W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.
2025/12/11

Japoński obiad szkolny kyūshoku to dla dzieci nie przerwa, lecz lekcja wychowania, wdzięczności i zdrowia

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Perfekcyjnie wykorzystana okazja do wychowania

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Pierwszy dźwięk japońskiego szkolnego dzwonka, na który warto zwrócić naszą uwagę, to nie sygnał na lekcję, tylko na obiad. Nie ma stołówki, hałaśliwej kolejki z metalową tacą, nie ma kanapki zjadanej w biegu nad zimnym parapetem. Zamiast tego – przesuwane drzwi klasy, metalowy wózek z parującymi termosami, dzieci w białych fartuchach kyūshoku-tōban, wyglądające jak miniaturowa brygada kucharzy. Obiad nie był „gdzieś tam”, na końcu korytarza. Przychodził do klasy, między zeszyty i kredę, rozkładał się na tych samych ławkach, przy których przed chwilą liczyło się ułamki. I nagle okazywało się, że najbardziej wychowawcza lekcja dnia zaczyna się dokładnie wtedy, gdy w polskiej szkole „zajęcia się kończą”: w chwili, gdy dzieci mówią chóralne „itadakimasu” nad miseczką brązowego ryżu i miso.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Kiedy spojrzeć na kyūshoku przez pryzmat roku, tacka staje się czymś w rodzaju jadalnego kalendarza. Wiosną pojawiają się pierwsze truskawki – jeszcze nieidealne, ale pachnące obietnicą lata. Latem wjeżdżają trójkąty arbuza, pestki lądują w dodatkowej miseczce – dzieciaki mają precyzję snajperów. Jesienią na klasę spoglądają z tacek miękkie, pomarańczowe kaki krojone w wachlarzyki, a zimą prawie obowiązkowo pojawiają się chrupiące jabłka z Aomori. Dzieci uczą się pór roku nie tylko z rysunku w podręczniku, ale z talerza. I nabierają przyzwyczajeń, które tak dobrze mieć w dorosłym życiu – jedzenia zdrowo i sezonowo. W tym samym, codziennym spektaklu kryje się jeszcze jedna warstwa – shokuiku (食育 – dosł. „jeść i wychowywać”):  plakaty z uśmiechniętą marchewką, nauczyciel-żywieniowiec tłumaczący, które produkty „dają siłę mięśniom”, które „chronią przed chorobą”, a dlaczego ryba „daje siłę do myślenia i pamiętania”. Czasem klasę odwiedza rolnik na pogadankę o pracy w polu. A czasem klasy jadą na pole zobaczyć, jak rośnie kapusta, którą za tydzień zjedzą w sałatce. Dzieci wracają do szkoły w zabłoconych butach, z wypiekami na twarzy, a potem w czasie kyūshoku słyszą z radiowęzła: „Dzisiejsza kapusta w sałatce to ta sama, którą zbieraliście w zeszłym tygodniu”.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Im dłużej obserwowałem kyūshoku, tym wyraźniej widziałem, że w Japonii obiad szkolny nie jest przerwą od wychowania, tylko jego najgęstszą formą. W jednym prostym rytuale mieści się wszystko: równość (wszyscy jedzą to samo, łącznie z nauczycielem), szacunek do jedzenia (prawie zero odpadów, przynajmniej ryżu), troska o ciało (obowiązkowe mycie zębów po posiłku) i cicha lekcja wdzięczności wobec ludzi, którzy to jedzenie w ogóle umożliwili. To, co u nas najczęściej bywa problemem technicznym – „jak zorganizować stołówkę” – w Japonii stało się „lekcją bez tablicy”, powtarzaną dzień w dzień, od pierwszej klasy aż po koniec gimnazjum. Dzisiejszy tekst nie będzie o tym, „co jedzą japońskie dzieci”, ale o tym, jak jedzą – i czego możemy się od nich nauczyć.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Między dzwonkami – kyūshoku jako „lekcja bez tablicy”

 

 

Pierwsze spotkanie z kyūshoku

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Klasa szkolna. Dzwonek rozlega się za ścianą na korytarzu – nie ten metaliczny brzęk znany z polskich szkół, tylko charakterystyczne cztery dźwięki, delikatne jak melodyjka z zabawkowego pianina. Drzwi wyjściowe przesuwają się z lekkim szumem. Ale nikt nie wstaje, nikt nie wyciąga kanapek z szeleszczących foliowych torebek.

 

Dzieci siedzą w ławkach, jakby lekcja nadal trwała. Na oparciach ich krzeseł wiszą kolorowe woreczki na szczoteczki do zębów, z nadrukami Anpanmana, Doraemona, Rilakkumy, czasem Sumikko Gurashi, czy Kamen Rider. Pod ławkami leżą randoseru – te słynne, sztywne plecaki – z przyczepionymi breloczkami w kształcie onigiri, pandy, miniaturowego puszystego „umaibō” albo butelki Ramune. Pachnie kredą, drewnem.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Nagle korytarz ożywa stukotem kółek. Pod drzwi podjeżdża metalowy wózek, taki jak w szpitalu, tylko że zamiast sterylnego chłodu niesie ze sobą zapach curry i smażonej ryby. Drzwi rozsuwają się szerzej. W progu staje mała delegacja: kilkoro uczniów w śnieżnobiałych kappōgi, z czepkami na głowach i maseczkami na twarzy. Wyglądają jak mali kucharze wyciągnięci prosto z podręcznika do higieny – a jednocześnie to są dzieci, bo spod fartuchów wystają kolorowe skarpetki w Chiikawa, trampki z logo „Precure”, sznurówki z Hello Kitty.

 

Czy to jakaś zabawa w restaurację? W moich polskich wspomnieniach „obiad szkolny” to gwarna stołówka, kolejka z metalową tacą, ktoś przepychający się do przodu, ktoś inny marudzący nad rozgotowaną marchewką. Albo druga wersja: kanapka zjedzona w biegu albo przy komiksie (nie było jeszcze smartfonów), między jednym dzwonkiem a drugim. Tutaj – obiad przychodzi do klasy. I co ważniejsze: przychodzi razem z lekcją.

 

 

Rytuał krok po kroku

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Po dzwonku klasa zmienia się jak po jakiejś bezgłośnej komendzie. Kilkoro uczniów – dzisiejsi kyūshoku-tōban (給食当番, dosł. „dyżurni od szkolnego obiadu”) – wstają i sprawnie przemieszczają się do tylnej części klasy. Tam, za ostatnimi ławkami, stoi już przygotowany skład: stos metalowych tac, rząd białych miseczek na zupę i kosz z pałeczkami wielorazowego użytku, które po obiedzie wracają razem z resztą naczyń do szkolnej kuchni. Gdzieś ktoś przekrzywia czapkę koledze, ktoś inny pomaga zawiązać sznureczek przy fartuchu. Jest w tym wszystkim dużo dziecięcej nieporadności, ale też dziwna, poważna koncentracja.

 

Wózek z posiłkami wtacza się do środka, skrzypiąc kołami po linoleum. W stalowych termosach para unosi się leniwymi wstęgami: w jednym ryż, w drugim zupa miso, w trzecim danie główne – może dziś będzie karaage, chrupiące kawałki kurczaka, może saba shioyaki, pieczona makrela. Z boku skrzynka z małymi butelkami mleka, każda z niebieskim kapslem i nadrukiem lokalnej mleczarni.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Dyżurni ustawiają przy biurku nauczyciela wielki termos z dużą, srebrną chochlą. Wszystko ma swój porządek: najpierw rozkłada się tacki, potem miseczki, pałeczki, dopiero na końcu rozpoczyna się „ceremonia nalewania”. Dzieci ustawiają się w kolejce, wzdłuż przejścia między ławkami. W ogóle nie ma przepychania, choć drobne żarty się zdarzają.

 

W tym momencie z głośników na ścianie odzywa się dobrze znany, lekko chrapliwy szkolny radiowęzeł. Najpierw melodyjka –fragment z „Tonari no Totoro”. Potem głos ucznia z wyższej klasy:

 

– „Dzisiaj w kyūshoku mamy: ryż, miso-shiru z daikonem i tofu, kurczaka teriyaki, sałatkę z kapusty i kukurydzy, oraz jabłko z prefektury Aomori. Marchewki przyjechały do nas z sąsiedniego miasta, a ryż został zebrany na polach w dolinie…”.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Dzieci słuchają tylko połowicznie, ale jednak słuchają. Nauczyciel kiwa głową, dopowiada jedno zdanie, czasem dwa, o tym, że „dziś jemy akurat to, bo to pora zbiorów”, albo że „w tej zupie jest warzywo, którego wielu z was nie lubi, ale jest bardzo ważne dla zdrowia, bo…”. Nikt nie rozkłada prezentacji multimedialnej. Jedna minuta, kilka zdań – tyle wystarczy, żeby połączyć to, co na talerzu, z tym, co za oknem, w ziemi, u rolników.

 

Kiedy wszyscy już wrócą do ławek z pełnymi tacami, robi się na moment niezwykle cicho. Nie ta wymuszona cisza egzaminu, tylko jak przed rozpoczęciem przedstawienia. Dzieci patrzą po sobie, ktoś poprawia pałeczki, ktoś chichocze, bo koledze wypadł plasterek marchewki na stół. Nauczyciel siada jak jeden z nich – nie przy osobnym stoliku gdzieś z boku, tylko przy zwykłej ławce, z taką samą tacką, takim samym mlekiem, tą samą porcją ryżu.

 

– „Hai, ja~a… itadakimasu” – mówi.

 

Klasa odpowiada chórem:

– „Itadakimasu!”

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.To słowo wisi przez chwilę w powietrzu. W Polsce mówimy „smacznego”. W Japonii podobny zwyczaj, ale znaczenie trochę inne. „Itadakimasu” nie jest życzeniem, jest wyznaniem: „z pokorą przyjmuję to, co zostało przygotowane”. W tym jednym słowie mieszczą się rolnicy, kucharki w szkolnej kuchni, ciężarówki, które przywiozły mleko, deszcz, który spadł na ryż. Dzieci wypowiadają je automatycznie, ale to, że przed posiłkiem radiowęzeł i nauczyciel opowiadali o ciężkiej pracy, jaką trzeba było włożyć w ten posiłek, sprawia, że budują w sobie jakąś bardzo prostą, cielesną pamięć wdzięczności.

 

Potem zaczyna się jedzenie. Szum rozrywanego papieru z pałeczkami, ciche „ach!” kogoś, kto odkrył, że dziś jednak jest jego ulubiona sałatka z ogórka, ktoś z tyłu próbuje przełożyć jabłko koledze, bo tamten ma alergię i nie może jeść określonego dodatku. Nikt nie wyjmuje z plecaka nic swojego, specjalnego, lepszego. Bardzo by to dziwnie wyglądało. Każdy to czuje.

 

Kiedy ostatni kęs znika z miseczek (a przynajmniej ostatnie ziarenko ryżu), nauczyciel mówi:

– „Gochisōsama deshita.” (御馳走様でした, dosłownie „[docieniam] ten wielki trud [w przygotowanie tego posiłku]”)

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

Znów chóralna odpowiedź. Tym razem nie „przyjmuję”, tylko „dziękuję za ucztę”. I znów – nie tyle za sam smak, co za drogę, jaką jedzenie przebyło, zanim trafiło na tackę.

 

Dyżurni wracają do akcji. Ktoś zbiera puste miseczki, ktoś liczy butelki po mleku. Wygląda to trochę jak dobrze zorganizowana orkiestra, która ćwiczy codziennie ten sam utwór. Cały ten proces – od wózka w korytarzu po ostatnie „gochisōsama” – jest o wiele bardziej uporządkowany i pełen znaczeń niż niejedna lekcja.


 

Cisza, spokój, wspólnota

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Najbardziej uderza mnie to, że wszystko dzieje się w tej samej klasie. Przy tych samych ławkach, gdzie jeszcze chwilę wcześniej dzieci rozwiązywały równania z ułamkami, piszą kanji, czytają fragment z podręcznika o Heian-kyō. Nie ma „tam uczymy się, tutaj jemy”. Nie ma przestrzennego rozdzielenia: nauka – stołówka – korytarz. Życie szkolne to jedna ciągła linia, w której jedzenie jest równie ważnym elementem jak tablica. Wiem, że można przeciw temu wytoczyć kilka zarzutów. Nie wiem, jak jest najlepiej, ale osobiście wydaje mi się, że jednak pozytywy tego, że posiłek można wykorzystać codziennie, jako lekcję wdzięczności znacznie przeważają nad negatywami tego, że jemy w tej samej przestrzeni, w której pracujemy. Może się mylę, nie jestem pewny.

 

W Polsce pamiętam raczej chaos przerwy: bieganie po korytarzu, łapanie nerwowego łyka herbaty z kubka, kanapkę, którą je się prawie w biegu, trochę jak tankowanie samochodu – byle szybko, byle do pełna. Tutaj ten sam moment ma rytm oddechu: wdech (przygotowanie), zatrzymanie (wspólne „itadakimasu”), wydech (sam posiłek), i na końcu łagodne domknięcie rytuału.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Nauczyciel, który je z dziećmi, jest w tym wszystkim postacią kluczową – choć niby robi to samo, co oni. Nie wygłasza wykładu o zdrowym odżywianiu, nie sprawdza, kto ile zjadł, nie komentuje głośno, kto ile zostawił (no, chyba, że zostawił ryż – to może spotkać się z komentarzem). Jest po prostu obecny. Zdarza się, że zaśmieje się z jakiejś uwagi, że opowie krótką anegdotę o tym, jak kiedyś sam nie znosił natto, a teraz je bez marudzenia. Dla wielu dzieci to luźniejszy moment dnia, jedyny, kiedy mogą zapytać nauczyciela, co lubił w podstawówce, czy ma ulubiony smak Pocky, czy woli melon-pan czy an-pan.

 

Eseje audio o życiu w Japonii EdoA jednocześnie hierarchia nie znika. Uczniowie rozumieją, że to wciąż „sensei”, nawet jeśli trzyma tę samą butelkę mleka, co oni, i krzywi się lekko na zupę z gobo (korzeniem łopianu). Różnica polega na tym, że autorytet nie stoi z boku, tylko siedzi z nimi, dzieli to samo doświadczenie – tę samą zupę, ten sam ryż, ten sam czas.

 

Siedząc w tej klasie, patrząc na rząd miseczek, słuchając cichych rozmów o tym, że dziś po szkole ktoś ma juku, ktoś inny trening baseballu, można pomyśleć, że to, co najważniejsze w japońskiej szkole, dzieje się właśnie tutaj. Nie przy tablicy, nie w trakcie testu z historii, ale między dzwonkami, nad prostym talerzem ryżu i miso.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Skąd wziął się ten zwyczaj? Krótka historia kyūshoku i shokuiku

 

 

Ubóstwo, świątynia, zbożowe kulki

 

Z dzisiejszej perspektywy kyūshoku wydaje się czymś absolutnie oczywistym – jakby japońskie dzieci od zawsze jadły w szkole ten sam, ciepły obiad. Ale początki były dużo bardziej skromne i bardzo dalekie od dzisiejszych stalowych wózków i jadłospisów drukowanych w kolorze.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Jest rok 1889. Tsuruoka, niewielkie miasto w obecnej prefekturze Yamagata, jeszcze pachnące przełomem epok – trochę dawne, trochę już nowoczesne. Na terenie świątyni powstaje szkoła dla dzieci z biedniejszych rodzin. W ławkach siedzą uczniowie, którzy często nie mają ze sobą nic do jedzenia. Nie dlatego, że zapomnieli z domu – w domu nic nie ma.

 

Jeden z mnichów, Sato Reizan, zaczyna się tym przejmować w bardzo konkretny sposób. Widzi dzieci, które nie są w stanie się skupić na nauce, bo od rana nic nie jadły. Widzi różnicę między tymi, którzy przynoszą z domu jęczmień w pudełku, a tymi, którzy spoglądają na ich lunch z mieszaniną wstydu i głodu. I postanawia coś z tym zrobić: zakasa rękawy i idzie po domach, prosząc ludzi o proso, jęczmień, warzywa, cokolwiek się da.

 

Ukiyo-Japan - album refleksji o japońskiej sztuce - Michał SobierajZ tych darów powstaje pierwszy „szkolny obiad”: proste onigiri, kawałek grillowanej ryby, odrobina tsukemono – kiszonych warzyw. Żadnych wyszukanych dań, żadnych curry, żadnych kolorowych deserów. Ale dla tamtych dzieci to jest różnica między głodem a możliwością normalnej nauki. I – co równie ważne – między poczuciem bycia „tym gorszym” a byciem po prostu jednym z uczniów.

 

W tym pierwszym, skromnym kyūshoku jest już wszystko, co Japonia będzie później rozwijać przez całe dziesięciolecia: troska o to, żeby dzieci nie uczyły się na pusty żołądek, przekonanie, że szkoła ma obowiązek zadbać nie tylko o „głowę”, ale i o ciało, oraz głęboko intuicyjne poczucie równości. Na przerwie obiadowej nikt nie powinien być widocznie biedniejszy.

 

Kiedy później, mieszkając w Japonii, słuchałem historii o Tsuruoce, miałem przed oczami scenę zupełnie inną niż dzisiejsze stołówki: chłodne ganki świątyni, uczniów w wyświechtanych ubraniach i prostą miseczkę jęczmienia, która nagle staje się symbolem tego, że szkoła jest dla wszystkich.

 

 

Wojna, głód, powojenna odbudowa

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Na tym tle XX wiek był brutalnym testem dla całej idei szkolnych obiadów. W czasach narastającego militaryzmu, a potem wojny, kyūshoku po prostu nie dało się utrzymać – brakowało wszystkiego: ryżu, warzyw, paliwa do gotowania. Dzieci znowu zaczęły chodzić do szkoły głodne, a wiele z nich w ogóle przestało do niej chodzić.

 

Po 1945 roku Japonia była krajem zrujnowanym fizycznie, psychicznie i moralnie. Z bombami i ruinami zawsze idzie w parze coś mniej widowiskowego, ale równie dotkliwego: niedożywienie. Dzieci rosły za wolno, miały anemię, chorowały. W raportach z tamtych lat powtarzają się te same słowa: „brak” i „głód”.

(tak, zdaję sobie sprawę, że przez poprzednie 5 dekad japońska armia dokonywała licznych i niewybaczalnych zbrodni na ludności wielu krajów, jak Korei, czy Azji Południowo-Wschodniej. Ale zwykłe „no i dobrze im tak, mają za swoje” jakoś mimo wszystko nie pasuje, gdy myślimy o tych głodnych dzieciach w szkole.)

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Właśnie wtedy władze – przy wsparciu zagranicznych dostaw żywności – wróciły do idei kyūshoku, ale już nie jako lokalnej inicjatywy mnicha z Tsuruoki, tylko ogólnokrajowego programu. Do szkół zaczęły trafiać mleko w proszku, mąka, oleje – rzeczy, które z dzisiejszej perspektywy brzmią jak mało atrakcyjna kuchnia, ale po latach wojny były cudem. Dla wielu dzieci pierwsza szklanka mleka w szkole była w ogóle pierwszą szklanką mleka w życiu.

 

W 1954 roku powstała ustawa o szkolnych obiadach, która usankcjonowała ten system na poziomie całego kraju. Od tej pory kyūshoku przestało być „opcją” i stało się jednym z filarów publicznej edukacji. Celem było już nie tylko „żeby dzieci nie chodziły głodne”, ale też „żeby jadły coś sensownego”. Menu stopniowo się zmieniało: obok ryżu, zup i grillowanej ryby pojawiały się mięso, chleb, sałatki, dania inspirowane kuchnią zachodnią.

 

Kiedy patrzymy na dzisiejszą listę składników w szkolnej kuchni – świeże warzywa z lokalnych farm, ryby z pobliskiego portu, czasem tofu z małej rodzinnej wytwórni – trudno było mi sobie wyobrazić, że pół wieku wcześniej fundamentem tego systemu były paczki z zagranicy i miseczki gęstej, proszkowej zupy. A jednak logika była ta sama: dziecko ma prawo codziennie zjeść coś, co je wzmacnia, a szkoła ma obowiązek mu to zapewnić w taki sposób, by nie dać dzieciom odczuć nierówności przy posiłku.

 

Dzisiaj wszystkie szkoły podstawowe w Japonii i prawie wszystkie gimnazja są objęte programem kyūshoku. To nie jest „fajny dodatek” – to coś, bez czego japońska szkoła jest nie do pomyślenia.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Shokuiku – jedzenie jako program nauczania

 

Z czasem Japończycy zrobili jednak krok dalej. Sam „obiad” przestał wystarczać. Kraj, który osiągnął spektakularny wzrost gospodarczy, zaczął się mierzyć z innym problemem: nadmiarem. Przetworzona żywność, słodycze, napoje, zachodni styl życia. Pojawiło się pytanie: jak sprawić, żeby dzieci jadły nie tylko „dużo” czy „smacznie”, ale mądrze?

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Odpowiedzią było shokuiku – dosłownie „wychowanie przez jedzenie”. W 2005 roku uchwalono Basic Law of Shokuiku (食育 – dosł. „jeść i wychowywać”)  – ustawę, która wyciągnęła jedzenie z kuchni i przeniosła je wprost do programu nauczania. Nagle okazało się, że talerz może być tak samo ważnym „podręcznikiem”, jak książka od matematyki.

 

W szkołach pojawiła się nowa postać: nauczyciel-żywieniowiec, oficjalnie eiyō kyōyu. To ktoś pomiędzy dietetykiem a pedagogiem. Taka osoba układa miesięczne menu, liczy kalorie i mikroelementy, ale równocześnie prowadzi krótkie lekcje o tym, skąd bierze się ryż, dlaczego warto jeść warzywa w różnych kolorach i czemu nie wyrzucać jedzenia. Japońskie dzieci mają regularne lekcje z dietetyki. No powiedz, czy to nie genialny pomysł? Czemu jeszcze go nie ma u nas?

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Dzieci poznają słowo shokuiku niemal równie wcześnie jak kyūshoku. Widziałem w szkołach plakaty z radosnymi maskotkami w kształcie marchewki czy ziarenka ryżu, z hasłami w stylu: „Kolorowy talerz – silne ciało”, „Dziękuj ziemi, kiedy jesz”. W klasach wiszą rozpiski z podziałem na produkty, które „dają siłę mięśniom”, „chronią przed chorobą” i „dostarczają energii mózgowi”. To nie jest „dietetyka dla dorosłych”, tylko język, który rozumie ośmiolatek.

 

Czerwiec w Japonii to „Miesiąc Shokuiku”. W praktyce oznacza to, że szkoły organizują konkursy na plakaty o jedzeniu, wspólne gotowanie prostych potraw, spotkania z lokalnymi rolnikami. Czasem klasy jadą na pole zobaczyć, jak rośnie kapusta, którą za tydzień zjedzą w sałatce. Dzieci wracają do szkoły w zabłoconych butach, z wypiekami na twarzy, a potem w czasie kyūshoku słyszą z radiowęzła: „Dzisiejsza kapusta w sałatce to ta sama, którą zbieraliście w zeszłym tygodniu”.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Kiedy widziałem w japońskiej klasie, jak uczniowie słuchają krótkiego ogłoszenia o tym, z jakiej prefektury przyjechały jabłka na dzisiejszy deser, pomyślałem, że to jest shokuiku w swojej najlepszej formie. Zero moralizowania, zero tabel BMI. Tylko spokojne, codzienne przypominanie: „Jedzenie ma historię. Jesteś jej częścią”.

 

I właśnie z tego splotu – ubóstwa w świątyni w Tsuruoce, powojennego głodu, ustawy z 1954 roku i filozofii shokuiku – narodził się dzisiejszy obiad, który roznoszą po klasie mali kyūshoku-tōban w białych fartuchach. To już nie jest tylko posiłek. To mała lekcja historii, geografii, dietetyki, biologii, a przede wszystkim – bycia częścią wspólnoty.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Co jest na tacy, a co naprawdę jest „przedmiotem lekcji”?

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Na pierwszy rzut oka kyūshoku to po prostu bardzo konkretny zestaw: miseczka ryżu (częściej ciemnego niż białego) albo kromka miękkiego shoku-pan, danie główne – grillowana ryba, złociste karaage, czasem parujące curry, do tego miso-shiru albo gęstsze tonjiru z wieprzowiną i warzywami, mała sałatka z kapusty i kukurydzy, butelka mleka i od czasu do czasu deser – kawałek jabłka, jogurt, galaretka w przezroczystym kubeczku.

 

W klasie, którą dane mi było obserwować jako wizytator, dzień ogłaszania nowego jadłospisu był małym świętem. Dzieci podbiegały do kartki przypiętej magnesem do tablicy, palcem śledziły kolejne dni i wybuchały okrzykami przy magicznych słowach: „kare raisu” (dzień curry), „supagetthi” (dzień spaghetti) czy „koppe-pan to anko”, czyli podłużna bułka ze słodką pastą z czerwonej fasoli. Ja sam szybko nauczyłem się, że tydzień dzieli się nie na poniedziałek i wtorek, tylko na „dzień curry” i „dzień, kiedy znów będzie curry”.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Kiedy spojrzeć na kyūshoku przez pryzmat roku, tacka staje się czymś w rodzaju jadalnego kalendarza. To bardzo ważne, bo uczy to dzieci zachowań, które będą powtarzały w dorosłości – sezonowości w pożywieniu. Wiosną na talerzach pojawiają się pierwsze truskawki, takie jeszcze nieidealnie słodkie, ale pachnące obietnicą lata. Latem wjeżdżają trójkąty arbuza z pestkami, które dzieci wypluwają z precyzją snajperów do osobnej miseczki. Jesienią do klasy wchodzą kaki – miękkie, pomarańczowe, krojone w wachlarzyki – a zimą niemal obowiązkowo jabłka, często właśnie z Aomori. Do tego dochodzą świąteczne „smaczki”: pastelowe hishi mochi na Hinamatsuri, potrawy z motywem oni i prażonej fasoli na Setsubun, a w grudniu małe pudełeczko „Christmas cake” – japońskiej wersji świątecznego ciastka, które znika z tacek szybciej niż ryż. Dzieci uczą się pór roku nie tylko z ilustracji w podręczniku, ale z tego, co właśnie sobie chrupią.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Jest jeszcze warstwa lokalna – smak własnej prefektury. W Hokkaidō w kyūshoku potrafi pojawić się ikura, błyszczące ziarna łososia na ryżu; w Ehime dzieci jedzą mandarynki na tyle często, że nawet powstał legendarny „mandarynkowy ryż”, gotowany na soku z mikanów; w Aomori jabłka występują we wszystkich wcieleniach: świeże, duszone w syropie, a nawet w słodkich bułkach. Zdarza się, że do klasy przychodził rolnik (czy osoba pracująca w przetwórstwie), żeby opowiedzieć o ryżu, który tego dnia był w miseczkach. Innym razem dzieci jechały na pole zbierać kapustę, a tydzień później z uśmiechem szukały w zupie „swoich” kawałków. Droga „z pola do miski” przestawała być abstrakcją – miała twarz pana w czapce z daszkiem i konkretną grządkę, po której tydzień wcześniej dzieci biegały w kaloszach.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.I właśnie tu wychodzi na jaw, co tak naprawdę jest przedmiotem tej „lekcji bez tablicy”. Na tacy leży ryż, ryba, zupa i jabłko, ale pod spodem jest coś jeszcze: świadomość, że jedzenie nie rodzi się w konbini ani w magicznej kuchni z nieograniczonymi zapasami. Za każdym posiłkiem jest czyjaś praca, ziemia, pogoda, pora roku, decyzje polityków i codzienność rolników. Dziecko nie słyszy: „zjedz warzywa, bo są zdrowe”, tylko raz po raz dostaje cichy sygnał: „ktoś się napracował, żebyś mógł je zjeść”. Nie ma przymusu, jest ciche wychowywanie, które pracuje i z czasem przynosi efekty dalece lepsze, niż bezpośrednie nakłanianie do jedzenia zdrowo. I choć w praktyce kończy się to tym, że klasa cieszy się na „dzień curry”, to pod spodem, warstwa po warstwie, buduje się coś dużo ważniejszego niż menu – elementarna, wcielona wdzięczność a także zdrowe preferencje żywieniowe.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

 

Cicha lekcja szacunku do jedzenia i ciała

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Najbardziej poruszające w kyūshoku jest to, że nikt dzieciom nie wykłada z katedry: „nie wolno marnować jedzenia”. Zamiast tego, one to czują bo tak organizowane jest wychowanie wokół jedzenia. Po obiedzie dyżurni zerkają do dużych metalowych pojemników i widzą – czasem dosłownie – ile zostało. W wielu szkołach liczy się resztki: ile porcji wróciło nietkniętych, ile ryżu zostało na dnie. W statystykach wychodzi to potem jako zaledwie kilka gramów odpadów na dziecko, ale w klasie to nie jest liczba – to konkretna miseczka, której ktoś nie dokończył. W japońskim słowie mottainai („ale szkoda, co za marnotrawstwo”) jest trochę wstydu, ale bardziej empatia wobec świata. Kiedy widzisz, jak koledzy zjedli wszystko, łatwiej zadać sobie pytanie: „dlaczego ja zostawiłem?” niż wzruszyć ramionami. I to nie jest wstyd w stylu „pani krzyczy”, tylko raczej lekkie ukłucie w środku, które z czasem uczy odpowiedzialności.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Kyūshoku to też rzadki w dzisiejszych czasach luksus: jedzenie bez ekranów. W klasie, którą obserwowałem, nikt nie wyjmował telefonu, nikt nie odwracał się do ściany z NicoNico czy YouTube’em w ręku (bo telefonów po prostu nie ma). Nie ma też telewizora, nie leci kreskówka „do obiadu”. Jest radiowęzeł, rozmowa, czasem cisza przetykana tylko stukotem pałeczek. Nauczyciel przypomina, żeby dokładnie żuć, żeby spróbować chociaż mały kawałek czegoś, czego się „nie lubi”. I tak, tu muszę uczciwie przyznać: były rzeczy, do których sam musiałem się bardzo zmuszać – na przykład natto, te ciągnące się ziarna sfermentowanej soi, czy niektóre wersje gobo, korzenia łopianu. Ale nawet wtedy czułem, że próbować to część gry. Nie chodzi o to, żeby każdy pokochał każde warzywo, tylko żeby dać mu szansę, zamiast z góry odrzucić.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.Po kyūshoku dzień się nie rozpływa. Zaraz po odstawieniu tac zaczyna się mały rytuał troski o ciało, który w Polsce zobaczyłbym chyba tylko w reklamie pasty do zębów. U dołu tablicy wiszą rzędy kubeczków, każdy z imieniem dziecka, a w nich szczoteczki – niektóre zwykłe, inne w pastelowych kolorach, z Anpanmanem albo Sumikko Gurashi na rączce. Po obiedzie dzieci ustawiają się w kolejce przy umywalkach, nalewają odrobinę wody z małych kraników i przez trzy minuty świat sprowadza się do najprostszej możliwej czynności: mycia zębów. Jest chlupot, śmiech, ktoś rozleje wodę, ktoś inny za mocno dmuchnie w kubeczek, ale cała scena ma w sobie niezwykłą spójność: jedzenie – higiena – ciało – odpowiedzialność. Zjadłeś? Teraz zadbaj o siebie.

 

W tle tego wszystkiego działa jeszcze jedna warstwa – shokuiku, wychowanie przez jedzenie. W Polsce „edukacja żywieniowa” kojarzy się często z plakatem o piramidzie żywienia i ostrzeżeniem przed cukrem. W Japonii widzimy nauczycieli-żywieniowców, którzy tłumaczą dzieciom, że jedne produkty „dają siłę”, inne „budują ciało”, a jeszcze inne „chronią przed chorobą”. Bez straszenia tłuszczem, bez obsesji kalorii, bez kultu „idealnej sylwetki”. Ryż to energia na bieganie po boisku, ryba to paliwo dla mózgu, warzywa to tarcza, która pomaga nie chorować zimą. Proste, konkretne, zrozumiałe dla dziesięciolatka, i – co ważne – nie przesiąknięte lękiem.

Ukiyo-japan.pl - Michał Sobieraj, notka od autora

Patrząc na to wszystko z perspektywy Zachodu, mam wrażenie, że my bardzo często uczymy dzieci, że jedzenie jest problemem: „nie jedz tego, bo przytyjesz”, „uważaj, bo to niezdrowe”, „to jest cheat day, a to normalny dzień”. W japońskiej klasie, w czasie kyūshoku, jedzenie jest raczej relacją: z ziemią, z ciałem, z innymi ludźmi. Nie jest ani wrogiem, ani nagrodą, tylko czymś, za co można być wdzięcznym – i o co warto dbać.

 

Kiedy dziś myślę o japońskiej szkole, najczęściej wraca do mnie nie obraz tablicy zapisanej kanji, nie szkolne mundurki, nawet nie poranne „ohayō gozaimasu”, tylko właśnie ten moment: dźwięk wózka na korytarzu, białe fartuchy kyūshoku-tōban, wspólne „itadakimasu”, rząd szczoteczek pod tablicą i ciche „gochisōsama deshita” na koniec. W jednym prostym obiedzie zmieściło się wychowanie do wdzięczności, wspólnoty, troski o ciało i szacunku dla świata. A wszystko to wydarzało się dokładnie tam, gdzie na pierwszy rzut oka „nic ważnego się nie dzieje” – między dzwonkami.

 

W japońskich szkołach obiad to codzienny rytuał równości: dzieci same roznoszą posiłki, uczą się wdzięczności, szacunku do jedzenia i troski o własne ciało.

  1. pl
  2. en
Postaw mi kawę na buycoffee.to
Książka o historii kobiet w dawnej Japonii - "Silne kobiety Japonii" autorstwa Michała Sobieraj - twórcy ukiyo-japan.pl
Albumy refleksji o japońskiej sztuce ukiyo-e opatrzone esejami z analizą i interpretacją
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime

  

    未開    ソビエライ

Postaw mi kawę na buycoffee.to

  Mike Soray

   (Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)
Logo Soray Apps - appdev, aplikacja na Androida, apki edukacyjne
Logo Ikigai Manga Dive - strony o Japonii, historii i kulturze japońskiej, mandze i anime
Logo Gain Skill Plus - serii aplikacji na Androida, których celem jest budowanie wiedzy i umiejętności na rózne tematy.

  

   

 

 

未開    ソビエライ

 

 Pasjonat kultury azjatyckiej z głębokim uznaniem dla różnorodnych filozofii świata. Z wykształcenia psycholog i filolog - koreanista. W sercu programista (gł. na Androida) i gorący entuzjasta technologii, a także praktyk zen i mono no aware. W chwilach spokoju hołduje zdyscyplinowanemu stylowi życia, głęboko wierząc, że wytrwałość, nieustający rozwój osobisty i oddanie się swoim pasjom to mądra droga życia. Autor książki "Silne kobiety Japonii" (>>zobacz)

 

Osobiste motto:

"Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest procent składany.- Albert Einstein (prawdopodobnie)

Mike Soray

(aka Michał Sobieraj)

Zdjęcie Mike Soray (aka Michał Sobieraj)

Napisz do nas...

Przeczytaj więcej

o nas...

Twój e-mail:
Twoja wiadomość:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Twoja wiadomość została wysłana - dzięki!
Uzupełnij wszystkie obowiązkowe pola!

Ciechanów, Polska

dr.imyon@gmail.com

___________________

inari.smart

Chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami czy uwagami o stronie lub apce? Zostaw nam wiadomość, odpowiemy szybko. Zależy nam na poznaniu Twojej perspektywy!