, które są interesujące lub neutralne. Są też takie, za którymi nie przepadam – jak motywy kawaii i moe – ale są one częścią codzienności i człowiek uczy się je tolerować. Jak wiele innych rzeczy, które są po prostu obce. Omoiyari jednak to idea, która potrafi „napsuć krwi” nawet najbardziej oddanym fascynatom Japonii. Albo człowiek czuje się jak barbarzyńca wśród osób o zbyt wyrafinowanych manierach, albo boi się cokolwiek powiedzieć – bo wszystko może być albo naruszeniem dystansu, albo wypowiedzeniem wprost czegoś, co rozmówca miał się przecież domyślić. A jeśli powiemy to, co miało zostać odczytane bez słów – możemy poważnie urazić drugą osobę. Lepiej więc milczeć.
Innym razem do frustracji doprowadza sytuacja, gdy ktoś „matkuje” – dorosły mężczyzna drugiemu mężczyźnie radzi, pomaga, troszczy się tam, gdzie… my, Europejczycy, po prostu się tego nie spodziewamy. Nie chcemy tego. Nie życzymy sobie – bo dla nas to wścibskość, nachalność, ograniczanie naszej wolności, wręcz infantylizacja. Ale spróbuj to powiedzieć wprost. Można tak dotkliwie zranić, że relacja zamiera. Dalej będzie tylko chłód, jak na Hokkaido – i dystans, który mierzy się w latach świetlnych.
(Oczywiście, zazwyczaj Japończycy zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z obcokrajowcem i biorą na to poprawkę. Ale jeśli relacja jest dłuższa, codzienna – jak choćby w pracy – to łatwo o tym zapomnieć.)
To są właśnie prawdziwe różnice kulturowe. Różowe włosy ułożone w kanciaste fryzury czy odrzucający wygląd gyaru ganguro to łatwizna. Prawdziwym wyzwaniem są niuanse relacji międzyludzkich – te trudne do nazwania, niewidoczne na pierwszy rzut oka. To one, w przytłaczającej większości, decydują o tym, czy człowiek odnajdzie się w danej kulturze, czy nie. Wcale nie język. Wcale nie ubiór. Wcale nie zwyczaje typu kłanianie się.
Kontekstualność kultur azjatyckich – japońskiej czy koreańskiej – dla Europejczyka przyzwyczajonego do wolności ekspresji bywa często najtrudniejszym elementem do opanowania w codziennym życiu. Nie chodzi o to, co jest lepsze lub gorsze (bo co właściwie miałoby znaczyć „lepsze” albo „gorsze” w odniesieniu do kultur?), lecz o to, na ile człowiek jest gotów porzucić – albo choćby chwilowo zawiesić – własne wartości kulturowe, by nauczyć się funkcjonować według wartości, które są im czasem skrajnie przeciwstawne.
Takie doświadczenia uczą pokory. I sprawiają, że tym bardziej doceniamy tych Japończyków, którzy z powodzeniem odnajdują się w kulturach Zachodu – bo dla nich z pewnością jest to co najmniej równie trudne, jak dla nas życie w Japonii.
Omoiyari to nie tyle ideał, co mapa – delikatna i zawiła – prowadząca przez świat japońskiej wrażliwości, wyczulenia na innych, nieufności wobec słów, a zarazem głębokiego pragnienia harmonii. To pojęcie może fascynować, ale i męczyć; może inspirować, ale i budzić opór. Dla nas, wychowanych w kulturze ekspresji, werbalizacji, wyznawania uczuć i walki o własną przestrzeń – może być jak zwierciadło, które nie tyle pokazuje Japonię, co nas samych w kontrze do niej.
Bo omoiyari nie jest ani lepsze, ani gorsze niż zachodnia bezpośredniość. Jest po prostu inną odpowiedzią na tę samą, uniwersalną ludzką potrzebę – by być zauważonym, docenionym, otoczonym troską. Gdzie my mówimy: „Powiedz, czego potrzebujesz”, tam Japończyk odpowiada gestem, spojrzeniem, milczeniem, uprzedzającym ruchem ręki. Gdzie my cenimy autentyczność, tam ceni się unikanie konfliktu. To dwie filozofie relacji – i nie umiem powiedzieć, która miałaby być lepsza (ale wiem, którą ja preferuję z powodu swojego wychowania).
Czy możliwe jest pogodzenie tych światów? Czy można mówić o swoich emocjach i zarazem słyszeć to, co niewypowiedziane? Czy da się żyć tak, by z jednej strony mieć odwagę mówienia, a z drugiej – zdolność domyślania się? Być może właśnie tu znajduje się przestrzeń, w której omoiyari może stać się nie tylko japońską wartością, lecz uniwersalną lekcją.
Omoiyari przypomina o czymś głęboko ludzkim: że każdy chce być zauważony. Że czasem wystarczy jedno spojrzenie, obecność w ciszy, odłożenie telefonu, kubek herbaty bez pytania – żeby dać komuś poczucie bycia ważnym. Ale też – że nie powinniśmy bać się mówić wprost, kiedy milczenie boli.
Kultura troski nie rodzi się z perfekcji – rodzi się ze świadomego wyboru. I jeśli czegoś może nas nauczyć omoiyari, to właśnie tego: że między empatią a milczeniem nie ma przepaści, ale jest droga. A każdy z nas może nią pójść – po swojemu.
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!