Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.
2025/12/02

Nie po imieniu – jak Japończycy naprawdę mówią do siebie na co dzień

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

 

Pole minowe czekające na nieostrożnego obcokrajowca

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Wyobraź sobie, że siedzisz w małej tokijskiej knajpce z grillami w stołach, dym z yakiniku miesza się z parą ryżu, z głośników sączy się jakiś stary hit z lat 90. Chcesz zawołać kelnerkę. Po polsku byłoby prosto: „Przepraszam! Proszę pani!”. W japońskim język nagle staje ci ością w gardle. „Obasan” – „ciocia” – w słowniku wygląda niewinnie, ale w praktyce jest dla pań „około czterdziestki plus”. Powiesz tak do kogoś, kto ma dwadzieścia cztery lata i wciąż widzi się jako „oneesan”, „starsza siostra”, a nie „ciocia”, i właśnie wyprodukowałeś mały lokalny dramat obyczajowy. „Oneesan” brzmi milej – w izakayach kelnerki tak się woła: „Sumimasen, oneesan!” – trochę jak „hej, pani”, ale z cieplejszym, siostrzanym odcieniem. Tylko że jeśli ta „siostra” jest już po trzydziestce, a może też ma męża i dzieci, może mieć serdecznie dość bycia wiecznie „onee-chan z restauracji”. Do tego jest jeszcze „ojōsan”, coś między „panienką” a „panną z dobrego domu” – w starej herbaciarni może zabrzmieć elegancko, w zadymionej knajpce na rogu już raczej jak niezręczny flirt. W jednym prostym „halo, przepraszam” ukrywa się całe pole minowe relacji, wieku, statusu i ukrytych historii.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.To nie jest tylko kwestia jednej kelnerki. W Japonii niemal każda forma zwracania się do człowieka omija imię i opera się o to, kim on jest dla innych. W przychodni wystarczy „Sensei, chotto…” i wszyscy wiedzą, że chodzi o lekarza, nie nauczyciela ani mistrza. Na zebraniu wyborczym kandydat, który niczego nie uczy, też bywa „sensei”. W firmie nie musisz mówić „Suzuki-san”, możesz po prostu zwrócić się do niego per „buchō” – dyrektor działu, „kachō” – kierownik, „shachō” – prezes. Zamiast „ty” pojawia się nazwisko, funkcja, tytuł: nie pytasz „Co o tym myślisz?”, tylko „Co o tym myśli dyrektor jakości?” albo „Buchō wa dō omoimasu ka?”. Mała końcówka -san, trochę cieplejsze -kun, dziecinne i puchate -chan, wzniosłe, jakby samurajskie -sama – te drobne kawałki języka ustawiają między ludźmi subtelną architekturę dystansu i bliskości. W tym wszystkim jest bardzo czytelne założenie filozoficzne: człowiek jest przede wszystkim relacją – synem, uczniem, młodszym kolegą, przełożonym – a dopiero w drugiej kolejności samotną wyspą o imieniu Tarō czy Yumi. Imię niesie jednostkę. Tytuł wpisuje tę jednostkę w kosmos społecznego ładu.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.I nie wzięło się to znikąd. Dzisiejsze „Suzuki-san” czy „Tanaka-san” brzmią łagodnie i zwyczajnie, ale stoją za nimi wieki, w których imiona i nazwiska były bronią, przywilejem i narzędziem władzy. Samuraj mógł w życiu nosić kilka imion: dziecięce yōmyō kończące się na –„maru”, dorosłe imię po ceremonii genpuku z podarowaną przez pana sylabą zależności, imię zakonne, imię pośmiertne. Najdelikatniejsze było imina – „nagie imię”, którego starano się publicznie nie wypowiadać. Po imieniu mógł zawołać cię właściwie tylko ktoś wyżej: daimyō, zwierzchnik. Gdy pan krzyczał „Masamune!” bez żadnego -sama czy -dono, mówił tym jedno: „to ja decyduję, jak blisko mogę podejść, a ty nie masz prawa odpowiedzieć mi tym samym”. Imię stawało się nagim karkiem pod ręką władzy. Do dziś to nazwisko – ród, dom, firma – stoi w japońskim zdaniu na pierwszym planie, a imię chowa się za nim jak coś intymnego. Dzisiejszy tekst będzie właśnie o tym: o kulturze, w której imię często się przemilcza, i o tym, jak bardzo sposób, w jaki wołamy innych, zdradza nasz stosunek do władzy, bliskości i samego „ja”. Zapraszam!

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

 

Scena

W biurze

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.O dziewiątej rano open space na szesnastym piętrze w Marunouchi jest już rozgrzany jak płyta indukcyjna. Klimatyzacja szumi cicho, równo jak morze w tle, ale nad tym szumem pływa inny rytm – krótkie skłony, przeciągłe „ohayō gozaimasu”, stukot klawiszy, szelest plastikowych identyfikatorów.

 

Przy wejściu zatrzymuje się Ayumi, młoda pracowniczka, świeża, w swoim pierwszym roku w firmie. Zdejmuje płaszcz tak, jakby składała go w ofierze – ostrożnie, równo, na oparciu krzesła. Potem prostuje się, odwraca w stronę rzędów biurek i robi półkrok do przodu.

 

Ohayō gozaimasu! – rzuca wyraźnie, trochę za głośno, z energią osoby, która wciąż czuje się tu gościem.

 

Kilka głów unosi się nad monitorami. Odpowiedzi wracają jak echo, ale to echo ma imiona – a raczej ich brak.

– Aa, ohayō, Satō-san.
– Ohayō, Yamada-kun.
– Ohayō gozaimasu, Suzuki-buchō.

Ona sama jest „Satō-san”. Ani razu nie padnie „Ayumi”. Jej imię wisi gdzieś w systemie kadrowym, na karcie ubezpieczeniowej, w domu na liście zakupów mamy. Tutaj istnieje jako nazwisko plus mała, grzecznościowa końcówka: -san.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Kiedy przechodzi między biurkami w kierunku swojego miejsca, robi drobne ukłony – nie tyle przed ludźmi, co przed ich rolami. Przed działem sprzedaży – głębszy, bo tam siedzi Tanaka-buchō, dyrektor działu, z wiecznie zmarszczonym czołem. Przed starszym kolegą z jej własnej sekcji – krótszy, ale z lekkim uśmiechem:

 

– Ohayō gozaimasu, Kobayashi-senpai.

 

„Senpai” nie jest imieniem. To pozycja na niewidzialnych schodach hierarchii. On odpowiada pół-żartem:

– Aa, Satō-san, hayai ne – „wcześnie dziś” – i to „Satō-san” jest miękkie, prawie ciepłe. Nie musi znać jej imienia, żeby wiedzieć, że jest sumienna.

 

Parę biurek dalej trwa już życie, które nie potrzebuje imion. Przy oknie siedzi Suzuki-buchō. Nikt nie powie do niego „Hiroshi”, choć to jego imię. Nawet żartem. Dla młodszych pracowników jest niemal wcieleniem samej funkcji – garnitur w kolorze grafitu, trzy telefony, osobne miejsce na wizytówki w skórzanym etui. Kiedy dzwoni komórka, bierze ją jednym ruchem, już w połowie pierwszego sygnału.

 

– Hai, Suzuki desu – odbiera telefon i przedstawia się nazwiskiem, jak nakazuje rytuał. Nigdy „Hiroshi desu”.

Po chwili wstaje.

– Tanaka-kachō, chotto ii desu ka? – zwraca się do kierownika niższego szczebla. Nie „Tanaka-san”, tylko „kachō” – kierownik sekcji. Tanaka (to jego nazwisko) wstaje natychmiast, lekko przygarbiając plecy.

– Hai, Suzuki-buchō.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.W tej krótkiej wymianie nie pojawiło się ani jedno imię, a jednak padło wszystko, co ważne: kto stoi wyżej, kto niżej, kto może prosić, a kto ma słuchać. Język rozrysował hierarchię, zanim ktokolwiek zdążył zapytać.

 

Przez cały poranek open space brzmi jak chór nazwisk i funkcji.

– Yamada-kun, kono shiryou, onegai.
 

Yamada to nowy chłopak po studiach – dlatego „-kun”. Ten sufiks jest jak niewidzialna plakietka „junior”. W ustach przełożonego brzmi przyjaźnie, ale też jasno mówi: „jesteś młodszy ode mnie, możesz się pomylić, ja poprawię”. Gdyby starsza koleżanka z działu powiedziała do niego „Yamada-san”, różnica brzmiałaby jak zmiana temperatury – więcej dystansu, mniej „opieki”. Albo się obraziła? Albo może sytuacja wymaga wielce oficjalnej psotawy?

 

Za Yamada-kun siedzi Mori-san (nie wiemy, jak ma na imię, znamy tylko nazwisko), kobieta po czterdziestce, specjalistka od systemów zewnętrznych. Kiedy odbiera telefon od klienta, jej głos staje się jeszcze gładszy.

 

– Mori de gozaimasu…
– Itsumo o-sewa ni natte orimasu, Taniguchi-sama.

 

Ukiyo-Japan - album refleksji o japońskiej sztuce - Michał SobierajDla świata zewnętrznego nazywa się „Mori”. Klient jest „Taniguchi-sama”, z podkreśleniem każdej sylaby – dodatkowy stopień pokory, końcówka -sama, bardzo honoryfikatywna, niegdyś zwracano się tak do samurajów. Tu język nie tylko rysuje hierarchię wewnętrzną, ale też kłania się światu na zewnątrz. Zaimka „Pan/Pani” nie ma, ale „-sama” jest czymś więcej – to mały ukłon wbudowany w nazwisko.

 

Imiona pojawiają się czasem – ale zawsze za zamkniętymi drzwiami. W małej kuchni obok automatów z kawą stoi troje młodych pracowników. Czajnik syczy, miseczki po instant miso czekają w zlewie.

 

– Ne, ne, Ayu-chan… – zaczyna cicho koleżanka z innego działu, gdy upewni się, że drzwi do korytarza są domknięte. Tu, w półprywatnej przestrzeni, „Ayu” może być zdrobnieniem od „Ayumi”. Z przyklejonym „-chan” brzmi jak zaproszenie do kręgu „naprawdę swoich”.

 

Satō/Ayumi reaguje prawie instynktownie: odwraca się gwałtownie, jak przy podsłuchanym sekrecie. Słowo „Ayu-chan” jest inne – miękkie, bliskie. Nie zabrzmi nigdy przy biurku, gdy obok przechodzi Suzuki-buchō, ale tutaj, przy kubku kawy, może istnieć równolegle z oficjalną „Satō-san”.

 

Gdzieś w tle miga jeszcze jeden wyjątek – przy biurku bliżej przeszklonej sali konferencyjnej siedzi młody Francuz. Na jego ekranie wisi naklejka z imieniem, pisanym łacińskim alfabetem: „Julien”. W firmie jest „Julien-san”. To kompromis między światami: dla niego pierwsze imię jest naturalne, dla Japończyków naturalne jest nazwisko + „-san”.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Nazwisko Juliena znają wszyscy – jest na wizytówkach. Ale w ustach kolegów rzadko się pojawia. Cudzoziemiec jest często traktowany jak osobna kategoria – trochę usprawiedliwiony z lokalnych reguł, ale nadal wciągnięty w gęstą sieć honoryfikatywnych końcówek.

 

Na tablicy przy drukarce wiszą wydrukowane grafiki – wykres sprzedaży, listy obecności, harmonogramy dyżurów. W każdej tabelce nazwiska i imiona/funkcja, nigdy same imiona. „Satō Ayumi” w dokumentach wewnętrznych zamienia się najczęściej w samo „Satō”. W mailach powitalnych do nowych pracowników dział HR pisze:

 

Satō Ayumi-sama…

 

„Ayumi” pojawia się raz, ceremonialnie, a potem znika pod bardziej neutralną powierzchnią nazwiska. W codziennych odpowiedziach na Slacku i w Outlooku zostanie już tylko:

 

„Satō-san, arigatō gozaimasu”.

 

Nawet system informatyczny – ten pozornie bezosobowy – jest częścią tej samej logiki. Avatar to nazwisko. Imię jest luksusem, który pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś wpuści cię za swój prywatny parawan.

 

Pod koniec dnia, kiedy słońce chowa się za Tokyo Tower, biuro zaczyna się przerzedzać. Ktoś wstaje od biurka, bierze marynarkę z oparcia i staje przodem do open space’u.

Osaki ni shitsurei shimasu. – „Przepraszam, że wychodzę wcześniej”.

Z różnych stron odpowiadają mu głosy:

– Otsukaresama deshita, Tanaka-san.
– Otsukare, Tanaka-kun.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

 

Jak Japończycy zwracają się do siebie na co dzień?

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Jeśli zapytasz Japończyka, jak ma na imię, odpowie bez wahania. Jeśli jednak spędzisz z nim kilka miesięcy w pracy, możesz odkryć coś dziwnego: nikt tego imienia nie używa. Wszyscy są Satō-san, Suzuki- kachō, Tanaka- buchō. Imiona – Haruka, Daichi, Yūko – istnieją jakby w drugiej warstwie rzeczywistości, trochę jak prywatne imiona duchów, używane tylko w wybranych kręgach.

Najbardziej podstawową formą, na której stoi cały japoński system zwracania się do innych ludzi, jest właśnie nazwisko plus mała końcówka grzecznościowa: -san, czy -kun, albo funkcyjna: młodszy manager kachō, dyrektor buchō itp. „Suzuki-san” może być studentką, szefem działu, starszą panią z sąsiedztwa albo twoim rówieśnikiem z tej samej klasy. Język nie musi w tym momencie rozstrzygać wieku ani statusu; -san jest jak miękka poduszka, którą kładziemy między „ja” i „ty”. Jest domyślne, bezpieczne, przezroczyste. Nie wchodzi z butami w sferę prywatną, nie udaje zażyłości, której nie ma.

 

Dla polskiego ucha kusi porównanie do „pan” i „pani”, ale -san jest bardziej plastyczne. Po pierwsze, nie rozróżnia płci. Zarówno pan Suzuki, jak i pani Suzuki to po prostu „Suzuki-san”. Po drugie, nie jest tak sztywno zakotwiczone w oficjalności. Możesz mówić „Suzuki-san” do kolegi z klubu wspinaczkowego, do sąsiadki z naprzeciwka, do współpracowników, których lubisz, ale z którymi nie przeszliście na imię. To taki tryb „ugodowej uprzejmości”: jesteśmy sobie życzliwi, może nawet w miarę blisko, ale nie „kumple”.

 

Ukiyo-japan.pl - Michał Sobieraj, notka od autoraNazwisko ma tu swoją rolę nie tylko grzecznościową, ale i kulturową. W Japonii od stuleci to rodzina i dom są podstawową jednostką społecznego porządku, a nie wyemancypowana, zachodnia jednostka. Nazwisko – myōji – mówi: „należę do tego rodu, do tej linii, do tej grupy”. Używanie go zamiast imienia to codzienne przypomnienie, że najpierw jesteś czyimś dzieckiem, pracownikiem firmy X, członkiem klasy 3-B, a dopiero gdzieś później – „Ty” w sensie psychologicznym.

 

Do tego dochodzi drugi poziom: sytuacje, w których nawet to nazwisko nie jest potrzebne, bo wystarczy sama funkcja. W domu dziecko woła „otōsan”, „okāsan” – tata, mama (to jeszcze nas nie dziwi). Ale idziemy dalej: starszy brat to „oniisan”, starsza siostra „oneesan” – też się imion tak często nie używa. Czasem te same słowa kieruje się do zupełnie obcych osób: kelnera w restauracji można zawołać „oniisan”, a starszą panią na ulicy – grzecznie zagadnąć „obasan” („ciociu”, choć tu łatwo o gafę, jeśli ktoś czuje się jeszcze zbyt młodo na „ciocię”. Albo jeszcze jedna, gorsza gafa: „obaasan” (tak jakby przez dwa „a” – to znaczy babcia. Do starowinek można przyjaźnie się zwrócić „babciu” / „obaasan”, ale, jeśli kobieta nie czuje się na babcię, to marny nasz los).

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Prowadzi to do wielu kłopotliwych sytuacji (kłopotliwych dla Japończyków, dla obcokrajowców może pół komicznych). Wyobraź sobie, że siedzisz wieczorem w zatłoczonej yakiniku-ya, japońskiej knajpce z grillem i sake. Powietrze jest gęste od dymu, który ucieka z małych rusztów wbudowanych w stoliki; z głośników leci jakaś stara piosenka SMAP, w rogu telewizor bezgłośnie pokazuje wiadomości.

 

Przy waszym stoliku już dawno zniknęły pierwsze porcje karubi i tan, została tylko miseczka po koreańskim kimchi, kilka cytrynowych kawałków do piwa i pusty talerz po sałacie. Grill syczy żałośnie pusty, więc trzeba kogoś zawołać. Patrzysz na młodo wyglądającą kelnerkę krążącą między stolikami – ma może trzydzieści lat (trudno powiedzieć), włosy spięte w niedbały kok, na sobie firmowy T-shirt z logo i czarny fartuch.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Po polsku byłoby prosto: „Przepraszam! Proszę pani!”. W japońskim język nagle staje ci ością w gardle. „Obasan” – ciocia – wydaje się bezpieczne słownikowo, ale w praktyce to słowo dla pań „koło czterdziestki plus”. Powiesz tak do kogoś, kto ma 24 lata i jeszcze identyfikuje się z „oneesan”, „starszą siostrą”, a nie „ciocią”, i właśnie stworzyłeś lokalny dramat obyczajowy. Z kolei „oneesan” – starsza siostra – brzmi dużo milej, w końcu kelnerki często tak właśnie woła się w izakayach: „Sumimasen, oneesan!” – trochę jak „hej, pani” z odcieniem „pani siostro”.

 

Ale tutaj też jest pułapka: jeśli dziewczyna jest po trzydziestce i ma już dość bycia wiecznie „onee-chan z restauracji” (a może ma męża, albo dzieci), może poczuć w tym protekcjonalność, takie lekkie umniejszenie jej do roli wiecznie usłużnej „siostryczki”. Do tego dochodzi jeszcze inny wariant, bardziej staroświecki i grzeczny – „ojōsan”, coś między „panienką” a „panną z dobrego domu”.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Mogłoby zadziałać, ale dziwnie by zabrzmiało w tej zadymionej, małej knajpce. Mogłoby zabrzmieć też jak nieudolny flirt, czego chcemy również uniknąć. Siedzisz więc z pałeczkami w dłoni, grill stygnie, mięso znikło, a w głowie toczy się mały dramat grzecznościowy: jak zawołać, żeby nikogo nie postarzyć, nie zinfantylizować, nie zabrzmieć jak podchmielony wujek z karaoke. I wtedy dociera do ciebie bardzo japońskie rozwiązanie problemu: nie wołasz jej żadną „ciocią” ani „siostrą”, tylko przecinasz cały ten system ról jednym, magicznym ruchem – naciskasz dzwonek wbudowany w stolik - yobidashi botan – „przycisk przywołania”. Uff…

 

Wracając do głównego wątku - imion rodziców często nie używa się prawie nigdy (co akurat jest dość podobne do kultury polskiej, choć tez nie w każdym domu). Dziecko dorasta w świecie, w którym mama jest Mamą, a ojciec jest Ojcem – nie „Takeshim” i „Mariko”. Oczywiście gdzieś w tle wie, jak mają na imię, ale imiona należą do sfery formalnej: dokumentów, podpisów, karty ubezpieczenia.

 

Ten nawyk rozlewa się bardzo naturalnie poza rodzinę. Nauczyciel w szkole to „sensei” – nie „pani Kowalska”. Ale słówko sensei (先生) nie kończy się na klasie. To tytuł człowieka, który nas przewyższa: nauczyciela, lekarza, prawnika, mistrza kaligrafii, a czasem także polityka czy znanego pisarza. W przychodni wołasz: „Sensei, chotto…” i wszyscy rozumieją, że chodzi o lekarza. Na zebraniu wyborczym kandydat także bywa „sensei”, choć nie uczy żadnego przedmiotu.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.W firmie wcale nie musisz mówić „Suzuki-san”, żeby się do kogoś zwrócić. Możesz powiedzieć po prostu „buchō” – dyrektor działu, „kachō” – kierownik sekcji, „shachō” – prezes.

 

Nazwisko znika, zostaje czysta funkcja – figurka na organizacyjnym diagramie. Kolega z pracy to „senpai” albo „kōhai”, w zależności od tego, z której strony patrzymy (czy jesteśmy starsi, czy młodsi stażem od niego). Język nieustannie aktualizuje pionową siatkę: ten jest nade mną, ten pode mną, temu jestem coś winien, na tego liczę.

 

W tym wszystkim jest bardzo czytelne filozoficzne założenie: człowiek jest przede wszystkim relacją – synem, uczniem, młodszym kolegą, przełożonym – a dopiero w drugiej kolejności samotną wyspą o imieniu Taro czy Yumi. Imię nosi w sobie jednostkę. Tytuł wpisuje tę jednostkę w kosmos społecznego ładu.

 

Na to wszystko nakłada się system tak zwanych „honorifics”, czyli końcówek i przedrostków grzecznościowych. Dla ucha przyzwyczajonego do anime to cały las -sanów, -kunów i -chanów, które brzmią jak przyklejone do każdego imienia i nazwiska etykietki. Dla Japończyka to nie są ozdobniki. To mikroskopijne, ale bardzo precyzyjne narzędzia do porządkowania rzeczywistości.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Najczęściej spotykane -san znamy już dobrze: neutralne, bezpieczne, czule nijakie. Rzadziej słyszymy -sama (様) – podkręconą, niemal ceremonialną wersję. Kiedy firma kurierska adresuje do ciebie przesyłkę, na kopercie pojawi się „Jan Kowalski-sama”. W wiadomości do klienta grzeczne „Tanaka-sama” pokazuje, że to on jest stroną, do której się kłaniamy. W świątyniach kami i buddowie dostają swoje -sama jak królowie – i w tym jest pamięć świata, w którym hierarchia rozciąga się znacznie wyżej niż zarząd spółki lub konsument.

 

Z drugiej strony jest -kun, dźwięk, który od razu ustawia kogoś „niżej”: młodszy kolega, podwładny, uczeń. Gdy nauczyciel mówi „Yamada-kun”, w tym jednym „kun” jest i opiekuńczość, i dystans: „jesteś z mojej klasy, ale jesteś jeszcze na etapie, w którym ja prowadzę, ty się uczysz”. Szef mówiący do młodego pracownika „Sasaki-kun” łagodzi nieco sztywną hierarchię, ale jej bynajmniej nie rozbija.

 

Jeszcze bliżej, jeszcze cieplej brzmi -chan. Dzieci, młodsze siostry, ukochane koty i psy, najsłodsi przyjaciele – oni wszyscy są -chan. „Mika-chan”, „Haru-chan”, „Momo-chan”. W ustach rówieśników brzmi to jak miękka kołdra, w ustach starszego mężczyzny wobec młodszej kobiety potrafi zabrzmieć nieco protekcjonalnie – może to być miłe, ale niekoniecznie w biurze.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Gdzieś w tle funkcjonuje mniej słyszane -shi (氏), które częściej się czyta niż słyszy. Pojawia się w gazetach i raportach jako neutralne, bezosobowe „pan/pani X”: „Satō-shi” – „Pan Satō…”. Rezerwuar oficjalności, w którym można bezpiecznie trzymać kogoś na dystans.

 

Do tego dochodzi jeszcze cały świat grzecznych przedrostków o- i go- przed rzeczownikami – o-cha zamiast samej herbaty cha, o-kane zamiast golutkiej „kasy”, go-kazoku jako „państwa rodzina”. Nawet przedmiot dostaje wtedy małą aureolkę szacunku. Ale to temat na osobny artykuł.

 

Najciekawsze jest jednak to, czego… nie ma. Japoński ma słowa na „ty”: anata, kimi, omae. Ich użycie jest jednak tak zaminowane społecznie, że w codziennych rozmowach często po prostu się je omija. Zamiast „ty” – nazwisko, funkcja, tytuł. Nie pytam: „Co o ty tym myślisz?”, tylko: „Co o tym myśli Tanaka-san?” albo po prostu: „Buchō wa dō omoimasu ka?”. Zamiast gołego „ty” staje między nami maska roli, znów odsuwająca nagą relację „ja–ty”.

 

Na końcu tego wachlarza jest jeszcze jedno słowo, które dobrze pokazuje, jak poważnie traktuje się te końcówki: yobisute (呼び捨て). To określenie sytuacji, w której wołasz kogoś bez żadnego sufiksu. Samo nazwisko: „Tanaka!”, samo imię: „Haruka!”. Dosłownie: „zawołać i odrzucić (sufiks)”. Dla bohatera shōnen anime to normalny sposób komunikowania się z drużyną. W prawdziwym japońskim życiu – gest co najmniej ryzykowny.

 

Albumy refleksji o japońskiej sztuce ukiyo-e opatrzone esejami z analizą i interpretacjąYobisute może być wyrazem szczególnej bliskości: partnerzy, najbliżsi przyjaciele, kumple z liceum, którzy przeszli razem wszystkie możliwe upokorzenia i sukcesy. Ale równie dobrze może być narzędziem czystej dominacji: trener drący się na zawodnika, szef, który traktuje podwładnego jak szeregowego z koszar lat 30-tych. To dlatego Japończycy z dużą ostrożnością wpuszczają kogoś w przestrzeń, gdzie yobisute jest dozwolone. I dlatego też cudzoziemcowi, który zaczyna od „Hiroshi!” i „Yuki!”, tyle się wybacza – bo wszyscy wiedzą, że obcokrajowiec nie widzi tego pola minowego, na które właśnie wchodzi.

 

W świecie, w którym przyzwyczailiśmy się myśleć o imieniu jako o najbardziej podstawowej etykietce człowieka, japońska codzienność proponuje coś odwrotnego. Najpierw jesteś „Suzuki-san”, „sensei”, „buchō”, „otōsan”. Imię – jeśli w ogóle do niego dojdzie – jest raczej nagrodą za przekroczenie wielu niewidzialnych progów zaufania. A każda mała końcówka, każdy przyrostek, każdy brak „ty” to nie banalny detal gramatyczny, lecz rozbudowany system, który powtarza w nieskończoność tę samą mantrę: „Nie jesteś sam. Zawsze jesteś WOBEC kogoś.”

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

 

Skąd to się wzięło? Wróćmy do Japonii feudalnej

 

Dzisiejsze „Suzuki-san” i „Tanaka-san” brzmią łagodnie, zwyczajnie, ale stoją za nimi setki lat, w których imiona i nazwiska były bronią, przywilejem i narzędziem władzy. To, że Japończycy do dziś są tak ostrożni z używaniem imion, nie jest kaprysem współczesności, tylko echem dawnego, feudalnego porządku.

 

 

Imię jako rzecz niebezpieczna i prywatna

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.W dawniej Japonii to, co dziś nazywamy „nazwiskiem”, było czymś o wiele bardziej złożonym. Mamy trzy kluczowe słowa: uji (氏), sei (姓) i myōji (苗字).

氏 - Uji to ród, klan – wielka linia, do której formalnie należałeś. Fujiwara, Minamoto, Taira… Te nazwy znamy z podręczników historii (albo z ukiyo-japan.pl !). To nie były „nazwiska” w naszym sensie, tylko coś w rodzaju szerokiego drzewa genealogicznego, sieci przodków i powiązań politycznych.

 

姓 - Sei to z kolei „nazwisko” w bardzo specyficznym, starożytnym znaczeniu: tytuł rodowy nadawany przez dwór, przez cesarza – coś jak herb plus pieczęć akceptacji. W dokumentach można więc spotkać formy typu Minamoto no Ason, Taira no Ason – uji + sei jako formalna sygnatura.

 

Eseje audio o samurajach - kim na prawdę byli?Dopiero myōji (苗字) to to, co zaczyna przypominać nasze nazwisko – nazwa konkretnej linii, domu, często pochodząca od miejsca („ten zakątek doliny”, „ta wioska przy rzece”) albo lokalnego przydomka. W praktyce samuraj mógł „mieć” uji, sei i myōji – jednocześnie nosząc herb rodu, tytuł nadany przez władcę i jeszcze nazwę swojego majątku ziemskiego.

 

Do tego dochodziła kolejna warstwa: imiona osobiste, i to nie jedno. Samuraj w ciągu życia przechodził przez serię przemian imiennych.

 

Jako dziecko miał swoje yōmyō (幼名) – imię dziecięce, często kończące się na -maru, jak u postaci z opowieści: Tokimaru. W wieku dojrzewania, podczas ceremonii genpuku, porzucał to imię i dostawał imię dorosłe, często zawierające znak „pomyślności” albo sylabę podarowaną przez pana – subtelny, ale ważny gest zależności.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Później, jeśli wstępował do stanu mnisiego, przyjmował imię zakonne. Po śmierci otrzymywał okurina – imię pośmiertne, pod którym zapisywano go w rejestrach świątyni. Jeden człowiek, kilka oficjalnych „ja”, każde przypisane do innego etapu, innej roli, innego porządku symbolicznego.

 

W tym wszystkim najbardziej delikatne było imina (諱) – „nagie imię”, osobiste imię, które teoretycznie definiowało człowieka, ale którego… starano się nie używać. Imienia nie wypowiadało się lekko, publicznie, w codziennej rozmowie. W wielu przypadkach znali je tylko przełożeni, rodzina, ludzie najbliżsi. W tekstach pojawiało się w sytuacjach bardzo oficjalnych, albo wręcz dopiero po śmierci, gdy znikało ryzyko naruszenia czyjegoś honoru za życia.

 

W tle mamy bardzo stary, nie tylko japoński lęk: znajomość prawdziwego imienia daje władzę nad człowiekiem. Jeśli kogoś nazywasz po imieniu, „chwytasz” go bezpośrednio. Dlatego imię było czymś prywatnym, trochę niebezpiecznym. Codzienność spinano innymi warstwami: klanem, domem, funkcją.

 

 

Tylko pan może cię nazwać po imieniu

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.W takim świecie to, kto i jak się do ciebie zwraca, nie jest kwestią stylu, tylko relacji władzy. Samuraj może mówić o sobie „sługa” i podpisywać się pełnym, rozbudowanym imieniem w liście, ale to nie znaczy, że każdy ma prawo wołać do niego tym imieniem.

 

Istniała niepisana zasada: po imieniu, i to bez ozdobników, może zawołać cię ktoś, kto stoi wyżej. Daimyō, zwierzchnik, starszy rangą. Kiedy pan wołał: „Masamune!” – bez żadnego „-dono”, „-sama” – mówił tym jedno: „to ja decyduję, jak blisko mogę podejść, a ty nie masz prawa odpowiedzieć mi tym samym”.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.To jest pierwotny rdzeń tego, co dziś nazywamy yobisute – wołaniem bezpośrednio po gołym imieniu. Nagie imię czy nazwisko staje się nagim karkiem pod ręką władzy. Ten, kto jest niżej, mówi elegancko, dodaje tytuły, końcówki honoryfikatywne, rozdmuchane formuły grzecznościowe. Ten, kto jest wyżej, może je zdejmować – zabierać, jak miecz z ręki wasala.

 

W literaturze epoki samurajskiej często pojawiają się sceny, w których sam pan decyduje, jak będzie „nazywał” swojego człowieka. Nadanie nowego imienia – z jednym znakiem wziętym z imienia pana – było zaszczytem. Ale zarazem było też sygnałem: teraz ja mam prawo wołać cię tym imieniem; to jest gest łaski, a nie wzajemności.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Widzimy tu bardzo wyraźny asymetryczny wzór:
– z góry w dół – gołe imię, bez honoryfikacji, jako czysta manifestacja władzy,
– z dołu w górę – rozwinięte tytuły, pełne formuły, pełen ceremoniał.

 

Dostęp do czyjegoś prawdziwego imienia nie był oczywistym prawem. Był przywilejem – czymś, co można dać lub zatrzymać. Dzisiejsza ostrożność, niechęć do używania imion w relacjach służbowych jest cieniem tej dawnej nierówności. Wciąż gdzieś pod spodem czujemy, że imię „przyciąga” za blisko.

 

 

Od poddanych bez nazwisk do obowiązkowych nazwisk po Meiji

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Żeby obraz był pełny, trzeba dorzucić jeszcze jedną warstwę: lud spoza klasy wojowników. Samuraj, mnich, arystokrata – oni żonglowali hanami, uji, sei, myōji i imionami jak wachlarzami. A chłop, rzemieślnik, mieszczanin?

 

W okresie Edo wielu chłopów miało w praktyce swoje myōji, lokalne nazwy rodów, używane w gminie, w nieformalnych kontekstach. Ale oficjalnie – w oczach państwa – funkcjonowali bardzo często bez nazwisk. W rejestrach podatkowych byli po prostu tarō z tej wioski, „gospodarstwo X”, „dom Y”. Nazwisko było przywilejem stanów wyższych: wojowników, dworu, bogatych mieszczan. Poddani mieli pracować, płacić podatki, rodzić kolejnych podatników – indywidualna „twarz” była rzeczą drugoplanową, a często wręcz niepożądaną.

 

Ukiyo-japan.pl - "Silne koibiety Japonii" - książka Michałą Sobieraja o życiu kobiet w dawnej JaponiiDopiero przełom XIX wieku, epoka Meiji, odwrócił tę logikę. Nowoczesne państwo narodowe potrzebowało obywateli z trwałymi, jednoznacznymi nazwiskami, żeby móc ich wpisywać do rejestrów, powoływać do wojska, opodatkowywać, wysyłać dzieci do szkół. Wprowadzono więc obowiązek posiadania nazwiska dla wszystkich. Chłopi, którzy przez pokolenia żyli jako „Saburō z pola nad rzeką”, nagle musieli zdecydować: jak się nazywamy?

 

Stąd ogromna eksplozja nazwisk od drzew, rzek, wzniesień: Tanaka (środek pola), Yamada (górskie pola), Kawasaki (rzeka + przylądek) – wszystkie te nazwy to nic innego jak zwykłe krajobrazy, z którymi ludzie kleili teraz swoją oficjalną tożsamość.

 

Ale nawet wtedy, gdy nazwisko stało się obowiązkowe, logika była bardzo daleka od zachodniego indywidualizmu. W centrum nie stał „obywatel X”, tylko gospodarstwo domowe – ie (家). W rejestrze jako jednostka figurował dom, rodzina, linia, na której czele stał ojciec – głowa rodziny. Nazwisko mówiło więc przede wszystkim: „należymy do tego domu”, a dopiero później: „ja, jednostka, jestem tym-a-tym”.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Dzisiejsza sytuacja, w której w japońskiej przestrzeni publicznej dominuje firma i dział (np. Sharp Display, Sprzedaż), potem stanowisko (np. manager generalny), nazwisko: „SATŌ”, a małymi gdzieś niżej imię: „Taro” – jest prostą kontynuacją tej historii. Najpierw ród, dom, firma, rola; dopiero potem pojedynczy człowiek z imieniem, które w wielu kontekstach wciąż wydaje się zbyt intymne, zbyt „nagie”, by tak po prostu rzucać je w tłum.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

 

Na styku naszych kultur

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.W open space’ach Tokyo, czy Osaki ta różnica w podejściu do imion widoczna jest, jak na dłoni. Dla wielu anglojęzycznych menedżerów przejście z „Mr. Smith” na zwykłe „Tom” jest jednym z ulubionych rytuałów budowania równości, które zresztą wydarzają się niemal natychmaistowo. W kulturze anglosaskiej to symboliczny moment: odkładamy na bok tytuły, jesteśmy „on a first name basis”, od teraz bardziej partnerzy niż petent i urzędnik. W mailu przestajesz pisać „Dear Mr. Brown”, zaczynasz od „Hi Tom” – i obie strony czują, że można się teraz skoncentrować na działaniu, nie na „pustych grzecznościach”.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Jeśli przeniesiesz ten gest bezrefleksyjnie do Japonii, możesz niechcący trafić w kompletnie inny rejestr emocjonalny. Dla Japończyka imię – zwłaszcza wołane na głos, w biurze – nie jest neutralnym sygnałem „hej, jesteśmy tacy egalitarni”. To często jak wejście w butach do czyjegoś salonu. Cała jego biografia językowa mówi: imię to sfera domu, dzieciństwa, najbliższych przyjaciół. W podstawówce wołali na niego „Hiro”, w liceum „Takashi-kun”, w domu do dziś jest „Taku-chan”. W pracy – od pierwszego dnia – jest „Sasaki-san”. Jeśli nagle ktoś z Zachodu zaczyna rzucać przez open space „Hiroshi, could you check this?”, dla niego to nie musi wcale oznaczać miłego „przeszliśmy na luźniejszy ton”.

 

Badania Akiko Okamury (lingwistki z Takasaki City University of Economics zajmującej się pragmatyką międzykulturową) nad sposobami zwracania się w japońskich biurach pokazują, że w praktyce właśnie to napięcie prowadzi do ciekawych kompromisów. Europejczyk, który przyjeżdża do pracy w tokijskim oddziale firmy, bardzo szybko orientuje się, że nikt nie mówi do siebie „Kenji” ani „Yuko”. Wszyscy są Tanaka-san, Suzuki-san, Yamada-san. I co robi? Wbrew swoim nawykom przejmuje lokalną normę.

 

Szef z USA czy Wielkiej Brytanii zaczyna mówić:
„Tanaka-san, could you send me the report?”
„Suzuki-san, what do you think about this client?”

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Bez „Mr.”, bez imienia – dokładnie tak, jak robią Japończycy. Okamura pokazała, że większość anglojęzycznych pracowników w Japonii świadomie lub intuicyjnie wybiera właśnie ten model: nazwisko + -san jako bezpieczną, lokalnie poprawną formę. Dopiero w relacjach z Japończykami, którzy świetnie znają angielski, byli na studiach za granicą i sami lubią zachodnie style komunikacji, pojawia się luz na „first name”: „Keiko, can you join the call?” – ale to raczej wyjątek niż standard.

 

Z drugiej strony, ci sami Japończycy bardzo chętnie używają wobec cudzoziemców formy „imię + san”. Dla nich to idealny kompromis: z jednej strony szanują zachodni zwyczaj wołania po imieniu, z drugiej – nie wypuszczają z ręki swojego ukochanego sufiksu grzecznościowego. Dlatego słyszysz w korytarzu:


„John-san, konnichiwa.”
„Mihau-san, kyo wa isogashii desu ka?”

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Dla native speakera brzmi to egzotycznie, czasem uroczo, nigdy obraźliwie. Z jego perspektywy „Tom-san” to po prostu japońska wersja „Tom”, niewielka różnica. Ale dla Japończyka sytuacja odwrotna – bycie nagle „Hiroshi” w open space’ie – to przeskok o kilka pięter w dół, prosto do sfery, gdzie dotąd wpuszczał tylko rodzinę i najbliższych przyjaciół. Stąd pojawia się charakterystyczna asymetria: dla niego jesteś John-san, ale on musi pozostać dla ciebie Tanaka-san. Dwa systemy naraz, misternie sklejone tak, żeby nikt nie stracił twarzy.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Można to czytać jako przykład wzajemnej akomodacji. Strona zachodnia rezygnuje z automatycznego „call me Tom”, przyjmuje japońskie nazwisko + -san jako narzędzie budowania szacunku i spokoju w zespole. Strona japońska robi ruch w drugą stronę: zgadza się na first name wobec cudzoziemca, ale owija je w swoje -san, jak w cienki papier furoshiki. W środku tego językowego origami nie ma już prostego „równość vs hierarchia”. Jest raczej delikatna gra: jak mówić, żeby druga strona poczuła się u siebie.

 

Ale nawet tam, gdzie na wizytówce mamy tylko imię, w tle wciąż działa japońska hierarchia. W mailach forma czasownika wciąż będzie się wspinać po drabince grzeczności, w spotkaniach wciąż ktoś będzie siedział bliżej drzwi, ktoś bliżej ekranu, ktoś robił notatki. Zmieniają się dekoracje, nie znika głęboka intuicja, że relacja nigdy nie jest całkiem symetryczna.

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.Do tego dochodzi jeszcze jeden „fałszywy przewodnik”, który mocno miesza cudzoziemcom w głowach: anime i popkultura. W serialach i mangach słyszymy kaskady „-kun”, „-chan”, dramatyczne przejścia na yobisute („wreszcie zawołał ją bez sufiksu!”), ostentacyjne „sensei!” w korytarzu szkoły. To świetny skrót narracyjny – dzięki jednemu przyrostkowi od razu wiemy, kto kogo lubi, kto kim gardzi, kto się komu podoba. Ale jeśli spróbujemy przenieść ten model wprost do realnej firmy, szybko odkryjemy, że to język emocjonalnej dramaturgii, a nie autentycznych interakcji. W biurze „Yumi-chan” z anime jest zazwyczaj „Satō-san”, a dramatyczne wobec kogoś „Tōru!” bez sufiksu zastępuje spokojne „Yamada-san, yoroshiku onegai shimasu”.

 

Ukiyo-japan.pl - Michał Sobieraj, notka od autoraNa koniec warto spojrzeć na spór o… kolejność imienia i nazwiska po angielsku, który co jakiś czas przebija się się do mediów. Japońskie władze zaczęły oficjalnie promować zapis „Abe Shinzō” zamiast „Shinzō Abe” – a więc najpierw nazwisko, potem imię, tak jak po japońsku. To oczywiście kwestia stylistyczna, ale też symboliczna. W świecie, w którym nazwiska chińskie i koreańskie pozostają raczej w „rodzimym” porządku, Japonia przez wiele dekad zgadzała się na „odwracanie” swoich nazwisk do zachodniego schematu. Zmiana kierunku – prośba, by mówić „Abe Shinzō” tak, jak mówi się „Moon Jae-in” czy „Xi Jinping” – to mały manifest suwerenności: skoro spotykamy się na globalnej scenie, szanujmy też nasz sposób ustawiania słów.

 

A pod spodem tej decyzji wciąż pobrzmiewa dobrze nam już znany motyw: nazwisko na pierwszym miejscu. Najpierw ród, linia, dom, nazwisko, które niesie rodzinę, miasto, historię. Dopiero potem imię – to, co prywatne, zmienne, intymne. Cały japoński sposób mówienia do siebie i o sobie – od daimyo wołającego samuraja po imieniu, przez chłopów bez nazwisk czasów Edo, po dzisiejszego Tanaka-san w open space’ie – można czytać jako nieustanne negocjowanie tej proporcji. Ile miejsca dać jednostce, ile zachować dla rodu, firmy, roli.

 

Może właśnie dlatego dla cudzoziemca, który nauczył się w Japonii mówić „Suzuki-san” zamiast „Yuki”, powrót do własnej kultury bywa dziwnie odczuwalny. Nagle słowa „Michał”, „Kasia”, „Adam” brzmią jakby głośniej, bardziej intensywnie…

 

Dlaczego w Japonii rzadko woła się ludzi po imieniu? Artykuł o nazwiskach, -san, sensei, firmowych tytułach i tym, jak język odsłania hierarchię relacji.

  1. pl
  2. en
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Książka o historii kobiet w dawnej Japonii - "Silne kobiety Japonii" autorstwa Michała Sobieraj - twórcy ukiyo-japan.pl
Albumy refleksji o japońskiej sztuce ukiyo-e opatrzone esejami z analizą i interpretacją
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime

  

    未開    ソビエライ

Postaw mi kawę na buycoffee.to

  Mike Soray

   (Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)
Logo Soray Apps - appdev, aplikacja na Androida, apki edukacyjne
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime
Logo Gain Skill Plus - serii aplikacji na Androida, których celem jest budowanie wiedzy i umiejętności na rózne tematy.

  

   

 

 

未開    ソビエライ

 

 Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)

 

Osobiste motto:

"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany.- Albert Einstein (prawdopodobnie)

Mike Soray

(aka Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)

Napisz do nas...

Przeczytaj więcej

o nas...

Twój e-mail:
Twoja wiadomość:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Twoja wiadomość została wysłana - dzięki!
Uzupełnij wszystkie obowiązkowe pola!

Ciechanów, Polska

dr.imyon@gmail.com

___________________

inari.smart

Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!