
W tradycji europejskiej też znajdziemy echa podobnego myślenia. „Memento mori” przypomina o śmierci, Heraklit mówi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, stoicy ćwiczą obojętność wobec tego, na co nie mają wpływu. Jednak istnieje tu dużo różnic. U Chōmeia obserwacja ta jest pełną akceptacją – nie chłodną rezygnacją, ale cichym pogodzeniem się z tym, że fala zabierze dom, liście opadną, a my będziemy musieli odejść. Nietrwałość nie jest tu jednak tylko prostym wnioskiem – jest punktem ciężkości i samym centrum jego ontologii. W tej logice katastrofa nie przeczy porządkowi świata; ona tylko obnaża urojenia człowieka, że porządek kiedykolwiek należał do niego.
To nie przypadek, że do Hōjōki wraca się w japońskiej szkole kilkukrotnie. Fragmenty — zwłaszcza słynny początek o „płynącej rzece” — pojawiają się już w szkołach podstawowych w uproszczonych wersjach, często z ilustracjami, jako wprowadzenie do myśli o przemijaniu (mujo 無常). W gimnazjum i liceum omawia się tekst w pełniejszej formie, analizując zarówno jego wymiar moralny, jak i estetyczny. Dyskusje często dotykają także współczesnych analogii: jak w świecie katastrof naturalnych, zmian klimatu i niestabilności społecznej można odnaleźć wewnętrzny spokój, o którym pisał Chōmei osiemset lat temu. Jeszcze raz: „jak odnaleźć wewnętrzny spokój w chaosie współczesnego świata”. Nie jest to wcale zły temat, by nauczać dzieci od najmłodszych lat przygotowując do dorosłego życia, prawda? Japońskie spojrzenie na świat jest inne niż nasze – to oczywiste. „Hōjōki” to jeden z fundamentów tej perspektywy – od średniowiecza po dziś. Dla nas zaś to okazja, by podejrzeć, jak kształtuje się wrażliwość w kulturze tak odmiennej od naszej – i może dzięki temu nieco lepiej zrozumieć, dlaczego Japonia myśli, czuje i działa inaczej niż Zachód. I czy jest tu może coś, co warto by zabrać do swojego życia?
ゆく河の流れは絶えずして、しかももとの水にあらず。淀みに浮かぶうたかたは、かつ消えかつ結びて、久しくとどまりたるためしなし。

Ten obraz zakorzeniony jest głęboko w kulturze Japonii, w której świadomość mujo (無常, nietrwałości) od wieków kształtowała myślenie o życiu. Chōmei nie opisuje abstrakcyjnych idei, tylko podsuwa nam zmysłowe doświadczenie: widok płynącej rzeki, jej szum, refleksy światła na powierzchni. To wrażenie jest dostępne każdemu — wystarczy zatrzymać się nad brzegiem i patrzeć. A jednak nie wszyscy wyciągamy z tego obrazu wnioski. Chōmei to robi: przypomina, że tak samo jak nurt niesie wodę, tak czas niesie nas i wszystko, co znamy.

Jest w tym także echo buddyjskiej praktyki uważności: pełne obecności spojrzenie na to, co dzieje się tu i teraz, bez złudnej wiary w wieczność form. „Hōjōki” zaczyna się jak nagłe olśnienie — jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju i wpuścił powiew świeżego powietrza. Zamiast rozbudowanego wstępu dostajemy uderzenie w samo sedno: świat się zmienia, my się zmieniamy, a jedyne, co naprawdę możemy zrobić, to zobaczyć to wyraźnie.

Różnica polega jednak na tym, że w Hōjōki nietrwałość (無常) nie jest jedynie powodem do smutku czy moralnej przestrogi — jest rdzeniem kosmologii i etyki, organicznie splecionym z buddyjską wizją świata. Chōmei nie mówi: „pamiętaj, że umrzesz”, lecz raczej: „to, co nietrwałe, jest naturalne; harmonia polega na zgodzie z tym rytmem”. W ten sposób jego spojrzenie, choć uniwersalne w intuicji, różni się w tonie i celu od wielu zachodnich ujęć, które częściej traktują przemijanie jako problem, zagrożenie lub utratę, a nie jako fundamentalny porządek rzeczy.


„Hōjōki” zajmuje wyjątkowe miejsce w historii literatury japońskiej, obok takich dzieł jak „Makura no sōshi” Sei Shōnagon czy „Tsurezuregusa” Yoshidy Kenkō. Należy do kanonu klasycznych tekstów, które definiują średniowieczną estetykę Japonii — połączenie elegancji prostego stylu, głębokiej refleksji buddyjskiej i subtelnej obserwacji przyrody. Jego wpływ sięga daleko poza literaturę — inspirował malarstwo, teatr i współczesne eseje filozoficzne. Przede wszystkim zaś – jest jednym z podstawowych budulców, z których budowana jest japońska wizja świata – wcale nie tylko średniowiecznego – wszystkich następujących wieków, łącznie z dwudziestym pierwszym.





Chōmei związał się z dworskimi kręgami literackimi i muzycznymi. Grał na biwa — lutni o miękkim, melancholijnym brzmieniu, idealnej do recytowania opowieści i poezji. Jego umiejętności doceniły najważniejsze rody i możni protektorzy, a nazwisko zaczęło pojawiać się w antologiach poezji waka. W czasach, gdy umiejętność ułożenia pięciu wersów o odpowiednim rytmie i nastroju mogła zaważyć na karierze, Chōmei wyróżniał się wrażliwością i lekkością stylu.
Jednak dworskie życie w Heian-kyō miało swoją ciemną stronę. Miasto, wzniesione według starożytnych zasad feng shui i symbolicznego układu ulic, było zarazem kruche jak papierowe domy, w których mieszkali jego mieszkańcy. W 1177 roku wielki pożar strawił ogromną część stolicy, a języki ognia pożarły także świątynie, pałace i rezydencje możnych. Jeszcze zanim miasto zdążyło się odbudować, przyszły kolejne ciosy: w 1180 roku wielka bitwa i pożar w trakcie walk między rodami Taira i Minamoto; kilka lat później — powódź i zaraza, które wypełniły powietrze odorem śmierci.

Choć w młodości Chōmei zdobył uznanie, nie wszystkie drzwi na dworze stały przed nim otworem. Jego ojciec, kapłan w świątyni Kamo, zapewnił mu dobre pozycje startowe, lecz po jego śmierci wpływy rodziny osłabły. Chōmei liczył na stanowisko głównego kapłana w jednej z prestiżowych świątyń shintō, jednak intratne miejsce przypadło komuś innemu — zapewne dzięki zręcznej grze politycznej rywali. Było to dla niego gorzkie upokorzenie.

Straty osobiste — śmierć bliskich, rozpad dawnych przyjaźni, a być może i niespełnione uczucia (niestety aż takich szczegółów nie zachowała historia) — pogłębiły jego dystans do gwaru stolicy. Choć wciąż brał udział w konkursach poetyckich i pisał, coraz częściej towarzyszyła mu myśl, że piękno i sława są nietrwałe, a życie dworskie — puste (co widzimy w zmianie tonu jego twórczości). To właśnie ten etap jego biografii przygotował grunt pod radykalny krok: odejście z miasta i rezygnację z dawnego życia.
Chōmei dojrzewał do swojej decyzji latami. Na dworze cesarskim widział nie tylko piękno kaligrafowanych listów, wytworne ceremonie poetyckie i grę wachlarzy w dłoniach dam, lecz także podszyte rywalizacją gesty, które miały więcej wspólnego z ukrytym w rękawie ostrzem lub trucizną w posiłku niż z lirą. Choć zdobył rozgłos jako poeta i zasiadał w gronie autorów antologii cesarskich, nigdy nie osiągnął upragnionego stanowiska głównego strażnika świątyni Kamo. Jego własne słowa z Hōjōki zdradzają tę mieszaninę rezygnacji i jasnego oglądu:
„Człowiek rodzi się i umiera, wchodzi i wychodzi,
ci, których widziałem wczoraj, dziś już ich nie ma”.



W tej samotności dojrzewała jego filozofia. W duchu buddyjskiej nauki mujo (nietrwałości) i estetyki wabi-sabi obserwował, jak „świat jest rzeką, w której nigdy nie staniemy dwa razy, choć woda wciąż wydaje się ta sama”. Jego refleksje nie były jednak oderwane od świata. Zrozumiał, że nietrwałość nie była przekleństwem — była rdzeniem piękna. W pożółkłym liściu, w ubytkach w ścianie chaty, w cieniu chmury przesuwającej się po stoku widział nie wadę, lecz pełnię, która objawia się właśnie w tym, że za chwilę zniknie.
方丈記
- Kamo no Chōmei (鴨長明), 1212 r. góry Hino

„Hōjōki” łączy osobiste wspomnienia autora z literacką formą eseju i filozoficznym traktatem. Jest dziełem zuihitsu — pisanym „piórem podążającym za myślą” — ale przesiąkniętym buddyjską koncepcją mujo (無常) — nietrwałości. Chōmei nie tworzy jednak abstrakcyjnej medytacji. Każdy fragment wyrasta z jego doświadczenia, a wiele obrazów jest brutalnie realistycznych.

„Rzeka płynie bez końca, lecz woda w niej nigdy nie jest ta sama. Pęcherzyki piany na jej powierzchni, znikające i pojawiające się, przypominają ludzi i ich losy — pojawiają się i znikają, nigdy nie trwając długo.”
To metafora przemijania — świata, który wydaje się trwać, lecz jego elementy nieustannie się zmieniają. Domy ludzi stoją w tym samym miejscu, lecz mieszkańcy odchodzą, umierają, rodzą się nowi. Przesłanie jest jasne: nic nie ma trwałej formy, a my, ludzie, jesteśmy jak te pęcherzyki — chwilowi i bezsilni.
Wstęp ten zapowiada ton całego dzieła. Chōmei pokazuje, że aby zrozumieć sens życia, trzeba przyjąć, iż wszystko jest nietrwałe. To nie jest jednak filozofia zrodzona w zaciszu biblioteki — u Chōmeia wyrasta ona z realnych, bolesnych doświadczeń.

W Hōjōki, Chōmei wspomina wielki pożar stolicy w trzecim roku ery Angen (1177), który zniszczył sporą część miasta – około jedną trzecią powierzchni Heian-kyō. Pisał, jak domy arystokratów i budynki rządowe zamieniły się w popiół, a mieszkańcy znaleźli się w dramatycznej sytuacji zmuszeni do odbudowy w pustce duchowej i materialnej.
Chōmei opisuje również niszczycielski huragan, który przetoczył się przez stolicę w czwartej erze Jishō (około 1180). Zniszczone zostały domy na dużym obszarze, w tym w dzielnicach Nakanomikado, Kyōgoku i Rokujō.
Głód (około 1181)W następnych latach (erze Yōwa, czyli ok. 1181) nadeszła susza, powodzie i nieurodzaj, co spowodowało głód i epidemię. Chōmei wspomina o umierających powoli mieszkańcach, opustoszałych polach i rozpadających się domach.
W Hōjōki znajduje się także relacja o potężnym trzęsieniu ziemi, które zdarzyło się w 1185 roku, niszcząc budynki, burząc górskie zbocza i zmieniając krajobraz stolicy.
Te opisy nie są jedynie kroniką wydarzeń — stanowią dla autora materialne dowody nietrwałości. To, co w prologu było metaforą rzeki, tutaj zostaje udowodnione faktami. Taki jest zamysł i budowa dzieła.

„Ci, którzy wspinają się na szczyty władzy, nie mogą spać spokojnie — lękają się utraty pozycji. Ci, którzy jej nie mają, spalają się w gorączce pragnienia”.
Jego diagnoza jest jednoznaczna: ambicja nie daje spokoju ani tym, którzy pragną, ani tym, którzy posiedli. Wszystko to jest, w świetle mujo, daremnym trudem, bo stanowiska, bogactwo i sława są tak nietrwałe, jak liście unoszone jesiennym wiatrem.
Chōmei nie podjął decyzji o odejściu od razu. Najpierw stracił pozycję — pominięto go przy obsadzeniu stanowiska głównego kapłana w świątyni Kamo. W jego relacji nie ma goryczy, lecz widać poczucie, że system, w którym żył, jest kruchy i niesprawiedliwy.
„Gdy zabrakło dla mnie miejsca w mieście, szukałem go wśród gór i rzek”.
Motywy były jednak głębsze niż urażona ambicja. Chōmei widział w naturze odbicie prawdy buddyjskiej — nietrwałości i spokoju. Decyzję o wycofaniu się podjął nie jako ucieczkę, lecz jako powrót do harmonii.

„Wiosną patrzę na kwiaty, latem na księżyc. Jesienią cieszę się dźwiękiem wiatru w sosnach, zimą — widokiem śniegu. Nie potrzebuję niczego więcej”.
Codzienność była prosta: zbieranie drewna, pisanie poezji, medytacja, obserwowanie zmieniających się pór roku. W tej prostocie Chōmei odnajdywał wolność od rywalizacji, od cudzych oczekiwań, od lęku o jutro.
Ostatnie akapity „Hōjōki” są jednocześnie wyznaniem wiary i świadectwem pogodzenia się ze światem. Chōmei powtarza, że wszystko jest nietrwałe — ale nietrwałość nie jest przekleństwem. To prawo natury, które pozwala przyjąć życie takim, jakie jest.
„Człowiek rodzi się i umiera jak rosa na trawie. Zrozumieć to — znaczy przestać się lękać”.
Buddyjska mądrość miesza się tu z osobistym doświadczeniem. Chōmei nie wzywa do ascezy wszystkich. Jego przesłanie jest raczej zaproszeniem: jeśli chcesz zrozumieć siebie, spróbuj spojrzeć na świat z dystansu, choćby przez chwilę — jak mnich w chacie na zboczu góry.
O „Hōjōki” łatwo powiedzieć: to traktat o przemijaniu. Ale to byłoby zbyt płaskie. Chōmei nie tylko mówi o nietrwałości — on ją konstruuje w języku, architekturze i stylu życia. Jego „dziesięć stóp na dziesięć” nie jest dekoracją, lecz filozofią użytą w praktyce.
W tle „Hōjōki” są dwa porządki: buddyjski i shintō. Z buddyzmu przychodzi mujō i wniosek, że cierpimy głównie dlatego, iż przywiązujemy się do form, które z definicji się rozpadają. Z shintō bierze się elementarny szacunek dla krajobrazu — góry, rzeka, wiatr nie są „tłem” dla ludzkich spraw; są współ-bohaterami. Zderzenie tych porządków owocuje u Chōmeia szczególną wrażliwością: to, co ginie, jest zarazem piękne i pouczające. Estetycznie najbliżej temu do później nazwanych kategorii wabi-sabi i mono no aware: piękno prostoty zarysowanej pęknięciem, łagodny smutek rzeczy, które odchodzą. Ważne: to nie sentymentalizm. U Chōmeia prostota nie jest „stylizacją na skromność”, tylko redukcją do potrzeb, która ma konsekwencje etyczne: mniej zależności, mniej lęku, więcej wolności.
Pożary, wichry, głód, trzęsienie ziemi — Chōmei opisuje je nie po to, by zbudować patetyczną kronikę klęsk. Każde zdarzenie jest doświadczeniem granicy kontroli. W jego logice katastrofa nie przeczy porządkowi świata; ona obnaża iluzję, że porządek był własnością człowieka. Dlatego rozwiązaniem nie jest ani ucieczka w cynizm („nic nie ma sensu”), ani obsesja zabezpieczeń („zapanować nad wszystkim”). Rozwiązaniem jest zmiana punktu oparcia: z rzeczy na praktykę, z posiadania na sposób bycia. Stąd decyzja o chacie, którą można rozebrać i przenieść; stąd zawiasy w łączeniach belek, skala „na dwa wozy” — minimalizm nie jako trend, tylko jako technika nieprzywiązywania się.
WolnośćChōmei nie promuje „ucieczki od ludzi”. On wybiera dobrowolne odosobnienie, które poszerza zdolność widzenia. W „Hōjōki” jest chłopiec sąsiad, są wędrówki do świątyń, jest wymiana darów z doliną. To nie mizantropia, lecz selektywność — świadome ograniczenie liczby bodźców i ról. Kluczowa różnica: odosobnienie ma wektor od wewnątrz (ja wybieram ramy, rytm, skalę), izolacja spada z zewnątrz (ja zostałem pozbawiony relacji). Ta różnica przekłada się na kondycję psychiczną: w odosobnieniu rośnie sprawczość; w izolacji — bezradność. Chōmei pokazuje, że samotność może być praktyką poznawczą, nie murem, jeśli podtrzymuje więź z naturą i kilkoma ludźmi.
Asceza
„Hōjōki” odwraca intuicję: im bardziej rozbudowana infrastruktura, tym większy lęk o jej utrzymanie. Bezpieczeństwo Chōmeia wynika z niskich progów utrzymania: proste jedzenie, kilka narzędzi, instrument, kilka ksiąg, ołtarzyk. Asceza nie jest tu celem; jest narzędziem do obniżenia amplitudy wahań. Im mniej rzeczy „musi” się zdarzyć, żeby dzień był dobry, tym stabilniejsza pogoda wewnętrzna. Ta ekonomia prostoty ma też wymiar etyczny: mniejszy ślad, większa czułość na świat.

To niekoniecznie pokój; to skala. Zadaj sobie pytania w duchu „hōjō”: Jaka jest minimalna przestrzeń, w której pracuję i wypoczywam bez rozpraszaczy? Jaki zestaw narzędzi naprawdę podtrzymuje mój dzień? Co mogę uczynić przenośnym (rutyny, notatki, ćwiczenia), tak by „dom” był bardziej sposobem bycia niż adresem? Czasem będzie to biurko odcięte od sieci na dwie godziny; czasem 30-minutowy spacer tą samą ścieżką bez telefonu; czasem weekendowa „chata w mieście”: mieszkanie funkcjonujące dwa dni w trybie niskiego zasilania.
Rytuał otwarcia i domknięcia dnia
10–15 minut patrzenia na coś stałego (drzewo, niebo, wodę), bez aparatu i notatnika. To jest twoje „okno chaty”.
Stwórz „zestaw minimalny” w każdym obszarze (praca, ruch, lektura, relacje) tak, by mógł zmieścić się „na dwa wozy”: w plecaku, w jednej szufladzie, w jednym pliku.
Tydzień ubytkuRaz w miesiącu usuń jeden bodziec (powiadomienia, nadmiar spotkań, doraźne zakupy) i zanotuj efekt — nie na poziomie „wydajności”, tylko nastroju i jasności myśli.
Po 5 minut rano, w południe i wieczorem — bez oczu na ekranie, z oddechem policzonym do dziesięciu. To odpowiednik krótkiego nembutsu bez metafizyki: powrót do jednego punktu.
Raz w tygodniu spisz, co przepadło (czas, plan, nastroje) i nazwij to po imieniu. U Chōmeia rozpoznanie straty jest aktem porządkowania świata — inaczej gromadzi się w tle jako bezimienny lęk.
Mapa powrotówWybierz 2–3 miejsca w swoim otoczeniu, które dają poczucie stałości — mogą to być ławka w parku, mała księgarnia, kawiarnia, w której słychać tylko szum ekspresu. Wracaj tam w stałych odstępach, nie dla nowości, ale dla powtarzalności. To są twoje współczesne „znaki orientacyjne” w płynnym świecie.
Raz w tygodniu jedz przez jeden dzień posiłki proste do granic — ryż z solą, makaron z oliwą, kromka chleba i woda. Chodzi o kontrast: gdy świat oferuje nadmiar opcji, wybierz celowo monotonię. To przypomnienie, że sytość pochodzi bardziej z obecności przy stole niż z listy składników.
Wybierz dzień, w którym nie dokumentujesz niczego — żadnych zdjęć, postów, notatek. Pozwól wydarzeniom pozostać tylko w pamięci, nawet jeśli jutro część wyblaknie. Jednocześnie zwracaj uwagę na jak największą ilośc szczegółów i staraj się wszystko zapamiętać. To ćwiczy zgodę na nietrwałość — coś, co Chōmei znał aż nazbyt dobrze.
Zatrzymanie na proguZanim wejdziesz do domu, biura czy sklepu, zatrzymaj się na kilka oddechów. Uświadom sobie, że przekraczasz granicę przestrzeni — tak jak przekroczenie progu chaty Chōmeia było wejściem w inny tryb bycia. W czasach, gdy granice się zacierają, gest ich przywrócenia działa jak reset.
„Hōjōki” nie proponuje eskapizmu, tylko kalibrację: zmniejsz skalę, w której musisz wygrać, żeby dzień był dobry; zwiększ skalę, w której potrafisz zobaczyć sens nawet w zmianie. Wtedy rzeka — której i tak nie zatrzymamy — przestaje być groźnym żywiołem, a staje się czymś, co niesie. I to jest być może najnowocześniejszy wymiar tego trzynastowiecznego tekstu: nie obiecuje, że świat się uspokoi. Uczy, jak uspokoić miejsce, z którego na ten świat patrzysz.

Jego „cztery i pół maty” to nie relikt dawnego ascety, lecz sposób na to, by przeżyć każdą epokę — nawet tę, w której pozornie możemy wszystko, ale wciąż tak łatwo gubimy siebie. Mały dom Chōmeia, czy to z drewna i trzciny, czy z kilku wybranych rutyn i myśli, staje się punktem, wokół którego można zatoczyć krąg ochronny.
Świat, jaki opisał, zniknął — Kyoto odbudowało się, zmieniły się dynastie, spłonęły kolejne domy, pojawiły się miasta, których nazwy nie istniały w jego czasach. A jednak w tym, co najważniejsze, nie przesunęliśmy się ani o krok: wciąż musimy pogodzić się z tym, że wszystko jest chwilowe, że nawet to, co kochamy najbardziej, jest już na drodze ku odejściu.
Być może właśnie tu tkwi uniwersalność jego lekcji: nie w radzie, jak unikać katastrofy, lecz jak w niej stać — z sercem, które wie, że jest tylko gościem, i z ręką, która mimo to wiesza lampion w oknie.
Sprawdź podobne artykuły:
Jak nie walczyć z sobą samym na każdym kroku? Wabi Sabi to nie wystrój wnętrz tylko wystrój życia.
Najważniejsza lekcja Musashiego: "W żadnej kwestii nie przywiązuj się do swoich upodobań" (Dokkōdō)
Być panem własnych pragnień: samotna droga Musashiego i Aureliusza
Poezja przy sake – mistrz Senryū i jego radośnie złośliwa przenikliwość
未開 ソビエライ
未開 ソビエライ
Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)
"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany." - Albert Einstein (prawdopodobnie)
___________________
Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!